listopada 28, 2024

Inwazja autografożerców

Zupełnie nie rozumiem potrzeby, u coraz większej grupy człowieków, posiadania autografu znanej, uznawanej, lecz zupełnie obcej osoby. Być może jest to moda rozprzestrzeniająca się niczym pandemia, aby mieć podpis gwiazdy, albo przynajmniej patocelebryty. A jeszcze lepiej zrobić sobie selfie z gościem, którego nawet by się nie rozpoznało w biały dzień na ulicy :( Czy może jest to indywidualna próba otagowania nowo odkrytej, unikalnej rzeczywistości. Wynik nagłego entuzjazmu spowodowany kontaktem z czymś nadzwyczajnym, niemal boskim. Wzorem starożytnych wandali, którzy wydrapywali swoje inicjały na murach Colosseum: Tu byłem... To widziałem. Musiałem więc zostawić jakiś ślad dla potomnych. Bo inaczej nikt by mi nie uwierzył :( Prawdopodobnie podpis jest również takim potwierdzeniem bliskiego kontaktu z siłą wyższą, nadistotą. Wyrastającą ponad ogół zwykłych, banalnych człowieków. Można się nim pochwalić rodzinie i znajomym. Oraz wzbudzić zazdrość u wrogów :) A może posiadanie autografu jest jedynym sposobem dowartościowania własnego szarego, pustego, nędznego żywota, w którym na co dzień brak jakichkolwiek wyzwań, poważniejszych wzruszeń. Wtedy podpis „osobistości” jest jedynym trofeum uzasadniającym sens życia :(

MFKiG 2018, Atlas Arena, strefa autografów - ...nad gigantyczną, zbędną konstrukcją podtrzymującą jedynie festiwalowy baner widać elementy kratownicy wyciągarki :(

Naturalnie, jako handlarz (choć raczej ciałem, niż duchem), jestem świadom merkantylnych możliwości dysponowania autografem. Dowartościowania w ten sposób zwykłej książki, rysunku... części garderoby. Doprawdy zadziwiające są tęsknoty oraz wymagania niektórych autografożerców pragnących posiadać choć niewielką cząstkę dotkniętą przez mistrza :) Kiedyś jako organizator, na aukcji podczas jednego z eventów, wystawiłem do licytacji (w zbożnym celu) poplamioną kawą koszulkę Papcia Chmiela, którą twórca nosił w trakcie imprezy. Ale wybrudził ;) Nawet boję się wyobrażać sobie, do czego mogła posłużyć zwycięzcy przetargu owa relikwia :( Jednak nie każdy psychofan ulubionego autora jest w stanie dostąpić „zaszczytu” zdobycia wymarzonego fantu osobiście, w prosty sposób. Wtedy do akcji przystępują „łowcy autografów”. Owe pasożyty fanów obecne są na każdej imprezie. Zawsze w pierwszym rzędzie. Na początku każdej kolejki. Zaiste wielka jest siła pieniądza, która zmusza zwykłych ludzi do ekstremalnych czynów :( Łowcy zazwyczaj swoją zdobycz, autograf bądź wrys (paskudne słowo), dość szybko monetaryzują na internetowych aukcjach, uszczęśliwiając tym czynem bogatszych autografożerców. Lecz głównie siebie ;) Wówczas ktoś nieobecny podczas eventu, albo taki, który nie dopchał się do „numerka” może również podziwiać trofeum. Chwalić się nim wśród znajomych. Jeśli oczywiście za taką „przyziemność” odpowiednio zapłacił :)

Mój negatywny stosunek do autografożerców wynika z obserwacji zezwierzęcenia wielu człowieków w trakcie prób pozyskania cennego dobra, jakim jest podpis autora :( Kiedy Grzegorz Rosiński, po wielu latach spędzonych na obczyźnie, odwiedził łódzki konwent komiksu, autografożercy zdemolowali cały program imprezy. Kolejka po rysunek mistrza ciągnęła się przez całą długość dużej, reprezentacyjnej sali 304 Łódzkiego Domu Kultury. Ludzka stonoga zajmowała cenne miejsce oraz czas przewidziany na spotkania z innymi gośćmi eventu. Ówcześni organizatorzy nie potrafili sobie z tym problemem poradzić. Ja niestety byłem (jak zwykle) na giełdzie :( Wcześniej nie miałem nawet świadomości, jak dzika jest gawiedź chętnych zdobycia unikalnego śladu autora w komiksie. Nagle dochodziły do głosu wszelkie pierwotne mechanizmy natury, które cywilizacja próbowała wyplenić przez wieki :( Oczywiście wcześniej, na srebrnym ekranie, czasami widziałem nieśmiałe próby pozyskania podpisu uznanej gwiazdy, lub idola. Zdawałem sobie również sprawę z możliwości zabójczej histerii tłumu, podczas zawodów sportowych, albo koncertów popularnych wykonawców. Lecz bezpośredni kontakt z plagą autografożerców, zrobił na mnie kolosalne, negatywne wrażenie. Człowieki te nagle potrafiły być bardzo (niemal krwiożerczo) agresywne. Najczęściej jednak potulnie, niczym owieczki, nocami oraz godzinami trwały w skamieniałej kolejce, czekając na swój moment ekstazy ;) Zapewne takie zachowanie sprzyjało powstawaniu nowych znajomości wśród miłośników komiksu. Kontaktom towarzyskim oraz wymianie poglądów, w ogonku do artysty. I jest to jedyny pozytywny aspekt całego zagadnienia :)

Autografożercy byli zawsze nad wyraz namolni. Wybranemu obiektowi kultu nie dawali nawet chwili wytchnienia. Pamiętam, jak na jednym z konwentów, już wieczorem (a nawet nocą), Rosiński „gryzmolił” swoje obrazki w kuchni prywatnego mieszkania dziennikarki Anki. Ten zacny rysownik bezustannie był oblegany przez natrętów, wyzbytych wszelkich hamulców przyzwoitości. Tak jakby poprzez bycie gwiazdą stawał się automatycznie ich własnością :( Jako organizator przyszłych konwentów musiałem więc przygotować odpowiednie miejsce dla rzeszy jego wielbicieli oraz „łowców”. Postanowiłem wygrodzić specjalną przestrzeń na „strefę autografów”. Zarówno dla komfortu mistrza, jak i sprawnego przebiegu imprezy. Ustawianie dowolnej ilości rzędów krzeseł, stolików lub barierek nie przynosiło żadnego rezultatu. Wszelkie ruchome obiekty były natychmiast spychane przez rozentuzjazmowaną tłuszczę :( Lecz znalazłem rozwiązanie problemu :) Wykorzystałem niewielki obszar otoczony stalowymi balustradami, przy wejściu do ogromnej sali „kolumnowej”. Taką nieużywaną niszę :) Artysta był dobrze widoczny dla gości, ale jednocześnie otoczony „murem” nie do przejścia, ani zepchnięcia. Natomiast łowcy autografów musieli obowiązkowo ustawiać się w kolejce wzdłuż długiej balustrady, okalającej całą antresolę wokół prestiżowej sali. Po raz pierwszy autografożercy mieli sposobność, przynajmniej częściowego, udziału w imprezie :) Moje rozwiązanie okazało się proste oraz skuteczne. Aż dziw bierze, że żaden z eŁDeKowych orgów nie wpadł na nie wcześniej. Oczywiście, nie wszystkim się ono podobało :(

Dlatego, w kolejnych latach, orgowie umieszczali gwiazdy konwentu wyłącznie w „klatce” biura organizatorów, do którego nikt postronny nie miał prawa wstępu :( Zabawnie wyglądała wtedy kolejka autografożerców. Człowieki oczekujące „zbawienia”, smętnie siedzące na posadzce w korytarzu. Wtedy też, po raz pierwszy pomyślałem o zastosowaniu numerków. Żeby goście łaknący podpisu lub rysunku nie musieli bezsensownie zapychać wąskich korytarzy przedwojennej instytucji kultury. Aby w nieco większym stopniu, niż zazwyczaj, korzystali z całej imprezy.

Lecz numerki do strefy autografów pojawiły się dużo później. Już za rządów Mamuta. Były sposobem, ale też nieudolną próbą, rozwiązania kłopotu wiecznego tłoku chętnych uzyskania podpisu autora. Przypominam sobie festiwal, podczas którego stoliki dla artystów umieszczone były w cieniu dość wysokiej sceny. Zabawnie na zdjęciu wyglądał jakiś dzieciak, który siedząc na podeście radośnie dyndał nogami nad głową pracującego artysty. Pewnie ze sceny miał lepszy widok ;) Kolejnym razem, do utrzymania porządku w strefie autografów, orgowie zatrudnili filigranowej budowy, nieletnią wolontariuszkę. Jej cichutki głosik nieustannie ginął, przytłoczony chucią potężnych, wygłodniałych, wkur... autografożerców :( Jakim trzeba być orgiem-idiotą, żeby dopuścić do podobnej sytuacji :( Oczywiście „zmyślni” organizatorzy Mamuta znaleźli wreszcie (po latach) sposób opieki nad rysującymi autorami. Wynajęli ekipę z Warszawy (?!) Kilku rosłych kolesi, którzy w wolnych chwilach zajmowali się handlem oryginałami prac ilustrowanych (koniecznie z autografem). Oni na pewno wiedzieli, jak zaprowadzić właściwy porządek oraz kto ma pierwszeństwo w kolejce :( Tutaj przypomina mi się sytuacja z festiwalu w hali Expo, o której wspomniałem już w „Staruchy do piachu”. Mianowicie zwierzak, w swoistym, bizantyjskim geście, zarządził powstanie dwóch osobnych przestrzeni scenicznych. Tylko po co? Obie sceny były pokaźnych rozmiarów. Wyposażone w olbrzymie ekrany, kamery oraz świetną infrastrukturę elektroniczną stanowiły wizytówkę niefrasobliwego trwonienia środków przez Mamuta. Tymczasem na „scenie” autografów, jakiś osiłek ochroniarz musiał ryczeć kolejne numery autografożerców, przekrzykując spory hałas z hali, bowiem dla niego właśnie zabrakło mikrofonu :( Jednak mnie bardziej przerażał koszt wynajęcia całego sprzętu, który oczywiście zaakceptował dyrektor festiwalu :( Ile za tak zmarnotrawione pieniądze można by było wydać publikacji, promujących młodych artystów oraz sam komiks polski?

Zresztą nieudolność, marnotrawstwo oraz niegospodarność to określenia, które charakteryzują wszelkie działania całego festiwalowego dyrektoriatu ery Mamuta. Przykładem niech będzie pomysł Tymka na strefę autografów (wspominałem już o nim). Zrealizowany wyłącznie po to, aby spełnić kaprys zwierzaka. Tymek wymyślił specjalną „wyspę” dla autorów na płycie areny, stworzoną z podestów scenicznych. Jej wygląd był nieco dziwny, ale przynajmniej nikt twórcom nie „wisiał” nad głową :) W pierwszym roku podestów użyczyła Atlas Arena. Nie znam dokładnych rozliczeń Conturu, ale podobno wszelkie elementy (jak np. podesty, stoły, krzesła...) należące do hali sportowej wchodziły w skład kosztów użytkowania całego obiektu. Tymczasem rok później, kiedy podestów areny zabrakło, trzeba je było wynająć od firmy zewnętrznej. W tym przypadku cena wyspy Tymka wyniosła prawie siedem tysięcy złotych. Wiem to dokładnie, ponieważ wtedy zamawiałem wszystkie elementy zabudowy targowej. W tamtym czasie, za podobne pieniądze, można by było wydać dwa stu-stronicowe albumy komiksowe. Następnie rozdać je uczestnikom imprezy gratis. Ciekawe, co bardziej by ucieszyło festiwalowych gości? Fikuśna wyspa służąca tylko strefie autografów, czy darmowa publikacja dla wszystkich gości :(

Pozwolę sobie na jeszcze jeden przykład niegospodarności dyrektoriatu w zakresie autografów. W ostatnim roku (2018), w którym organizowałem cały obszar targowy łódzkiego festiwalu komiksu, dowiedziałem się, że w Atlas Arenie oddano do użytku specjalną konstrukcję dźwigową, do montażu różnych obiektów pod dachem hali. Na przykład: elementów scenografii lub wielkich wyświetlaczy. Urządzenie było o tyle fajne, ponieważ pozwalało instalować wszelkie moduły na poziomie ziemi. Następnie unosiło je wyciągarką, niemal pod sam sufit. Dlatego można było zrezygnować z usług drogich pracowników do robót na wysokościach, bo wszystko mógł kontrolować jeden człowiek :) Nośność nowej kratownicy była olbrzymia. Zapewne konstrukcja zdolna była unieść małe stado słoni ;) Wyciągarka znajdowała się tylko po jednej stronie hali. Nie namyślając się długo, przeniosłem w to miejsce (nie bez oporu Mamuta) scenę główną imprezy oraz strefę autografów. Pomyślałem, że w ten sposób będzie łatwiej, szybciej i taniej przygotować owe stałe elementy programu imprezy. Dokończyłem również plan pozostałych stoisk, w zabudowie targowej, na płycie Atlas Areny. Jakież było moje zdumienie, kiedy trzy dni przed festiwalem, gdy stoiska handlowe były już ustawione, Mamut zdecydował o innym sposobie montażu ekranu na scenie głównej :( Zamiast skorzystać z profesjonalnej, unoszonej płynnie rampy, do której (oprócz stada słoni) mógł być podwieszony dowolny wyświetlacz, zwierzak (albo jego kumple) wybrał równie profesjonalną, ale zbędną oraz bardzo drogą konstrukcję, składającą się z potężnych dźwigarów, na której radośnie hasali równie drodzy „alpiniści” :( Niespodziewana alternatywa zajęła dodatkowe cztery metry szerokości całej powierzchni, po obu stronach sceny. Naturalnie wpłynęło to na komunikację uczestników konwentu wokół stoisk targowych. Alejki zwęziły się znacznie. A mój misterny plan zabudowy areny uległ poważnej perturbacji. Czyja to była wina? :( Mamut od zawsze miał w „głębokim poważaniu” pracę innych. Lubił też, do ostatniej chwili, skrywać pomysły własne. Ku „uciesze” pozostałych organizatorów :(

Tekst został napisany człowiekiem. Fotkę również zrobił Witek.

Zrób sobie festiwal

Legenda o złym Witku
- wstęp do nowej historii Festiwalu Komiksu w Łodzi
Nisza w niszy
- opowieść o miejscu bardzo przyjaznym organizatorom
Milczenie owiec (a raczej baranów)
- historia pewnego, tajemniczego spotkania
W krainie ślepców...
- poznajemy skład pierwszego dyrektoriatu
Komiksowa agencja wycieczkowa
- ciekawe podróże dyrektoriatu na sam kraniec świata
Wystarczy być...
- co należy robić, aby trwać na cieplutkim stołku
Wystawy...
- przeróżne wystawy oraz ekspozycje z festiwalem związane
Vox populi
- głos ludu stowarzyszonego oraz obcego
Dyrekcja cyrku w budowie
- odyseja ekipy orgów po ciekawych miejscach Łodzi
Orgi oraz woły
- o tych, którzy pomagają oraz takich, co tylko udają
Inwazja autografożerców
- kolejne, ślepe ogniwo w łańcuchu ewolucji człowieków
ciąg dalszy nastąpi...