...wiosna, rok2004
13lat prowizorki - ze wspomnień organizatora...
Po zeszłorocznych występach „zwierzaka” na festiwalu, postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce. Tym razem, moje działania organizacyjne zacząłem dużo wcześniej. W grudniu przygotowałem nowy regulamin. Spróbowałem również uzyskać poparcie szeregowych, tych nieco bardziej żywych, członków Conturu. Chociaż nie miałem nadziei, że pomogą mi oni znacząco w przygotowaniach, liczyłem na to, że przynajmniej nie będą przeszkadzać w pracy. Spotkanie przyszłych organizatorów zorganizowałem w eŁDeKu jeszcze przed świętami. Zjawili się na nim: Tomek Tomaszewski - przez kilka pierwszych lat, główny organizator konwentu z ramienia Conturu; Piotr Kasiński - dziennikarz, ostatnio rzecznik prasowy imprezy; oraz Bartek Kurc - autor książki o komiksie. Mamauta nie było. Wtedy jeszcze mieszkał w Warszawie, więc nie przyjechałby do eŁDeKu, nawet gdybym go zaprosił.
Podczas spotkania rozmawialiśmy o kolejnym festiwalu. Miedzy innymi o tym, że Sobieraj idzie na emeryturę i ktoś będzie musiał przejąć cały ciężar organizacyjny imprezy. Już na wstępie było wiadomo, że tą osobą nie powinien być Mamut. Kurc i Tomaszewski nie byli zainteresowani tak odpowiedzialną funkcją. Tomek ponadto, nie miał zbyt miłych wspomnień, wynikających ze współpracy z Sobierajem. Pozostało więc nas dwóch. Kasiński i ja. Było mi obojętne, czy Piotr zostanie dyrektorem festiwalu. Wiedziałem, że nie może być gorszy od Mamuta. Jednak on, zasłaniając się nadmiarem obowiązków rodzinnych, zgodził się, że dyrektorem festiwalu powinienem zostać ja. Tak więc, kilku dawnych Conturowców miałem za sobą. Sobieraj również poparł moją kandydaturę. Lecz wkrótce okazało się, że na Kasińskim nie mogę polegać.
Miesiąc po spotkaniu otrzymałem taki list:
Panowie.
Ta niezdrowa sytuacja z wyborem Witka na nowego dyrektora festiwalu nie daje mi spac po nocach. Dlatego chcialem Wam powiedzec, ze byla to decyzja zbyt pochopnie podjeta i nie powina byla zapasc bez konsultacji z Sobierajem i Adamem. Dlatego uwazam te sprawe za niebyla. I przepraszam Was za zamieszanie.
Zapewnia Was, ze zalezy mi na fesiwalu i jak co roku wlacze sie z niemniejszym zaangazowaniem w jego organizacje.
pozdrawiam.
Kasinski
Jak widać dziennikarzowi zabrakło odwagi, aby poinformować mnie osobiście, przynajmniej telefonicznie, o zmianie swojej decyzji. W tym momencie, dla mnie koleś ten stracił twarz. Nie czułem nawet współczucia, z powodu jego bezsennych nocy. No cóż. Pewnie Mamut tupnął nogą i Kasiński natychmiast zmienił front. Ciekawe dlaczego tak bał się „zwierzaka”? A może liczył na łaskawość prezesa, przy podziale festiwalowych łupów? Mimo wszystko, życzę Mamutowi, żeby on bardziej mógł polegać na rzeczniku prasowym łódzkiej imprezy.
Tymczasem na osłodę, Sobieraj zaproponował mi stanowisko dyrektora artystycznego imprezy. W hierarchii organizacyjnej, praktycznie pierwszego po „bogu”. Oczywiście, było to przed tym, zanim się na mnie obraził. Ale co by mi dało takie stanowisko, jeśli w pracy musiałbym ciągle zmagać się z pozostałymi „organizatorami”? Dlatego postawiłem kierownikowi jeden warunek. Mamut musi się zgodzić na moją kandydaturę. Niby drobiazg, ale jak trudny do przełknięcia przez „zwierzaka”. W odróżnieniu od prezesa Conturu, ja pełniąc tę funkcję nie zamierzałem być (papierowym) dyktatorem. Uważałem ponadto, że wszelkie poważne decyzje powinny być omawiane i podejmowane wspólnie. Oczywiście, mój głos powinien być decydujący. Przecież, jako dyrektor artystyczny, byłbym odpowiedzialny za całą imprezę. Jestem pewien, że podołałbym temu zadaniu.
Stanowiskiem nie interesowałem się ze względu splendor, ani korzyści materialne z nim związane. Udowodniłem to wielokrotnie pracując społecznie przy niejednej imprezie. Zazwyczaj, przez cały festiwal, siedzę na giełdzie, więc nawet Mamut mógłby oficjalnie pełnić „honory domu” i „zarywać dupeczki” (jego słowa). Byłoby to dla mnie zupełnie obojętne. Jako dyrektor chciałbym sprawić, aby wreszcie spotkanie miłośników historii obrazkowych przypominało Festiwal Komiksu. Nie zaś, beznadziejne wysiłki amatorów, uwalnianych co roku na kilka dni, z komiksowego getta. Żeby nawet goście z Warszawki nie wstydzili się odwiedzać Łodzi. Zrobiłbym wszystko, aby komiks odnalazł właściwe miejsce w naszej kulturze narodowej. Pomogliby mi w tym ludzie, którzy od dawna wiedzą, że jest to pełnoprawny gatunek sztuki.
No cóż. Miałem takie wzniosłe cele, szczytne ideały... Byłem organizatorem, który wielokrotnie sprawdził się boju... A jednocześnie nie interesowały mnie zaszczyty... Znałem się na komiksie... Cieszyłem się również pewnym szacunkiem w środowisku twórców... Byłem kandydatem idealnym na to stanowisko... O co więc chodziło?!... Jeśli nie wiadomo o co chodzi, to oczywiście chodzi o pieniądze.
Gdybym został dyrektorem, na pewno nie pozwoliłbym prezesowi Conturu zarządzać festiwalową kasą. (Mamut) Musiał mieć tego świadomość, dlatego nie zgodził się na moją kandydaturę. Nie mógł przecież pozwolić na odsunięcie od koryta. Ja również nie miałem ochoty na powtarzające się kłopoty z „organizatorami” oraz eŁDeKową magmą, dlatego sam zrezygnowałem z dalszych działań.
Rewolucja?!
Spotkanie organizacyjne odbyło się w Łódzkim Domu Kultury, przed festiwalem w 2004 roku. Przybyła na nie dość liczna grupa osób. Było to dla mnie pierwsze zaskoczenie. Ponieważ nigdy wcześniej nie widziałem w jednym miejscu tak dużej reprezentacji „organizatorów”. Byli wśród nich ludzie, którzy naprawdę pomagali w przygotowaniu łódzkiej imprezy. Lecz większość stanowili statyści, potrzebni Mamutowi jedynie do realizacji sprytnego planu. Oczywiście na spotkaniu najliczniej było reprezentowane łódzkie środowisko komiksowe. Twórcy z grupy Contur, przedstawiciele, chyba już wtedy martwego, Stowarzyszenia Twórczego Contur oraz młodsi autorzy komiksów. W tym zacnym gronie organizatorów nie zabrakło człowieków ze stolicy, a nawet całego kraju. Twórców, krytyków, działaczy i entuzjastów literatury obrazkowej. Wydawało mi się, że spotkanie miało pomóc w przygotowaniu kolejnego Festiwalu Komiksu. Ucieszyłem się bardzo z tak licznej ekipy pomocników. Ponieważ pojawiła się wyjątkowa szansa, że wielu z nich rzeczywiście przyczyni się do organizacji łódzkiej imprezy, w stopniu większym niż dotychczas. Nie wiedziałem wtedy, że zwierzak miał inne plany. Był bardzo pewny siebie, bo chyba już „wskoczył w buty” Sobieraja. Kierownika domu kultury, który dotąd „opiekował” się festiwalem, a który odchodził z placówki na emeryturę.
W tamtym czasie praca „na etacie” w eŁDeKu była uważana przez niektórych znajomych (oraz mnie), jak pogrzebanie za życia w tym mauzoleum kultury. Jednak oferowała pewne korzyści. Stałą pensję oraz możliwość realizowania własnych celów poza instytucją, w godzinach pracy opłacanych przez państwo (czyli z naszych podatków). Wielu nieudolnych, zmęczonych życiem, wypalonych człowieków chętnie korzystało z atrakcyjnej dla nich oferty. Atoli nie podejrzewałem, że tak nudną robotą zainteresuje się Mamut. Spiritus movens wielu krzykliwych inicjatyw, które spaliły na panewce. Wszak wieść gminna niosła, że robi on karierę w stołecznej reklamie. Bardzo intratnym miejscu dla człowieków z jego apetytem. Lecz wkrótce okazało się, że zwierzak był raczej „na wylocie” z Warszawy. Chyba nie spełniał kryteriów „wyścigu szczurów”. Dlatego znalazł sobie miękkie lądowisko w domu kultury. Tutaj nikt nie wymagał od niego „nadludzkich” zdolności :(
Na początku wspomnianego spotkania Mamut zaproponował mi wstąpienie do stowarzyszenia. Dziś nie pamiętam dokładnie, czy było to wskrzeszane Stowarzyszenie Twórcze Contur, lub jakiś nowy twór, instytucja. Plany powołania ogólnopolskiego stowarzyszenia twórców i miłośników komiksu pojawiły się w różnych środowiskach na przełomie wieku. Ale, znając realia naszej rodzimej rzeczywistości, niebywały wręcz talent do wszczynania sporów między różnymi człowiekami, a zwłaszcza środowiskami, nic z projektu nie wyszło. W 2004roku chyba jedynie reinkarnowało się stowarzyszenie Contur, w poszerzonym składzie. Do tego właśnie celu potrzebne były Mamutowi liczne człowieki. Aby zebrać kworum wymagane do rejestracji. Nieco później powstało w Warszawie Polskie Stowarzyszenie Komiksowe (jakoś tak). Oba twory towarzyskie były równie zachłanne, co mało efektywne. Ale przede wszystkim, tajne. Bowiem trudno było poznać listę ich członków rzeczywistych. Kiedyś, jeszcze przed pandemią, gdy zielonogórskie BWA zorganizowało w Paryżu ogólnopolski event komiksowy, zapytałem na fejsie: dlaczego żadne z istniejących od lat stowarzyszeń, mimo licznych wojaży zagranicznych kierownictwa, nie może pochwalić się podobną inicjatywą. Prezes jednego z nich, niczym buldog, odpowiedział mi w sposób równie głupi, co chamski. Swoim zachowaniem tylko potwierdził prawdę znaną od początku. Stowarzyszenia komiksowe powstały wyłącznie po to, żeby wyzyskiwać środki z dowolnych źródeł. Nie zaś do promocji literatury obrazkowej w naszym kraju. Albo uszczęśliwiania szeregowych członków :) Choć zapewne takie założenia widniały w statutach obu organizacji. Zwykli towarzysze powinni jedynie być i milczeć :(
Oczywiście nie przyjąłem propozycji Mamuta. Miałem bowiem świadomość, że stowarzyszenie będzie jedynie fasadą, na której stan pracować będą nieliczni. Natomiast korzyści, jak zwykle, czerpać tylko „wybrani”. Ci najbardziej sprytni oraz najlepiej ustawieni w hierarchii stada. Tak, jak to wielokrotnie już wcześniej bywało :( Wcale nie jestem przeciwnikiem stowarzyszania. Lecz do wstąpienia w szeregi towarzystwa „twórczego”, zniechęciła mnie obserwacja zachowań różnych człowieków, podczas przygotowań do konwentu lub festiwalu. Im więcej lat upływa od pierwszej łódzkiej imprezy, tym bardziej rośnie grono pomysłodawców i organizatorów tego eventu. Zapewne wkrótce dojdzie do sytuacji, w której organizatorem czuł się będzie każdy posiadacz festiwalowego identyfikatora. Naturalnie, w trakcie każdego spotkania konwentowego, albo wystawy historii ilustrowanych, można było zobaczyć prawie wszystkich łódzkich twórców oraz liczne grono miłośników powiązanych towarzysko. Lecz większość z nich pojawiała się na evencie niczym komety. Jaśniały jedynie podczas imprezy. Wszelako, dzień wcześniej lub później nie było, po papierowych organizatorach, nawet śladu :( Podobnie działo się w pierwszym stowarzyszeniu Conturu. Zazwyczaj do pracy nikt się nie kwapił. Aczkolwiek wszyscy towarzysze oczekiwali profitów. Równie chętnie odwiedzali każdą imprezę. Przecież w towarzystwie należy się pokazać.
Kiedy podziękowałem Mamutowi za ofertę wstąpienia do stowarzyszenia, wyprosił mnie z sali. Argumentując swoje polecenie stwierdzeniem: że jest to spotkanie osób stowarzyszonych. Zupełnie tak, jakby przygotowania do kolejnego festiwalu miały być tajne. I nikt „obcy” nie powinien znać szczegółów skrytego planu. Nagle przestałem być organizatorem. W jednej chwili zapomniano moją wieloletnią pracę przy łódzkim konwencie, a następnie festiwalu. A także wszelkie inne inicjatywy w środowisku. Straciła na znaczeniu moja wiedza i doświadczenie. Raptownie stałem się nikim. Przynajmniej w oczach zwierzaka :( Niestety, na dziwne zachowanie Mamuta nie zareagował nikt z towarzystwa baranów (a była tam też owca :) obecnych na spotkaniu. Widocznie zwierzak już skutecznie trzymał komiksowe bydło w garści :(
Nie lubię przypominać swoich zasług dla rodzimego komiksu, ale czasami jestem zmuszony odkurzać historyczne fakty. Ponieważ nikt za mnie tego nie zrobi. Na pewno nic, w tej materii, nie uczyni dyrektoriat zdominowany przez Mamuta. Wymowne świadectwo negacji dorobku pierwszego organizatora łódzkiego konwentu organ pokazał na ekspozycji stałej (o historii polskiego komiksu) w Centrum Komiksu i Te Pe. Na wystawie w publicznej instytucji kultury nie wspomniano o żadnej z moich inicjatyw. W ten chamski sposób zwierzak spróbował wymazać moje dokonania eventowe (metoda, jak za czasów Stalina :) Niektórzy jego współpracownicy nagle dostali amnezji. Natomiast pozostali zredagowali historię polskiego komiksu od nowa. Wyłącznie pod dyktando Mamuta. Oczywiście, nawet najstarsi górale wiedzą (a zwłaszcza miłośnicy komiksu), że tworzyłem łódzki konwent od początku. Najpierw w niewielkiej grupie osób, jedynie zapaleńców, którym nie obca była ciężka praca. Zwierzaka wśród nich nie było! Później, przez ostatnie lata na przełomie wieku, robiłem festiwal oraz inne eventy niemal samodzielnie. Nawet Sobieraj podkreślał to wielokrotnie. Naturalnie, podczas niektórych działań, nie obyło się bez niewielkiej pomocy kilku człowieków, którzy nie porzucili Łodzi. Lecz większość prac wykonywałem sam. Aczkolwiek nawet współpracując, nigdy nie narzucałem własnej woli pozostałym organizatorom imprezy. Zarówno tym rzeczywistym, a zwłaszcza wirtualnym. Nigdy nie byłem autorytarnym dyktatorem :! Na konwencie stworzyłem komiksową giełdę, która z czasem przekształciła się w potężną strefę targową. Powołałem do życia katalog konkursowy, który prezentował, ale przede wszystkim ocalił od zapomnienia, prace wielu młodych autorów historii ilustrowanych. Oprócz konwentu, który po latach zmieniłem w festiwal, organizowałem Targi Komiksu w maju (trzy edycje), z konkursem, prelekcjami i wystawami. Urządzałem też Gwiazdki z Komiksem zimową porą. Sam przygotowałem stulecie komiksu, z różnymi konkursami i wystawami oraz inne liczne ekspozycje w eŁDeKu. Przez ponad rok, co miesiąc, organizowałem w domu kultury komiksowe spotkania fanów literatury obrazkowej z niezłymi atrakcjami dla gości. Co tydzień urządzałem też giełdę komiksów, przy łódzkiej giełdzie komputerowej. Samodzielnie reklamowałem wszystkie eventy, rozwożąc ulotki oraz plakaty po całym mieście. Internetu wtedy jeszcze nie było. Ani smartfonów ;) Powyższe inicjatywy realizowałem za darmo. Czasami nawet, do wielu eventów, musiałem dopłacać z własnej kieszeni. Nie będąc pracownikiem Łódzkiego Domu Kultury, robiłem reklamę i podnosiłem znacznie wyniki tej instytucji. Jednak nikt mi, za wszystkie moje działania, nigdy nie podziękował. Powołałem również do życia pierwszy w Polsce sklep komiksowy... Tak, najbardziej jestem dumny z mojego, niemal półwiecznego, handlu komiksami (choć nie uważam się za handlarza). Z tego, że przynosiłem pod ubogie, rodzime strzechy unikalne wydawnictwa z innego, lepszego świata. Komiksy, które przeszły przez moje ręce, nadal krążą wśród miłośników tego gatunku sztuki. Są ozdobą wielu kolekcji, ponieważ zawsze dbałem o wartość artystyczną oferowanych publikacji. Często inni handlarze spotykają te zeszyty, lub albumy na rynkach, bazarach albo w antykwariatach. Klienci pamiętają mnie lepiej niż stowarzyszone barany :)
Chyba nigdy nie zrozumiem, dlaczego grono komiksowych owiec wybrało na przewodnika Mamuta. Oczywiście zwierzak roztoczył przed nimi wizję świetlanej przyszłości łódzkiego festiwalu. Zachęcił niezmiernymi korzyściami, płynącymi z udziału w stowarzyszeniu. Lecz tylko idiota, albo ktoś bardzo naiwny, nie zauważył fałszu w słowach zwierzaka. Podobno tak poczciwy charakter mają właśnie artystyczne dusze. Raczej w to nie wierzę :( Ale dlaczego grono, wydawać by się mogło, inteligentnych człowieków zaufało nieznanemu osobnikowi? Miast powierzyć opracowanie eventu sprawdzonemu w licznych „bojach” organizatorowi. A conturowcy oraz pozostali łodzianie? Przecież znali wcześniej zwierzaka. Chodzili z nim do szkoły. Wiedzieli więc, co to za typ. Czyżby logiczne myślenie przegrało z solidarnością stada? Inne stowarzyszone barany, mimo że nie znały zwierzaka osobiście, również musiały mieć świadomość poprzednich wpadek Mamuta. Nawet jeśli nie czytały moich wspomnień organizatora „13lat prowizorki”. Czyżby zwyciężyła chciwość? A może towarzyskie owce zostały omamione zwodniczą perspektywą? Twórcy wszelkiej maści, artyści, tudzież intelektualiści często żyją we własnej, naiwnej rzeczywistości. Lecz nawet głupiec byłby ostrożny słysząc zapowiedzi zwierzaka, wyssane z palca :!
No cóż... Ponieważ żaden baran nie zabrał wtedy głosu w mojej obronie, opuściłem tajne spotkanie organizatorów festiwalu... I zaczęła się rewolucja, która trwa do dziś :(
Tekst ten został napisany człowiekiem. Lecz obrazek stworzyła SI.
Zrób sobie festiwal
Legenda o złym Witku
- wstęp do nowej historii Festiwalu Komiksu w Łodzi
Nisza w niszy
- opowieść o miejscu bardzo przyjaznym organizatorom
Milczenie owiec (a raczej baranów)
- historia pewnego, tajemniczego spotkania
W krainie ślepców...
- poznajemy skład pierwszego dyrektoriatu