Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zrób sobie festiwal. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zrób sobie festiwal. Pokaż wszystkie posty

listopada 09, 2024

Metoda strusia

Co prawda... Głównym celem moich tegorocznych wpisów nie było wcale zdetronizowanie Mamuta (byłaby to zapewne doskonała pożywka dla wiecznie żądnych krwi mediów :) Ani też przywrócenie do pionu całego dyrektoriatu (tego się już zrobić nie da). Miałem jednak nadzieję szerszego zainteresowania problemami około-festiwalowymi większą rzeszę środowiska. Tymczasem znane od lat portale, zajmujące się tematyką komiksową (Aleja Komiksu, Polter, Zeszyty Komiksowe, KZ... Gildia już się sprzedała), do których zwróciłem się z prośbą, o zamieszczenie choćby linka do bloga Komiks Forum, nawet mi nie odpowiedziały. Kogo bowiem interesuje organizacja imprez komiksowych w naszym kraju? Liczą się przecież tylko świeżo wydane komiksy oraz te archiwalne, lecz najbardziej ulubione :) Niekiedy odzywają się w sieci odgłosy protestu: że event jest źle przygotowany, spotkania banalne, bywa za głośno, stoiska na giełdzie rozproszone... Lecz giną one, w bardzo krótkim czasie, w ogólnej atmosferze histerycznego entuzjazmu, że coś się w ogóle udało. Prezentowanej desperacko przez większość portali. Oprócz mojego :)

Dzięki uprzejmości Krzysztofa, który udostępnił mi linki: https://www.facebook.com/acabnews24/posts/pfbid0qRTnaHxXKHBqXWBkMht33GabiRBsqw7nXesaNX9Q4M4jGS3cMkMCXRZVvVHo9cRxl oraz https://www.facebook.com/polskiekomiksy/posts/pfbid0nXpoyCSUGZwcWg99n9Bq4qHmJSqtPdVxseVFiWhybm68TUzZfX3FvvqRaWX32jfcl mogłem poznać dwie krytyczne oceny tegorocznego festiwalu zamieszczone na fejsie. Przykro mi, że nadal nie jestem w stanie skutecznie buszować po sieci. Ale nie zamierzam nikogo, po raz kolejny, zanudzać moimi problemami. Niemniej smutne jest, że owe zasadne opinie zostały potraktowane przez organizatorów w znany od lat sposób: psy szczekają, a karawan Mamuta jedzie dalej :( Zapewne w tej chwili opinie „malkontentów” zniknęły już z „taśmy produkcyjnej” portalu społecznościowego. Młodzi pokrzyczeli sobie trochę. Pomarudzili, pokrzyczeli. Zmęczyli się i zamilkli :(

Pozytywnym aspektem odpowiedzi Mamuta, na aktualne zarzuty fejsbookowych adwersarzy, jest użycie przez dyrektora festiwalu Sztucznej Inteligencji ;) Bowiem nigdy nie widziałem tak gładkich i „okrągłych” tekstów, o niczym, spod „betonowego” pióra zwierzaka. Zapewne zastosował SI, żeby zbytnio nie nadwyrężyć własnej :)

Zabawnym jest, że większość problemów poruszanych, w krytycznych recenzjach łódzkiego festiwalu komiksu, pojawiła się już dawno na moim blogu. Jednak zmarła śmiercią zapomnienia, ponieważ żaden z ówczesnych „malkontentów” tematu wtedy nie podlinkował :( Nawet jeden z czołowych działaczy obecnego środowiska miłośników komiksu był zaskoczony moim (choć nie tylko) ostatnim wpisem: Vox populi. Bowiem nie wiedział, że „tarcia”, w obrębie stowarzyszenia Contur, trwają aż tak długo :(

Kiedy skończę moją obecną „książkę” o historii łódzkiego festiwalu, znacznie różniącej się od oficjalnej propagandy Mamuta, zapewne przez tydzień, dwa, może miesiąc będzie w komiksowym getcie trochę szumu. Lecz wkrótce sytuacja wróci do „normy” :( Tak, jak to było dwadzieścia lat temu, po publikacji „13lat prowizorki”. Bo kogo obchodzą imprezy komiksowe oraz kto nimi rządzi? Liczy się tylko to, że są :( Pozwolę sobie przypomnieć jeden argument, o którym napiszę jeszcze. Podczas jednego festiwalu, za pieniądze niepotrzebnie wyrzucone w błoto, poprzez wynajęcie zbędnych podestów scenicznych dla strefy autografów, można by wydać dwa stu stronicowe albumy komiksowe, które chyba bardziej ucieszyłyby miłośników komiksu. A na pewno autorów graficznych opowieści :(

Tekst napisał tylko jeden człowiek. Natomiast obrazek wydrapała SI :(

listopada 08, 2024

Vox populi

Kilka lat temu, po kolejnej mojej awanturze z dyrektoriatem... Zapewne o jakąś głupotę, bo o każdy drobiazg musiałem się zawsze wykłócać. Ponieważ Mamut powoli, lecz sukcesywnie, starał się ograniczać mój wkład przy organizacji festiwalu. Z wiadomym skutkiem. Ale widocznie było mu to na rękę :( ...No więc, byłem uczestnikiem pewnej wymiany opinii między rozżalonymi stowarzyszonymi. Teksty respondentów, bez zmian merytorycznych, przytaczam poniżej. Jest to przecież świadectwo historyczne stosunków panujących w królestwie Ślep... Dyzmy :) Raczej nikt z zainteresowanych nie potraktuje mojego czynu w kategoriach sygnałowych ;) Chyba po siedmiu latach popiół z wrażych dokumentów rozwiał już wiatr :(

Spotkanie Conturu na gruncie stołecznym

12 października 2017, 00:47
Krzysztof napisał:
(...) Jakkolwiek by nie było, to myślę, że i tak nieodzownym stanie się zwołanie jeszcze w tym roku Walnego Zgromadzenia "C" w trybie nadzwyczajnym (po owym warszawskim spotkaniu "roboczym") - byśmy wszystkie ustalenia poddali pod formalne głosowanie i legalnie je zatwierdzili (lub odrzucili).
Przed nami Wielkie Jubileusze "Conturowo"-Festiwalowe i dlatego musimy jak najszybciej oczyścić tę sobiepańsko zafajdaną przez lata Stajnię Faraonasza.
Pozdrawiam pro-czyścicielsko - K.

12 października 2017, 01:21
Agnieszka napisała:
(...) Ponawiam natomiast prośbę o dosłanie umowy (Contur z EC1).
pozdrawiam Agnieszka

12 października 2017, 08:22
Piotr napisał:
Agnieszko, przesyłam umowę.
Pozdrawiam. Piotr

16 października 2017, 03:34
Krzysztof napisał:
Z tej kwoty 155 tysięcy nowych złotych polskich, jaką EC-1 zapłacił "Conturowi" za zorganizowanie tegorocznego MFKiG, ile przeznaczono na honorarium dla Timo... za bycie se jednym z głównych organizatorów naszego (?) Festiwalu? Nie jest on wszak członkiem "Conturu", a mimo to został w owej Umowie wymieniony jako jeden z głównych organizatorów "Conturowego" (?) Festiwalu. Jednocześnie inni członkowie "Conturu" zostali tu całkowicie pominięci. Dlaczego?
Co jest takiego do wykonania przy tym naszym (?) Festiwalu, co mógł wykonać tylko Timo... - a nie któryś z członków "Conturu" - i ile dostał za to (naszych, "Conturowych") pieniędzy?
[Pytam się nie tylko z prywatnej ciekawości, ale przede wszystkim jako członek Komisji Rewizyjnej ST "C" - której członkinią jest również Agnieszka. Zatem oboje mamy nie tylko takie prawo, ale wręcz OBOWIĄZEK dopytywania się o tego typu sprawy.]
Pozdrawiam dociekliwie - K.

16 października 2017, 13:16
Agnieszka napisała:
Dzień dobry Wszystkim
Ja poniżej wkleję tekst, który już wcześnie j wysłałam np. do Krzysztofa. Ja mam kilka pytań i różni ludzie maja kilka pytań ale może te pytania nie zawsze się pokrywają.
Mnie interesuje np.po co w ogóle pojawiają się w tej umowie kwoty skoro praktycznie sie zeruję, gdzie wpływ z biletów (lub przynajmniej po co było opowiadać nam takie bajki). Dlaczego w artykułach promocyjnych praktycznie nie wspominano o STOWARZYSZENIU CONTUR, w końcu (przynajmniej część) pisała Katarzyna, więc chyba zna historię festiwali itd itd.
A teraz wkleję wspomnianego mojego poprzedniego maila, który nie do wszystkich dotarł:
Krzysztof i Wszyscy Inni, którzy sądzą, że na naszym stowarzyszeniowym koncie jest jakaś grubsza kasa.
Otóż umowa mówi, że co prawda - EC1 zapłaci nam 155 tyś., ale w punkcie h &3 OBOWIĄZKI WYKONAWCY (to o nas)- mamy pozyskać 30 tyś wkładu własnego oraz w punkcie i&3 - następne co najmniej 120 tyś. Co razem daje właśnie 150 tyś. Czyli razem zostaje ewntualnie 5 tyś.
Dochód z biletów zgodnie z umową przejmuje EC1. Nasz dochód to - pobieranie wpisowego na konkurs na krótka formę komiksową i to tyle. No chyba że zostaną nam jakieś środki od sponsorów.
EC1 (Zamawiający) zobowiązuje się za to do promowania nas (Wykonawcy) w materiałach reklamujących imprezę. Uważam, że to nie zostało spełnione. Natomiast co moich propozycji pomocy i jak byłam ignorowana, porozmawiam chętnie osobiście na spotkaniu z obecnym personelem EC1.
pozdrawiam Agnieszka

16 października 2017, 13:58
Piotr napisał:
Chętnie odpowiem na wszystkie pytania dotyczące spraw pozostających w mojej gestii. Myślę, że najlepszym na to sposobem rzeczywiście będzie spotkanie. Krzysztof zapowiedział podanie terminu, byłoby dobrze, gdyby zrobił to z odpowiednim wyprzedzeniem.
Poprosimy też o przykłady artykułów promocyjnych festiwalu, w których pomijany jest Contur - to akurat jest istotna sprawa, bo może jakieś media nie wywiązały się ze swoich powinności, a my o tym nie wiemy.
Pozdrawiam. Piotr

16 października 2017, 21:21
Piotr napisał:
Odpowiadam na zadane pytania:
- z kwoty 155.000 zł jaką EC1 przekazuje Coturowi na wydatki związane z organizacją festiwalu, Timo... nie otrzymał i nie otrzyma ani złotówki,
- podana w załączniku nr 3 "proponowana obsada personalna Projektu" jest - jak sama nazwa wskazuje - listą sugerowaną. "Obsada merytoryczna Projektu" nie jest listą organizatorów festiwalu.
- zaś co do pytania o to, co może wykonać Conturowi Timo..., a nie któryś z członków Conturu odpowiadam - od lat Timo... sam z siebie proponuje punkty do programu festiwalu i sam z siebie zgłasza się do prowadzenia spotkań jako moderator, a czasem także jako tłumacz lub panelista.
Pozdrawiam. Piotr

18 października 2017, 21:18
Agnieszka napisała:
Piotrze,
postaram się odpisać najdelikatniej jak potrafię, a więc:
nie chrzań nam tu kocopołów o ewentualnych zaniedbaniach po stronach mediów, bo sama czytałam artykuł w internecie napisany przez Katarzynę, w którym dużo jest o EC1, o Adamie dyrektorze, Centrum Komiksu, ale nic o CONTURZE. Na końcu maila wkleję linki artykułów, które jeszcze odkopałam ale nie mam wszystkich (poszukam), więc jeśli ktoś zachował to co rozsyłałam to poproszę o podesłanie. W audycji radiowej też raczej nie usłyszałam o założycielach. A jeśli coś napisała Katarzyna, to raczej znacie tego treść i nie zawiniły tutaj inne media.
Pytanie tylko czy nie znacie historii festiwalu czy piszecie ją na nowo? Tak więc postaram się przypomnieć co nieco w telegraficznym skrócie.
Była sobie grupa młodych ludzi, rysowników, studentów bez kasy. Żyli sobie w szarym kraju, który budził się do przemian ale nikt jeszcze nie wiedział jakich. Nie było rynku wydawniczego dla komiksów, nie było na to kasy. Mało kto uważał, że to może być coś ważnego czy ciekawego i może jakąś kasę przynieść. I ci właśnie ludzie postanowili to zmienić. Wiedzieli, że na świecie odbywają się festiwale komiksu, ale to gdzieś daleko i w lepszym kolorowym świecie. Ci ludzie nie mieli środków, dostępu do mediów, nie byli uprzywilejowani i nie mieli doświadczenia ani wiedzy - jak coś takiego się organizuje. A jednak postanowili to zrobić. Pojechali na pierwszy konwent w Polsce do Kielc i już wiedzieli, że dadzą rade zrobić to lepiej w swoim mieście. Narodziła się idea. Potem Ci ludzie pracowali przez wiele lat na rzecz rozrastającej się imprezy. Może wiele można było zarzucić tym pierwszym konwentom, festiwalom ale one wciąż rosły nabierały formy i przyciągały coraz więcej publiczności oraz gwiazd. A Ci młodzi ludzie, o których tutaj mowa pracowali, przychodząc w wolnym czasie, siedząc do późnych godzin nocnych i montując galerie, załatwiali sponsorów, znaleźli miejsca wystawowe i promowali to własną pracą i postawą. Rysowali prace na konkurs aby nadać rangę i dobry poziom imprezie, choć nie było lukratywnych nagród do zdobycia. Pamiętam mamy moich kolegów - mamę Roberta (do dziś z nami), Marka, Piotrka Kabulaka, zawsze z nami, pamiętam ich ogromny wkład. Przynosiły jedzenie robiły kanapki i karmiły nas swoimi ciastami, parzyły herbatki, częstowały każdego kto przyszedł. My zawalaliśmy czasem zajęcia na uczelni, czasem pracę aby dołożyć się do organizowania imprezy, która na początku i później przez długi jeszcze czas odbywała sie w ŁDKu, którego drzwi być może nigdy by się przed nami nie otworzyły, gdyby nie mama Piotra Kabulaka. To jej znajomości i dobra wola pozwoliły nam zorganizować pierwszy konwent w przyzwoitych salach. Wieczorne spotkania towarzysko konwentowe nie odbywały się w hotelach czy klubach, bo nie było na to pieniędzy, ale w mieszkaniach np. m.in. też u mnie.
Później rynek zaczął się rozwijać, powstały inne podobne imprezy w innych miastach. Temat zaczął być medialny.
Mam podstawy uważać, że to ta właśnie nasza (kulawa na początku) impreza przyczyniła się w dużej mierze do powstania i wzrastania rynku wydawniczego w Polsce, w którym poczesne miejsce zajmuje dziś komiks i pięknie ilustrowane książki. Jak i między innymi do uzyskania przez Was, (pracownicy EC1) waszych obecnych posad. Ci ludzie, o których jest ta opowieść to właśnie CONTUR. Na samym początku TomekT., Przemek, Robert, Tomek P., Kuba, Marek,Witek, Adam drugi Witek, drugi Piotrek, Ja, Zdrzynicki potem dochodzili następni, Śpiochu, Adrian i cała ich grupa, Krzysztof Ostrowski, Cyryl i następni i następni itd., itd. Ci wszyscy ludzie pracowali przez wiele pierwszych lat naprawdę ciężko i NON PROFIT nie oczekując korzyści. Pomagali też niejednokrotnie jeszcze przez wiele lat następnych. Przepraszam tych, których pominęłam, jak wspomniałam na początku, to historia w skrócie, no i mogę też wszystkiego nie pamiętać. Ale jedno pamiętam na pewno - nie było tam na początku Was, pracownicy EC1 (nie odbierając Wam oczywiście obecnych zasług). Wiec zamiast arogancji w niektórych odpowiedziach i pomijania nas tak ogólnie w przestrzeni informacyjnej (co zaczyna przyjmować coraz większa skalę) może tak dla odmiany, okazali byście trochę k.... szacunku.
Bo to właśnie Wy korzystacie dzisiaj z naszego dorobku i pracy NON PROFIT, więc
teraz do Ciebie drogi ADAMIE - dobrze się zastanów zanim zaczniesz się upierać, że nie masz obowiązku o nas wspominać podczas promocji.
Bo oprócz tego, że się mylisz z prawnego punktu widzenia (umowa wymieniając wzajemne zobowiązania stron, bardzo wyraźnie o tym mówi, a to właśnie Ty i Twój personel - to EC1) to pozostaje jeszcze coś takiego jak zwkła ludzka przyzwoitość...
Proponuję abyście się nad tym zastanowili, zwłaszcza nad tym, że już sam pomysł, koncepcja to czyjaś własność intelektualna.
Co do spotkania - zaproponujemy termin, proszę o cierpliwość. Ja na przesłanie umowy, którą w końcu mogliśmy przeczytać czekałam kilka miesiecy.
Serdecznie pozdrawiam Agnieszka

18 października 2017, 21:56
sarion napisał:
Drodzy,
śledzę tą całą korespondencję i smutno mi się robi. Po tylu latach doszliśmy do tego, że prowadzimy takie właśnie dyskusje. Mocno niekomfortowa sytuacja chyba dla wszystkich. Ja jako jedyny "nierysujący" Conturowiec, czuje się tym bardziej źle, bo zamiast rysunków włożyłem w pierwsze i niektóre późniejsze konwenty sporo pracy, więc teraz jak patrzę na sytuację w której niektórych ludzi się pomija/wyklucza to naprawdę jest mi z tym źle.
Rozumiem, że przyszły takie czasy, że "faraon Adam" (boskie określenie BTW), dzieli i rządzi. To w sumie mnie jakoś specjalnie nie dotyka, ale to że Adam traktuje w taki sposób ludzi oraz mnie także, dotyka mnie już bardzo.
Dlatego nie wypełnię chyba nowej deklaracji członkowskiej, bo z tego co widzę, Contur by faraon Adam, nie jest już dla mnie miejscem.
Potraktujcie to proszę jako formę pożegnania, mam nadzieję, że chociaż niektórzy z nas będą w stanie zachować choć kilka miłych wspomnień związanych z ostatnimi ponad 20 latami.
serdecznie Was wszystkich pozdrawiam (ale Adama już nie)
Sebastian
p.s. co do historii konwentu jeszcze - tuż przed pierwsza edycją wybraliśmy się z Witkiem (mowa tu o innym Witku - przyp. red.) i torbą kserokopii prac (głównie Truściela, Kabulaka i Tomaszka) na Polcon do Waplewa w 1990 roku. Poza pijanym Sapkowskim mieliśmy okazję zobaczyć jak ludzie dosłownie rzucili się na naszą mała galerię "polskiego komiksu" i króciutki panel poświęcony jego historii. Potem wracaliśmy przez Toruń z Witkiem i pociąg nam do Łodzi uciekł... :) Pamiętam jak po powrocie gadaliśmy o tym, że skoro ludziom tak się podobało, to może jakiś konwent komiksu w ŁDK...? :)

19 października 2017, 05:00
Krzysztof napisał:
(...) W owej Umowie podany został adres siedziby ST"C" - na ul. Roosevelta 17. Czy to tam znajduje się dokumentacja związana z działalnością "Conturu" i w ramach "Conturu"? Czy może jednak została wzięta do EC-1?
Kto nią teraz "zawiaduje" - nowowybrany sekretarz "C", czy może nadal Piotr?
Gdyby doszło do konieczności przeprowadzenia kontroli/audytu przez Komisję Rewizyjną naszego Stowarzyszenia, to gdzie szukać tych dokumentów, do kogo personalnie zwracać się w tej sprawie?
(...) Chodzi o wykaz wycieczek zagranicznych (zwanych dla niepoznaki "promowaniem komiksu polskiego" lub też "otwieraniem wystaw komiksu polskiego"), jakie Faraon organizował dla siebie i swoich ludzi. Co najmniej dekadę wstecz - aż po te najnowsze, dopiero planowane.
Chodzi o podanie roku, miejsca takiego pobytu i osób, które brały w tym udział z ramienia "Conturu" czy Festiwalu (będącego też podobno "Conturowym"). A także kwot publicznych pieniędzy (w tym również "Conturowych"), które zostały na to zmarnotrawione.
Wszystkie te zawoalowane wycieczki zagraniczne realizowane były w ramach godzin służbowych, więc istnieje konkretna dokumentacja ich dotycząca. Bowiem koniecznym w takiej sytuacji było zwracanie się do przełożonych (zarówno w ŁDK-u, jak i w EC-1) o wydanie odpowiednich zgód czy też delegacji służbowych - a co za tym idzie pisma w tej sprawie musiały zawierać szczegółowe informacje, związane z osobami i kosztami (zwłaszcza z kosztami).
Pozdrawiam z turystyczną ciekawością - K.

19 października 2017, 15:10
Piotr napisał:
Krzysztofie, - dokumenty księgowe Conturu z ostatnich 5 lat są w biurze rachunkowym, z którym Contur ma podpisaną umowę, i które przygotowuje coroczne sprawozdania finansowe Conturu do urzędu skarbowego,
- jeżeli istnieją jakieś wcześniejsze dokumenty, mogą być zmagazynowane w kartonach w magazynie Conturu. Ale zgodnie z prawem, biuro rachunkowe po 5 latach niszczy dokumenty.
- bieżąca dokumentacja jest na półce w szafie w EC1, bo nieustająco z niej korzystam.
- w każdej chwili można do wszystkich dokumentów zajrzeć - do tegorocznych w EC1, do starszych w biurze rachunkowym.
(...) - oczywiście w ŁDK, Domu Literatury i EC1 istnieje dokumentacja związana z naszymi podróżami służbowymi. W ŁDK i DL zawsze było tak, że jeśli wyjazd był dzięki dotacji conturowej, to delegacje były bezkosztowe, czyli ŁDK i DL nie ponosiły żadnych kosztów. W przypadku EC1 - instytucja wypłaciła nam przewidziane prawem diety, ale dlatego, że wykonywaliśmy dla naszego pracodawcy dodatkowe prace niezwiązane z organizacją wystawy, na którą pieniądze pozyskał Contur.
Pozdrawiam. PK

30 października 2017, 01:31
Krzysztof napisał: Czyli - w sumie - ile tego jest? W sensie fizycznym. Kilkaset czy kilka tysięcy stron dokumentów? W ilu segregatorach, pudełkach, teczkach? Chodzi mi o szacunkowe określenie wielkości tej dokumentacji - abym w ten sposób mógł wstępnie oszacować, ile czasu może mi zająć jej przejrzenie (sprawdzenie).
Pomysł faktycznego przeprowadzenia takiej kontroli dokumentów związanych z działalnością "Conturu" (jak też wykorzystywania szyldu "Conturu" do różnorakiej innej działalności) pojawił się podczas spotkania warszawskich członków naszego Stowarzyszenia.
Domyślam się, że nie da się tego zrobić w ciągu kilku godzin, ani też tylko jednego dnia. Taką kontrolę przeprowadza się w miejscu przechowywania tej dokumentacji, a więc w godzinach pracy osób odpowiedzialnych za jej przechowywanie. Zatem, nie da się tego wykonać popołudniami, ani w weekendy.
Prawdopodobnie zajęłoby mi to kilka dni. Czyli musiałbym na to poświęcić kilka dni mojego prywatnego urlopu - więc muszę wstępnie wiedzieć ile takich dni wchodziłoby tu w rachubę. Ponieważ przeprowadzenie takiej kontroli byłoby w istocie działaniem na rzecz Stowarzyszenia, więc zakładam, że są czy też będą na to odłożone odpowiednie środki finansowe (na zwrot kosztów dojazdu i pobytu w Łodzi podczas przeprowadzania kontroli).
Dodam, że taką kontrolę zrealizowałbym wedle standardów, których nauczyłem się podczas przeprowadzanych przeze mnie kontroli instytucji podległych MKiDN (takich, jak muzea czy uczelnie artystyczne), np. swego czasu kontrolowałem łódzką Filmówkę. Oczywiście, takie kontrole kończą się zawsze Raportem Pokontrolnym - do wglądu dla wszystkich zainteresowanych stron.
Podkreślam, że umiem do takiej kontroli podejść w sposób profesjonalny (byłem na kilku administracyjnych szkoleniach z tego zakresu) - a więc również bez jakichkolwiek wcześniejszych uprzedzeń, co do wyniku takiej kontroli.
Jednocześnie zaznaczam, że absolutnie nie wchodzi tu w rachubę to, abym "po koleżeńsku" tuszował jakieś przekręty, albo "przymykał oko" na takie czy inne nieprawidłowości. Nie mam też zamiaru "nadstawiać głowy" za kogokolwiek i jeżeli tylko natrafię na jakieś kombinacje łamiące obowiązujące prawo (np. w zakresie niegospodarności w wydawaniu publicznych pieniędzy, w tym "Conturowych", jak chociażby przy fundowaniu sobie i kolegom wycieczek zagranicznych, z których wynikają tylko prywatne korzyści) - od razu składam zawiadomienie do Prokuratury.
Pozdrawiam rewizyjnie - K.

BTW (Faraon Mammouth Najpierwszy)

30 października 2017, 03:09
Krzysztof napisał:
Wy naszego pieszczoszka nazywacie "Mamutem". A przecież mamut to taki faraon w świecie zwierząt. Z kolei faraon to taki mamut w świecie ludzi. Obaj byli wielcy, potężni, ale już przeminęli...
Zatem - wychodzi na jedno. (Przy czym określenie "Faraon" jest mniej deprecjonujące, bowiem osadza naszego słodziaka w kontekście nie zwierzęcym, lecz ludzkim, a nawet na wpół boskim...).
Pozdrawiam z d(a)rwinowską rezolutnością - K.

30 października 2017, 12:28
Marek napisał:
Witaj Krzyśku.
Widzę że NASZE prośby z ostatniego stołecznego spotkania do Ciebie nie docierają. Tak się zastanawiam, czy masz coś konstruktywnego do powiedzenia, czy się zapętliłeś. Są od tego lekarze.
Tak między nami. Walisz konia do swoich tekstów zanim je wyślesz, czy po. A może w trakcie?
Pozdrawiam.
Aaaa, szczerze mówiąc przedłużanie tej męki o kolejne spotkanie bez Adama i Piotra nie bardzo mi się podoba. Jak chcesz budować jakiś front to ja nie widzę sensu nie stanę ani po Twojej ani ich stronie bo każdy ma swoje racje i do obu się mogę przychylić lub nie. Możemy rozwiązać st.C. I będzie spokój. Masz układy w Ministerstwach zrobisz se swój festiwal i będzie git.
Aaa. Ja nie przewiduję finansowania z funduszy Stowarzyszenia Twoich wycieczek i rozbijania się po hotelach w celu zaspokojenia psychopatycznej? paranoidalnej? A na na pewno chorej potrzeby wywołania kolejnej wojny sześciodniowej z jakimiś Faraonami, bogami egipskimi itd. Członkostwo i działalność w st. jest dobrowolne i poświęcamy na to swój wolny czas i środki. Nie ma przymusu działalności, z czego od momentu zniszczenia przez siebie sympozjum autorytarnym zarządzaniem, kreśleniem tekstów i wnkońcu odrzuceniu propozycji książki złożonej przez Adama skrzętnie korzystasz.
Tym samym znajduję w czasie i przestreni dzień od którego zaczyna się Twoja osobista, Faranoia tj. od zamknięcia tematu sympozjum na MFK w Łdk które to swoim zachowaniem zawaliłeś. Kwestii finansowania tegoż wydarzenia odpuszczę.
Pozdro. Nie odpisuj. Proszę.

przed wizytą u lekarza

30 październik 2017, 16:20
Krzysztof napisał:
Ja doskonale rozumiem, że wiele osób świetnie prosperowało przez lata w dotychczas istniejącym układzie - były wszak atrakcyjne wyjazdy zagraniczne, były "fuchy na boku"; dla najbliższych współpracowników były ciepłe etaty w instytucjach i znakomite perspektywy dalszego rozwoju zawodowego, a z tym związane były też różne inne fajne profity, np. kursy językowe, studia podyplomowe, etc.
Wszystko, rzecz jasna, za pieniądze publiczne. Wystarczyło tylko wykrzesać z siebie odpowiednią dozę służalczości. (A także podtrzymywać mit, że to wszystko dla dobra wspólnego, w tym, oczywiście, na chwałę "Conturu").
Stąd irytacja - że to się może wkrótce skończyć - jest w pełni zrozumiała.
Krzysztof

2 listopada 2017, 18:58
Witek napisał:
Teraz już wiesz Krzysztofie, jak czuje się ktoś otoczony przez sforę miłośników komiksu :) Nieustannie podgryzany przez przydupasów „samca alfa”.
Ale przecież to Wy zrobiliście Mamuta „faraonem”. Od czasu „przewrotu pałacowego” w 2004 roku traktowaliście go jak zbawcę ludzkości, mimo iż wiedzieliście, że to cham i prostak. Ja od początku widziałem w nim jedynie Dyzmę naszego komiksowego półświatka. Dlatego nigdy nie dałem się wciągnąć mu na członka :) Conturu. Stowarzyszenie było dla Mamuta jedynie trampoliną, która pomogła mu w zdobyciu upragnionego stołka w „kulturze”. Obecnie, chyba już nie jest mu do niczego potrzebne.
Normą w naszym kraju jest zawłaszczanie władzy przez osobników o niskim statusie moralnym. Wiedzą oni doskonale, że najwięcej korzyści uzyskuje ten, kto znajduje się najbliżej „koryta”. Ponadto, zazwyczaj owi przewodnicy stada cechują się olbrzymim apetytem. Nic więc dziwnego, że dla szeregowych członków part... stowarzyszenia pozostają jedynie „okruszki”.
Z drugiej strony... Chcąc, nie chcąc, byłem świadkiem wielu festiwalowych wpadek Mamuta. Po których zwierzak, niczym kot, zawsze lądował na czterech łapach. Być może więc Mamut nie jest Dyzmą, a osobliwym Rain Manem. Niby głupi, a jednak geniusz :)
Przez ponad ćwierć wieku robiłem festiwal, współpracując z wrednym Sobierajem i Mamutem, „pierwszym sekretarzem”. Jeśli tylko zdrowie mi pozwoli, będę równie chętnie pomagał kolejnym dyrektorom. Obojętnie, czy będzie to Mamut, Matka Teresa, czy Belzebub. Oczywiście nadal będzie mi przykro, że łódzka impreza rozwija się w tak żółwim tempie.
Już wyprzedził nas Pyrkon, który startował później, w jakiejś szkole podstawowej, a nie szacownym Domu Kultury. Zapewne też, festiwal niedługo przegoni warszawski Comi-Con, który budowany jest na solidniejszych fundamentach. Niestety, większość wybrała ścieżkę „sukcesu” Mamuta. Alternatywy więc nie widzę :( Idiokracja rządzi!
Agnieszko. Nie demonizowałbym roli Conturu (jak i tego drugiego stowarzyszenia), w krzewieniu komiksowej oświaty w narodzie. Wątpię, czy wśród uczestników tegorocznego festiwalu znalazłby się choćby jeden procent ludzi, któremu jakiekolwiek działanie stowarzyszenia Contur byłoby znane. Ja sam miałbym z tym problem :( Zapominanie, to cecha jak najbardziej ludzka.
„EC1 - Miasto Chałtury :)” jest nowym bytem w parakulturalnym bagienku mojego miasta. Dodatkowo uwikłanym w przeróżne zależności polityczno-gospodarcze. Instytucja ta, zatrudniająca rzeszę nieudolnych kulturokratów, musi na każdym kroku uzasadniać celowość własnego istnienia. Dlatego raczej promować będzie wyłącznie siebie, niż jakiekolwiek podmioty z nią współpracujące. Natomiast Conturowcy przygotowujący festiwal, zapewne łatwiej zrezygnują z „barw klubowych”, niż z „żelaznej miski ryżu”, którą EC1 im zapewnia.
Pozdrawiam. Witek

2 listopada 22:32
Piotr napisał:
Myślę, że każdy rok to 2-3 segregatory plus od jednej do kilku teczek dokumentacji wyodrębnionej, związanej z realizacją dotacji.
Chciałbym przy okazji zwrócić uwagę na rzecz dość istotną, a mianowicie na odpowiedzialność za działania Conturu. Choć Krzysztof uparcie przypisuje wszystko, co dzieje się w Conturze Adamowi, tak naprawdę - formalnie i zgodnie z przepisami - za owo wszystko odpowiada zawsze cały zarząd stowarzyszenia. Więc jeśli Krzysztofie rzeczywiście dojdzie do kontroli, wiedz o tym, że za wszystko co znajdziesz w papierach, odpowiedzialności nie będzie ponosił Adam w pojedynkę, a - zgodnie z prawem - solidarnie wszyscy członkowie ostatnich zarządów stowarzyszenia: Przemek, Agnieszka, Marek, Kuba, Tomek, Robert, Krzysiek, Paweł, Adam i ja. Nie wiem jak jest z odpowiedzialnością organu kontrolnego stowarzyszenia, ale tylu lat braku kontroli nie da się za bardzo wytłumaczyć.
Poza tym, z tego co wiadomo, komisja rewizyjna Conturu składa się z trzech osób i ma przewodniczącego w postaci Wojtka. Wydaje mi się, że decyzji o kontroli nie można podjąć jednoosobowo i nie wiem, czy biuro rachunkowe, które trzyma dokumentację Conturu, nie powinno dostać pisma o planowanej kontroli, podpisanego - jeśli nie przez wszystkich członków komisji, to przynajmniej przez jej przewodniczącego.
I jeszcze jedno - jakim prawem korespondencja dotycząca wewnętrznych spraw stowarzyszenia trafia do osób postronnych?
PK

w kwestii przeprowadzenia kontroli

3 listopada 2017, 03:43
Krzysztof napisał:
Dokładnie tak jest - "Contur" nie rodził się za każdym razem na nowo wraz z wyborem nowego Zarządu. Istniała i istnieje nadal pełna kontynuacja - w tym również w zakresie odpowiedzialności za to, co dzieje się w Stowarzyszeniu, w którym kierunku ono zmierza, w co było "wciągane" w latach poprzednich, do czego wykorzystywane, etc.
Niedawno okazało się, że nie wiadomo, ilu faktycznie członków liczy to Stowarzyszenie, a co tu dopiero mówić o bardziej skomplikowanych sprawach...
Jeżeli chcemy "wrócić do korzeni" i sprawić, by (ponownie) Stowarzyszenie Twórców zaczęło funkcjonować w taki sposób, jak zamierzyli to sobie Ojcowie-Założyciele, to nieodzownym staje się poważny audyt, w tym również (przede wszystkim) w zakresie dokumentacji dotyczącej działalności naszego Stowarzyszenie (czy raczej: dokumentacji tego, w co to Stowarzyszenie było wikłane w minionych latach).
Histeryczna reakcja Marka (zupełnie nieadekwatna do sytuacji, bo wszak jeszcze nic się nie wydarzyło i nawet nie wiadomo, czy się wydarzy) jest najlepszym dowodem na to, że "coś jest na rzeczy". Bo przecież gdyby wszystko było w porządku "w papierach", to taka bardzo wszak wstępna informacja o planach przejrzenia dokumentacji "Conturowej" powinna wywołać jedynie wzruszenie ramionami. Po to sporządza się dokumenty - odzwierciadlające prowadzoną działalność - by można było w nie zajrzeć w razie potrzeby. Czym się tu denerwować?
Z początku sądziłem, że te spazmatyczne wynurzenia Marka są formą wiernopoddańczej obrony swego Suwerena (być może z intencją zasłużenia sobie na kolejną zagraniczną wycieczkę), jednakże po chwili uświadomiłem sobie, że przecież Marek od bardzo wielu lat jest skarbnikiem naszego Stowarzyszenia. Bodajże na wszystkich dokumentach dotyczących gospodarowania "Conturowymi" pieniędzmi (to znaczy tymi, które ściągano z różnych źródeł z wykorzystaniem podmiotowości prawnej "Conturu") widnieje jego podpis.
To w zupełności wyjaśnia, dlaczego po mojej wstępnej kontrolnej zapowiedzi wpadł w taką panikę...
(A swoją drogą, bardzo ciekaw jestem, w jaki sposób zostały rozliczone pieniądze, które Marek dał sobie skraść w moskiewskim metrze? Nie podważam tego, że w ogóle zostały skradzione. Choć równocześnie zastanawiam się, jak wielkim trzeba być tępakiem, by obfity plik z dolarowymi banknotami wkładać sobie do bocznej kieszeni spodni i nawet nie zauważyć, że zostały skradzione... Po prostu, nie wiem, jak taką (rzekomą) kradzież można rozpisać w dokumentach...).
Co do Twojej, nieuważny Piotrze, uwagi o wieloletnim braku kontroli w naszym Stowarzyszeniu, to sam sobie na nią odpowiedziałeś w kolejnym akapicie - mianowicie, informacją o tym, że przewodniczącym Komisji Rewizyjnej naszego Stowarzyszenia jest Wojtek. Czyli Wielki Nieobecny.
Z tego, co pamiętam, to Wojtek jest tymże Przewodniczącym bodajże tak długo, jak Marek skarbnikiem, a więc od czasów przejęcia "Conturu" we władanie przez Adama - czyli formalnie od 2002 r. Na ówczesnym Walnym Zebraniu Wojtek został wyznaczony do tej funkcji decyzją Adama, choć sam był nieobecny. Podobnie było na kolejnych Walnych Zebraniach, na których wybierane były osoby funkcyjne w naszym Stowarzyszeniu (wrzesień 2012 r. i grudzień 2015 r.). Właściwie, to na żadnym naszym Zebraniu nie było Wojtka w ciągu tych minionych 15 lat. Co tu więc mówić o jakichkolwiek działaniach dotyczących "spraw wewnętrznych" naszego Stowarzyszenia?
Jednocześnie zwracam uwagę, że Statut naszego Stowarzyszenia zupełnie nie precyzuje zakresu obowiązków Przewodniczącego Komisji Rewizyjnej. Są one wyłącznie domyślne. (Czyli jakie?)
Zwracam też uwagę, że żadna "decyzja" w odniesieniu do owej kontroli jeszcze nie zapadła. I że nie jest to jednoosobowa inicjatywa, lecz postulat grupy członków "Conturu".
Mój poprzedni mail dotyczył jedynie próby zorientowania się w "fizycznych możliwościach" przeprowadzenia takiej kontroli. Z tego, co napisałeś, to tych dokumentów jest całkiem sporo...
Paniczna reakcja Marka prowokuje domysły, że w tych dokumentach będzie można doszukać się różnych nieprawidłowości. Przy czym sądzę, że tam 2 plus 2 zawsze będzie równało się 4, bo te dokumenty sporządzane były głównie z myślą o ewentualnej kontroli fiskalnej - czyli przeprowadzanej przez osoby niezorientowane w problematyce merytorycznej. Z kolei taka "kontrola merytoryczna" wymusza zapoznanie się ze wszystkimi dokumentami, czyli będzie praco- i czaso- chłonna...
Ja na chwilę obecną wstępnie "zaklepałem" sobie tydzień urlopu w listopadzie. Być może uda się też załatwić nocleg w pokojach gościnnych ŁDK-u. Oczywiście, jestem w stanie sfinansować przyjazd do Łodzi i pobyt tutaj w czasie kontroli z moich prywatnych pieniędzy - a nie proponowałem tego w poprzednim mailu, by nie zostać posądzonym o prywatną nadgorliwość...
Wysłanie stosownych pism przez Zarząd "C" do kierowników instytucji, w których znajduje się dokumentacja "Conturowa" z informacją o planowanej kontroli jest nieodzowne. Przede wszystkim do dyrektora Domu Literatury - zakładając, że on zdaje sobie sprawę z tego, że pod adresem kierowanej przez niego placówki mieści się formalna siedziba "Conturu"...
Czy tam, Piotrze, przeniesiesz całą dokumentację, czy może jednak będzie ona dostępna w Waszym biurze w EC-1? W tym drugim przypadku, konieczne będzie też pismo do Modera(tora) o zgodę na tą naszą "Conturową" akcję na jego terenie.
No i jeszcze pozostają (najważniejsze?) dokumenty z biura rachunkowego...
Myślę, że na najbliższym spotkaniu warszawskich "Conturowców" z Zarządem naszego Stowarzyszenia (w nadchodzącą sobotę?) zapadnie ostateczna decyzja co do tej kontroli i ewentualnego jej terminu. Wówczas dogramy szczegóły.
Pozdrawiam bezkatarowo - K.
P.S. Pomimo sprytnego rozmycia formalnej odpowiedzialności za zdominowane przez siebie działania "wspólne", to jednak i tak - niestety - przebija przez nie okropna "faraońsko"-egotyczna osobowość Adama. A ja po prostu nie zgadzam się na to, by czyjeś rozbuchanego ego stawało się "pępkiem świata", w którym i ja też jestem. Nie godzę się na "sprywatyzowanie" obszaru działalności, w której i ja też biorę udział. Choć potrafię spojrzeć na poczynania Adam "z przymrużeniem oka" i wykrzesać dla niego jakąś nutę sympatii, to jednak to się kończy w momencie, gdy okazuje się, że on dąży wyłącznie do budowy swojej prywatnej piramidy. W dodatku nierzadko czyni to "na cudzych plecach", nie tylko zresztą "Conturowych".

krople drążą piramidę

3 listopada 2017, 03:55
Krzysztof napisał do Witka:
Pięknie to napisałeś! Brawo!
Z różnych rozmów kuluarowych, których ostatnio przeprowadziłem niemało - w tym również z osobami z tej listy mailingowej - wynika jasno, że bardzo wiele osób myśli tak, jak my. Ale chyba tylko my dwaj w niczym od kaprysów Faraona nie jesteśmy zależni. Inni dali się na różne sposoby skorumpować.
Po prostu problem (ich problem) polega na tym, że większą korzyść dla siebie upatrują w byciu potulnymi lizusami, niż w głośnym mówieniu o tym, co myślą...
Cóż - każdy jest kowalem swego bytu.
Pozdrawiam independencko - K.

5 listopada 2017, 20:51
Witek napisał do Krzysztofa:
Okazało się, że jestem osobą postronną. Jakimś dziwnym trafem nikt stowarzyszony nie zna Witka, który przez dwadzieścia pięć lat (z okładem) zapieprzał przy organizacji łódzkiego festiwalu. Nieskromnie dodam, że był moment w historii imprezy, w którym brak tego obcego kolesia spowodowałby śmiertelne zejście konwentu. Ale kto dzisiaj jeszcze o tym pamięta?
Prawdę mówiąc, jest mi obojętna wiedza dotycząca układu trawiennego Conturu. Lecz informacje zza kulis komiksowej imprezy interesują mnie bardzo. Nie wiedziałem jednak, że Stowarzyszenie Contur, to tajna organizacja :( Ciekawe, czy macie jakiś specjalny rytuał wciągania na członka? :) Jeśli Contur rzeczywiście jest zamkniętą sektą, to prosiłbym Cię Krzysztofie o cenzurowanie maili do mnie. Bowiem nie chciałbym być obarczony Waszą wiedzą tajemną. Poznanie drugiej twarzy Marka było dla mnie wystarczającym szokiem :(
Krzysztofie. Przywdziałeś błyszczącą zbroję paladyna i na płowym rumaku ruszasz do walki ze swoimi współwyznawcami, zapominając o tym, że jesteś jednym z nich. Rozumiem, że dokonał się w Tobie olbrzymi przełom moralny. Ale dlaczego trwało to tak długo? Przecież zarówno Mamut, jak i jego stado conturowych baranów, przez ostatnie kilkanaście lat, nie zmienili się wcale.
Zastanawiam się, jaki cel mają Twoje obecne działania? Przejęcie stowarzyszenia? Szczerze odradzam. To, że głosy szeregowych członków dotychczas poruszały się bezwolnie, zgodnie z wiatrami Mamuta :), nie oznacza, iż w przyszłości będą one posłuszne Tobie. Obecnie, sfora przygląda się z ciekawością Twojej krucjacie. Ale kiedy nastąpi czas wyboru, dzisiejsi sprzymierzeńcy odwrócą się do Ciebie zadami. Wierz mi. Sam kiedyś to przerobiłem.
Stołka Mamuta w EC1 raczej nie zajmiesz. Nawet, gdyby on sam znalazł się, w co wątpię, w puszce :) Miejscy kulturokraci na pewno „wybiorą” kogoś odpowiedniego na to soczyste stanowisko. Zamrażarka w magistracie pełna jest chętnych :) A przecież wiesz, że w naszym kraju nigdy nie jest tak źle, żeby gorzej być nie mogło.
Rozumiem, że chcesz poznać niejawne, turystyczne zapędy stowarzyszenia, oraz inne działania pseudokomiksowe przywódcy stada oraz jego przydupasów. Nie sądzę jednak, aby to było możliwe, w pełni. Przecież Piotr napisał Ci, że wieloletnia dokumentacja działalności „firmy” została ustawowo zniszczona. Nie zdziwiłbym się, gdyby papiery Conturu posłużyły na podpałkę do grilla w stacji Nowa Gdynia :) Poza tym, jako biegłemu rewizorowi, znane Ci jest chyba pojęcie „księgowości kreatywnej”. Czy myślisz, że stowarzyszenie wybrało biuro rachunkowe korzystając z przetargu publicznego, albo ogłoszenia w necie? Ja chyba domyślam się, czyje. Jeśli nawet dowiesz się, skrupulatnie wertując pozostałe papiery, że naczelnik Conturu urządził dla wybrańców Bunga Bunga na wyspach Hula Gula, to wątpię abyś mu uczynił większą krzywdę. Zapewne, nie będzie ona adekwatna do popełnionych nadużyć, a na pewno wysiłku, który przeznaczysz na swoje śledztwo.
Myślę, że Twoja akcja rewizyjna nie jest warta poświecenia cennego urlopu. Niezależnie od jej wyniku, przysporzysz sobie tylko nowych wrogów. Lecz wybór należy do Ciebie. Ale pamiętaj, że w przypadku powstania komisji śledczej, ja jestem tylko postronnym Witkiem :)
Być może jestem naiwnym idealistą. Lecz stowarzyszenie dla mnie, to grupa osób, która wspólnie, z równym wysiłkiem i poświęceniem dąży do realizacji jasno określonego celu, dla dobra ogólnego. Natomiast, nie jest nim kilku kolesi myślących wyłącznie o skoku na kasę, potrzebną do realizacji ich własnych pragnień, którzy werbują grupę nieświadomych bądź głupich, bezwolnych dusz, aby spełnić ustawowe wymagania minimalnego kworum. Od początku przeczuwałem, że mam do czynienia z tym drugim związkiem. Dlatego nigdy nie wstąpiłem do Conturu.
Pozdrawiam. Postronny Witek

5 listopada 2017, 23:33
Piorun napisał:
Bełkot! :)

Tekst napisało wielu człowieków. Chyba nie korzystali z SI :(

Zrób sobie festiwal

Legenda o złym Witku
- wstęp do nowej historii Festiwalu Komiksu w Łodzi
Nisza w niszy
- opowieść o miejscu bardzo przyjaznym organizatorom
Milczenie owiec (a raczej baranów)
- historia pewnego, tajemniczego spotkania
W krainie ślepców...
- poznajemy skład pierwszego dyrektoriatu
Komiksowa agencja wycieczkowa
- ciekawe podróże dyrektoriatu na sam kraniec świata
Wystarczy być...
- co należy robić, aby trwać na cieplutkim stołku
Wystawy...
- przeróżne wystawy oraz ekspozycje z festiwalem związane
Vox populi
- głos ludu stowarzyszonego oraz obcego
ciąg dalszy nastąpi...

listopada 06, 2024

Wystawy...

Największą wystawą w historii łódzkiego festiwalu komiksu była zapewne „Sztuka DC. Świt superbohaterów”. Być może niektórzy miłośnicy komiksu myślą, że została ona opracowana przez orgów z dyrektoriatu. Nic bardziej mylnego. Oczywiście pracownicy EC1 - miasta kultury chętnie by się pod inicjatywą podpisali. Tak jak to wcześniej czynili z pozostałymi eventami, pod szyldem Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gry. Niestety, wystawa o której mowa, celebrująca osiemdziesięcioletni dorobek wydawnictwa DC Comics, została stworzona przez Warner Bros. i paryskie muzeum Art Ludique - Le Musée. Stanowiła raczej element promocji wytwórni Warner, niż byłej elektrociepłowni łódzkiej, która stała się „miastem kultury”. A przynajmniej pragnęła takim zostać :(

wystawa TRiA w EC1 (jesień 2017). Radowały się dzieci, więc musieli też dorosli :)

Do organizacji Strefy Targowej festiwalu, dyrektoriat potrzebował mnie. Natomiast do przygotowania Sympozjum Komiksologicznego wykorzystywał Krzyśka Skrzypczyka. Zwykłe, festiwalowe wystawy opracowywał dla orgów Wojtek Łowicki. Żaden z nas nigdy nie był na etacie Łódzkiego Domu Kultury, ani Muzeum Literatury w Łodzi, ani tym bardziej EC1 - miasta kultury. Festiwalowy dyrektoriat zawsze wyręczał się pracą oraz zaangażowaniem innych osób. Żeby zbytnio się nie zmęczyć. Albo nie ubrudzić sobie rączek :( Po co więc mieli płacić, przez cały czas, obcym ludziom, skoro wykorzystywali ich tylko raz w roku. Jedynie „troszeczkę” ;)

Najważniejszą ekspozycją każdego konwentu była oczywiście wystawa prac uczestników konkursu komiksowego. Organizowano ją co roku w eŁDeKu, dopóki Mamut jej nie zlikwidował swoimi decyzjami. Urządzenie sporej ekspozycji wymagało dużego zaangażowania ze strony orgów. Prace przysłane na konkurs należało odpowiednio przygotować. Następnie, posegregowane i opisane umieszczano w ramach, bądź w nieśmiertelnych, zabójczych stelażach. Była to dość żmudna robota, ale należało ją „odbębnić”, ponieważ wystawa konkursowa stanowiła flagowy element festiwalu. Pracę tę zawsze wykonywali wolontariusze. Czasami „znajomi królika”, ale częściej tacy „z ulicy”. Jednak chwilę świetności wystawa przeżywała tylko w dniach konwentu. Po imprezie raczej świeciła pustką. Natomiast nadal generowała koszty. Należało bowiem zatrudnić „babcię wystawową”, która sprzedawała bilety oraz pilnowała, aby nikt nie „zajumał” arcydzieł z ekspozycji. Bilety wstępu były śmiesznie tanie. Lecz mimo to, niektórzy zwiedzający rezygnowali z możliwości podziwiania rodzimej sztuki komiksowej :( Tymczasem koszt wynajęcia babci, według stawek eŁDeKu, był nie do pogardzenia. Pieniądze na pewno nie pochodziły z biletów wstępu. Gdyż tych starczyłyby jedynie na piffo i paczkę dropsów ;) Żadna szanująca się babcia nie zgodziłaby się na tak marne honorarium. Wiem to wszystko, ponieważ sam kiedyś (przez moment) byłem wystawową babcią :) Gdy oryginalna zachorzała... Ja też wkrótce się „rozłożyłem”. Albowiem w galerii zawsze było zimno, smutno i nudno. Nic więc dziwnego, że wystawowe babcie tak szybko schodziły z tego świata :(

Pozostałe wystawy towarzyszące łódzkiej imprezie bywały różne. Lecz przenigdy nie powstawały z inicjatywy dyrektoriatu. Zazwyczaj temat ekspozycji oraz prezentowane materiały dostarczały wyłącznie podmioty zewnętrzne. Czasami były to instytucje pragnące uzasadnić w trwały, wizualny sposób sens swojego istnienia. Innym razem wydawnictwa, które zamierzały lepiej wypromować aktualną inicjatywę, albo przypomnieć historię. Niekiedy motorem działań wystawienniczych byli sami artyści lub ich przedstawiciele. Niestety, nie mogłem odwiedzić większości ekspozycji, więc byłoby dziwne gdybym je oceniał. Przeważnie, w trakcie imprezy, byłem przecież zajęty strefą targową. Natomiast po evencie, przez tydzień lub kilka, zawsze odchorowywałem wysiłek związany z przygotowaniem festiwalu :(

Przypominam sobie jedną wystawę, a raczej ekspozycję, której byłem współtwórcą. Mianowicie, festiwalowym orgom udało się (po wielu latach) wyżebrać u sponsorów wizytę Simona Bisleya na konwencie. Autora komiksów bardzo cenionego przez rodzimych twórców. Mamut również należał do grona fanów artysty, postanowił więc zorganizować specjalną wystawę. Simon oczywiście się zgodził. Przesłał nawet materiały w wersji cyfrowej, bowiem nie miał już dostępu do oryginałów (podobno wcześniej je sprzedał). Jednak grafiki mistrza były w kiepskiej rozdzielczości ekranowej (1000x700pixeli), wiec na wydruki raczej się nie nadawały. Wobec tego, dalszy los ekspozycji stanął pod znakiem zapytania. Na szczęście uratowałem sytuację. Eksponowane grafiki powstały z moich materiałów cyfrowych za zgodą autora. Jednak, z powodu opóźnienia, wystawa już nie znalazła miejsca w galerii. Prezentowana była w „zaprzyjaźnionym” bistro nieopodal eŁDeKu i pojawiła się w programie festiwalu. W trakcie przygotowania materiału na ekspozycję powstało trochę zdublowanych printów, które Bisley sygnował podczas konwentu. Kilka z nich wystawiłem kiedyś na Allegro, lecz nie cieszyły się dużym zainteresowaniem :( Jeśli ktoś jest chętny, poproszę info na maila ;)

Brałem też udział w pracach nad inną wystawą. Radcy Wrocławia, pretendując do miana Europejskiej Stolicy Kultury, zwrócili się o pomoc w promocji do Papcia Chmiela. Jednak leciwy artysta mógł im zaoferować jedynie maskotkę Tytusa, która doskonale wypełniła PR-owe założenia. Pluszowa małpa stała się ulubieńcem mieszczan. Lecz to było za mało :( Dyrektor wrocławskiego Ośrodka „Pamięć i Przyszłość” postanowił zorganizować twórcy Tytusa wystawę. Nie wiem dokładnie, jak dalej toczyły się sprawy, ale w pewnym momencie historii pojawił się w niej Mamut, który zapewne poczuł kasę związaną z realizacją prestiżowego projektu :) Wojtek Łowicki, fan twórczości Henryka Chmielewskiego, opracował założenia projektu. Natomiast wizualizację ekspozycji zwierzak zaproponował mnie. Być może dlatego, że potrafiłem z łatwością zagospodarować dowolną przestrzeń handlową lub wystawienniczą. Może akurat nie miał pod ręką innego „jelenia”. Albo po prostu, dlatego że robiłem ładne plany :)

Miejsca wystawy nie mogłem poznać, ponieważ Centrum Historii Zajezdnia nadal było remontowane. Otrzymałem tylko rysunek techniczny części hali, w której miała pojawić się ekspozycja. Pomysły Wojtka były znacznie rozbudowane. Potrzebowały wielu małych lokacji, o zróżnicowanej aranżacji, aby odtworzyć klimat odmiennych scenerii z komiksu. Natomiast oferowane pomieszczenie, mimo że dość duże, nie zapewniało możliwości realizacji wszystkich zamierzeń. Poza tym, wystawa miała w przyszłości odwiedzać inne miasta, powinna więc być łatwo rozbieralna :) Do zbudowania rozmaitych światów zdecydowałem się użyć elementów typowej zabudowy targowej. Konstrukcja posiadała standardowe rozmiary (takie same w różnych miastach ;) Była estetyczna i łatwa do aranżacji dowolnej przestrzeni. Ściany budowli można było szybko zmontować i zdemontować. Projekt fragmentu ekspozycji opracowałem w AutoCADzie, a gotowe wizualizacje z moim komentarzem, wysłałem Mamutowi. Kiedyś grafiki umieściłem na blogu. Można je zobaczyć tutaj: Świat Tytusa, Romka i A'Tomka

Wojtkowi moje propozycje spodobały się. Zwierzakowi również, bo zaproponował mi wycieczkę do Wrocławia, na spotkanie ze zleceniodawcą. Po drodze chłopaki rozmawiali o wycenie projektu. Początkowa sugestia Mamuta była dla mnie szokująca. Mimo to, pod koniec podróży, cena przygotowania wystawy wzrosła niemal dwukrotnie :( Według mnie, kwota była ogromna. Ale co ja tam mogłem wiedzieć, o kosztach niezbędnych do opracowania prestiżowej ekspozycji? Działaczom z Wrocławia moja wizualizacja również przypadła do gustu. Lecz nie okazywali tego zbyt wylewnie. Pewnie zaskoczyła ich cena przedsięwzięcia :) W drodze powrotnej do Łodzi zastanawiałem się. Jaka być miała moja rola w projekcie? Czy była to próba przekupstwa? Możliwość korzystania z „pańskiego stołu”, czy harówa w kieracie? Nigdy się tego nie dowiedziałem, bo wstępny projekt upadł :(

Oczywiście, za moje liczne inicjatywy wystawienniczo-ekspozycyjne podczas konwentu i festiwalu (oraz wcześniej i później), nigdy nie otrzymałem żadnej gratyfikacji. Zarówno od Sobieraja, a tym bardziej od Mamuta :( Ani jedna z instytucji, mieniąca się współorganizatorem dowolnego eventu (eŁDeK, eMeLeŁ, ECe1), nie dała mi, za włożoną pracę, nawet złamanego grosza :( Przepraszam. Podczas całodniowej wycieczki do Wrocławia Mamut zafundował mnie, oraz ekipie (cztery osoby), obiad w restauracji. Ale na pewno zrobił to z pieniędzy stowarzyszenia. Być może wstydził się pożerać w samotności ;) Zabawne, że podczas wyprawy tylko ja i chyba Wojtek byliśmy darmowymi niewolnikami. Zwierzak oraz Ewa przecież pracowali na etacie w EC1 - mieście kultury. Za swój udział w misji otrzymali więc odpowiednie diety oraz dni wolne od pracy (jakby normalnie ich brakowało :)

Na fali niezrozumiałego entuzjazmu, z własnej inicjatywy, w wirtualnym świecie zbudowałem jeszcze machiny, które służyły bohaterom komiksów Papcia Chmiela. Początkowo dość proste konstrukcje nieco rozbudowałem. Mimo, że rozmiarów rzeczywistych nie znałem, starałem się zachować odpowiednie proporcje. Rysunki również wrzuciłem na bloga. Należy je podziwiać ;) w tym miejscu: Świat Tytusa, Romka i A'Tomka - pojazdy

Jednak wystawa doszła do skutku. Dwa lata później. Stała się elementem programu festiwalu komiksu. Znalazła lokalizację w gościnnym gmachu EC1 - miasta kultury :) Lecz miała zupełnie inny charakter. Po przestrzennych lokacjach nie było nawet śladu. Fantastyczne światy, z poszczególnych ksiąg komiksu, prezentowano tylko pojedynczymi planszami powieszonymi na drutach. Pozostałe elementy scenografii, związane z różnymi przygodami Tytusa, były niezbyt liczne. Przypadkowo rozmieszczone, właściwie ginęły w całym obszarze niezbyt dużej, postindustrialnej hali maszyn byłej elektrociepłowni łódzkiej. Owa przestrzeń bardziej tworzyła klimat ekspozycji, niż prezentowane, ubogie eksponaty. Z największym pietyzmem odtworzono warsztat pracy Papcia. Natomiast na zabytkowej posadzce, wykafelkowanej technicznym wzorem z przełomu XIXwieku, stały dwa nowe obiekty: konik Rozalia i wkrętacz. Był też, wyciągnięty z cuchnącego magazynu „Magdy”, wannolot. Stworzona onegdaj chałupniczą metodą reklama firmy Tissotoys, produkującej figurki rodzimych postaci komiksowych. Oczywiście zawłaszczona przez dyrektoriat kilka lat wcześniej :) Całość dopełniała żenująca „instalacja”, znacznie powiększonej jednej z ksiąg Tytusa, rzucona bezładnie na posadzkę. W tej formie komiks był raczej trudno oglądany, a już na pewno nie doceniany. Chyba, że za wielkość :( Zdecydowanie można było odczuć na wystawie „budżetowy sznyt” organizatorów. Ale podobno dzieci bawiły się w tej przestrzeni setnie. Bowiem przygotowano dla nich liczne atrakcje. Proste i kolorowe. A skoro dzieci były zadowolone, to dorośli musieli również :(

Pół roku po łódzkiej edycji, ekspozycja pojawiła się we Wrocławiu, w pierwotnie wybranym miejscu (Centrum Historii Zajezdnia). Lecz wystawa została jeszcze bardziej okrojona. Była też w zupełnie innej, niż w moim projekcie, siermiężnej aranżacji. Zupełnie to nie przeszkadzało orgom cieszyć się w mediach, z jej fasadowej „doskonałości”. Naturalnie, z pierwotnego pomysłu Wojtka Łowickiego pozostały jedynie strzępy. Chyba nie był zadowolony :(

Tekst został napisany człowiekiem. Natomiast obrazek przemieniła SI.

Zrób sobie festiwal

Legenda o złym Witku
- wstęp do nowej historii Festiwalu Komiksu w Łodzi
Nisza w niszy
- opowieść o miejscu bardzo przyjaznym organizatorom
Milczenie owiec (a raczej baranów)
- historia pewnego, tajemniczego spotkania
W krainie ślepców...
- poznajemy skład pierwszego dyrektoriatu
Komiksowa agencja wycieczkowa
- ciekawe podróże dyrektoriatu na sam kraniec świata
Wystarczy być...
- co należy robić, aby trwać na cieplutkim stołku
Wystawy...
- przeróżne wystawy oraz ekspozycje z festiwalem związane
Vox populi
- głos ludu stowarzyszonego oraz obcego

października 31, 2024

Wystarczy być...

Nawet w najbardziej odizolowanej niszy obszaru kultury należy czasami uzasadnić swoje istnienie. Inaczej decydenci przestaną łożyć środki na podtrzymanie życia :( Chyba najprostszym oraz najbardziej efektywnym sposobem, aby zaistnieć w świadomości sponsorów różnej maści (oprócz oczywiście zawłaszczenia festiwalu), było dla Mamuta stworzenie własnej publikacji. Rzeczy trwałej, atrakcyjnej, którą każdy mecenas mógł wziąć w łapki i podziwiać, zachwycając się treścią oraz możliwością wykorzystania do reklamy własnej osoby, instytucji lub firmy. Coroczny katalog konkursowy nie był zbyt nośny, ponieważ promował wyłącznie twórczość autorów historii obrazkowych. Nie zaś „cenne” inicjatywy dyrektora festiwalu komiksu. Poza tym, zwierzak nie mógł panować nad treścią wydawnictwa, a jego imię oraz „dokonania” nie były tam odpowiednio eksponowane. Nie był też autorem powstania katalogu. A w pierwszych latach jego rządów, trudniej mu było przypisywać sobie cudze zasługi. Choć bardzo tego pragnął ;)

Projekt City Stories pojawił się dwa lata po zawłaszczeniu przez Mamuta łódzkiego festiwalu komiksu. Podobno dyrektor wpadł na niego jeszcze leżąc w kołysce ;) Pomysł był genialny w swojej prostocie. Byłem naprawdę zdziwiony, że powstał w umyśle zwierzaka. Realizacja była dość kosztowna, ale dyrektor przecież nie płacił za nic z własnej kieszeni. Przedsięwzięcie polegało na tym, że co roku zapraszano do Łodzi twórców komiksu z wybranego kraju. Podczas warsztatów zagraniczni autorzy poznawali miasto oraz związane z nim różne historie. Później, wspólnie z reprezentantami Polski, tworzyli ilustrowane nowelki na bazie zasłyszanych opowieści. Następnie, po paru miesiącach, powstawała ekspozycja prezentująca wynik pracy twórczej zespołów komiksowych oraz odpowiednia publikacja. Pomysł był świetny z wielu powodów. Najważniejszym była oczywiście promocja Łodzi na arenie międzynarodowej. Tak przynajmniej głosiły założenia projektu. Lecz nikt nie był w stanie sprawdzić efektów inicjatywy zwierzaka za granicą :( Natomiast dla autorów istotna była prezentacja ich pracy oraz możliwość sprawdzenia własnych umiejętności, podczas realizacji nietypowego zadania. Zyskali również mieszkańcy mojego miasta. Bowiem poznali opowieści miejskie, o których wcześniej nie mieli nawet pojęcia :)

Włodarze miejscy byli zachwyceni projektem. Szczególnie, kiedy zdobył nagrodę. Samorząd łódzki mógł się wykazać sukcesem na ogólnopolskim poletku, więc nie szczędził środków na kolejne edycje. Co prawda zwycięstwo pomysłu zwierzaka nastąpiło w jednej z pięciu kategorii konkursu, w danym roku. Ale miejscy decydenci nigdy nie gardzili, nawet skromną, możliwością pławienia się efektami pracy cudzych dłoni. Zapewne stąd Mamut czerpał wszelkie nauki do dalszej działalności kulturalno-urzędowej :( Jednak, po pewnym czasie okazało się, że koszty wznawiania projektu były niewspółmierne do uzyskanych efektów. Nawet dla hojnych, za nasze pieniądze, radców miejskich. Trzeba było zagwarantować transport zagranicznych gości. Nocleg oraz wyżywienie podczas pobytu w Łodzi. Nie mówiąc o ukrytych kosztach, które zazwyczaj towarzyszą podobnym przedsięwzięciom. Kolejne środki były niezbędne raz jeszcze. Podczas organizacji wystawy ukazującej plon łódzkich, międzynarodowych warsztatów komiksowych. Czy „skórka była warta wyprawki”? W odróżnieniu od rodzimych twórców, biorących udział w projekcie, zagraniczni goście byli chyba wybierani przypadkowo. Wcześniej nikt u nas nawet o nich nie słyszał. Obawiam się, że podobnie mogło być w ich ojczyźnie. Ponieważ autorzy uprawiali przeważnie „komiks artystyczny”. Mentalnie byli więc blisko rodzimych twórców. Poza tym, każdy uczestnik projektu mógł po warsztatach dopisać do CV udział w międzynarodowym wydarzeniu. A kto by nie chciał odwiedzić za friko pięknej Polski? :) Wyjątki tyczące poziomu twórczości zagranicznych autorów były nieliczne. Na pewno nie sprzyjała temu praca na temat. Tak obca artystycznej duszy. Lecz innastrancy potrafili utrzymać ołówek w garści. Niewykluczone też, że ukończyli właściwe szkoły. Spełniali więc wszystkie kryteria zwierzaka :)

Aby uwiecznić te wiekopomne wydarzenia Mamut zdecydował się produkować co roku odpowiednie publikacje. Oczywiście, na pierwszym miejscu wychwalające pomysłodawcę projektu :) Jednak do pomysłu podszedł, w typowy dla siebie, oryginalny (a raczej bezsensowny) sposób. Wydawnictwa zwierzaka były dwujęzyczne. Honorowały zarówno mowę gościa, jak i gospodarza. Jednak dyrektor City Stories, miast podążyć szlakami wytyczonymi „wieki temu” przez Rosińskiego („Legendy polskie”), wybrał ponownie własną drogę. Równie durną, co nieefektywną :( Każda publikacja zwierzaka składała się z dwóch (połączonych na stałe) części. Czyli była dwa razy grubsza niż potrzeba i tyleż cięższa. Miała też wyjątkowy, niestandardowy format, więc wyróżniała się na półce każdego kolekcjonera. Musiała się wyróżniać! :) Z jednej strony „cegły” historyjki obrazkowe były prezentowane po polsku. Natomiast po dwukrotnym odwróceniu książki o 180stopni (w obu płaszczyznach) można było poznać wersję językową zaproszonych gości. Zapewne prościej byłoby umieścić oba teksty w jednym dymku, różnicując je kolorem albo rodzajem czcionki. W taki sposób, jak onegdaj robił to nasz mistrz komiksu oraz wielu innych twórców podobnych realizacji. Wtedy czytelnicy mieliby łatwy wgląd na obie wersje językowe. Mogliby porównywać tłumaczenie z językiem polskim. A nawet uczyć się obcej mowy :) Nie! Dla Mamuta byłoby to zbyt proste :( W jego antologii czytelnik mógł poznać tylko jedną wersję na raz. Ponieważ druga znajdowała się na antypodach publikacji. Komiksy zostały więc wydrukowane dwukrotnie. Między sobą różniły się jedynie tekstem w dymkach i okładką. Papier jest co prawda cierpliwy. Tylko, jaki ma sens dublowanie materiału w jednym wydawnictwie? Przecież, za te same pieniądze, byłoby można wydać dwa razy więcej komiksów i uszczęśliwić tym samym dwukrotnie liczniejszą grupę czytelników. O tym zwierzak raczej nie pomyślał :(

Po kilku latach lokalni decydenci znudzili się wspieraniem projektu, więc Mamut sprzedał pomysł za granicę. Tam City Stories zmarło śmiercią naturalną :( Jednak zwierzakowi potrzebny był jakiś nowy, unikalny oraz namacalny symbol, uzasadniający potrzebę istnienia dyrektoriatu. Zawłaszczenie festiwalu komiksu oraz katalogu konkursowego, było zbyt słabym argumentem dalszego opłacania (z budżetu miasta) „pierdzenia w stołek” ekipy orgów, przez kolejny rok. Dlatego zwierzak „tworzył” inne publikacje. Używał do tego celu marek często już wymarłych, albo przebrzmiałych klasyków rodzimego komiksu. Zdecydowanie bazował na nostalgii za latami dzieciństwa dorosłych czytelników. Wnętrza różnych antologii wypełniał twórczością radosną wyłącznie spolegliwych autorów. Jednak przypadkowe wydawnictwa ukazywały się przeważnie w skromnej formie zeszytów. Nijak się więc miały do właściwej prezentacji dorobku bohatera takiej monografii. Na bardziej spektakularną postać hołdu Mamut żałował często kasy :( Najważniejsze dla niego było, że publikacja w ogóle powstała, nie zaś jej wygląd, albo treść. Wyjątek stanowił bardzo ładnie wydany album „Contur story” (nie mylić z zasłonami ;) Ale przecież miał on świadczyć o pozycji króla ślep... stowarzyszonych. Stanowić również fasadę pozostałych, błahych inicjatyw wydawniczych dyrektora festiwalu. Lecz przede wszystkim kneblować usta conturowych malkontentów. Przecież zwierzak dbał o nich :(

Festiwalowi orgowie odpowiednio hucznie celebrowali kolejną inicjatywę wydawniczą :) Każde święto wzbogacało przecież namacalne świadectwo ich „ciężkiej” pracy. Wszelakie media pełne były kwiecistych anonsów przygotowanych wcześniej. Natomiast Mamut nie mógł się opędzić od natrętnych dziennikarzy. Ale bardzo to lubił :) Najbardziej uwielbiał prezentować na srebrnym ekranie swoją tępą fizjonomię olbrzyma, wzbogaconą jękliwym głosem zdychającego kaszalota ;)

Zwierzak zawłaszczał każdy pomysł wzmacniający jego prestiż na arenie kultury. Być może szacunek (w co wątpię) nie pozwolił mu połknąć w całości inicjatywy „Big boat of humor”. Pomysłu autorstwa Kuby Wiejackiego, znakomitego łódzkiego grafika, człowieka kulturalnego oraz figuratywnego prezesa pierwszego stowarzyszenia Contur (i być może ostatniego). Konkurs na dowcip rysunkowy o Łodzi miał kilka edycji, ale tylko jedną publikację okolicznościową :( To była dziwnie finansowana akcja około festiwalowa. Pod koniec miała też niepokojących sponsorów... Ale być może, powodem zakończenia ilustrowanych zmagań była gigantyczna dysproporcja w wysokości nagród za pojedynczą grafikę, w stosunku do wieloobrazkowych historii komiksowych. Twórcy komiksów byli załamani taką niesprawiedliwością :( Co prawda, kreowanie rysunków nie jest robotą na akord, ale wykonanie komiksu często wiąże się z dużo większym nakładem pracy. Natomiast, w tamtym czasie, twórcy opowieści ilustrowanych byli nagradzani odwrotnie proporcjonalne, w porównaniu do wysiłku włożonego przez każdego autora. Pewnie dlatego Mleczko powiedział kiedyś (w jednym z wywiadów), że woli rysować samotne obrazki, niż komiksy. Bo jest to dla niego bardziej opłacalne. Mianowicie, za rysunek dostaje tyle samo kasy, co za komiks :(

O festiwalowych wydawnictwach, jedynym namacalnym efekcie historii łódzkiej imprezy, napiszę jeszcze. Szczególnie o jednym z nich... :)

Tekst został napisany człowiekiem. Natomiast obrazek wykonała SI.

Zrób sobie festiwal

Legenda o złym Witku
- wstęp do nowej historii Festiwalu Komiksu w Łodzi
Nisza w niszy
- opowieść o miejscu bardzo przyjaznym organizatorom
Milczenie owiec (a raczej baranów)
- historia pewnego, tajemniczego spotkania
W krainie ślepców...
- poznajemy skład pierwszego dyrektoriatu
Komiksowa agencja wycieczkowa
- ciekawe podróże dyrektoriatu na sam kraniec świata
Wystarczy być...
- co należy robić, aby trwać na cieplutkim stołku
Wystawy...
- przeróżne wystawy oraz ekspozycje z festiwalem związane

października 25, 2024

Komiksowa agencja wycieczkowa

Od 2004roku łódzki festiwal toczył się powoli koleinami wyżłobionymi w opoce kultury naszego kraju, wysiłkiem poprzednich organizatorów. A raczej wolontariuszy, bowiem nikt wcześniej, za pracę na rzecz konwentu, im nie płacił. Tymczasem nowa ekipa, już usadowiona na państwowych etatach w Łódzkim Domu Kultury, znalazła inny obszar zainteresowań. Wycieczki zagraniczne. Oczywiście nikt świadomy dyrektoriatowi, oraz jego spolegliwym wyznawcom, nie fundował biletów oraz hoteli na piękne oczy. Możliwość wyjazdu na zagraniczne turnee za pieniądze podatników, musieli sobie wywalczyć sami. Ale podstawowy powód, do odwiedzenia obcych zgromadzeń miłośników komiksu, powstał dużo wcześniej. „Jam ci to nie chwaląc się uczynił” :) Ponieważ od końca ubiegłego wieku, z własnej inicjatywy oraz często, niestety na własny koszt, promowałem łódzki festiwal na całym świecie. Nic w tym temacie nie zrobił Mamut, ani jego przydupasy :( Natomiast dzięki mojemu zaangażowaniu w konkursie komiksowym zaczęły pojawiać się prace cudzoziemskich autorów. Pisałem o tym w „13lat prowizorki”. Coroczną imprezę w eŁDeKu odwiedzali również zagraniczni działacze oraz twórcy komiksów. Jednak zaproszeń do odwiedzenia, organizowanych przez nich eventów, nie kierowali do kolesia, który przez całą imprezę karnie siedział na giełdzie, wśród swoich komiksów. Tylko zwrócili się do Mamuta, wirtualnego orga, który brylował na spotkaniach. Był zawsze na oficjalnym rozdaniu nagród (na każdej fotce). A przede wszystkim, zabawiał gości podczas wyluzowanego afterparty. Ja wieczorem byłem zawsze za bardzo zmęczony by się bawić :(

Wycieczka do Chinlandii. Dyrektoriat oczywiście w komplecie. Dobrze widoczna jest właściwa proporcja działaczy do spolegliwych autorów. Fifty, fifty :)

Tak więc, po bezkrwawej rewolucji, Mamut i jego świta korzystali bez umiaru z przetartych „kanałów dyplomatycznych”. Dopóki im się to nie znudziło. Wcześniej jednak, za pieniądze wyłudzone z różnych instytucji kultury, zwiedzili kawał świata. Odwiedzili Kitaj, a nawet kraj kwitnącej wiśni. Ekspedycje do Francji, Włoch, czy Anglii oraz niemal całej sąsiedniej Europy, to był „chleb powszedni” dyrektoriatu, więc nie warto o nich wspominać. Za kasę z naszych podatków, nie byli chyba tylko na festiwalu wszystkich festiwali komiksowych. Czyli na San Diego Comic Con :( Podobno nieśli ze sobą w świat, zawsze w starannie wybranej grupie, kaganek polskiej kultury komiksowej. Jednak sami mieli świadomość, że są to jedynie działania fasadowe. Dlatego nie chełpili się zbytnio zagranicznymi wojażami. Zwłaszcza, że efekt niemal każdej wycieczki był często znikomy. Zarówno dla polskiego komiksu, jak i kultury narodowej :(

Czasami do obcego kraju dyrektoriat wiózł ze sobą „wystawę komiksową”. Niekiedy wybrani przedstawiciele „władzy” lecieli tylko po odbiór nagrody prestiżowej ;) Wydawać by się mogło, że każda wystawa zagraniczna, to krok milowy w promocji polskiej kultury na świecie. Wymagała więc, od członków dyrektoriatu, ogromnego wysiłku oraz szczególnego poświęcenia. Podobne hasła były używane często w mediach. Lecz nawet najgłupszy dziennikarz nie nabierał się na taką propagandę, poza sezonem ogórkowym :( Przeważnie dyrektoriat organizował jedynie ekspozycje komiksowe. Trudno bowiem wyobrazić sobie, żeby polska placówka kulturalna na obczyźnie dysponowała salą wystawową z prawdziwego zdarzenia. Niezmiernie rzadko pokazywano też oryginały prac. Odkąd podniosła się jakość druku cyfrowego, prawie wcale. Poza tym, komiksy oraz grafiki tworzone są na kartach papieru. To nie obrazy olejne lub rzeźby, których transport wymaga dużo zachodu. Cyfrowe kopie można przesłać bez ram, w teczce. Po co więc dodatkowo płacić za transport konstrukcji, którą każdy organizator ekspozycji może odtworzyć w miejscu docelowym. A przecież, w trakcie podróży, rama może ulec zniszczeniu. Wysyłanie teczek z kopiami, w dzisiejszych czasach, nie jest już potrzebne. Wystarczy link do cyfrowego źródła. A w galerii odpowiedni, duży display do prezentacji grafiki... Ale to chyba jeszcze nie u nas :( Lecz taką wystawę, ukazującą rodzimą twórczość komiksową, może przygotować bez problemu jedna osoba w tydzień. Za co więc cała ekipa dyrektoriatu brała pieniądze, przeznaczone na kulturę, przez cały rok?! Proceder kwitł niemal dwie dekady :( Ile wystaw można byłoby przygotować w tym czasie?

Niektórzy artyści, kolekcjonerzy, a na pewno autografożercy potraktują mój wywód, dotyczący prezentacji kopii arcydzieł na wystawach, jako czystą herezję. Bowiem w ich mniemaniu nie można pokazywać duplikatów prac w świątyniach sztuki. Nikomu nie przeszkadza fakt, że od lat podobnie czynią renomowane muzea na całym świecie :) Natomiast zwykłych odbiorców komiksu, w ilustrowanych historiach, interesuje wyłącznie przekaz oraz forma wizualna planszy z obrazkami. Jest im kompletnie obojętne, jaką techniką dzieło zostało wykonane, jakim narzędziem lub na jakim papierze. Liczy się wyłącznie efekt końcowy. Poza tym, komiks z założenia jest gatunkiem wymagającym powielenia. Tylko w naszym kraju i jemu podobnych (inwalidach z byłych demoludów) znajdował pierwotne miejsce w galeriach, miast na półkach sklepowych. Przyczyn takiego stanu jest wiele. Począwszy od kompletnej ignorancji wielu twórców, w zakresie znajomości języka komiksu. Poprzez beznadziejny poziom większości scenariuszy dla historii obrazkowych. Żaden rozsądny wydawca nie opublikuje pracy, którą zainteresuje się garstka czytelników. Próbowałem nagłośnić problem już na pierwszym konwencie w Łodzi. Jednak nikt mnie nie słuchał. Autorzy woleli tworzyć sztukę dla sztuki, bo tak było prościej :( Ale to temat na osobną dyskusję...

Za granicą rodzimy komiks odbierano zazwyczaj bardzo dobrze. Powodem sukcesu był zapewne brak tłumaczenia dymków. Czytelnicy nie mogli więc poznać jakości scenariuszy ilustrowanych historii. Natomiast obrazki były świetne. Przecież rysowników komiksowych mieliśmy zawsze wybitnych. Większość, wykształcona w renomowanych uczelniach, prezentowała na wystawach własny, unikalny styl ilustrowanej wypowiedzi. Oryginalne, egzotyczne prace urzekały każdego odbiorcę, bez względu na wiek oraz narodowość :)

Ekspozycjom zazwyczaj towarzyszy katalog wystawy (szczególnie na dzikim zachodzie). Opisujący prezentowane prace oraz zawierający biogramy autorów (oczywiście w języku tubylców :) Takie wydawnictwa często dostarczał organizator wystawy, czyli dyrektoriat. Nie widziałem wszystkich publikacji, ale jedna szczególnie utkwiła mi w pamięci. Dotyczyła chyba ekspozycji brytyjskiej (była po angielsku). I przyznam szczerze. Nigdy nie widziałem gorszego materiału promocyjnego. Określenie go: „zrobiony na kolanie” byłoby w tym przypadku eufemizmem. Nieliczne ilustracje były niemal wielkości znaczka pocztowego. Komiksy można było rozpoznać jedynie przez lupę. Natomiast teksty zapewne sporządzono w notatniku. Jestem niemal pewien, że nie składał zeszytu żaden z nadwornych grafików Conturu. Bo oni jeszcze dbają o jakość własnej pracy. Jedyną wartością owego katalogu był dobrej jakości papier, na którym broszurę wydrukowano. Czyli pieniądze poszły w błoto, ale z klasą :) Przecież dla nowych promotorów rodzimej sztuki komiksowej liczy się wyłącznie niezmiernie rzadka inicjatywa. Nie zaś jej realizacja. Gdybym był autorem, wstydziłbym się zajmować miejsce w takiej publikacji. Lecz zainteresowani twórcy zapewne o niej nawet nie słyszeli :(

Ciekawy był dobór członków do zagranicznych wojaży komiksowych. Tę nieoficjalną wiedzę tłumaczył mi kiedyś jeden ze skruszonych towarzyszy stowarzyszenia. Ekspedycja na event do Kitaju była chyba średnio liczna. Spełniała jednak podstawowy wymóg dyrektoriatu, mianowicie parytet. Czyli jednakową liczbę działaczy, w stosunku do autorów. Fifty, fifty. Żeby nikt nie czuł się pokrzywdzony :) Co do reprezentacji twórców, to rozumiem że „nieśli kaganek”. Natomiast pozostali? Oczywiście żadna wycieczka nie mogłaby się odbyć bez dyrektorów łódzkiego festiwalu (wszystkich!). Ekipa nie powinna również ruszać się z kraju bez skarbnika Conturu, który przecież pilnował skarbu narodowego :) Żaden rozsądny działacz, z obszaru kultury, nie może obejść się za granicą bez tłumacza. Co prawda „przypadkowy” wybraniec nie znał on/ona kitajskiego, ale być może angielskim posługiwał się lepiej niż pozostali stowarzyszeni. Na koniec, żal było zostawić w kraju współpracownika, który zorganizował pieniądze na wyjazd. Przygotował także odpowiednie dokumenty, skierowane do właściwej instytucji kultury. Na szczęście, to chyba była ta sama osoba, bo w przeciwnym razie parytet by się zmienił ;) Ciekawe, czy zagraniczni goście łódzkiego festiwalu komiksu również przyjeżdżali z własnymi tłumaczami, sekretarkami, przyjaciółkami, lokajami, masażystami? ;) A przecież były to gwiazdy znacznie większego formatu, niż rodzimi działacze komiksowi. Niewątpliwie, odpowiednia świta im się należała :)

Przepraszam za dygresję. Ale przypomniało mi się, jak do naszego pięknego kraju (wtedy jeszcze socjalistycznego), przybyli z Korei Północnej instruktorzy (oczywiście z „bratnią pomocą” ;) Mistrzowie Taekwondo pragnęli nauczać chętnych Słowian wschodnich sztuk walki. Każdemu trenerowi towarzyszył zawsze osobisty opiekun z partii. Nie oddalał się nawet na krok :) Było to zaraz po inwazji na rodzime kina filmu „Wejście smoka” (z Brucem Lee). W owym czasie wzbogacałem swoją ofertę komiksów książkami do nauki karate, więc interesowałem się tematem. Jak widać, czasy i ustroje się zmieniają, ale mechanizmy myślenia działaczy, nie :(

Był jeden wyjątek, wśród ekspozycji „zagranicznych” ;) Być może przypadkowy traf, który otworzył Mamutowi drzwi na salony oraz do gabinetów polityków różnej maści. Sprawił, że zwierzak z pozycji pariasa stał się niemal bożyszczem elit... Albo po prostu, wygodnym do manipulacji „wioskowym głupkiem” :) Mianowicie, w 2008roku projekt City Stories zdobył główną nagrodę w kategorii „wydawnictwo promocyjne” w konkursie „Złote Formaty” podczas Festiwalu Promocji Miast i Regionów. Brzmi prestiżowo? Chyba tak :) Z tym że... Mimo iż organizatorem konkursu była zagraniczna firma reklamowa (ta od bilbordów przy drogach), zmagania odbywały się w Polsce i dotyczyły wyłącznie rodzimych podmiotów. Podejrzewam, że dla owej firmy sam konkurs był doskonałym chwytem reklamowym, ponieważ zainteresował wielu lokalnych polityków i decydentów (władze samorządowe), którzy wychowali się w czasach komuny, więc o współczesnym marketingu nie mieli bladego pojęcia. W takiej sytuacji, porównywanie oryginalnych, fajnych historyjek obrazkowych z różnorodnymi przejawami lokalnej „cepelii”, było dla tych ostatnich druzgocące. Natomiast uzyskanie nagrody przez Mamuta, równie łatwe, jak odebranie dziecku lizaka :) Jednak zdobyta nagroda spowodowała, że rodzimy wszechświat pokochał zwierzaka. Nawet Prezydent Kropiwnicki, który wcześniej Mamutem gardził, nagle łypnął na niego łaskawszym okiem ;) Ach ta polityka :( O tym, jak również o City Stories napiszę jeszcze...

Tekst został napisany człowiekiem. Natomiast fotkę
przekształcił Witek, przy pomocy SI oczywiście :)

Zrób sobie festiwal

Legenda o złym Witku
- wstęp do nowej historii Festiwalu Komiksu w Łodzi
Nisza w niszy
- opowieść o miejscu bardzo przyjaznym organizatorom
Milczenie owiec (a raczej baranów)
- historia pewnego, tajemniczego spotkania
W krainie ślepców...
- poznajemy skład pierwszego dyrektoriatu
Komiksowa agencja wycieczkowa
- ciekawe podróże dyrektoriatu na sam kraniec świata
Wystarczy być...
- co należy robić, aby trwać na cieplutkim stołku

października 18, 2024

W krainie ślepców...

...jednooki jest królem... Jak powstał dyrektoriat? Nie wiem, czy sam się wybrał. A może został wyłoniony na drodze demokratycznego referendum, przez stado baranów, z których nieliczne przyczyniły się kiedykolwiek do organizacji konwentu lub festiwalu komiksu. Nie brałem udziału w słynnym spotkaniu, ponieważ na początku zostałem przez zwierzaka wyproszony z sali. Pisałem już o tym.

Tron króla ślepców zajął oczywiście Mamut. Zawłaszczył tym samym cały festiwal dla siebie, ani przez chwilę nie zważając na dorobek oraz intencje poprzednich organizatorów imprezy :( Być może pozostali, nowo stowarzyszeni nie znali pełnego spektrum jego możliwości. Lecz ja wiedziałem co to za typ. Na przestrzeni wielu lat, podczas organizowania łódzkiego konwentu komiksu, wielokrotnie miałem do czynienia z różnymi, często stwarzającymi problemy, działaniami osobnika. Cześć z nich opisałem już w „13lat prowizorki”. Dwadzieścia lat temu! Pozostałymi „wpadkami” zwierzaka niewykluczone, że zajmie się kiedyś sąd, albo inna instytucja władna ocenić efekty pracy Mamuta. Stanie się tak zapewne, kiedy przestanie działać parasol ochronny rozłożony przez jego opiekunów. Naturalnie myślę tu o festiwalu oraz pozostałych eventach firmowanych przez „dyrektora” osobiście. Bowiem w żadnej, z innych moich inicjatyw komiksowych, zwierzak nie brał najmniejszego udziału. Oczywiście, w aktywności konwentowej Mamuta zdarzały się momenty pozytywne, które nie nastręczały kłopotów. Lecz nie było ich wiele. A w tamtym czasie zwierzak nie chwalił się nimi. Przynajmniej przede mną. Lecz w końcu dotarło do niego, jakie znaczenie odnosi autopromocja, nawet fałszywa, w kręgach biurokratów kultury. Wtedy swoim nazwiskiem zaczął tagować wszelkie projekty „w zasięgu wzroku”, nawet jeśli nie był ich twórcą.

Bez wątpienia Mamut miał jakąś własną wizję łódzkiego festiwalu. Lecz była ona daleka od założeń statutowych stowarzyszenia: „wspierania rozwoju twórczego w zakresie projektowania graficznego i dziedzin pokrewnych”. Plan równie wzniosły co enigmatyczny. Ale bez wątpienia fasadowy. Mający jedynie legitymizować przyszłe działania zwierzaka oraz rządzonego przezeń dyrektoriatu. Początkowo, w niszy festiwalowej, Mamut wydrapał sobie tylko norę, w której „wylizywał rany” powstałe po upadku ze stołecznej posady.

W odróżnieniu od poprzednich, prawdziwych organizatorów konwentu: Piotrka Kabulaka, Tomka Piorunowskiego, Tomka Tomaszewskiego oraz mnie :) Mamut nie zamierzał dzielić się władzą. Wprowadził, podczas organizacji festiwalu, rządy autorytarne, które skutecznie mogły ukryć wszelkie jego machlojki oraz niepowodzenia. Uwypuklając jedynie sukcesy. Otoczył się ludźmi słabymi, spolegliwymi, którzy z radością zadowalali się resztkami „ze stołu” prezesa :( Kiedyś zastanawiałem się, co trzyma w objęciach tego dyzmy, oprócz kasy, inteligentnych człowieków? Dlaczego on sam nie porzuca pierwszych pomagierów, kiedy szeregi jego „wielbicieli” zasilają nowi, młodzi i silni pretorianie? Znajomy podpowiedział mi, że pierwotni pomocnicy „wiedzą w których szafach trupy są pochowane” ;)

Mamut zawłaszczył sobie łódzki festiwal. Łącznie z historią imprezy, jej wieloletnim dorobkiem, wynikającym z ciężkiej, oddanej pracy wielu różnych ludzi, miłośników komiksu. Wkrótce, kiedy poczuł się pewniej na dyrektorskim stołku, po pierwszym przypadkowym sukcesie, zaczął wymyślać historię konwentu od nowa. Wkrótce zadanie tworzenia festiwalowych kronik przypadło w udziale nowym orgom, którzy nie znali (w co wątpię) wcześniejszych dziejów. Być może, podczas pierwszego łódzkiego konwentu, nie było ich jeszcze na świecie :) Lecz chyba ten fakt nikogo nie zwalnia od rzetelności historycznej?

Jednak w 2004roku nie zdziwiły mnie zbytnio dyrektorskie zapędy Mamuta. Wszak każda istota pragnie znaleźć w świecie odpowiednie miejsce dla siebie. Czyni to zazwyczaj w znany sobie sposób. Korzystając z własnego doświadczenia oraz nabytych wcześniej umiejętności. W tamtym czasie najbardziej mnie zaskoczyło, kiedy Łódzki Dom Kultury przyjął do pracy takiego chama i prostaka, jakim był Mamut. Wręcz idealną antytezę pojęcia kultura :( Co prawda zwierzak został „namaszczony” przez Sobieraja (kierownik eŁDeKu zrobił na odchodne, przyszłym orgom, niezłego psikusa :) Poza tym, dom kultury często zatrudniał w gościnnych progach przeróżnych człowieków. Lecz przeważnie inteligentnych i kulturalnych. Tymczasem Mamutowi brakowało stosownej ogłady. Porozumiewał się także bardzo wulgarnym, uproszczonym językiem. Niestety, ta osobliwa cecha zawsze ginęła na zdjęciach :( Ale chyba nie objawił owych „zalet” na spotkaniu w sprawie pracy? Jeśli takowe w ogóle się odbyło. Być może, przyszli kulturalni pracodawcy myśleli, że skoro udało się za pomocą komiksu uczłowieczyć małpę, można tak samo uczynić w przypadku mamuta ;)

Drugim po „bogu” członkiem dyrektoriatu został strachliwy redaktor Piotr. Wyjątkowo w tym towarzystwie obdarzony, przez naturę i wychowanie, ogładą oraz kulturą osobistą. Niewątpliwie bardziej inteligentny i błyskotliwy od zwierzaka. O to raczej nietrudno :) Z redaktorem można było rozmawiać na różne tematy. Czyniłem to często, załatwiając skutecznie festiwalowe sprawy. Zapewne byłby z niego lepszy dyrektor konwentu, niż Mamut. Jednak tchórzliwy Piotr nie miał pociągu do władzy. Być może bał się odpowiedzialności :( Wolał zamykać się we własnej konformistycznej skorupie, niż zdobywać szczyty. Redaktor był typowym przedstawicielem „siły sprawczej”, z każdej instytucji kultury w naszym kraju. Osobliwe podejście do życia czyniło redaktora szczególnie cennym współpracownikiem w oczach zwierzaka. Mimo pozornie eksponowanej funkcji, dyrektora artystycznego festiwalu, Piotr stał się jedynie wołem roboczym w stajni Mamuta.

Redaktor był zawodowym dziennikarzem, więc osobą „piszącą”. Uzupełniał doskonale zwierzaka, który miał raczej „betonowe pióro”. Za „parawanem” Mamuta redaktor wykonywał przy festiwalu sporo czynności organizacyjnych. Niewykluczone, że wszystkie. Ponieważ Mamut, jako dyrektor eventu, pełnił przeważnie rolę „prezentera”. Mianowicie, odwiedzał różnych sponsorów oraz gości, i zbierał prezenty :) A przecież ktoś musiał pracować na dobrostan łódzkiej imprezy :( Na przełomie wieku Piotr pomagał mi przy kilku różnych eventach, nosząc dumnie tytuł organizatora, więc znał się lepiej na na rzeczy od nominalnego dyrektora.

Pierwotną trójcę dyrektoriatu uzupełniała Kasia. Osoba niewątpliwe inteligentna oraz życzliwa wszystkim miłośnikom komiksu. Nawet mnie :) Jednak ze względu na rolę przypisaną kobiecie, w patriarchalnym społeczeństwie, nie mogła w cieniu Mamuta pełnić zbyt eksponowanych funkcji. Lecz stanowiła potężną siłę sprawczą, wynikającą zapewne z opanowania zasad biurokracji. Była to druga osoba „pisząca”. Zapewne wyręczała zwierzaka przy papierkowej robocie. Z czasem zajęła się obsługą mediów i chyba robiła to dobrze. Nigdy nie miałem okazji by to sprawdzić.

Przed wstąpieniem do grona kierowniczego festiwalu Kasia bodajże pracowała w eŁDeKu, jako sekretarka, asystentka, a może wolontariuszka, w jednym z działów tej instytucji. Ale mogę się mylić. Nie śledziłem jej kariery ;) Wydawało mi się, że działała sprawnie. I to mi wystarczyło. Pewnie z poprzedniej pracy nie była szczególnie zadowolona. Dlatego wybrała współpracę ze zwierzakiem. Nowa funkcja chyba oferowała asystentce lepsze możliwości oraz nieco więcej swobody. Natomiast Mamut „używał” jej często, jako swojego człowieka do reprezentacyjnej roboty. Przez lata była „twarzą” festiwalu. Podobno oficjalny etat w eŁDeKu otrzymała dopiero w 2007roku. Lecz miałem wrażenie, iż widywałem ją wśród orgów wcześniej. No cóż, pamięć starego człowieka czasami płata figle :(

Międzynarodowy Festiwal Komiksu w 2004roku był zupełnie inną imprezą niż dotychczas. A może tak mi się tylko wydawało, ponieważ wreszcie nie musiałem nic robić przy evencie :) Lecz również stali bywalcy konwentu nie poznawali tradycyjnego, łódzkiego spotkania z literaturą obrazkową. Tak impreza zmieniła się pod rządami nowego dyrektoriatu. Strefa targowa była jedynie dalekim wspomnieniem lat ubiegłych. Na giełdzie stały puste stoliki. Co nigdy wcześniej nie zdarzyło się, w całej historii komiksowego handlu. Po prostu, panie sekretarki z eŁDeKu nie radziły sobie z „karkołomnym” problemem rezerwacji ;) Na szczęście sprzedawcy skutecznie wykorzystali dodatkowe miejsce, powiększając własne stoiska za friko. Giełda w nowej odsłonie musiała „błyszczeć”. Dlatego balustrady sali kolumnowej, w której odbywał się kiermasz, obwieszone były reklamami sponsorów. Jak nigdy dotąd. Fasada była przecież najważniejsza :(

Podobnym powodem Mamut tłumaczył rezygnację z grafiki Jerzego Ozgi na plakacie. Ponieważ wstępny projekt nie spodobał mu się. Przerwał tym samym „świecką tradycję”, wzorowaną na festiwalu w Angouleme. Mianowicie, laureat Grand Prix konkursu festiwalowego miał zaszczyt wykonać plakat kolejnej imprezy. Zwierzakowi, w przygotowaniu „właściwego” plakatu, pomógł jego Kolega ze szkoły. Zawsze uczynny Tomek Piorunowski. Niestety, moim zdaniem, był to chyba najgorszy rysunek Tomka jaki widziałem :( Autor parafrazując znany i wielokrotnie powielany układ postaci lecącego Supermana popełnił fatalny błąd w proporcjach ludzkiego ciała. Pewnie naglony czasem, pod czujnym wzrokiem Mamuta, narysował bohatera komiksu z pamięci. Stwór przedstawiony na ilustracji, w dynamicznym skrócie perspektywy, nijak się miał do człowieka, a tym bardziej superbohatera. Jednak obrazek był bardzo kolorowy, więc spodobał się dyrektorowi festiwalu.

W konkursie komiksowym Mamut zmienił regulamin. Wprowadził dwie nowe kategorie: profesjonalistów i amatorów. Lecz równie absurdalne, co nieefektywne. Na szczęście, nie dyskryminował już autorów, ze względu na wiek ;) Profesjonalistą, w kraju gdzie żaden artysta nie mógł zarobić na życie tworząc komiksy, miał zostać autor „zawodowo” startujący w konkursie festiwalowym. (?!) Natomiast amatorami byli wszyscy debiutanci konkursowi. Bez względu na wiek i doświadczenie :( Owa durna teza została szybko zweryfikowana w praktyce. Bowiem Grand Prix konkursu zdobył „amator”. Tymczasem nagrody w kategorii „profesjonalistów” odebrali autorzy przeważnie niezbyt znani szerokiej rzeszy miłośników komiksu. Ale „nachalnie” startujący w zawodach ;) Wszelako Mamut kategoryzował kolejnych uczestników ilustrowanych zmagań przez następne pięć lat. Zanim zrozumiał, że jego pomysł jest po prostu głupi :) Jury konkursu komiksowego z 2004roku również nie popisało się zbytnio. Po nazwiskach z „listy płac” można było stwierdzić, że są to wyłącznie człowieki z „łapanki”. Zostali zatrudnieni przez zwierzaka raczej dzięki relacjom towarzyskim, niż autorytetowi lub posiadanej wiedzy. Bowiem „wybrani sędziowie” nie zauważyli nawet nowelki „Ciapanek”. Moim zdaniem najlepszej w konkursie. Historii doskonale narysowanej i świetnie (bardzo komiksowo) opowiedzianej, poetyckiej, uczuciowej oraz spójnej. Komiks był godzien nagrody głównej, a chyba nie znalazł się nawet w katalogu :( Naprawiłem ten błąd po latach, publikując nowelkę w Komiks Forum :) Oczywiście w regulaminie powróciła „krótka forma komiksowa”, tak lubiana przez Mamuta i pozostałych twórców z Łodzi. Jakby krótki komiks nie mógł być po prostu komiksem :(

Doborem prac do katalogu konkursowego również zajęli się nowi, zdolni inaczej redaktorzy. Widocznie zapomnieli lata, kiedy ich działalność edytorska przyczyniła się znacznie do spadku popularności wydawnictwa wśród czytelników. Nadal obojętna im była zawartość publikacji, byleby tylko mogli pokazać własną koncepcję katalogu oraz pojawić się w redakcyjnej stopce. A może tylko chodziło im o kasę? W poprzednich latach, ja również byłem ograniczony do konkursowych prac, ale przynajmniej starałem się wybierać najlepsze komiksy oraz właściwie ukazać kunszt ich autorów. Niektórzy twórcy oraz czytelnicy doceniali moje zaangażowanie. Przypomnę jeszcze, że dodatkowo tworzyłem cyfrową wersję katalogu, która miała zdecydowanie większy potencjał oraz ogromne możliwości promowania autorów historii ilustrowanych. Jednak w erze Mamuta owa inicjatywa zniknęła jak kamfora. I już nigdy się nie odrodziła :(

Kiedy mnie zabrakło pośród konwentowych orgów. Mamut zaczął popuszczać wodze swej artystycznej duszy. A może reklamowej? Plakaty festiwalowe oraz okładki katalogów zamieniły się w afisze, informujące o wszelkich atrakcjach łódzkiego eventu. Brakowało jedynie godzinowej rozpiski programu ;) Nikt nie bronił już autorów przed ingerencją „twórczą” zwierzaka. Mamut od zawsze cudzą pracę miał za nic :( W odróżnieniu od swoich, często prostackich realizacji. Przypominam sobie najdroższy plakat w historii festiwalu oraz innych imprez kulturalnych naszego biednego kraju. Być może nawet jeden z droższych na świecie. Zwierzak zaprojektował go na 25 festiwal (nie mylić z 25leciem). Następnie zlecił powielenie grafiki w technologii pseudo 3D (używanej ongiś do produkcji pocztówek z „mrugającymi” panienkami), bez względu na koszty. Kto by zwierzakowi tego zabronił? Przecież promocja twórczości Mamuta, dyrektora Międzynarodowego Festiwalu Komiksu, musiała być odpowiednio dowartościowana ;) Najbardziej rozbawił mnie komentarz na fejsie, kiedy opublikowano rysunek plakatu: „Co za ..ujowy projekt”. Być może autorem wpisu był trol. Lecz mówił głosem większości prawdziwych twórców komiksu :)

Niewątpliwą zasługą Mamuta, lub jego towarzyszy, było wyjście festiwalu w miasto. Pomysł ten towarzyszył imprezie od lat, ale nigdy nie było na realizację odpowiednich środków oraz ludzi do pomocy :( W 2004roku, na ulicy Piotrkowskiej, nieopodal Urzędu Miasta Łodzi pojawiła się ekspozycja komiksowa. Konstrukcja ilustrowanych stelaży była dość toporna, ale liczył się efekt miejsca oraz skali. Wreszcie „miasto” mogło dowiedzieć się o robionym przez piętnaście lat festiwalu komiksu :) Kolejnym zacnym działaniem dyrektoriatu było umieszczenie ogromnego banera reklamującego konwent, na budynku Łódzkiego Domu Kultury. Przez ostatnie lata próbowałem bezskutecznie namówić Sobieraja na podobną ekstrawagancję. Jednak kierownikowi, ze środków eŁDeKu, udawało się wykrzesać co roku jedynie niewielką planszę informacyjną, umieszczaną nad wejściem do budynku przed kolejną imprezą. Ten, wydawałoby się, banalny element reklamowy był ważny ze względu na typową komunikację człowieków w Łodzi. Ulica Piotrkowska od zawsze stanowiła główny trakt miejski. Natomiast wszystkie obiekty poza nią, jak eŁDeK, stały niestety na uboczu. Plansza reklamowa kierownika nie była widoczna z pobliskiego Dworca Fabrycznego. Ani nawet z sąsiedniej, ruchliwej ulicy. Tymczasem ogromny baner, na całą wysokość budynku, zrobił festiwalowi doskonałą reklamę. Jego koszty na pewno zwróciły się organizatorom. Zwierzak zawsze miał gest :)

Wszystko to widziałem z perspektywy mojego stoiska na giełdzie. Bowiem, jak wspominałem już wcześniej, absorbowało ono znacznie moje coroczne wysiłki około festiwalowe. Bez względu na to, czy byłem jeszcze orgiem, czy już nie. Nie brałem więc udziału w Sympozjum Komiksologicznym, które zwierzak przepędził z konwentu po kilku kolejnych latach rządów. Nie uczestniczyłem też w spotkaniach z gwiazdami komiksu, ani ze zwykłymi twórcami. Równie sporadycznie odwiedzałem wystawy. Chyba żeby nie dołować się poziomem scenariuszy rodzimych historii obrazkowych. Nie bawiłem się również podczas afterparty. Szczególnie lubianej oraz często promowanej przez Mamuta części programu łódzkiej imprezy. Być może myliłem się, oceniając krytycznie festiwal z 2004roku. Niewykluczone, że konwent dostarczał świetnej rozrywki dla wielu uczestników. Szczególnie nowych gości, których nie obchodziło, kto przez lata pracował na aktualną formę imprezy. Ile wysiłku kosztowała wcześniej, różnych entuzjastów gatunku, troska o wizerunek eventu. Dla wielu człowieków liczył się wyłącznie efekt obecny. Dlatego nowy dyrektoriat mógł odnieść sukces. Powinien jedynie „popychać dalej sanki”. Oczywiście, cokolwiek by się nie działo, zwierzak musiał być we wszystkich mediach oraz na każdej fotce z konwentu :) Wreszcie docenił potęgę autopromocji. Po imprezie dowiedziałem się jeszcze, że Sobieraj, w podziękowaniu za współpracę z festiwalem, wręczył sam sobie nagrodę „złoma” (choć może była już wtedy „zbrązowa”). Łódzka impreza była wreszcie naprawdę piękna ;)

Powrót do poprzedniego stanu eventu (sprzed rewolucji Mamuta) zajął dyrektoriatowi przynajmniej dwa kolejne lata. Zwierzak chyba uwielbiał wywarzać otwarte drzwi. A może w ten bolesny (dla innych) sposób dyrektor uczył się organizacji przyszłych konwentów. Na pewno nie lubił korzystać z doświadczenia „obcych”. Ale o tym, w kolejnych odcinkach :)

Tekst ten został napisany człowiekiem. Lecz obrazek stworzyła SI
z niewielką pomocą Witka :)

Ps. Zarysowałem wreszcie tło nowożytnej historii łódzkiego Festiwalu Komiksu. Jestem świadom, że obserwacje z mojego punktu widzenia nie są pełne oraz całkowicie obiektywne. Lecz innych obecnie nie posiadam. Oczywiście, nadal liczę na merytoryczne komentarze. Albo wspomnienia odważnych osób, którym zależy na kondycji komiksu w Polsce. Na pewno opublikuję teksty na blogu. Zrobię to szybciej, niż kiedyś czyniło to AQQ ;)

Zrób sobie festiwal

Legenda o złym Witku
- wstęp do nowej historii Festiwalu Komiksu w Łodzi
Nisza w niszy
- opowieść o miejscu bardzo przyjaznym organizatorom
Milczenie owiec (a raczej baranów)
- historia pewnego, tajemniczego spotkania
W krainie ślepców...
- poznajemy skład pierwszego dyrektoriatu
Komiksowa agencja wycieczkowa
- ciekawe podróże dyrektoriatu na sam kraniec świata

października 11, 2024

Milczenie owiec (a raczej baranów)

...wiosna, rok2004
13lat prowizorki - ze wspomnień organizatora...

Po zeszłorocznych występach „zwierzaka” na festiwalu, postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce. Tym razem, moje działania organizacyjne zacząłem dużo wcześniej. W grudniu przygotowałem nowy regulamin. Spróbowałem również uzyskać poparcie szeregowych, tych nieco bardziej żywych, członków Conturu. Chociaż nie miałem nadziei, że pomogą mi oni znacząco w przygotowaniach, liczyłem na to, że przynajmniej nie będą przeszkadzać w pracy. Spotkanie przyszłych organizatorów zorganizowałem w eŁDeKu jeszcze przed świętami. Zjawili się na nim: Tomek Tomaszewski - przez kilka pierwszych lat, główny organizator konwentu z ramienia Conturu; Piotr Kasiński - dziennikarz, ostatnio rzecznik prasowy imprezy; oraz Bartek Kurc - autor książki o komiksie. Mamauta nie było. Wtedy jeszcze mieszkał w Warszawie, więc nie przyjechałby do eŁDeKu, nawet gdybym go zaprosił.

Podczas spotkania rozmawialiśmy o kolejnym festiwalu. Miedzy innymi o tym, że Sobieraj idzie na emeryturę i ktoś będzie musiał przejąć cały ciężar organizacyjny imprezy. Już na wstępie było wiadomo, że tą osobą nie powinien być Mamut. Kurc i Tomaszewski nie byli zainteresowani tak odpowiedzialną funkcją. Tomek ponadto, nie miał zbyt miłych wspomnień, wynikających ze współpracy z Sobierajem. Pozostało więc nas dwóch. Kasiński i ja. Było mi obojętne, czy Piotr zostanie dyrektorem festiwalu. Wiedziałem, że nie może być gorszy od Mamuta. Jednak on, zasłaniając się nadmiarem obowiązków rodzinnych, zgodził się, że dyrektorem festiwalu powinienem zostać ja. Tak więc, kilku dawnych Conturowców miałem za sobą. Sobieraj również poparł moją kandydaturę. Lecz wkrótce okazało się, że na Kasińskim nie mogę polegać.

Miesiąc po spotkaniu otrzymałem taki list:

Panowie.
Ta niezdrowa sytuacja z wyborem Witka na nowego dyrektora festiwalu nie daje mi spac po nocach. Dlatego chcialem Wam powiedzec, ze byla to decyzja zbyt pochopnie podjeta i nie powina byla zapasc bez konsultacji z Sobierajem i Adamem. Dlatego uwazam te sprawe za niebyla. I przepraszam Was za zamieszanie.
Zapewnia Was, ze zalezy mi na fesiwalu i jak co roku wlacze sie z niemniejszym zaangazowaniem w jego organizacje.
pozdrawiam.
Kasinski

Jak widać dziennikarzowi zabrakło odwagi, aby poinformować mnie osobiście, przynajmniej telefonicznie, o zmianie swojej decyzji. W tym momencie, dla mnie koleś ten stracił twarz. Nie czułem nawet współczucia, z powodu jego bezsennych nocy. No cóż. Pewnie Mamut tupnął nogą i Kasiński natychmiast zmienił front. Ciekawe dlaczego tak bał się „zwierzaka”? A może liczył na łaskawość prezesa, przy podziale festiwalowych łupów? Mimo wszystko, życzę Mamutowi, żeby on bardziej mógł polegać na rzeczniku prasowym łódzkiej imprezy.

Tymczasem na osłodę, Sobieraj zaproponował mi stanowisko dyrektora artystycznego imprezy. W hierarchii organizacyjnej, praktycznie pierwszego po „bogu”. Oczywiście, było to przed tym, zanim się na mnie obraził. Ale co by mi dało takie stanowisko, jeśli w pracy musiałbym ciągle zmagać się z pozostałymi „organizatorami”? Dlatego postawiłem kierownikowi jeden warunek. Mamut musi się zgodzić na moją kandydaturę. Niby drobiazg, ale jak trudny do przełknięcia przez „zwierzaka”. W odróżnieniu od prezesa Conturu, ja pełniąc tę funkcję nie zamierzałem być (papierowym) dyktatorem. Uważałem ponadto, że wszelkie poważne decyzje powinny być omawiane i podejmowane wspólnie. Oczywiście, mój głos powinien być decydujący. Przecież, jako dyrektor artystyczny, byłbym odpowiedzialny za całą imprezę. Jestem pewien, że podołałbym temu zadaniu.

Stanowiskiem nie interesowałem się ze względu splendor, ani korzyści materialne z nim związane. Udowodniłem to wielokrotnie pracując społecznie przy niejednej imprezie. Zazwyczaj, przez cały festiwal, siedzę na giełdzie, więc nawet Mamut mógłby oficjalnie pełnić „honory domu” i „zarywać dupeczki” (jego słowa). Byłoby to dla mnie zupełnie obojętne. Jako dyrektor chciałbym sprawić, aby wreszcie spotkanie miłośników historii obrazkowych przypominało Festiwal Komiksu. Nie zaś, beznadziejne wysiłki amatorów, uwalnianych co roku na kilka dni, z komiksowego getta. Żeby nawet goście z Warszawki nie wstydzili się odwiedzać Łodzi. Zrobiłbym wszystko, aby komiks odnalazł właściwe miejsce w naszej kulturze narodowej. Pomogliby mi w tym ludzie, którzy od dawna wiedzą, że jest to pełnoprawny gatunek sztuki.

No cóż. Miałem takie wzniosłe cele, szczytne ideały... Byłem organizatorem, który wielokrotnie sprawdził się boju... A jednocześnie nie interesowały mnie zaszczyty... Znałem się na komiksie... Cieszyłem się również pewnym szacunkiem w środowisku twórców... Byłem kandydatem idealnym na to stanowisko... O co więc chodziło?!... Jeśli nie wiadomo o co chodzi, to oczywiście chodzi o pieniądze.

Gdybym został dyrektorem, na pewno nie pozwoliłbym prezesowi Conturu zarządzać festiwalową kasą. (Mamut) Musiał mieć tego świadomość, dlatego nie zgodził się na moją kandydaturę. Nie mógł przecież pozwolić na odsunięcie od koryta. Ja również nie miałem ochoty na powtarzające się kłopoty z „organizatorami” oraz eŁDeKową magmą, dlatego sam zrezygnowałem z dalszych działań.

Rewolucja?!

Spotkanie organizacyjne odbyło się w Łódzkim Domu Kultury, przed festiwalem w 2004 roku. Przybyła na nie dość liczna grupa osób. Było to dla mnie pierwsze zaskoczenie. Ponieważ nigdy wcześniej nie widziałem w jednym miejscu tak dużej reprezentacji „organizatorów”. Byli wśród nich ludzie, którzy naprawdę pomagali w przygotowaniu łódzkiej imprezy. Lecz większość stanowili statyści, potrzebni Mamutowi jedynie do realizacji sprytnego planu. Oczywiście na spotkaniu najliczniej było reprezentowane łódzkie środowisko komiksowe. Twórcy z grupy Contur, przedstawiciele, chyba już wtedy martwego, Stowarzyszenia Twórczego Contur oraz młodsi autorzy komiksów. W tym zacnym gronie organizatorów nie zabrakło człowieków ze stolicy, a nawet całego kraju. Twórców, krytyków, działaczy i entuzjastów literatury obrazkowej. Wydawało mi się, że spotkanie miało pomóc w przygotowaniu kolejnego Festiwalu Komiksu. Ucieszyłem się bardzo z tak licznej ekipy pomocników. Ponieważ pojawiła się wyjątkowa szansa, że wielu z nich rzeczywiście przyczyni się do organizacji łódzkiej imprezy, w stopniu większym niż dotychczas. Nie wiedziałem wtedy, że zwierzak miał inne plany. Był bardzo pewny siebie, bo chyba już „wskoczył w buty” Sobieraja. Kierownika domu kultury, który dotąd „opiekował” się festiwalem, a który odchodził z placówki na emeryturę.

W tamtym czasie praca „na etacie” w eŁDeKu była uważana przez niektórych znajomych (oraz mnie), jak pogrzebanie za życia w tym mauzoleum kultury. Jednak oferowała pewne korzyści. Stałą pensję oraz możliwość realizowania własnych celów poza instytucją, w godzinach pracy opłacanych przez państwo (czyli z naszych podatków). Wielu nieudolnych, zmęczonych życiem, wypalonych człowieków chętnie korzystało z atrakcyjnej dla nich oferty. Atoli nie podejrzewałem, że tak nudną robotą zainteresuje się Mamut. Spiritus movens wielu krzykliwych inicjatyw, które spaliły na panewce. Wszak wieść gminna niosła, że robi on karierę w stołecznej reklamie. Bardzo intratnym miejscu dla człowieków z jego apetytem. Lecz wkrótce okazało się, że zwierzak był raczej „na wylocie” z Warszawy. Chyba nie spełniał kryteriów „wyścigu szczurów”. Dlatego znalazł sobie miękkie lądowisko w domu kultury. Tutaj nikt nie wymagał od niego „nadludzkich” zdolności :(

Na początku wspomnianego spotkania Mamut zaproponował mi wstąpienie do stowarzyszenia. Dziś nie pamiętam dokładnie, czy było to wskrzeszane Stowarzyszenie Twórcze Contur, lub jakiś nowy twór, instytucja. Plany powołania ogólnopolskiego stowarzyszenia twórców i miłośników komiksu pojawiły się w różnych środowiskach na przełomie wieku. Ale, znając realia naszej rodzimej rzeczywistości, niebywały wręcz talent do wszczynania sporów między różnymi człowiekami, a zwłaszcza środowiskami, nic z projektu nie wyszło. W 2004roku chyba jedynie reinkarnowało się stowarzyszenie Contur, w poszerzonym składzie. Do tego właśnie celu potrzebne były Mamutowi liczne człowieki. Aby zebrać kworum wymagane do rejestracji. Nieco później powstało w Warszawie Polskie Stowarzyszenie Komiksowe (jakoś tak). Oba twory towarzyskie były równie zachłanne, co mało efektywne. Ale przede wszystkim, tajne. Bowiem trudno było poznać listę ich członków rzeczywistych. Kiedyś, jeszcze przed pandemią, gdy zielonogórskie BWA zorganizowało w Paryżu ogólnopolski event komiksowy, zapytałem na fejsie: dlaczego żadne z istniejących od lat stowarzyszeń, mimo licznych wojaży zagranicznych kierownictwa, nie może pochwalić się podobną inicjatywą. Prezes jednego z nich, niczym buldog, odpowiedział mi w sposób równie głupi, co chamski. Swoim zachowaniem tylko potwierdził prawdę znaną od początku. Stowarzyszenia komiksowe powstały wyłącznie po to, żeby wyzyskiwać środki z dowolnych źródeł. Nie zaś do promocji literatury obrazkowej w naszym kraju. Albo uszczęśliwiania szeregowych członków :) Choć zapewne takie założenia widniały w statutach obu organizacji. Zwykli towarzysze powinni jedynie być i milczeć :(

Oczywiście nie przyjąłem propozycji Mamuta. Miałem bowiem świadomość, że stowarzyszenie będzie jedynie fasadą, na której stan pracować będą nieliczni. Natomiast korzyści, jak zwykle, czerpać tylko „wybrani”. Ci najbardziej sprytni oraz najlepiej ustawieni w hierarchii stada. Tak, jak to wielokrotnie już wcześniej bywało :( Wcale nie jestem przeciwnikiem stowarzyszania. Lecz do wstąpienia w szeregi towarzystwa „twórczego”, zniechęciła mnie obserwacja zachowań różnych człowieków, podczas przygotowań do konwentu lub festiwalu. Im więcej lat upływa od pierwszej łódzkiej imprezy, tym bardziej rośnie grono pomysłodawców i organizatorów tego eventu. Zapewne wkrótce dojdzie do sytuacji, w której organizatorem czuł się będzie każdy posiadacz festiwalowego identyfikatora. Naturalnie, w trakcie każdego spotkania konwentowego, albo wystawy historii ilustrowanych, można było zobaczyć prawie wszystkich łódzkich twórców oraz liczne grono miłośników powiązanych towarzysko. Lecz większość z nich pojawiała się na evencie niczym komety. Jaśniały jedynie podczas imprezy. Wszelako, dzień wcześniej lub później nie było, po papierowych organizatorach, nawet śladu :( Podobnie działo się w pierwszym stowarzyszeniu Conturu. Zazwyczaj do pracy nikt się nie kwapił. Aczkolwiek wszyscy towarzysze oczekiwali profitów. Równie chętnie odwiedzali każdą imprezę. Przecież w towarzystwie należy się pokazać.

Kiedy podziękowałem Mamutowi za ofertę wstąpienia do stowarzyszenia, wyprosił mnie z sali. Argumentując swoje polecenie stwierdzeniem: że jest to spotkanie osób stowarzyszonych. Zupełnie tak, jakby przygotowania do kolejnego festiwalu miały być tajne. I nikt „obcy” nie powinien znać szczegółów skrytego planu. Nagle przestałem być organizatorem. W jednej chwili zapomniano moją wieloletnią pracę przy łódzkim konwencie, a następnie festiwalu. A także wszelkie inne inicjatywy w środowisku. Straciła na znaczeniu moja wiedza i doświadczenie. Raptownie stałem się nikim. Przynajmniej w oczach zwierzaka :( Niestety, na dziwne zachowanie Mamuta nie zareagował nikt z towarzystwa baranów (a była tam też owca :) obecnych na spotkaniu. Widocznie zwierzak już skutecznie trzymał komiksowe bydło w garści :(

Nie lubię przypominać swoich zasług dla rodzimego komiksu, ale czasami jestem zmuszony odkurzać historyczne fakty. Ponieważ nikt za mnie tego nie zrobi. Na pewno nic, w tej materii, nie uczyni dyrektoriat zdominowany przez Mamuta. Wymowne świadectwo negacji dorobku pierwszego organizatora łódzkiego konwentu organ pokazał na ekspozycji stałej (o historii polskiego komiksu) w Centrum Komiksu i Te Pe. Na wystawie w publicznej instytucji kultury nie wspomniano o żadnej z moich inicjatyw. W ten chamski sposób zwierzak spróbował wymazać moje dokonania eventowe (metoda, jak za czasów Stalina :) Niektórzy jego współpracownicy nagle dostali amnezji. Natomiast pozostali zredagowali historię polskiego komiksu od nowa. Wyłącznie pod dyktando Mamuta. Oczywiście, nawet najstarsi górale wiedzą (a zwłaszcza miłośnicy komiksu), że tworzyłem łódzki konwent od początku. Najpierw w niewielkiej grupie osób, jedynie zapaleńców, którym nie obca była ciężka praca. Zwierzaka wśród nich nie było! Później, przez ostatnie lata na przełomie wieku, robiłem festiwal oraz inne eventy niemal samodzielnie. Nawet Sobieraj podkreślał to wielokrotnie. Naturalnie, podczas niektórych działań, nie obyło się bez niewielkiej pomocy kilku człowieków, którzy nie porzucili Łodzi. Lecz większość prac wykonywałem sam. Aczkolwiek nawet współpracując, nigdy nie narzucałem własnej woli pozostałym organizatorom imprezy. Zarówno tym rzeczywistym, a zwłaszcza wirtualnym. Nigdy nie byłem autorytarnym dyktatorem :! Na konwencie stworzyłem komiksową giełdę, która z czasem przekształciła się w potężną strefę targową. Powołałem do życia katalog konkursowy, który prezentował, ale przede wszystkim ocalił od zapomnienia, prace wielu młodych autorów historii ilustrowanych. Oprócz konwentu, który po latach zmieniłem w festiwal, organizowałem Targi Komiksu w maju (trzy edycje), z konkursem, prelekcjami i wystawami. Urządzałem też Gwiazdki z Komiksem zimową porą. Sam przygotowałem stulecie komiksu, z różnymi konkursami i wystawami oraz inne liczne ekspozycje w eŁDeKu. Przez ponad rok, co miesiąc, organizowałem w domu kultury komiksowe spotkania fanów literatury obrazkowej z niezłymi atrakcjami dla gości. Co tydzień urządzałem też giełdę komiksów, przy łódzkiej giełdzie komputerowej. Samodzielnie reklamowałem wszystkie eventy, rozwożąc ulotki oraz plakaty po całym mieście. Internetu wtedy jeszcze nie było. Ani smartfonów ;) Powyższe inicjatywy realizowałem za darmo. Czasami nawet, do wielu eventów, musiałem dopłacać z własnej kieszeni. Nie będąc pracownikiem Łódzkiego Domu Kultury, robiłem reklamę i podnosiłem znacznie wyniki tej instytucji. Jednak nikt mi, za wszystkie moje działania, nigdy nie podziękował. Powołałem również do życia pierwszy w Polsce sklep komiksowy... Tak, najbardziej jestem dumny z mojego, niemal półwiecznego, handlu komiksami (choć nie uważam się za handlarza). Z tego, że przynosiłem pod ubogie, rodzime strzechy unikalne wydawnictwa z innego, lepszego świata. Komiksy, które przeszły przez moje ręce, nadal krążą wśród miłośników tego gatunku sztuki. Są ozdobą wielu kolekcji, ponieważ zawsze dbałem o wartość artystyczną oferowanych publikacji. Często inni handlarze spotykają te zeszyty, lub albumy na rynkach, bazarach albo w antykwariatach. Klienci pamiętają mnie lepiej niż stowarzyszone barany :)

Chyba nigdy nie zrozumiem, dlaczego grono komiksowych owiec wybrało na przewodnika Mamuta. Oczywiście zwierzak roztoczył przed nimi wizję świetlanej przyszłości łódzkiego festiwalu. Zachęcił niezmiernymi korzyściami, płynącymi z udziału w stowarzyszeniu. Lecz tylko idiota, albo ktoś bardzo naiwny, nie zauważył fałszu w słowach zwierzaka. Podobno tak poczciwy charakter mają właśnie artystyczne dusze. Raczej w to nie wierzę :( Ale dlaczego grono, wydawać by się mogło, inteligentnych człowieków zaufało nieznanemu osobnikowi? Miast powierzyć opracowanie eventu sprawdzonemu w licznych „bojach” organizatorowi. A conturowcy oraz pozostali łodzianie? Przecież znali wcześniej zwierzaka. Chodzili z nim do szkoły. Wiedzieli więc, co to za typ. Czyżby logiczne myślenie przegrało z solidarnością stada? Inne stowarzyszone barany, mimo że nie znały zwierzaka osobiście, również musiały mieć świadomość poprzednich wpadek Mamuta. Nawet jeśli nie czytały moich wspomnień organizatora „13lat prowizorki”. Czyżby zwyciężyła chciwość? A może towarzyskie owce zostały omamione zwodniczą perspektywą? Twórcy wszelkiej maści, artyści, tudzież intelektualiści często żyją we własnej, naiwnej rzeczywistości. Lecz nawet głupiec byłby ostrożny słysząc zapowiedzi zwierzaka, wyssane z palca :!

No cóż... Ponieważ żaden baran nie zabrał wtedy głosu w mojej obronie, opuściłem tajne spotkanie organizatorów festiwalu... I zaczęła się rewolucja, która trwa do dziś :(

Tekst ten został napisany człowiekiem. Lecz obrazek stworzyła SI.

Zrób sobie festiwal

Legenda o złym Witku
- wstęp do nowej historii Festiwalu Komiksu w Łodzi
Nisza w niszy
- opowieść o miejscu bardzo przyjaznym organizatorom
Milczenie owiec (a raczej baranów)
- historia pewnego, tajemniczego spotkania
W krainie ślepców...
- poznajemy skład pierwszego dyrektoriatu