stycznia 12, 2025

100lat Komiksu

Jestem ciekaw ilu zbieraczy komiksów, którzy bardzo chętnie szczycą się w „socjalach” unikalnymi „perełkami” ze swojego zbioru, posiada w swojej kolekcji takie wydawnictwo? Skromny katalog konkursu komiksowego, który zorganizowałem w 1996roku, to cenna zdobycz. Zwłaszcza, że nakład był raczej mizerny...

100lat Komiksu (luty 1996) - katalog konkursu komiksowego

100lat Komiksu było kolejną imprezą (po majowych Targach Komiksu), którą zorganizowałem niemal samodzielnie. Jednym z powodów zaistnienia tych eventów w przestrzeni publicznej była chęć ożywienia łódzkiego środowiska działaczy, które cały swój „wysiłek” oraz chęci trwoniło niezbyt efektywnie podczas jesiennego Konwentu Twórców Komiksu. Nie chciałem zawłaszczać tej imprezy dla siebie (jak to zrobił lata później Mamut) dlatego zrobiłem własną :) Chciałem pokazać conturowcom oraz ich następcom, którzy uwielbiali lansować się w trakcie każdego publicznego spotkania (lecz do jego urządzania nie kwapili się zbytnio), że można zorganizować zacnie ułożony konwent skromną ekipą, dysponując jedynie niewielkimi środkami. Niestety, dopiero po kilku latach mnogich wysiłków na lokalnej niwie komiksowej dotarło do mnie, że to właśnie ja byłem owym „środowiskiem” :( Pisałem już o tym w „13lat prowizorki” :)

Imprezę naturalnie przygotowałem w gmachu Łódzkiego Domu Kultury. Oprócz licznych, czasami dziwacznych, problemów związanych ze współpracą z tą instytucją, posiadała ona niewątpliwie dość dobrą infrastrukturę. Niezbędną do urządzenia eventu. Oczywiście w krajowym getcie komiksowym pojawiły się głosy: po co nowy konkurs, przecież wystarczy ten konwentowy. Ale eŁDeK zawsze był bardzo chętny do „przytulania” każdej inicjatywy robionej cudzymi rękami :( więc jubileuszowe spotkanie miłośników komiksu zostało zorganizowane :)

Pracę zacząłem od ułożenia regulaminu nowego konkursu komiksowego. Niestety, uległem ówczesnej modzie dzielenia autorów na kategorie wiekowe. Tak jakby do stworzenia dobrej opowieści graficznej potrzebne było ogromne doświadczenie, powstałe po wielu latach nauki i ciężkiej pracy :( Wkrótce niefortunną tezę potwierdziły wyniki konkursu. Kiedy to w kategorii seniorów najlepszy okazał się junior. Natomiast „dziecięcy” komiks chyba dojrzałego artysty (autor nie podał wieku) został wyróżniony w kategorii juniorów :) Novum konkursu jubileuszowego polegało na tym, że na okoliczność oceny prac powołałem specjalną Akademię Komiksu. W moim zamierzeniu, miało to być grono osób zajmujących się literaturą obrazkową niemal zawodowo: uznanych autorów (mistrzów komiksu), twórców nagrodzonych w konkursach konwentowych, wydawców, krytyków oraz publicystów parających się komiksem. Powodem powstania owego tworu były problemy (od pierwszego konwentu) ze znalezieniem odpowiednich jurorów. Niekiedy też, kontrowersyjne opinie sędziów konkursu „z łapanki” rozmijały się znacznie z oceną innych autorytetów, ponieważ ludzie ci często nie znali się na komiksie :( Jednak, do powstania akademii przyczynił się głównie brak pieniędzy na opłacenie jurorów. Akademicy mieli zaś analizować komiksy honorowo :) Pomysł nowej formy oceny prac spodobał się powołanym ad hoc sędziom. Został również doceniony przez twórców i entuzjastów, a zwłaszcza przez nominalnego organizatora (eŁDeK cieszył się ogromnie, że może zaoszczędzić na wydatkach :) Pomysł Akademii Komiksu sprawdził się znakomicie podczas Stulecia Komiksu. Zastosowałem go więc jeszcze w trakcie jesiennego konwentu. Idea była moja, ale w toku ustalania dokładnych reguł akademii (zgodnych z literą prawa) pomógł mi Waldek Jeziorski :) Jednak w kolejnych latach pomysł oceny prac konkursowych przez akademików został zaprzepaszczony poprzez brak opieki nad nim konwentowych orgów. Zamienił się w plebiscyt popularności niektórych twórców, który nie miał nic wspólnego z rzetelną oceną prac :( Wielu laureatów poprzednich zmagań rysunkowych, ze środowiska łódzkiego, licznie zasilało szeregi sędziowskiego grona (bo byli najlepsi :) Ale często ich opinie nie były zbyt obiektywne. Głosowali wyłącznie na „swoich” :( W takim przypadku, formuła sprawiedliwej, gremialnej oceny prac konkursowych przez liczne grono fachowców straciła na znaczeniu :( Jednak w kolejnych latach jurorzy byli już wybierani spośród członków Akademii Komiksu :)

Aby zdobyć odpowiednie środki (musiałem przecież zagwarantować opłacenie obsługi z eŁDeKu, pracującej „po godzinach”) poprosiłem o „wsparcie” kilku znanych mi twórców komiksów. Były to oryginalne grafiki, których sprzedaż na aukcji miała zasilić konto domu kultury. Żeby impreza zbilansowała się finansowo (?!) Dodatkowe środki miały pochodzić ze sprzedaży unikalnych grafik na towarzyszącej eventowi aukcji. Swoje prace zaofiarowali m.in. Przemek Truściński, Andrzej Deredos, Piotr Drzewiecki, Andrzej Janicki, Krzysztof Różański, Artur Łobuś, Tomek Piorunowski oraz oczywiście Wojtek Birek... Różnych rysunków (a nawet komiksów) wystawiłem kilkanaście. Przepraszam, ale nie wszystkich autorów nadal pamiętam :( Sytuacja przy organizacji eventu przedstawiała się tak, jakby Stulecie Komiksu było moją prywatną imprezą, więc to ja właśnie powinienem zadbać o jej sponsorowanie :( Niestety, tak się stało. Bowiem najwięcej zysku (dla domu kultury) przyniosła sprzedaż unikalnych wydawnictw z mojej kolekcji, które przeznaczyłem na aukcję (np. archiwalny egzemplarz „Kajka i Koka w kosmosie”...). Reasumując. Podczas imprezy, którą sam wymyśliłem, zorganizowałem oraz przy której pracowałem, musiałem zadbać o pensję pracowników eŁDeKu. Tymczasem ludzie, którzy mi pomagali, zyskali jedynie satysfakcję z przygotowania eventu. Natomiast tylko ja poniosłem koszty powołania całego „interesu”. Czy tak, w naszym pięknym kraju, powinna funkcjonować instytucja kultury?

Z braku odpowiednich kontaktów oraz ledwo skrywanej niechęci pozostałych konwentowych orgów do moich eventów (aczkolwiek wszyscy chętnie je odwiedzali) nie mogłem liczyć na sponsorów finansowych. Pewnie urząd miasta/marszałkowski, albo ministerstwo K, nie byliby skłonni wspomóc jakiegoś Stulecia Komiksu, czy innych targów literatury obrazkowej :( Mimo że moje imprezy ewidentnie „ocierały się” o kulturę. Na szczęście, zawsze mogłem liczyć na wsparcie niezawodnego Tomka Kołodziejczaka z Egmontu, który zaofiarował spore naręcze komiksów. Albumy te mogłem przeznaczyć na atrakcyjne nagrody rzeczowe w konkursach eventowych. Marcin Rustecki z wydawnictwa TM-Semic również czasami wspomagał mnie „zeszytowo”. Oczywiście nie mógłbym pominąć komiksowego zasiłku Waldka Jeziorskiego, który do puli nagród zaofiarował ekskluzywne egzemplarze Czasu Komiksu (edycje na kredowym papierze). W imieniu gości jubileuszowego spotkania, jestem owym panom niezmiernie wdzięczny za otrzymaną pomoc :)

Naturalnie w przygotowaniu ciekawego programu jubileuszu komiksu pomogły mi osoby, na które zawsze mogłem liczyć. Jurek Szyłak zorganizował okolicznościową prelekcję oraz napisał specjalny tekst do katalogu. Wojtek Birek urządził kolejne warsztaty komiksowe, na które przygotował kilka wyjątkowych plansz dydaktycznych, pod nazwą „Alchemia Komiksu”. W realizacji wystawy konkursowej podporą był Krzysio Ostrowski. A wszelkie prace organizacyjne wspierał mentalnie Waldek Jeziorski. Rozgłos medialny imprezie zapewnili dziennikarze: Piotr Gociek i Anka Piotrowska. Podobno pomagali również inni ludzie, na przykład młodzi twórcy z Grupy Osiem. Niestety, ja tego nie zauważyłem. Sukces ma wielu ojców... :(

Jubileuszowemu konkursowi towarzyszył specjalny katalog komiksowy. Nominalnie wydał go Łódzki Dom Kultury, ale ja nad ilustrowanym zeszytem trzymałem pieczę. Publikację otwiera, zamówiony przeze mnie, tekst Jurka Szyłaka „Komiks - pierwsze stulecie”. Dalej są już tylko wybrane prace konkursowe. Pierwszą jest fantastyczny komiks Bartosza Minkiewicza „Geneza wg. Comeegs'a”. Na kolejnych stronach cieszy oczy impresja Marka Turka „Harzack”. Ciekawa parafraza Moebiusowego Arzacka. Short Jacka Frąsia „Batman, legend of the dark knife” jest ironicznym spojrzeniem na świat kultowego człowieka nietoperza. Po nim znalazł się moment na przewrotną „Bajkę o niezbyt prawdziwej królewnie” Agaty Nowickiej. „Jeż Jerzy vs. R.B.” zespołu Rafał Skarżycki oraz Tomasz Leśniak, to kolejna, niesamowita przygoda znanego i lubianego bohatera. Następna, mroczna historyjka o małym chłopcu imieniem „Leszczu” utrzymana jest w klimacie twórczości Adriana Madeja. Kolejnym komiksem antologii jest nagrodzony w konkursie fantazyjny „Czas” Jakuba Rebelki. Był to prawdopodobnie debiut wydawniczy tego autora. „100lat komiksu - historia prawdziwa”, to nieco szyderczy short Piotra Milczarka, którego głównym bohaterem jest... (hm) moja osoba. Publikację zamyka brawurowo narysowany, fantastyczny komiks Andrzeja Goniakowskiego „Czas Przeszły, czas przyszły”.

Katalog konkursu „100lat komiksu” został wydany metodą kserograficzną w nakładzie stu numerowanych egzemplarzy. Ale tylko niewielką część druków stworzono w formacie A4. Pozostałe zostały skserowane jedynie w formacie A5 (ze względu na eŁDeKowe oszczędności). Skromniejsza wersja wydawnictwa miała być przeznaczona dla twórców, których komiksy znalazły się w katalogu (jako „egzemplarz autorski”). Niestety, nie byłem w stanie sprawdzić, czy autorzy otrzymali owe komiksy :( Obie wersje miały żółtą okładkę z okolicznościowym rysunkiem Przemka Truścińskiego i objętość 32stron. Podczas Stulecia Komiksu pojawiła się również moja kolejna gazeta komiksowa :) Ale o tym napiszę następnym razem...

Według opinii różnych przedstawicieli środowiska, mimo wcześniejszych obaw, impreza się udała. Do eŁDeKu przybyło wielu gości, miłośników komiksu z całego kraju. Frekwencja dorównała niemal konwentowej, mimo że event odbywał się po raz pierwszy. Może nie było mnie stać na zaproszenie zagranicznych mistrzów. Ale spotkania z rodzimymi autorami oraz publicystami, projekcje filmów, wystawy, różne konkursy, giełda komiksów, comics session w nowej formule i oczywiście aukcja, skutecznie bawiły uczestników spotkania. Tylko ja, „wielki” nieobecny, nie mogłem cieszyć się atrakcjami jubileuszu, który sam zorganizowałem i w pewnym stopniu opłaciłem z własnej kieszeni. Ponieważ, jak zwykle, „siedziałem” karnie na giełdzie :(

Jakoś nie zdziwił mnie brak „recenzji” katalogu w moim ulubionym AQQ ;) Choć relacja z imprezy na łamach pisma była zadziwiająco obszerna. Chyba redaktorzy periodyku nie zamierzali chwalić się faktem, że chętnie „jumali” materiały zamówione przeze mnie u autorów oraz wykonane wyłącznie dla mnie :( Tak też było i tym razem. Okładkę specjalnego wydania magazynu D/C (poświęconego stuleciu komiksu), dodatku do gazety Głos Wielkopolski, której to redaktor AQQ był dziennikarzem, zdobił „mój” rysunek zamówiony u Trusta (nawet layout okładki był podobny). W owym magazynie wykorzystano również tekst o pierwszym stuleciu komiksu (zamówiony przeze mnie u Jurka Szyłaka). Natomiast samo AQQ „przytuliło” chetnie konkursowy komiks Leśniaka „Jeż Jerzy vs. R.B.” oraz „Alchemię Komiksu” Birka. Oczywiście wymienione materiały były własnością ich autorów. Ale chyba, przed użyciem cudzego kontentu, do dobrego tonu należało uzyskać zgodę pierwotnego zleceniodawcy :( Mam tylko nadzieję, że ponownie wykorzystani twórcy zostali odpowiednio wynagrodzeni przez profesjonalnego i chyba wystarczająco bogatego wydawcę Głosu Wielkopolskiego ;)

Jednak inna akcja ze Stulecia Komiksu zbulwersowała mnie bardziej. Jeden z redaktorów AQQ podczas aukcji wylicytował oryginalną pracę komiksową. A następnie, po kryjomu, wymienił ją w biurze „organizatorów” (u kierownika Sobieraja) na taką, która mu się „bardziej podobała”. (?!) Mógł to uczynić ponieważ niewiele grafik, zaoferowanych w dobrej wierze przez hojnych artystów, znalazło swoich nabywców. Mimo, że ich ceny na aukcji były śmiesznie niskie :( Pozostałe oryginały „kupił” (żeby nie powiedzieć zawłaszczył) dom kultury, nie wydając na ten cel nawet grosza. W kolejnych latach niektóre grafiki zdobiły ściany biura organizatorów konwentu w Łódzkim Domu Kultury. Niestety nie wiem, co się dalej z nimi działo. Pewnie odziedziczył je Mamut, kiedy „wskoczył w buty” po Sobieraju. Być może teraz oryginalne prace ze Stulecia Komiksu wzbogacają jego kolekcję ;) Natomiast bez wątpienia, po raz kolejny, moją inicjatywę oraz jej realizację wykorzystali inni :(

Nie przypominam tych faktów, żeby piętnować „starych” działaczy z rodzimego getta komiksowego. Lecz aby pokazać, jak trudno było w tamtych, zamierzchłych czasach cokolwiek zorganizować na niwie komiksowej, bez fali krytyki niezwykle słabego środowiska. Jakie, niekiedy dziwne „atrakcje” towarzyszyły każdemu działaniu. Bowiem oprócz gigantycznego oporu kulturalnych elit naszego kraju, w stosunku do materii literatury obrazkowej. Nawet ludzie ze środowiska, a przede wszystkim tacy, którym chyba zależało na popularyzacji oraz nobilitacji tego gatunku sztuki, uwielbiali tworzyć ferment, w myśl wyłącznie partykularnych interesów. Niestety, owa chora sytuacja nie zmieniła się to do dziś. A jeszcze rozrosła się bardziej do nowego wymiaru :( Wystarczy poczytać „socjale”, fora dyskusyjne oraz niektóre blogi. W ramach których każda poważna wypowiedź, lub jedynie błahy komentarz, poddawane są ciągle bezzasadnej krytyce. Tworzonej bardzo często przez sfrustrowanych anonimowych malkontentów. Chyba namiętność do uporczywej, agresywnej polaryzacji poglądów jest naszą cechą narodową :(

Tekst został napisany człowiekiem.

Nieznana historia Komiks Forum

Numer pierwszy
- komiksy łódzkiej grupy Contur
Trust
- monografia Przemka Truścińskiego, komiksy, grafiki
Naznaczony Mrokiem
- historie fantasy oraz „komiks życia” Wojtka Birka
Czas Komiksu
- nowa antologia, nowa nadzieja dla komiksu polskiego
Studio Komiks Polski
- komiksy bydgoskiej grupy Studio Komiks Polski
100lat Komiksu
- katalog konkursu komiksowego (luty 1996)
Świat Komiksu
- moja alternatywa publicystyczna :)

stycznia 06, 2025

Komiksy dla ludzi

Przykro mi, ale niespecjalnie przywiązuję wagę do jakichkolwiek życzeń, albo okazjonalnych postanowień. Uważam bowiem, że do rozpoczęcia realizacji dowolnego zamierzenia nie jest potrzebna żadna, ustalona z góry, określona data czy termin. Wystarczą jedynie chęci i odrobina wysiłku. Chociaż mam świadomość, że czasami sprostanie tym wymogom jest niezmiernie trudne. Jednak w cywilizacji człowieków przyjęło się wyznaczać czas startu oraz wykonania niemal każdej decyzji przy użyciu kalendarza :( Dlatego początek nowego roku doskonale się do tego nadaje :)

Zadziwia mnie od lat niezrozumiały fanatyzm zwolenników papierowego komiksu. Jakby nie istniały inne formy popularyzacji tej sztuki graficznej. Tymczasem stosowanie anachronicznego (w trzeciej dekadzie XXIwieku) wynalazku Gutenberga stwarza jedynie ogromną ilość problemów, i nie przynosi większych korzyści czytelnikom, ani autorom. Oczywiście artyści są bardzo przywiązani do papieru. Niezbędnej, materialnej formy utrwalania ich pracy. Twórcy potrafią zawsze uzasadnić konieczny wybór poplamionych farbą kartek olbrzymią ilością argumentów. Być może, niektóre z nich są nawet rozsądne, ale w dzisiejszej rzeczywistości niezbyt przydatne :( Również wielu miłośników komiksu nadal preferuje archaiczną (i niezbyt ekologiczną) metodę powielania historii obrazkowych. W ich mniemaniu, dziesiątki albumów (często w twardej oprawie) wygląda zacnie na półkach każdej biblioteczki. Zapewne, owe zbiory, są przecież powodem do dumy właściciela takiej kolekcji ;) Ale czy podobnego zdania jest obecnie większość czytelników komiksów?

Papierowe historie obrazkowe przestałem kupować na przełomie wieku. Mimo, iż wtedy nie było jeszcze cyfrowej alternatywy na przyzwoitym poziomie. Jednak sam tworzyłem wirtualne publikacje o jakości, której nie muszę się dzisiaj wstydzić :) Miałem więc świadomość, że taka jest przyszłość komiksu. Atoli nie przychodziła ona zbyt szybko. Natomiast w moim kraju jest ona ledwo widoczna, nawet dziś :( Zastanawiałem się też, co powinienem zrobić z moją nadmiernie rozrośniętą kolekcją. Zaglądałem do niej niezmiernie rzadko, ze względu na wyjątkową niewygodę korzystania z prymitywnego nośnika. Poza tym, dalsze powiększanie zbioru utrudnione było rosnącymi ciągle kosztami pozyskania nowych tytułów. Kolekcja ilustrowanych wydawnictw zajmowała dużą przestrzeń skromnego mieszkania, lecz przyjemność z jej kontemplowania miałem raczej niewielką. Niestety, nie uporałem się z tym problemem do dziś. Jak zresztą zdecydowana większość zbieraczy komiksów :( Ale już wtedy, możliwości wirtualnych publikacji wielokrotnie przewyższały ofertę celulozowego medium. Ich jakość była równie wysoka. Czasami nawet potencjał historii obrazkowych wzbogacały inne składniki multimedialne. Novum, którego pozbawione były tradycyjne wydawnictwa. Obecnie forma wirtualnych komiksów przekracza znacznie możliwości papierowych magazynów, lub albumów. Tymczasem nawet pokaźne zbiory cyfrowych publikacji zdolne są pomieścić się niemal w „kieszeni”. Albo w chmurze, do której dostęp możliwy jest z najdalszego zakątka Ziemi. A nawet, z kosmosu... :)

Z takiego stanu rzeczy powinni być zadowoleni twórcy. Ponieważ ich praca zyskuje lepszą szansę dotarcia do ogromnej rzeszy czytelników. Autorzy mają ponadto zdecydowanie większa kontrolę nad własnym dziełem. Od momentu powstania, do finalnej edycji. W erze internetu cyfrowa twórczość może być łatwo podziwiana przez odbiorców z całego świata, bez „pomocy” zbędnych pośredników :) Wydawcy również powinni być zadowoleni z możliwości znacznej redukcji kosztów. Przecież druk publikacji „kolorowych obrazków” na dobrej jakości papierze zawsze pochłaniał znaczne środki, które niestety musieli kompensować biedni klienci, płacąc za komiksy wysokie ceny :( Poza tym, promocja albumu w przestrzeni wirtualnej jest łatwiejsza i zapewnia sprawniejszą dystrybucję tytułu :) Jedynymi poszkodowanymi w procesie upowszechniania cyfrowego komiksu mogli być znowu pośrednicy... Ale oni znaleźli własne, sprytne wyjście z trudnej dla nich sytuacji :( Napiszę o tym jeszcze.

W naszym kraju, przerażająco zacofanym w dziedzinie cyfrowego komiksu, pozyskanie rodzimych, wirtualnych publikacji na przyzwoitym poziomie jest bardzo trudne. A czasami wręcz niemożliwe. Trochę to dziwne, zważywszy że w społeczeństwie, nawykłym już do swobodnego korzystania z dóbr kultury za pomocą nowych środków przekazu, istnieje ogromne pragnienie lektury cyfrowych opowieści graficznych. Olbrzymią potrzebę konsumentów na razie najlepiej wyzyskuje „szara strefa” :( Tam właśnie dostępne są bez trudu, w nowej formie, niemal wszystkie ważniejsze rodzime publikacje papierowe. Niestety, jakość tych edycji bywa różna. Najczęściej jest dość niska, ponieważ materiał zazwyczaj przygotowują entuzjaści amatorzy :(

Wydawać by się mogło, że wydawca nie powinien mieć kłopotu z udostępnieniem owych eterycznych publikacji. Skoro obecnie cały proces tworzenia nowego albumu przebiega w przestrzeni cyfrowej. Jednak wśród oficyn istnieje jakaś niechęć do rozpowszechniania wirtualnych komiksów. Zapewne wynika ona, w dużej mierze, z obawy przed swobodnym powielaniem treści, przez odbiorców. A tym samym, utratą spodziewanych zysków wydawców (albo pokrycia kosztów). Przecież cyfrową publikację można łatwo skopiować :( Myślę, że ten problem stałby się marginalnym, gdyby komiksy były tańsze. Może to zapewnić jedynie cyfrowa edycja :) Tymczasem, na kolorowych albumach nadal chcą zarabiać wszyscy. Na maksymalne zyski liczą wydawcy, a zwłaszcza pośrednicy w sprzedaży publikacji. Ci ostatni zawsze odgryzają znaczny kawał „ilustrowanego tortu”. Natomiast autorzy, twórcy całego kontentu, muszą zadowolić się jedynie co dziesiątym okruchem z tego „ciasta” :( Gdyby nagle zniknęli pośrednicy, komiksy byłyby zapewne o połowę tańsze :)

W przypadku wirtualnej publikacji zmniejsza się rola wydawcy. Znacznie obniżane są koszty całego przedsięwzięcia związane z poligrafią. Wskutek czego, ostateczna cena nowego komiksu może być śmiesznie niska :) Ostatnią cyfrową edycję mojej antologii Komiks Forum (wydaną w 2010roku), która miała 300stron komiksów, oferowałem jedynie za pięć zeta (a nawet gratis :) Ze świecą można szukać wydawcy, który za podobną kwotę sprzedawał papierową publikację o podobnej objętości... Obecnie wielu autorów jest w stanie samodzielnie przygotować własny album cyfrowy. Wtedy oficynie pozostaje jedynie działalność promocyjna oraz dystrybucja. Oczywiście, totalnie niezależny twórca komiksu może również przejąć pozostałe funkcje. Jednak profesjonalne wydawnictwa, dzięki nabytemu przez lata doświadczeniu, posiadają w tych zakresach znacznie większe możliwości.

Wirtualna publikacja posiada wiele zalet. Jest bez wątpienia projektem autorskim. W znacznie większej mierze, niż jej odpowiednik przygotowany tradycyjną metodą. Krótszy jest również czas potrzebny do sporządzenia cyfrowej realizacji. Koszty opracowania takiego wydawnictwa są diametralnie niższe. Wszystkie czynniki, bez wątpienia, poważnie wpływają na finalną cenę wirtualnego komiksu oraz jego popularność wśród czytelników. Poza tym, łatwiejsza promocja każdego tytułu w sieci oraz dużo prostsza dystrybucja, zdecydowanie przyczyniają się do poszerzenia kręgu odbiorców publikacji. Może to wydawać się dziwne, ale dzięki takiej formie prezentacji sztuki zyskują niemal wszyscy zainteresowani tematem (za wyjątkiem pośredników oczywiście :)

W związku z powyższymi faktami, życzę w nadchodzącym roku, wszystkim miłośnikom literatury obrazkowej (twórcom, wydawcom oraz czytelnikom) znacznie bogatszej oferty polskich cyfrowych komiksów :)

Tekst ten został napisany człowiekiem. Obrazek stworzyła SI.

grudnia 24, 2024

Studio Komiks Polski

Wydawać by się mogło, że nazwanie grupy twórczej Studio Komiks Polski jest przejawem wyjątkowej megalomanii. Tymczasem ekipa artystów z Bydgoszczy (i okolic) mogła bez fałszywej skromności posługiwać się tym mianem. Bowiem jako pierwsi niezależni autorzy komiksów tworzyli zespół ludzi promujących literaturę obrazkową w naszym kraju. Działania tej wspólnoty były od początku bardziej spektakularne niż każdego innego rodzimego związku twórczego, w obszarze dziewiątej sztuki. Niewątpliwie, znacząco wpłynęły one na współczesny wizerunek komiksu polskiego :)

Komiks Forum - Studio Komiks Polski (luty 1996) - prezentacja bydgoskiej grupy twórczej

Niestety, kilku zacnych autorów nie ma już wśród nas. Odszedł do krainy opowieści nieskończonej Tomek Marciniak, scenarzysta i animator wielu aktywności grupy. Również Andrzej Janicki, genialny grafik, rysuje teraz swoje wspaniałe kadry na planszach wieczności. Jakiś czas temu zaginął pośród bieli Mount Blanc, zaprzyjaźniony z grupą, młody twórca komiksów oraz wydawca Sławek Wróblewski. Lecz dorobek ich życia nadal porusza rodzimych miłośników komiksu...

Poziom prac w tej edycji antologii jest bardzo wyrównany. Nic w tym dziwnego, skoro artyści posiadali już doświadczenie we wcześniejszych publikacjach. Mieli przecież „na sumieniu” spore, ilustrowane występy w Fanie oraz Awanturze. Jednak pech, albo rodzima rzeczywistość finansowa zdecydowały, że autorzy często spotykali na swej drodze kiepskich wydawców :(

Prezentację twórców ze Studia Komiks Polski rozpoczynają prace Andrzeja Janickiego. Chyba najbardziej płodnego autora z całej grupy. Wielokrotnie opowiadał historie obrazkowe jako scenarzysta. Częściej był znakomitym rysownikiem. Lecz nie wzbraniał się pełnić w realizacjach jedynie roli tuszera, która w jego przypadku sięgała doskonałości. Nie wstydził się czerpać graficznych umiejętności z najlepszych wzorców zagranicznych, które przetwarzał w niepowtarzalny, indywidualny sposób kreując nową jakość rysunku. W antologii pokazałem kilka krótkich nowel Andrzeja: „Kapitan Śmierć”, „Przemiany”, „Alienacja” oraz „Zabójca”. Wszystkie podejmują różne wątki w klimatach science fiction. Przesycone są ironiczną wizją tworzonej rzeczywistości oraz przewrotnie zakończone. Następne komiksy, to prace Jacka Michalskiego. Łatwo rozpoznawalne dzięki niesamowitej cielesności przedstawianych postaci oraz styl, w którym kadry zdają się zawsze za ciasne do sytuacji. Historie „Dies irae” oraz „Poza prawem” (z tekstem Janickiego) ukazują pełne spektrum możliwości twórcy. Kolejnym autorem graficznych opowieści jest Krzysiek Różański. Jego perfekcyjne rysunki doskonale budują odmienny nastrój każdej noweli. Antologia zawiera fantastyczne komiksy: „Krawiec” i „Zakała”, oraz pikantny pastisz popularnego cyklu dla najmłodszych, do scenariusza Andrzeja Janickiego „Bajka nie dla dzieci”. Pozostali członkowie grupy: Roman Maciejewski, Jacek Przybylski, Maciej Simiński oraz Krzysztof Wyrzykowski, reprezentowani są pojedynczymi shortami lub fragmentem dłuższego komiksu. Materiał zamieszczony w Komiks Forum uzupełnia tekst Tomka Marciniaka „Awantury i wybryki - czyli wynurzenia prezesa Studia Komiks Polski” oraz krótkie biogramy twórców. Natomiast całość wzbogacają liczne ilustracje wszystkich rysowników teamu. Na okładkę wybrałem jeszcze świetny rysunek Andrzeja Janickiego, aby całość stanowiła godną prezentację twórczości grupy.

Może to dziwne, ale było to pierwsze Komiks Forum, co do realizacji którego nie miałem większych zastrzeżeń :) Czerń we wszystkich grafikach była odpowiednio głęboka. Czyli taka, jaką najbardziej preferują artyści. Komiksy zostały dobrze wydrukowane na przyzwoitym papierze. Kartki nie wypadały ;) Layout antologii może nie był zbyt nachalny, ale na pewno daleki od agresywnych, awangardowych wzorców, stosowanych często przez innych redaktorów graficznych. Według mnie, same plansze komiksowe są już wystarczająco atrakcyjne, nie trzeba więc dodatkowo przyozdabiać ich fikuśną, „artystyczną” otoczką :) Jednak nadal dręczył mnie problem niewłaściwej skali wielu elementów publikacji. Ponieważ miałem zbyt mały monitor, pokazujący edytowaną stronę w pomniejszeniu. Nie był on przeznaczony do komputerowego składu wydawnictwa, więc czasami zdarzało się zaburzyć nieco proporcje wielkości tekstów oraz mniejszych ilustracji. Ale taki był ówczesny styl wielu amatorskich edycji :( Chyba nabrałem wprawy w redagowaniu komiksowych publikacji :) Niestety, sprzedaż nie potwierdziła uzyskanej jakości wydawnictwa. Podczas imprezy rozprowadziłem z trudem „tradycyjną” setkę egzemplarzy. I na tym zbywalność antologii się zakończyła :(

Komiks Forum - Studio Komiks Polski ukazał się w lutym 1996roku, podczas imprezy „100lat Komiksu”, którą zorganizowałem w Łódzkim Domu Kultury. Była to kolejna, po ubiegłorocznych Targach Komiksu, moja próba ożywienia środowiska twórców, ale przede wszystkim miłośników literatury obrazkowej w naszym kraju. Chciałem w ten sposób pokazać pozostałym orgom Ogólnopolskiego Konwentu Twórców Komiksu, że można (niemal w pojedynkę) zorganizować ciekawy event nie powodując licznych problemów organizacyjnych, a zwłaszcza nadmiernych kosztów :) Oczywiście, zależało mi także na promocji oraz sprzedaży komiksów. Ponieważ tylko imprezy dawały w tamtym czasie możliwość przyzwoitej dystrybucji wydawnictw niezależnych :(

Tymczasem, moje „ulubione” pismo branżowe, a zarazem liczące się wtedy źródło opinii, nie „recenzowało” tego Komiks Forum (ledwo edycję zauważyło). Być może redaktorom AQQ nie wypadało krytykować prac autorów, z którymi często współpracowali ;) Pewno nie chcieli sobie robić wrogów wśród twórców... Antologia nie była jedyną publikacją, którą wydałem na „100lat Komiksu”. Ale o tym, w następnym odcinku :)

Tekst został napisany człowiekiem.

Nieznana historia Komiks Forum

Numer pierwszy
- komiksy łódzkiej grupy Contur
Trust
- monografia Przemka Truścińskiego, komiksy, grafiki
Naznaczony Mrokiem
- historie fantasy oraz „komiks życia” Wojtka Birka
Czas Komiksu
- nowa antologia, nowa nadzieja dla komiksu polskiego
Studio Komiks Polski
- komiksy bydgoskiej grupy Studio Komiks Polski
100lat Komiksu
- katalog konkursu komiksowego (luty 1996)

grudnia 20, 2024

Czas Komiksu

Spisując historię Komiks Forum nie sposób zapomnieć o ważnym epizodzie, związanym z Czasem Komiksu. Podczas pierwszych majowych Targów Komiksu w 1995roku skontaktował się ze mną Waldek Jeziorski. Z wykształcenia prawnik, ale bez wątpienia również miłośnik historii obrazkowych. Waldek wpadł na pomysł wydawania magazynu komiksowego. Nie wiem skąd taka myśl się u niego wzięła. Chyba nie zamierzał na przedsięwzięciu „robić kokosów”. Przecież w kancelarii adwokackiej, prowadzonej przez jego mamę, zarabiał raczej przyzwoicie :) Być może pragnął sprawdzić swoje możliwości w nowym obszarze doświadczeń. Niespecjalnie znał się na wydawaniu komiksów. Na szczęście, do realizacji swojego planu, zatrudnił odpowiedniego człowieka :)

Czas Komiksu (jesień 1995) - nadzieja nowego polskiego komiksu

Jeziorski wcześniej poznał rodzimy komiks. Lecz wyłącznie ten, z oficjalnego obiegu, który można było czasami kupić w kioskach lub księgarniach. Pojawiał się nawet jesienią na łódzkim konwencie. Ale raczej, jako obserwator (zauważyłem go na jednym z moich starych filmów z imprezy :) Natomiast światowy dorobek dziewiątej sztuki był, dla przyszłego wydawcy komiksów, w dużej mierze obcy. Jak zresztą dla większości rodaków :( Waldek najbardziej cenił komiksy przygodowe. Jego ulubioną serią był cykl z przygodami Tintina. Zacna, dobrze opowiedziana oraz świetnie rysowana klasyczna produkcją frankofońska. Tym razem jednak zetknął się z odmiennym, bardziej współczesnym, nowym komiksem polskim. Starałem się być jego przewodnikiem, po tej nieznanej, ale niesamowitej krainie. Lecz wydaje mi się, że od początku mecenas za bardzo ulegał czarowi autorów, niż potencjałowi monetaryzacji ich prac.

Według pierwotnych planów wydawcy, komiks w magazynie miał być tylko jednym z elementów całości. Waldek bowiem zainteresowany był również, wchodzącymi właśnie na rynek, fabularnymi grami planszowymi. Od razu „wybiłem” mu ten pomysł z głowy ;) Ponieważ, mimo pełnienia nominalnej funkcji redaktora graficznego, byłem raczej naczelnym. W ten sposób powstał Czas Komiksu :)

Magazyn był bez wątpienia fenomenem na ubogim, polskim rynku komiksowym. Jako pierwsza i chyba jedyna w tamtym czasie publikacja niezależna, zapewniał na wstępie wszystkim twórcom honoraria autorskie. Co było na pewno, w przypadku niewielkich wydawnictw ilustrowanych, ewenementem na skalę światową. Dlatego potencjalni twórcy, skuszeni solidną ofertą, niemal „walili” do niego drzwiami i oknami ;) oferując swoje najnowsze realizacje. Można więc było zawsze wybierać tylko najlepsze historie. Nic więc dziwnego, że materiał zamieszczany w Czasie Komiksu był najwyższej jakości. Dorównywał jedynie graficznym opowieściom z Komiks Forum. A nawet, czasami je przewyższał ;) Przez długie lata Waldek praktycznie nie miał żadnej, liczącej się konkurencji :) Zapewne to właśnie, między innymi, zgubiło magazyn. Ale to inna historia...

Od początku lat .90 (czasów przełomu ustrojowego) rodzimy rynek komiksowy ulegał często dyktatowi twórców. Młodzi artyści, pragnąc odcisnąć własny ślad w budowanej od nowa rzeczywistości, zdominowali całą sferę autorską. Wpływali nawet, poprzez opinie narzucane w trakcie eventowych dyskusji, na decyzje dużych wydawców, którzy przecież winni kierować się jedynie względami komercyjnymi. Efektem takich działań była stosunkowo niska sprzedaż wielu świetnych tytułów zagranicznych, docenianych przez artystów, lecz średnio tolerowanych wśród szarych odbiorców komiksów. Nieświadomych „pereł rzucanych przed wieprze” :( Na szczęście, duże wydawnictwa rzadko ryzykowały publikując prace rodzimych autorów. Problem nie zrozumiały przez wielu do dziś (zarówno redaktorów, jak i autorów) polegał na tym, że prawie wszyscy młodzi twórcy, posiadając doskonałe zdolności graficzne, mieli znikomą wiedzę tyczącą języka medium, którym tak ochoczo się posługiwali (wyjątki były nieliczne). Barierę popularności wśród czytelników nowych opowieści ilustrowanych, którzy byli wiecznie spragnieni klasycznych komiksów z lat minionych, stwarzały również zbyt awangardowe pomysły. Lecz przede wszystkim beznadziejny poziom większości scenariuszy historii obrazkowych :( Młodzi autorzy nowego komiksu polskiego tworzyli „cudowne nowele” wyłącznie dla siebie, albo innych artystów, bądź „wyrobionych” czytelników, których nie było wielu. Ponieważ tylko podobne dusze były w stanie docenić „artyzm” plansz oraz wkład pracy, poświęcony na realizację każdego dzieła. Natomiast rodzimi odbiorcy, przyzwyczajeni przez lata do łatwej, często przaśnej i raczej skromnej oferty rynku, nie byli w stanie „strawić” tak intensywnej dawki awangardowej sztuki. A przecież, to od nich zależał dalszy los każdej publikacji. Zwłaszcza komiksowej, która wymagała znacznie większych „inwestycji”, niż pozostałe druki :( Czytelnicy kupowali tylko takie pozycje, których rodzaj znali wcześniej i przypadł im do gustu. Ponieważ przez dekady nie istniała żadna forma edukacji, poszerzania świadomości o komiksowej materii, zarówno wśród twórców, jak i odbiorców literatury obrazkowej :( Dlatego, z braku nowych środków, upadały po kolei „autorskie” wydawnictwa (jak Awantura czy Fan), w których historie były dobrze rysowane, ale jednocześnie dziwnie obce dla przeciętnego czytelnika. Bowiem wydawcy tych magazynów nie potrafili odróżnić komiksu, potencjalnie ciekawego, zrozumiałego dla zwykłego odbiorcy, od „artystycznych” wyzwań młodych twórców :(

Przystępując do pracy nad Czasem Komiksu próbowałem tą chorą sytuację zmienić. Argumentem przemawiającym na moją korzyść, w negocjacjach z autorami, była „kasa”, której zawsze szukali młodzi twórcy ;) W trosce o nieco bardziej komercyjne, ale również przystępne dla przeciętnych czytelników historie rysunkowe, zaproponowałem korektę niektórych scenariuszy... Jakie były moje prerogatywy w tym względzie? Przecież nie kończyłem żadnej artystycznej szkoły, ani nawet kursu redagowania magazynów ilustrowanych (bo takowych nigdy nie było). Miałem jednak ponad trzydziestoletnie doświadczenie w handlu komiksami. Kierowałem się nim z sukcesem, podczas wyboru popularnych tytułów, tworzonych w krajach o dużo większej tradycji literatury obrazkowej, niż uboga, rodzima spuścizna wydawnicza. Posiadałem również stosunkowo dobrą znajomość języka narracji sekwencyjnej, ponieważ od dawna interesowałem się tym zagadnieniem. Podobnie jak kilku (nielicznych) rodzimych autorów. Takich, którzy bardziej rzetelnie przykładali się do tworzonej przez siebie opowieści graficznej... Po prostu, miałem świadomość tego, co jest dobre (zarówno dla twórców, jak i czytelników komiksów :) Z przykrością stwierdzam, że byłem lepiej przygotowany do redakcyjnej pracy, niż wielu „naczelnych” z ówczesnych profesjonalnych wydawnictw komiksowych :(

Na etapie scenariusza poczyniłem kilka uwag, w stosunku do jednej historii, która powstawała na zamówienie Jeziorskiego, i realizowana była przez znanych oraz cenionych twórców. Opowieść wydawała mi się zbyt banalna oraz wtórna. Niestety, „zawodowi” autorzy „olali” moje sugestie :( Być może wtedy komiks był już gotowy. Czasu do konwentu i premiery magazynu zostało niewiele, więc nie drążyłem tematu... Chciałem ustanowić w środowisku autorów nowy standard pracy nad historiami obrazkowymi. Zbliżony bardziej do amerykańskiej manufaktury, niż pracowni artysty. Kiedy to doświadczeni twórcy wspomagają oraz uczą warsztatu debiutantów. Znalazły się na to odpowiednie środki. Lecz nie byłem w stanie przekonać do mojej koncepcji współpracy „poważnych artystów” :( Natomiast Waldek nigdy nie był tak stanowczy, jak ja. Zauroczony niebywałymi zdolnościami młodych grafików, akceptował bezkrytycznie wszelkie fanaberie twórców. I chyba również to zniweczyło fajny pomysł na komiksową publikację :(

Z perspektywy lat uważam, że lepiej by było zatrudnić wtedy do rysowania komiksów mniej doświadczonych, ale bardziej spolegliwych artystów. Takich, których efekty pracy można byłoby krzałtować z mniejszym wysiłkiem. Na podobnej formie współpracy skorzystaliby zarówno młodzi twórcy, jak i odbiorcy ilustrowanych historii. No cóż, próbowałem poprawić kondycję rodzimego komiksu... Lecz mi nie wyszło :(

Pierwszy numer Czasu Komiksu rozpoczynała opowieść Andrzeja Deredosa „Biskity”, do mojego scenariusza. Fantastyczna historia, być może niezbyt wyszukana, ale niewątpliwie ciekawa i oryginalna. Można by ją streścić starą sentencją: „chłop żywemu nie przepuści” ;) Moim zdaniem była to jedna z najlepiej rozrysowanych (kreowanych obrazem) nowel lat poprzednich, a nawet późniejszych... Andrzej bardzo lubił komiksy Bilala. Pragnął namalować plansze w jego stylu. Ja natomiast, zamierzałem sprawdzić własne zdolności w konstruowaniu narracji sekwencyjnej. Oprócz scenariusza, zaprojektowałem wszystkie strony komiksu. Począwszy od kompozycji całej planszy, na układzie kadrów oraz ich zawartości skończywszy. Moje były również wszystkie cyfrowe elementy opowieści. Teksty w dymkach, ekrany wyświetlaczy, a zwłaszcza onomatopeje. Obaj z Andrzejem, tworząc tą historię, popełniliśmy kilka błędów :( Według mojego pomysłu, biskity miały przypominać niedźwiadki, ale raczej w stylu Zwierzaka z Mupetów, niż pluszowego misia, który średnio pasował do kreowanej rzeczywistości. Widocznie rysownik źle mnie zrozumiał. Albo niezbyt wyraźnie określiłem swoją wizję w opisie postaci. Poza tym, Andrzej zostawił za dużo miejsca dla tekstów. Zupełnie nie pasowało ono do wielkości dialogów w moim scenariuszu. Podczas nużącej pracy przy komputerze nieco zmniejszyłem dymki (ale nie wszystkie). Lepiej by było, gdyby grafik nie rysował „chmurek” wcale. Natomiast moim ewidentnym błędem było nadmierne stosowanie komputerowych czcionek z obrysem. Po wydruku, za bardzo zasłaniały każdy obrazek w kadrze. Często były też niezbyt czytelne :( Przyczyną problemu był skład publikacji w mniejszej skali. Nie wszystkie elementy obrazu bywały właściwie odwzorowane na zbyt małym ekranie. Natomiast brak możliwości wcześniejszego wydruku utrudniał odkrycie każdego błędu :( Przeciwieństwem malowanego komiksu Andrzeja była graficzna nowelka „Race” Przemka Truścińskiego, według scenariusza Błażeja Kronica. Brawurowo narysowana, z typowym dla Trusta artystycznym sznytem. Opowieść niezbyt skomplikowana w swojej treści, ale po mistrzowsku zrealizowana. Short „Jak rozmnażają się aniołki” był debiutem Krzyśka Ostrowskiego, oraz komiksem na telefon :) Mianowicie, została do zapełnienia jedna wolna strona magazynu. Czas naglił, więc zamówiłem u Krzyśka przez telefon krótki komiks. Impresja miała być prosta, czytelna, monochromatyczna oraz... gotowa na drugi dzień. I taka była :) „Urwisko” spółki Wojtek Birek i Maciej Mazur było opowieścią obyczajową z przewrotnym zakończeniem. Zrealizowaną według klasycznych standardów europejskich. Była to niewątpliwie solidna robota twórców, którzy znali się na komiksie :) Pierwszy raz pracowałem z kolorem i w przypadku tego dzieła popełniłem błąd szkolny (chociaż do szkoły poligraficznej nigdy nie chodziłem), który niewielu czytelników dostrzegło. Pod presją czasu nie zauważyłem, że zamiast w CMYKu materiał do naświetlarni wysłałem jako RGB :( Ale historia po wydrukowaniu wyglądała dobrze. Tylko kolory, w stosunku do oryginału, miały nieco cieplejszą barwę... Następną opowieścią była „Aurora” Andrzeja Janickiego i Jacka Michalskiego. Świetnie narysowana nowela SF, której akcja przypominała nieco brawurową sekwencję pościgu z „Bladerunnera” (a może mi się tylko tak wydawało). Zrealizowana została w ulubionym stylu autorów, czyli gołe tyłki i giwery ;) Ozdobą każdego magazynu byłaby zapewne, wyróżniona w konkursie komiksowym impresja Sławka Jezierskiego „szósta rano”. Praca ewidentnie na poziomie światowym. Pod każdym względem :) Pierwszą antologię zamykał „Menuet” Agnieszki Papis oraz Tomka Piorunowskiego. Komiks nagrodzony Grand Prix konkursu konwentowego. Historia raczej banalna, ale bardzo ładnie namalowana. Była to bez wątpienia „pikna akwarelka”. Jak stwierdził juror konkursu Karel Saudek ;)

Magazyn uzupełniał średnio optymistyczny tekst (oczywiście) Wojtka Birka: „Dziewiąta sztuka u wyjścia z katakumb”. A także Leksykon Twórców Komiksu, tegoż samego autora. Były to krótkie biogramy twórców opowiadań zamieszczonych w magazynie. Niektóre strony antologii zostały wzbogacone o ilustracje Przemka Truścińskiego oraz Krzyśka Różańskiego. Publikację wieńczyła część reklamowa, z anonsami Komiks Forum, Świata Komiksu (mojej gazety komiksowej), Studia reklamowego Piotra Drzewieckiego oraz magazynu AQQ. Ostatnia strona wydawnictwa ogłaszała nowy konkurs rysunkowy oraz kolejną, tworzoną wyłącznie przeze mnie, imprezę w Łódzkim Domu Kultury: „100lat Komiksu” :)

Przyznam, że pokładałem spore nadzieje związane z przyszłym sukcesem Czasu Komiksu. Liczyłem bardzo na nieco większy wpływ redaktora, podczas kształtowania zawartości publikacji. Chciałem też nieco odmienić, urealnić stosunek twórców do pracy nad nowymi komiksami. Myślałem, że początkowe założenia finansowe przedsięwzięcia w tym pomogą... Jednak Waldek miał własne plany związane z magazynem. Uwidoczniły się one wkrótce doborem historii do pierwszego numeru pisma. Nie wszystkie komiksy w nim prezentowane akceptowałem. Lecz to nie ja „rozdawałem karty”, więc mój pogląd często był ignorowany :( Niestety, wydawca poddał się szybko dyktatowi opinii młodych twórców. Mój punkt widzenia przestał się liczyć. Artyści myśleli, że wszystko wiedzą lepiej. Przyszłość antologii zapowiadała się więc powrotem do schematu doboru materiału podobnego, jak w magazynach, które wcześniej upadły... Zawiodła mnie też realizacja publikacji. Nowa drukarnia, wybrana przez Waldka, nie spełniała standardów rzetelnej pracy. Przejawiało się to w licznych błędach podczas produkcji magazynu. Zarówno takich, które nie były widoczne dla laika. Jak niechlujne przygotowanie matryc do druku. Ale też bardziej poważnych. Wpływających na właściwy stan wydawnictwa. Jak na przykład: kiepskie sklejenie publikacji, z której po pierwszym czytaniu wypadały kartki :( W wielu przypadkach, cały mój wysiłek włożony w perfekcyjne przygotowanie materiału dla drukarni poszedł na marne... Dalszy los ambitnego projektu nowego polskiego komiksu raczej nie zapowiadał się zbyt różowo. Powoli tracił sens mojego udziału w tym przedsięwzięciu. Nie zamierzałem dłużej wysilać się dla wydawnictwa, które nie doceniało mojej pracy. Przecież miałem już własną antologię, nad którą byłem w stanie znacznie lepiej zapanować. Wobec tych, ważnych dla mnie argumentów, postanowiłem zakończyć współpracę z Jeziorskim :( Jednak, żeby nie zostawiać Waldka „na lodzie”, zaproponowałem kandydaturę Tomka Piorunowskiego, jako nowego redaktora graficznego pisma. Wiedziałem bowiem, że mój kandydat sprosta stawianym przed nim wymaganiom wydawcy :)

Następnymi numerami antologii rządzili już artyści. Oferowali przyzwoitą oraz estetyczną „strawę” dla nielicznych fanatyków komiksu oraz ludzi doceniających kunszt zacnej twórczości rysunkowej. Natomiast olbrzymia rzesza czytelników, wiecznie spragnionych dobrych opowieści graficznych, raczej nie znajdowała się w głównym kręgu zainteresowania nowych redaktorów pisma. W rezultacie takiego podejścia, w prezentowanych na stronach publikacji historiach zabrakło równowagi, między sferą artystyczną, a potrzebami masowego odbiorcy. Był to kolejny z powodów, w wyniku którego magazyn przetrwał jedynie kilka edycji :( Zresztą podobny los spotkał, z tej samej przyczyny, inną łódzką inicjatywę wydawniczą. Czyli Arenę komiks :( Oczywiście, ambitne plany obu wydawców zostały w dużej mierze zniweczone przez olbrzymie problemy wynikające z dystrybucji periodyków. Ale przecież zwykli klienci (a takich jest większość) zazwyczaj kupują tytuły, które są dla nich atrakcyjne, zrozumiałe, przystępne. Takie, których forma jest im znana :) Nie zaś oryginalne, zbyt wyszukane wizje niedocenianych twórców, pragnących wyłącznie zademonstrować niebywały kunszt swoich rewolucyjnych plansz.

Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło :) Dzięki problemom z rozprowadzaniem antologii Czas Komiksu skorzystało moje Komiks Forum... Mianowicie, bardzo trudno było w tamtym czasie zainteresować nowym wydawnictwem komiksowym, zarówno hurtownie książek, jak i same księgarnie. Niewykluczone, że powodem niechęci pośredników były spektakularne plajty poprzednich magazynów (Fan, Super Boom...). Specjalistyczne sklepy komiksowe jeszcze nie istniały. Przecież nie miałyby czym handlować :( Monopoliści w dystrybucji prasy nie byli wcale zainteresowani mizernym (jak dla nich), kilkutysięcznym nakładem. Mimo, że zawsze dobrze zarabiali na handlu komiksami pobierając gigantyczną prowizję. Lecz nie gwarantując sprzedaży (to temat na osobny wpis)... Z konieczności, Waldek zmuszony został do samodzielnego rozprowadzania swojej antologii. Zatrudnił do tego celu kolegę, który z paczkami nowych wydawnictw ruszył w Polskę :) Dzięki temu, księgarnie w najdalszych zakątkach naszego kraju mogły wzbogacić swoją ofertę o dwa niezależne, trudne do zdobycia tytuły (Czas Komiksu oraz Komiks Forum). Za sprawą tak cennej inicjatywy łódzki przedsiębiorca przetarł szlaki dla kolejnych ilustrowanych publikacji. Pokazał różnym niedowiarkom, że można zarobić (a przynajmniej, nie stracić ;) również na niewielkich nakładach komiksów :)

Jaka była reakcja środowiska kultury na tak rewolucyjną inicjatywę wydawniczą? Praktycznie żadna :( Bowiem Internet nie był jeszcze wtedy dostępny dla ogółu społeczeństwa. Czasopisma opiniotwórcze podejmujące tematy kultury (lub sztuki) nie interesowały się (z zasady) komiksem wcale. Natomiast jedyny, ówczesny magazyn branżowy (którego głos liczył się wśród fanów) ukazywał się tylko dwa razy do roku. Czyli omówienie zawartości pierwszej antologii Czas Komiksu (tym razem całostronicowe) pojawiło się dopiero kilka miesięcy po premierze. Swoją drogą, dziwny był stosunek redaktorów owego periodyku do nowego magazynu ilustrowanego. Co prawda, wydawnictwu Jeziorskiego poświęcono dużo uwagi (aż w dwóch numerach). Lecz żaden opis nie był zbyt entuzjastyczny. Tymczasem w recenzji, dwie nowele ewidentnie najbardziej komiksowe (moja oraz Birka), ponadto dobrze przemyślane i opowiedziane za pomocą czytelnych kadrów, zostały poddane ostrej krytyce. Natomiast komiksy powierzchowne, podejmujące wręcz błahe, banalne tematy (aczkolwiek świetnie rysowane), były niemal wychwalane „pod niebiosa” :( W przypadku opowiadania Deredosa redaktor czepiał się wszystkiego. Wyglądu postaci, rozmiaru kadrów, wielkości literek, miejsca akcji oraz naturalnie scenariusza... Szkoda, że sam nie stworzył tego komiksu, od nowa. Wtedy zapewne powstałoby dzieło godne nagrody „półlitera” ;) Olbrzymia ilość uwag, w stosunku do tej historii, miała niby sprawić wrażenie, że dziennikarz wyjątkowo zna się na tym, o czym pisze. Szczerze w to wątpię :) Trzeba jednak przyznać, że ilość jadu jaką „obdarzył” wybraną pracę, wystarczyłaby do zatrucia całego nakładu wydawnictwa. Widocznie krytyk zapomniał już, jakie gnioty zamieszczał wcześniej w swoim magazynie :! Pisząc o noweli Mazura redaktor zarzucał grafikowi brak umiejętności rysowania. (?!) Osądzał komiksy niemal jak największy ekspert w dziedzinie literatury obrazkowej. Ale raczej był zawistnym dyletantem :( Swoisty „obiektywizm” krytyka można łatwo ocenić czytając historie z pierwszego Czasu Komiksu. Zapewne są one dostępne bez problemu u Chomika :) Dziennikarz jeszcze „strzelił sobie w stopę” wytykając nieaktualny termin konkursu komiksowego. Być może tak było, kiedy wydał tekst, który objawił się drukiem z gigantycznym poślizgiem w czasie. Jednak w rzeczywistości, od premiery antologii do zakończenia konkursu było ponad pół roku! Przez ten czas wielu twórców bez problemu zdążyło narysować nowe historie obrazkowe :) Oczywiście każdy ma prawo do własnego zdania. Ale jeśli opinię prezentuje publicznie, powinien lepiej zadbać o rzetelność wypowiedzi. Zwłaszcza, jeśli jest dziennikarzem, który powinien być odpowiedzialny za każde swoje słowo :( Rozumiem, że Czas Komiksu był zagrożeniem dla AQQ, ale wydaje mi się że recenzent mógł nieco stonować swoje bezzasadne uwagi. Tym bardziej, że tak ostre i niezupełnie uczciwe potraktowanie nowej antologii mogło zniechęcić niektórych czytelników oraz autorów do ambitnego przedsięwzięcia Waldka Jeziorskiego. Realizowanego przecież, jedynie za pomocą środków własnych, na bardzo ubogim, słabym i delikatnym, rodzimym rynku komiksowym. Chyba, że redaktorowi zależało na deprecjacji tego wydarzenia :(

Tekst został napisany człowiekiem.

Nieznana historia Komiks Forum

Numer pierwszy
- komiksy łódzkiej grupy Contur
Trust
- monografia Przemka Truścińskiego, komiksy, grafiki
Naznaczony Mrokiem
- historie fantasy oraz „komiks życia” Wojtka Birka
Czas Komiksu
- nowa antologia, nowa nadzieja dla komiksu polskiego
Studio Komiks Polski
- komiksy bydgoskiej grupy Studio Komiks Polski

grudnia 15, 2024

Przypadek Klossa

Ciekawe, jak by się poczuł autor, twórca popularnej serii, gdyby zobaczył nowy komiks swojego cyklu stworzony ze skanów starszych jego prac, fikuśnie zmontowanych przez rządnego sławy (a raczej pieniędzy) osobnika? Pytanie to nabiera szczególnego wymiaru w dobie coraz częstszych realizacji wspomaganych Sztuczną Inteligencją.

słynne stoisko Klosa w budynku Textilimpexu podczas łódzkiego festiwalu komiksu

Nigdy specjalnie nie podobały mi się komiksy z serii Kloss. Nawet w czasach, kiedy pasjonowały mnie historie w nich opowiadane. Gdy nie znałem jeszcze znaczenia słowa grafoman :( Zeszytami gardziłem bardziej, jak zacząłem poznawać światowe dziedzictwo literatury obrazkowej. Byłem wręcz zaszokowany ich olbrzymią popularnością wśród czytelników. Bo oni wciąż nie znali prawdziwego oblicza historii ilustrowanych :( Przykro mi to stwierdzić, ale rodzima twórczość, w obszarze dziewiątej sztuki, nigdy nie miała wielu artystów godnych zapamiętania. Takich, którzy mogliby poszczycić się globalnym wpływem na pojmowanie gatunku. Nieliczne, drobne wyjątki tylko potwierdzają regułę :( Natomiast lokalne uznanie, wielu cenionych artystów zawdzięcza chyba sentymentowi leciwych już miłośników sekwencyjnych obrazków do czasów młodości. Kiedy to fanatycy komiksu zdani byli wyłącznie na podziwianie sporadycznych, skromnych emanacji twórczych. Bowiem publikacje rysunkowe stanowiły wtedy rzadkie objawienia pośród pustyni ówczesnej oferty czytelniczej.

Kiepskie rysunki, sztuczne dialogi oraz „sprane” kolory, dobierane z wyjątkowo ubogiej palety, nie przeszkodziły w popularności zeszytów z przygodami Hansa Klossa w naszym kraju. A nawet (podobno) za granicą. Głównym powodem owych „sukcesów” był brak w tamtym czasie poważnej alternatywy dla sensacyjnej serii. Ważnym elementem promocji cyklu był zapewne serial filmowy, który można było oglądać na czarno białych telewizorach. Kolejne dekady ubóstwa komiksowego rynku oraz nowe rzesze wygłodniałych czytelników wzmacniały tylko efekt kultowości naszego szpiega, w mundurze oficera Abwehry :) Telewizyjna produkcja nie sfilmowała wszystkich opowiadań literackiego pierwowzoru. Komiksowe adaptacje użyły ich jeszcze mniej. Istniała więc niewielka przestrzeń do zagospodarowania. W międzyczasie autorzy oryginału odeszli już z tego świata. A że „natura nie znosi próżni”, z okazji łatwej monetaryzacji szemranej inicjatywy, za pomocą „atrakcyjnego” dla wielu miłośników historii obrazkowych tematu, skorzystał cwany osobnik. Na podstawie opowiadania, które wcześniej nie zostało zilustrowane, stworzył nowy komiks. Jednak nie zrobił tego, kopiując odręcznie kolejne obrazki. Tak, jak to „za komuny” robiły poważne wydawnictwa, sztucznie omijając zarzut fałszerstwa. Sprytny grafik wybrał znacznie prostszą metodę ;) Mianowicie, zeskanował strony komiksów wydanych wcześniej. Następnie, korzystając z „pozyskanego” w ten sposób materiału, przy pomocy programu graficznego zmontował odpowiednio kadry nowej opowieści. Niewątpliwie, owa „produkcja” wymagała sporego nakładu pracy. Jakiegoś pomysłu na dość skomplikowaną realizację. Inicjatywa była zapewne przejawem grafomańskiej kreatywności. Ale czy była twórcza? Raczej miała czysto merkantylny charakter :( Tak skrupulatne podrabianie stylu innego autora, to bez wątpienia fałszerstwo. Nawet, jeśli czynione jest w „zbożnym celu”. Czy można sobie pozwalać na używanie pracy innego autora bez jego zgody? To raczej pytanie retoryczne.

Fałszerz, w swojej adaptacji, zachował charakter rysunku oraz klimat opowieści pierwowzoru. Dzięki zastosowanej metodzie kopiowania nie stanowiło to żadnego problemu. Zapewne wierność oryginałowi była jedyną pozytywną cechą tego przedsięwzięcia. Lecz nie sądzę aby nowy „artysta”, cyfrowo „stemplując” kolejne kadry komiksu, robił to w hołdzie dla uznanego twórcy. Bowiem zeszyty z agentem Klossem uważane były zawsze (nie tylko przez grafików), za miernie rysowane. Nawet w czasach ich największej świetności. Kolejna opowieść nikomu więc nie przyniosłaby sławy. Zwłaszcza taka, która powstała w atmosferze występku. Niewątpliwie ta historia „została stworzona dla pieniędzy” :( Jestem niemal pewien, że twórca podróbki wykorzystał popularność serii wyłącznie w celach merkantylnych. Zamierzał wypłynąć na fali sentymentu do popularnego bohatera. Czerpać własne korzyści z wysiłku innych. Jakże ta koncepcja była bliska sposobowi myślenia festiwalowego dyrektoriatu :( Dziwi mnie jednak, że ów oszust (bo chyba tak należało go nazywać) nie wstydził się podpisać „swojego dzieła”. Być może dumny był z efektów takiej pracy :(

Naturalnie fałszerz, swoim chorym pomysłem, zainteresował dyrektora łódzkiego festiwalu komiksu. Mamut zawsze był łasy konwentowych atrakcji robionych przez podmioty zewnętrzne. Nigdy też, w sposób widoczny, nie przejawiał żadnych rozterek moralnych. Na początku jego rządów niewiele było oryginalnych atrakcji eventowych. A przecież zwierzak nadal był „na dorobku” w kulturalnej instytucji, musiał więc ciągle „błyskać” nowymi inicjatywami. Dlatego propozycja cwaniaka grafomana bardzo mu się spodobała :) Nie namyślając się długo, postanowił wydać „atrakcyjny” zeszyt z serii: „Kapitan Kloss” pod egidą festiwalu komiksu. Oczywiście zrobił to używając środków przeznaczonych na imprezę. Równocześnie, autorowi kontrowersyjnego projektu udostępnił za darmo sporą przestrzeń w strefie targowej konwentu. Zafundował także fałszerzowi gigantyczny baner reklamowy. Aby w pełni wykorzystać możliwości promocji inicjatywy wątpliwej proweniencji :(

W ten sposób poznałem Klosa (tak nazwaliśmy fałszerza w grupie orgów). Wydawał się dziwnym, ale rozumnym człowiekiem, z własnymi pomysłami, które ciągle stwarzały problemy festiwalowym orgom. Jednak nie miał najmniejszej koncepcji wypromowania „swojego dzieła”. Mamut zlecił mi opiekę nad właściwą prezentacją powrotu niegdyś popularnego, komiksowego szpiega. Byłem przecież odpowiedzialny za całą przestrzeń targową łódzkiej imprezy. Początkowo stoisko Klosa umieściłem w dobrym miejscu antresoli, w budynku Textilimpexu. Autor podróbki komiksu miał jakieś kontakty z grupą rekonstrukcyjną. Namówił ich więc do wypożyczenia oryginalnego niemieckiego motocykla z czasu wojny. Zrobił to zapewne, aby stworzyć właściwy klimat dla publikacji :) Razem z obsługą techniczną budynku sprawdziłem możliwości logistyczne, umieszczenia sporego eksponatu na ekspozycji. Pomysł był wykonalny. Lecz do realizacji nie doszło, ze względu na megalomanię Klosa :( Mianowicie, sponsorowany przez Mamuta baner rozrósł się do gigantycznych rozmiarów. W efekcie, nie miałem już dla niego na półpiętrze odpowiedniego miejsca. Musiałem więc stoisko oraz sporą płachtę przenieść na parter budynku. Niestety, w nowej lokalizacji nie można było powiesić wielkiej reklamy komiksu :( Dlatego zaprojektowałem oraz wykonałem z aluminiowych rurek specjalną konstrukcję (ramę), podtrzymującą materiał plakatu, z wizerunkiem okładki. Na szczęście, zwierzak nie szczędził wtedy środków :) Pozostało tylko zmontować całe stoisko. Lecz ta prosta czynność przekraczała zdolności manualne „artysty” Klosa :(

Nie miałem zamiaru dłużej wyręczać go w pracy nad jego ekspozycją. Wystarczająco dużo już dla niego zrobiłem. Przecież przed imprezą musiałem zająć się przygotowaniem własnego stoiska. Wkrótce okazało się, że „niedzielny artysta” nie potrafił używać zwykłego noża do tapet :( Nic więc dziwnego, że podczas montażu banera do ramy szpetnie zaciął się w łapkę. Wywołał tym samym nieoczekiwaną sensację wśród orgów. Nie widziałem całego zdarzenia, ponieważ byłem zajęty pracą. Ale podobno krew „sikała” z jego rany tak, że przerażeni ochroniarze wezwali pogotowie. Podejrzewam jednak, iż owo samookaleczenie powstało w akcie desperacji. Bowiem Klosu nie chciało się aranżować własnego kramu. A może rzeczywiście nie potrafił tego zrobić :( W dokończeniu ekspozycji pomógł nieobecnemu wystawcy mój znajomy (Paweł) oraz przygodni wolontariusze. Natomiast ślady „tragedii” usunęły zawodowe sprzątaczki. Tym razem obyło się bez ofiar w ludziach :)

Fałszerz Klos przeżył. Na drugi dzień, podczas otwarcia festiwalu, pojawił się jak nowo narodzony :) Nie pamiętam, czy miał zabandażowaną łapkę, czy tylko plaster skrywający powierzchowną ranę :( Po raz kolejny zaskoczył mnie nowym, dziwnym pomysłem. Zamiast obiecanego motocykla w międzyczasie „załatwił” oryginalnego kubelwagena, wraz z obsługą. Niewielką grupką statystów odzianych w stroje „z epoki”. Matkowała im jakaś staruszka. Podobno zasłużona profesorka historii. Cała ekipa robiła raczej zabawne wrażenie niepewnych człowieków, którzy nagle znaleźli się w niewłaściwym miejscu i czasie. Trzeba przyznać, że Klos „na trzeźwo” potrafił zadbać o klimat :)

Pogoda w tym dniu była jesienna. Niebo lekko zachmurzone. Rzekomo w telewizji zapowiadali po południu opady deszczu. Nic więc dziwnego, że rekonstruktorzy obawiali się mokrego wpływu na kondycję „antycznego” pojazdu (który przecież nie posiadał dachu). Klos zaproponował wtoczenie kubelwagena do wnętrza budynku. Oczywiście, pomny wcześniejszych kłopotów generowanych przez „artystę”, nie wyraziłem na to zgody. Decyzji nie zmieniłem nawet po wysłuchaniu pretensji zasuszonej profesorki. W rezultacie mojej odmowy rozżalona paniusia wykonała tradycyjnego focha i odjechała spod budynku Textilimpexu na karty historii. Razem z cennym eksponatem :( Zatem festiwalowi goście powinni być mi wdzięczni, za ostrą decyzję w sprawie kubelwagena. Dzięki temu wszyscy przeżyli bez uszczerbku na zdrowiu do końca imprezy. Nawet fajtłapa Klos ;) Deszczu naturalnie tego dnia nie było... Nie wiem jak fałszerzowi poszła sprzedaż (czy może promocja) podrobionego komiksu. Dłużej nie interesowałem się tym tematem. Lecz niewątpliwie, dzięki opiece „siły wyższej” (czyli dyrektora festiwalu) roztoczonej nad Klosem, osobnik zyskał ogromny potencjał. Znalazł się przecież w najbardziej atrakcyjnym miejscu handlowym dużej imprezy komiksowej. Zapewne to wykorzystał :)

Kilka lat później, już w Atlas Arenie, moje stoisko komiksowe odwiedził znajomy policjant z Łodzi. Również miłośnik literatury obrazkowej. Poprosił mnie o wystawienie do sprzedaży owego słynnego komiksu z przygodami kapitana Klossa. Zapytałem go z ciekawości, jak zdobył to unikalne wydawnictwo. Odpowiedział, że zeszyt kupił kiedyś na łódzkim bazarze. Zasugrtował też, żebym zażądał za niego dość wysoką cenę (niby że taki rarytas). Wyłożyłem komiks na ladzie, ponieważ z doświadczenia wiedziałem, iż z policją (lub milicją) handlarz nie powinien raczej polemizować. W trosce o własne zdrowie :( Dziwnym trafem, po pewnym czasie, przy moim kramie zjawił się „znajomy artysta”. Przywitał mnie od razu stwierdzeniem: „Widzę, że sprzedajesz mój komiks”. (?!) Wtedy przyjrzałem się publikacji dokładniej. Została nieźle wydana, choć rysunki nadal były kiepskie. Posiadała logo łódzkiego festiwalu komiksu, musiała więc być drukiem eventowym. Jednak nie pamiętałem, żeby tytuł widniał w oficjalnym spisie wydawnictw konwentowych. Zadzwoniłem tedy do Mamuta, aby rozwiać wszelkie wątpliwości. On zaś wytłumaczył mi, że po wydaniu komiksu pojawiły się jakieś problemy, w kwestii praw autorskich, oraz żebym traktował zeszyt jako wydawnictwo fanowskie. (?!) Zastanowiłem się, dlaczego nie sprawdzona publikacja, mimo braku zgody prawowitego twórcy, została wydana pod szyldem festiwalu? Natomiast fakt, że komiks wbrew temu trafił na rynek, był osobnym zagadnieniem. W historii łódzkiej poligrafii (na przestrzeni dekad), wielokrotnie zdarzało się, że niektóre tytuły „przenikały” na bazar przez dziurawe mury drukarni :( Chyba nie powinienem podejrzewać dyrektora festiwalu komiksu, o współudział w tak niecnym procederze ;)

Reasumując. Komiks opisujący nieznaną przygodę kapitana Klossa usunąłem szybko ze swojego stoiska. Po festiwalu zwróciłem go właścicielowi tłumacząc, że nie chciałem handlować „niepewnym” towarem. Wkrótce też zapomniałem o sprawie :) Jednak sporna publikacja żyła nadal własnym, niezbyt skrytym bytem. Ostatnio zauważyłem, że można ją nabyć (za dość horrendalną cenę) na jednym z portali aukcyjnych. Oczywiście komiks ten uda się również pobrać od Chomika. Ktoś ciągle na nim zarabia. A jego prawdziwi twórcy pewnie przewracają się w grobie :(

Tekst został napisany człowiekiem.

Zrób sobie festiwal

Legenda o złym Witku
- wstęp do nowej historii Festiwalu Komiksu w Łodzi
Nisza w niszy
- opowieść o miejscu bardzo przyjaznym organizatorom
Milczenie owiec (a raczej baranów)
- historia pewnego, tajemniczego spotkania
W krainie ślepców...
- poznajemy skład pierwszego dyrektoriatu
Komiksowa agencja wycieczkowa
- ciekawe podróże dyrektoriatu na sam kraniec świata
Wystarczy być...
- co należy robić, aby trwać na cieplutkim stołku
Wystawy...
- przeróżne wystawy oraz ekspozycje z festiwalem związane
Vox populi
- głos ludu stowarzyszonego oraz obcego
Dyrekcja cyrku w budowie
- odyseja ekipy orgów po ciekawych miejscach Łodzi
Orgi oraz woły
- o tych, którzy pomagają oraz takich, co tylko udają
Inwazja autografożerców
- plaga równie żarłoczna co agresywna, niczym szarańcza
Wartość dodana
- jak z niczego stworzyć coś wartościowego?
Przypadek Klossa
- niemoralna propozycja, przyjęta przez zwierzaka bez żadnej refleksji
manga
- komiks, albo przebieranka... wybór należy do Ciebie :)
ciąg dalszy nastąpi...

grudnia 07, 2024

Wartość dodana

Jest to temat bardzo bliski tęsknotom wielu autografożerców, bezustannie łaknących nowych, niepowtarzalnych obiektów kultu. Lecz posiadający również ogromne możliwości w zakresie promocji każdej imprezy oraz utrwalania w świadomości uczestników pozytywnego wizerunku spotkania. Wartość dodana zależy w dużym stopniu od konwentowych orgów, ale przez obecnych jest zupełnie niezrozumiała :(

na obrazku fragment grafiki, z ekspozycji Simona Bisleya podczas festiwalu komiksu w Łodzi

Ważnymi elementami, które pobudzają wspomnienia oraz przywiązanie do eventu festiwalowych gości są unikalne, ekskluzywne, trwałe przedmioty identyfikowane z imprezą, i wyłącznie na niej dostępne. Są one również doskonałym sposobem dodania prestiżu ich posiadaczowi. Niemal na równi z autografem. Plakat konwentowy, katalog konkursu komiksowego, okolicznościowe znaczki lub plakietki, a nawet zaproszenia i bilety (jeśli są ładne oraz dobrze zaprojektowane), mogą być cenną pamiątką wielu uczestników eventu. Przeważnie koszt stworzenia takiego trofeum, uzyskania tym samym wartości dodanej, jest niewielki. Natomiast przyjemność obcowania z pamiątką po latach, bezcenna :) Przypomina nieco posiadanie wyjątkowego rysunku lub podpisu autora w komiksie. Lecz nie powoduje nadmiernych kosztów ludzkich, wśród twórców ;) Poza tym, pamiatka jest unikalna. A zatem... tak rzadki oraz niepowtarzalny obiekt porządania można również zacnie zmonetaryzować :)

Niewątpliwie cenną pamiątką z eventu mogą być prywatne fotografie, które w erze smartfonów wykonują nagminnie wszyscy uczestnicy każdej imprezy. Są one zapewne wyjątkowe. Ale czy ekskluzywne? Skoro każdy człowiek odwiedzający konwent może sobie zrobić selfie na tle wybranej atrakcji, gwiazdy festiwalu, malowniczo przebranego gościa, bądź ulubionego stoiska (wystawcy). Takie fotki są raczej trofeum prywatnym, więc czasami trudno się nimi chwalić ;)

Plakat festiwalowy jest dobrym tematem wspomnień, posiadającym też często niezwykłą wartość artystyczną. Ale ponieważ ma on raczej duże rozmiary (100x70cm), trudno go eksponować w skromnym, „podręcznym” miejscu, poza oczywiście ścianą pokoju. Ponadto, nie jest łatwo dostępny. Chyba nigdy, podczas eventu, plakatu nie sprzedawano (nie jestem pewien). Ale czasami, jego nadprodukcję, wolontariusze rozdawali nielicznym gościom łódzkiej imprezy. Naturalnie, po zakończonym konwencie, niektórzy łowcy autografów zrywali plakaty ze ścian Atlas Areny, zyskując tym samym ekskluzywną pamiątkę. Lecz nieco pokancerowaną :( Było to nad wyraz działanie pro ekologiczne. Ponieważ zapomniane afisze zawsze po evencie lądowały w koszu na śmieci :(

Katalog konkursu festiwalowego przestał być okolicznościową pamiątką kilka lat temu. Kiedy Mamut uśmiercił, trwający bez przerwy przez trzydzieści jesieni, konkurs komiksowy :( Poważne źródło edukacji, inspiracji oraz bez precedensową możliwość prezentowania własnych prac wielu młodych adeptów sztuki komiksowej. Zamiast katalogu pozostał jako souvenir program imprezy, który od zawsze był mało czytelny (ze względu na dziwaczny układ informacji oraz mikroskopijną czcionkę). Ponieważ jego redaktorzy pragnęli jedynie, żeby istniał fizycznie. Przecież stanowił jedyny trwały ślad ich „działalności”. Jednak nigdy nie przywiązywali większej wagi do zawartej w programie treści :( Przepraszam. Reklamy sponsorów prawie zawsze wychodziły doskonale :)

Tylko wybrańcy: goście, dziennikarze, wystawcy i organizatorzy, jako ekskluzywną pamiątkę z uczestnictwa w festiwalu komiksu, mogą potraktować plastykową plakietkę identyfikacyjną. Niektórzy nawet je kolekcjonują :) Wolontariusze obecnie dostają chyba tylko fikuśne żółte podkoszulki (niestety, bez napisu MTBiHu ;) Ale mogę się mylić, bo od dwudziestu lat nie jestem już wolontariuszem :) Trudno bowiem, jako souvenir, potraktować festiwalową smyczkę, której wzór nie zmienił się od wieku. Albo papierową (wzmacnianą pewnie kevlarem) opaskę, z której po godzinie używania robi się paskudna, brudna szmata :( Lecz nadal nie można łatwo jej zerwać, więc trzeba nosić dumnie, niemal do śmierci :( I właśnie o to chodziło Mamutowi, kiedy wybierał metodę tagowania odwiedzających. Żeby każdy uczestnik festiwalu komiksu miał dozgonną pamiątkę, z pobytu na imprezie w mieście Łodzi :)

Jednego roku Mamut wymyślił „cegiełki sponsorskie”, dla uczestników eventu. Zapewne pragnął w ten sposób pozyskać dodatkowe środki na organizację. Było to wtedy, gdy wstęp do Atlas Areny, na komiksową imprezę, był wolny. Tak, zdarzyło się kiedyś, że można było podziwiać atrakcje festiwalu za darmo :) Ale „to se nevrati”. Bo komuś to przeszkadza :( Można było owe „cegiełki” przygotować w formie unikalnych, ekskluzywnych grafik (np. na kartkach pocztowych), pod autografy twórców. Tymczasem „materiały budowlane” zwierzaka były zwykłymi kawałkami papieru. Zapewne dodatkowo zostały opatrzone jakimś okolicznościowym tekstem oraz kwotą datku, a na pewno numerem seryjnym (to druk ścisłego zarachowania). Nie przyglądałem się im zbytnio. Stanowiły zatem dość mizerną pamiątkę z eventu. Nic więc dziwnego, że nie cieszyły się zbytnio zainteresowaniem zwiedzających gości :(

W trakcie imprezy pojawiają się czasami pamiątki mniej trwałe. Lecz równie wyjątkowe, co niepowtarzalne :) Osobliwą atrakcją każdego konwentu jest bez wątpienia okolicznościowe piwo, którego niestety nigdy nie miałem okazji spróbować (mimo atencji do samego trunku). Ciekawe jednak, w jaki sposób dyrektoriat uzasadnia konieczną obecność alkoholowego napitku, na evencie gromadzącym tak wielką rzeszę nieletnich gości? Podczas festiwalu rzadziej można spróbować niezwykłych napojów, dozwolonych poniżej lat osiemnastu :( Niezmiernie rzadko pojawiają się też niecodzienne przekąski. Pamiętam event, w trakcie którego wolontariusze roznosili wśród publiczności czekoladki, ozdobione kolorowymi literkami (z loga festiwalu: K O M I K S). Lecz tace, z ułożonymi na nich pralinami, nie wyglądały zbyt apetycznie. Nieco wyższa w tym dniu temperatura powietrza oraz „gorąca” atmosfera imprezy sprawiły, że „czekolada” zaczęła się rozpuszczać. Dlatego brązowe kęsy przypominały raczej kawałki g.., niż smaczną delicję. Nic więc dziwnego, że owe kostki nie miały „wzięcia” wśród eventowych gości. Ja również zrezygnowałem z tej wątpliwej przyjemności :( Na szczęście dla organizatorów, Sanepid tego dnia miał wolne ;) Natomiast najodważniejsi uczestnicy imprezy, których skusiły czekoladki, mieli po konwencie niewątpliwie kolorowe g... :(

Podobnie przaśne pomysły „gotowanych” atrakcji, podczas celebrowania mniej lub bardziej spektakularnych, około festiwalowych zdarzeń, pojawiały się dość często między uszami, w skromnym umyśle Mamuta. Pozwolę sobie przypomnieć słynne „bitwy na torty”. Ulubioną formę rozrywki podczas afterparty. Stanowiły one dość prostacki, zabawny dla nielicznych, ale żenujący większość wzór do naśladowania. Jakże popularny w kręgach całego dyrektoriatu, oraz czytelników tych „durnych historyjek obrazkowych”. Produktu wyłącznie dla debili :(

Wyjątkowym przejawem wartości dodanej był mój pomysł unikalnej grafiki dla bywalców strefy autografożerców, podczas festiwalu komiksu w 2003roku. Początkowo Mamut zaproponował, aby zaproszeni autorzy brytyjscy stawiali autografy na niewielkiej, zwykłej acz kolorowej karteczce reklamowej (format B5). Znajdowała się na niej informacja o projekcie „Imagine this”. I była ona dodana do każdego katalogu konwentowego. Pomijając fakt, że owa kartka nie zapewniała wiele miejsca na podpis, to raczej stanowiła bardzo prymitywną formę trofeum :( W tamtym roku patronat nad łódzką imprezą objął British Council. Z tej okazji twórcy opowieści o Slainie, Pat Mills i Clint Langley, przygotowali specjalny, jedno planszowy komiks, w którym celtycki barbarzyńca spotyka Smoka Wawelskiego. Short ukazał się w katalogu festiwalowym. Ja natomiast zaproponowałem, aby wersję bez dymków wydrukować w niewielkim nakładzie (50 egzemplarzy), jako ekskluzywną grafikę pod autografy twórców. Według mnie, obrazek w formacie A3, drukowany na dobrym, grubszym papierze, byłby niewątpliwie cenną oraz unikalną pamiątką z imprezy. Pomysł swój zrealizowałem, przy niechętnej aprobacie Mamuta. Wtedy jeszcze zwierzak, w sprawach organizacyjnych, niewiele miał do powiedzenia :) Mój print Langleya rozszedł się natychmiast wśród autografożerców. Może dlatego, że był za darmo rozdawany. Niestety, po raz kolejny, tylko ja poniosłem część kosztów tej inicjatywy. Bowiem przyszły dyrektor festiwalu nie lubił dzielić się wyżebraną od sponsorów kasą, więc nie zwrócił mi całej kwoty, którą wydałem na druk grafik :( Pisałem już o tym w „13lat prowizorki”.

Prawdopodobnie mój pomysł specjalnego, wyjątkowego druku festiwalowego, trwałej wartości dodanej dla eventowych gości, był jedyną taką inicjatywą w historii łódzkiej imprezy. Chociaż podobnych możliwości, zależnych wyłącznie od dyrektoriatu, w kolejnych latach było wiele. Przecież w tym czasie przez konwent przewinęło się spore grono zacnych twórców. Mistrzów komiksu światowego. Lecz, jak zwykle, festiwalowym orgom nie chciało się aktywizować ponad standardowe minimum. Owe status quo nigdy nie zmuszało ich do nadmiernego wysiłku :(

Niewątpliwie wartością dodaną mogą poszczycić się także moje „resztki” materiałów na ekspozycję Bisleya, która pewnego razu uzupełniła program festiwalu. Printy wzbogacone autografem autora, którymi chciałem onegdaj podzielić się z fanami jego twórczości, za pośrednictwem Allegro. Trudno bowiem, żebym wszystkie inicjatywy własne rozdawał za darmo. Pisałem już o tym ;)

Jakiś czas temu, kiedy dowiedziałem się, że łódzki konwent zamierza odwiedzić Jim Lee (światowa gwiazda komiksu zza wielkiej wody), zaproponowałem organizatorom imprezy stworzenie nowej wartości dodanej. Według mojego pomysłu sprzed lat kilku. Lecz wyraz głębokiej niechęci do kolejnej inicjatywy, malujący się na twarzy Joanny (świeżego nabytku dyrektoriatu), wystarczająco ostudził moje zamiary. Nowi orgowie mieli w głębokim poważaniu wszelkie unikatowe atrakcje z komiksem związane. Tak samo, jak „starzy wyjadacze”. Przykład niestety idzie z góry :( Dla wszystkich, obecnych organizatorów festiwalu komiksu ważnym stało się tylko, aby impreza toczyła się nieśpiesznie dalej, wytyczonymi przez lata koleinami. Dlatego każde odstępstwo od ustalonej normy stanowi dla nich zawsze gigantyczny problem :(

Tekst został napisany człowiekiem.

Zrób sobie festiwal

Legenda o złym Witku
- wstęp do nowej historii Festiwalu Komiksu w Łodzi
Nisza w niszy
- opowieść o miejscu bardzo przyjaznym organizatorom
Milczenie owiec (a raczej baranów)
- historia pewnego, tajemniczego spotkania
W krainie ślepców...
- poznajemy skład pierwszego dyrektoriatu
Komiksowa agencja wycieczkowa
- ciekawe podróże dyrektoriatu na sam kraniec świata
Wystarczy być...
- co należy robić, aby trwać na cieplutkim stołku
Wystawy...
- przeróżne wystawy oraz ekspozycje z festiwalem związane
Vox populi
- głos ludu stowarzyszonego oraz obcego
Dyrekcja cyrku w budowie
- odyseja ekipy orgów po ciekawych miejscach Łodzi
Orgi oraz woły
- o tych, którzy pomagają oraz takich, co tylko udają
Inwazja autografożerców
- plaga równie żarłoczna co agresywna, niczym szarańcza
Wartość dodana
- jak z niczego stworzyć coś wartościowego?
Przypadek Klossa
- niemoralna propozycja, przyjęta przez zwierzaka bez żadnej refleksji :(

listopada 30, 2024

Zaczarowany ołówek

Zapewne młodsi czytelnicy mojego bloga nie pamiętają tego. Ale w czasach słusznie minionych była taka animowana bajka (seria), którą można było od święta obejrzeć na czarno białym telewizorze. Nazywała się „Zaczarowany ołówek”. Jej bohater, za pomocą magicznego narzędzia do rysowania (dostarczanego we wrażych momentach przez krasnoludka), pomagał różnym dobrym istotom w nagłej potrzebie, rysując adekwatne przedmioty, które stawały się „ciałem”... Jakże mogło być inaczej? To przecież bajka :)

Lata później zazdrościłem Jill Bioskop (fascynującej bohaterce komiksów Bilala) możliwości przeniesienia swoich myśli na „wirtualny papier”, za pomocą script walkera. Ja wtedy, jak i obecnie, z dużą trudnością zbierałem do k... pojedyncze słowa, przy użyciu tradycyjnej klawiatury. Chociaż teraz mogę już to robić nawet paszczą :)

Z pewną taką nieśmiałością podchodziłem do pierwszych, literackich emanacji Sztucznej Inteligencji, które zademonstrował mi kiedyś kumpel, jej entuzjasta. Efekt pracy wirtualnego pióra był komiczny, żeby nie powiedzieć śmieszny. Owe wypracowania, mogły sprostać jedynie wymaganiom pierwszych klas szkoły powszechnej (co pewnie czyniły). Każdy tekst był doprawdy bardzo drętwy, zbyt gładki, nienaturalny, wręcz sztuczny. Nie było w nim nawet krzty „ducha z maszyny”. Mimo rozlicznych możliwości dobierania parametrów stylu pisania, oferowanych przez mózg elektronowy gdzieś na krańcach internetu. Nawet ja, niedzielny skryba, zauważałem tą obcą cudaczność sztucznej literatury :(

Jednak, kiedy zobaczyłem efekty pracy różnych grafików SI „kopara mi opadła” :) Choć nie od razu. Pierwsza próba (z wilkiem) spełniała niemal wszystkie aspekty mojego „zaklęcia”. Ilustracja była ładna, klimatyczna, przyzwoicie wykonana. Lecz nie robiła większego wrażenia. Zapowiedź przełomu pojawiła się w trakcie spotkania robota z klownem. Pomyślałem wtedy, że z moimi umiejętnościami, nie byłbym w stanie zrobić takiego rysunku. Chociaż próbowałem :(

Aby przekazać komuś innemu, za pomocą obrazu, własną myśl, odczucie, pogląd, potrzebny jest na początku odpowiedni pomysł. Następnie trzeba przygotować materiały i właściwe narzędzia. Tak też zrobiłem w przypadku mojego rysunku z „inteligentnym pędzelkiem”. Pisałem już o tym, ale teraz nieco rozwinę temat... Oczywiście, nie miałem wtedy najmniejszej możliwości, aby rysunek stworzyć odręcznie. Wystarczającą dużo czasu poświęcałem na „pisanie”. Jednak potrzebowałem jeszcze ilustracji. Obrazek miał być prosty, czytelny dla każdego. Składał się z trzech elementów: rysunkowego tła w dużym powiększeniu, pędzelka lub stalówki oraz kreskówkowego spojrzenia (inteligentnego inaczej). Do utworzenia stosownego, drugiego planu wykorzystałem detal grafiki Trusta (z okładki pierwszego Komiks Forum). Podczas google-poszukiwania pozostałych, pasujących składników ilustracji musiałem się już sporo natrudzić :( A jeszcze należało je przekształcić we właściwy sposób. Praca przy ilustracji była niewątpliwie fascynująca. Nawet sprawiła mi pewną satysfakcję. Lecz zabrała zbyt wiele cennego czasu, jak na potrzeby banalnego obrazka zdobiącego zwykły tekst :( Po jej ukończeniu, nie byłem szczególnie zadowolony efektem. Dlatego spróbowałem współpracy z SI.

Kolejna grafika (ta z owieczkami) „rozwaliła system” :) Byłem pod ogromnym wrażeniem ich włóczkowej, dzierganej cielesności. I te spojrzenia... Sam nie byłbym w stanie stworzyć takiego dzieła! Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, ile zajęłoby mi czasu narysowanie podobnego obrazka... A wystarczyło tylko jedno, krótkie zaklęcie :) Niemal, jak w „Zaczarowanym ołówku”.

Następne „odwalenia” SI również robiły na mnie duże wrażenie. Naturalnie, dość często musiałem dokonywać wyboru, spośród licznych propozycji wirtualnych artystów. Czasami powtarzałem zaklęcia, aby uzyskać satysfakcjonujący mnie wynik. Często jednak rezultat tych działań przekraczał znacznie moje wyobrażenia. Co prawda, kilka razy „odręcznie” modyfikowałem wygenerowaną rzeczywistość. Ale tylko w celu wzmocnienia efektu całości... Pomysł, fraza, wybór. To słowa kluczowe, podczas współpracy ze Sztuczną Inteligencją. Spełniają one wszelkie wymogi artystycznej kreatywności. Oferują też niesamowity potencjał nawet zwykłemu człowiekowi. Rozumiem, że „zawodowi” graficy mogą czuć się zagrożeni, taką inwazją wirtualnej mocy. Lecz dla świadomych twórców, korzystanie z SI, będzie na pewno również pomocne przy dowolnych realizacjach. A czy zwykłe człowieki nie powinny mieć możliwości kreowania piękna? „King Size dla wszystkich!” :)

Tekst napisał tylko jeden człowiek. Natomiast obrazki, w większości, stworzyła SI.

listopada 28, 2024

Inwazja autografożerców

Zupełnie nie rozumiem potrzeby, u coraz większej grupy człowieków, posiadania autografu znanej, uznawanej, lecz zupełnie obcej osoby. Być może jest to moda rozprzestrzeniająca się niczym pandemia, aby mieć podpis gwiazdy, albo przynajmniej patocelebryty. A jeszcze lepiej zrobić sobie selfie z gościem, którego nawet by się nie rozpoznało w biały dzień na ulicy :( Czy może jest to indywidualna próba otagowania nowo odkrytej, unikalnej rzeczywistości. Wynik nagłego entuzjazmu spowodowany kontaktem z czymś nadzwyczajnym, niemal boskim. Wzorem starożytnych wandali, którzy wydrapywali swoje inicjały na murach Colosseum: Tu byłem... To widziałem. Musiałem więc zostawić jakiś ślad dla potomnych. Bo inaczej nikt by mi nie uwierzył :( Prawdopodobnie podpis jest również takim potwierdzeniem bliskiego kontaktu z siłą wyższą, nadistotą. Wyrastającą ponad ogół zwykłych, banalnych człowieków. Można się nim pochwalić rodzinie i znajomym. Oraz wzbudzić zazdrość u wrogów :) A może posiadanie autografu jest jedynym sposobem dowartościowania własnego szarego, pustego, nędznego żywota, w którym na co dzień brak jakichkolwiek wyzwań, poważniejszych wzruszeń. Wtedy podpis „osobistości” jest jedynym trofeum uzasadniającym sens życia :(

MFKiG 2018, Atlas Arena, strefa autografów - ...nad gigantyczną, zbędną konstrukcją podtrzymującą jedynie festiwalowy baner widać elementy kratownicy wyciągarki :(

Naturalnie, jako handlarz (choć raczej ciałem, niż duchem), jestem świadom merkantylnych możliwości dysponowania autografem. Dowartościowania w ten sposób zwykłej książki, rysunku... części garderoby. Doprawdy zadziwiające są tęsknoty oraz wymagania niektórych autografożerców pragnących posiadać choć niewielką cząstkę dotkniętą przez mistrza :) Kiedyś jako organizator, na aukcji podczas jednego z eventów, wystawiłem do licytacji (w zbożnym celu) poplamioną kawą koszulkę Papcia Chmiela, którą twórca nosił w trakcie imprezy. Ale wybrudził ;) Nawet boję się wyobrażać sobie, do czego mogła posłużyć zwycięzcy przetargu owa relikwia :( Jednak nie każdy psychofan ulubionego autora jest w stanie dostąpić „zaszczytu” zdobycia wymarzonego fantu osobiście, w prosty sposób. Wtedy do akcji przystępują „łowcy autografów”. Owe pasożyty fanów obecne są na każdej imprezie. Zawsze w pierwszym rzędzie. Na początku każdej kolejki. Zaiste wielka jest siła pieniądza, która zmusza zwykłych ludzi do ekstremalnych czynów :( Łowcy zazwyczaj swoją zdobycz, autograf bądź wrys (paskudne słowo), dość szybko monetaryzują na internetowych aukcjach, uszczęśliwiając tym czynem bogatszych autografożerców. Lecz głównie siebie ;) Wówczas ktoś nieobecny podczas eventu, albo taki, który nie dopchał się do „numerka” może również podziwiać trofeum. Chwalić się nim wśród znajomych. Jeśli oczywiście za taką „przyziemność” odpowiednio zapłacił :)

Mój negatywny stosunek do autografożerców wynika z obserwacji zezwierzęcenia wielu człowieków w trakcie prób pozyskania cennego dobra, jakim jest podpis autora :( Kiedy Grzegorz Rosiński, po wielu latach spędzonych na obczyźnie, odwiedził łódzki konwent komiksu, autografożercy zdemolowali cały program imprezy. Kolejka po rysunek mistrza ciągnęła się przez całą długość dużej, reprezentacyjnej sali 304 Łódzkiego Domu Kultury. Ludzka stonoga zajmowała cenne miejsce oraz czas przewidziany na spotkania z innymi gośćmi eventu. Ówcześni organizatorzy nie potrafili sobie z tym problemem poradzić. Ja niestety byłem (jak zwykle) na giełdzie :( Wcześniej nie miałem nawet świadomości, jak dzika jest gawiedź chętnych zdobycia unikalnego śladu autora w komiksie. Nagle dochodziły do głosu wszelkie pierwotne mechanizmy natury, które cywilizacja próbowała wyplenić przez wieki :( Oczywiście wcześniej, na srebrnym ekranie, czasami widziałem nieśmiałe próby pozyskania podpisu uznanej gwiazdy, lub idola. Zdawałem sobie również sprawę z możliwości zabójczej histerii tłumu, podczas zawodów sportowych, albo koncertów popularnych wykonawców. Lecz bezpośredni kontakt z plagą autografożerców, zrobił na mnie kolosalne, negatywne wrażenie. Człowieki te nagle potrafiły być bardzo (niemal krwiożerczo) agresywne. Najczęściej jednak potulnie, niczym owieczki, nocami oraz godzinami trwały w skamieniałej kolejce, czekając na swój moment ekstazy ;) Zapewne takie zachowanie sprzyjało powstawaniu nowych znajomości wśród miłośników komiksu. Kontaktom towarzyskim oraz wymianie poglądów, w ogonku do artysty. I jest to jedyny pozytywny aspekt całego zagadnienia :)

Autografożercy byli zawsze nad wyraz namolni. Wybranemu obiektowi kultu nie dawali nawet chwili wytchnienia. Pamiętam, jak na jednym z konwentów, już wieczorem (a nawet nocą), Rosiński „gryzmolił” swoje obrazki w kuchni prywatnego mieszkania dziennikarki Anki. Ten zacny rysownik bezustannie był oblegany przez natrętów, wyzbytych wszelkich hamulców przyzwoitości. Tak jakby poprzez bycie gwiazdą stawał się automatycznie ich własnością :( Jako organizator przyszłych konwentów musiałem więc przygotować odpowiednie miejsce dla rzeszy jego wielbicieli oraz „łowców”. Postanowiłem wygrodzić specjalną przestrzeń na „strefę autografów”. Zarówno dla komfortu mistrza, jak i sprawnego przebiegu imprezy. Ustawianie dowolnej ilości rzędów krzeseł, stolików lub barierek nie przynosiło żadnego rezultatu. Wszelkie ruchome obiekty były natychmiast spychane przez rozentuzjazmowaną tłuszczę :( Lecz znalazłem rozwiązanie problemu :) Wykorzystałem niewielki obszar otoczony stalowymi balustradami, przy wejściu do ogromnej sali „kolumnowej”. Taką nieużywaną niszę :) Artysta był dobrze widoczny dla gości, ale jednocześnie otoczony „murem” nie do przejścia, ani zepchnięcia. Natomiast łowcy autografów musieli obowiązkowo ustawiać się w kolejce wzdłuż długiej balustrady, okalającej całą antresolę wokół prestiżowej sali. Po raz pierwszy autografożercy mieli sposobność, przynajmniej częściowego, udziału w imprezie :) Moje rozwiązanie okazało się proste oraz skuteczne. Aż dziw bierze, że żaden z eŁDeKowych orgów nie wpadł na nie wcześniej. Oczywiście, nie wszystkim się ono podobało :(

Dlatego, w kolejnych latach, orgowie umieszczali gwiazdy konwentu wyłącznie w „klatce” biura organizatorów, do którego nikt postronny nie miał prawa wstępu :( Zabawnie wyglądała wtedy kolejka autografożerców. Człowieki oczekujące „zbawienia”, smętnie siedzące na posadzce w korytarzu. Wtedy też, po raz pierwszy pomyślałem o zastosowaniu numerków. Żeby goście łaknący podpisu lub rysunku nie musieli bezsensownie zapychać wąskich korytarzy przedwojennej instytucji kultury. Aby w nieco większym stopniu, niż zazwyczaj, korzystali z całej imprezy.

Lecz numerki do strefy autografów pojawiły się dużo później. Już za rządów Mamuta. Były sposobem, ale też nieudolną próbą, rozwiązania kłopotu wiecznego tłoku chętnych uzyskania podpisu autora. Przypominam sobie festiwal, podczas którego stoliki dla artystów umieszczone były w cieniu dość wysokiej sceny. Zabawnie na zdjęciu wyglądał jakiś dzieciak, który siedząc na podeście radośnie dyndał nogami nad głową pracującego artysty. Pewnie ze sceny miał lepszy widok ;) Kolejnym razem, do utrzymania porządku w strefie autografów, orgowie zatrudnili filigranowej budowy, nieletnią wolontariuszkę. Jej cichutki głosik nieustannie ginął, przytłoczony chucią potężnych, wygłodniałych, wkur... autografożerców :( Jakim trzeba być orgiem-idiotą, żeby dopuścić do podobnej sytuacji :( Oczywiście „zmyślni” organizatorzy Mamuta znaleźli wreszcie (po latach) sposób opieki nad rysującymi autorami. Wynajęli ekipę z Warszawy (?!) Kilku rosłych kolesi, którzy w wolnych chwilach zajmowali się handlem oryginałami prac ilustrowanych (koniecznie z autografem). Oni na pewno wiedzieli, jak zaprowadzić właściwy porządek oraz kto ma pierwszeństwo w kolejce :( Tutaj przypomina mi się sytuacja z festiwalu w hali Expo, o której wspomniałem już w „Staruchy do piachu”. Mianowicie zwierzak, w swoistym, bizantyjskim geście, zarządził powstanie dwóch osobnych przestrzeni scenicznych. Tylko po co? Obie sceny były pokaźnych rozmiarów. Wyposażone w olbrzymie ekrany, kamery oraz świetną infrastrukturę elektroniczną stanowiły wizytówkę niefrasobliwego trwonienia środków przez Mamuta. Tymczasem na „scenie” autografów, jakiś osiłek ochroniarz musiał ryczeć kolejne numery autografożerców, przekrzykując spory hałas z hali, bowiem dla niego właśnie zabrakło mikrofonu :( Jednak mnie bardziej przerażał koszt wynajęcia całego sprzętu, który oczywiście zaakceptował dyrektor festiwalu :( Ile za tak zmarnotrawione pieniądze można by było wydać publikacji, promujących młodych artystów oraz sam komiks polski?

Zresztą nieudolność, marnotrawstwo oraz niegospodarność to określenia, które charakteryzują wszelkie działania całego festiwalowego dyrektoriatu ery Mamuta. Przykładem niech będzie pomysł Tymka na strefę autografów (wspominałem już o nim). Zrealizowany wyłącznie po to, aby spełnić kaprys zwierzaka. Tymek wymyślił specjalną „wyspę” dla autorów na płycie areny, stworzoną z podestów scenicznych. Jej wygląd był nieco dziwny, ale przynajmniej nikt twórcom nie „wisiał” nad głową :) W pierwszym roku podestów użyczyła Atlas Arena. Nie znam dokładnych rozliczeń Conturu, ale podobno wszelkie elementy (jak np. podesty, stoły, krzesła...) należące do hali sportowej wchodziły w skład kosztów użytkowania całego obiektu. Tymczasem rok później, kiedy podestów areny zabrakło, trzeba je było wynająć od firmy zewnętrznej. W tym przypadku cena wyspy Tymka wyniosła prawie siedem tysięcy złotych. Wiem to dokładnie, ponieważ wtedy zamawiałem wszystkie elementy zabudowy targowej. W tamtym czasie, za podobne pieniądze, można by było wydać dwa stu-stronicowe albumy komiksowe. Następnie rozdać je uczestnikom imprezy gratis. Ciekawe, co bardziej by ucieszyło festiwalowych gości? Fikuśna wyspa służąca tylko strefie autografów, czy darmowa publikacja dla wszystkich gości :(

Pozwolę sobie na jeszcze jeden przykład niegospodarności dyrektoriatu w zakresie autografów. W ostatnim roku (2018), w którym organizowałem cały obszar targowy łódzkiego festiwalu komiksu, dowiedziałem się, że w Atlas Arenie oddano do użytku specjalną konstrukcję dźwigową, do montażu różnych obiektów pod dachem hali. Na przykład: elementów scenografii lub wielkich wyświetlaczy. Urządzenie było o tyle fajne, ponieważ pozwalało instalować wszelkie moduły na poziomie ziemi. Następnie unosiło je wyciągarką, niemal pod sam sufit. Dlatego można było zrezygnować z usług drogich pracowników do robót na wysokościach, bo wszystko mógł kontrolować jeden człowiek :) Nośność nowej kratownicy była olbrzymia. Zapewne konstrukcja zdolna była unieść małe stado słoni ;) Wyciągarka znajdowała się tylko po jednej stronie hali. Nie namyślając się długo, przeniosłem w to miejsce (nie bez oporu Mamuta) scenę główną imprezy oraz strefę autografów. Pomyślałem, że w ten sposób będzie łatwiej, szybciej i taniej przygotować owe stałe elementy programu imprezy. Dokończyłem również plan pozostałych stoisk, w zabudowie targowej, na płycie Atlas Areny. Jakież było moje zdumienie, kiedy trzy dni przed festiwalem, gdy stoiska handlowe były już ustawione, Mamut zdecydował o innym sposobie montażu ekranu na scenie głównej :( Zamiast skorzystać z profesjonalnej, unoszonej płynnie rampy, do której (oprócz stada słoni) mógł być podwieszony dowolny wyświetlacz, zwierzak (albo jego kumple) wybrał równie profesjonalną, ale zbędną oraz bardzo drogą konstrukcję, składającą się z potężnych dźwigarów, na której radośnie hasali równie drodzy „alpiniści” :( Niespodziewana alternatywa zajęła dodatkowe cztery metry szerokości całej powierzchni, po obu stronach sceny. Naturalnie wpłynęło to na komunikację uczestników konwentu wokół stoisk targowych. Alejki zwęziły się znacznie. A mój misterny plan zabudowy areny uległ poważnej perturbacji. Czyja to była wina? :( Mamut od zawsze miał w „głębokim poważaniu” pracę innych. Lubił też, do ostatniej chwili, skrywać pomysły własne. Ku „uciesze” pozostałych organizatorów :(

Tekst został napisany człowiekiem. Fotkę również zrobił Witek.

Zrób sobie festiwal

Legenda o złym Witku
- wstęp do nowej historii Festiwalu Komiksu w Łodzi
Nisza w niszy
- opowieść o miejscu bardzo przyjaznym organizatorom
Milczenie owiec (a raczej baranów)
- historia pewnego, tajemniczego spotkania
W krainie ślepców...
- poznajemy skład pierwszego dyrektoriatu
Komiksowa agencja wycieczkowa
- ciekawe podróże dyrektoriatu na sam kraniec świata
Wystarczy być...
- co należy robić, aby trwać na cieplutkim stołku
Wystawy...
- przeróżne wystawy oraz ekspozycje z festiwalem związane
Vox populi
- głos ludu stowarzyszonego oraz obcego
Dyrekcja cyrku w budowie
- odyseja ekipy orgów po ciekawych miejscach Łodzi
Orgi oraz woły
- o tych, którzy pomagają oraz takich, co tylko udają
Inwazja autografożerców
- plaga równie żarłoczna co agresywna, niczym szarańcza
Wartość dodana
- jak z niczego stworzyć coś wartościowego?