Pokazywanie postów oznaczonych etykietą słowo na niedzielę. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą słowo na niedzielę. Pokaż wszystkie posty

sierpnia 24, 2024

W zalewie cyfrowego gówna

Zdaję sobie sprawę, że wpis będzie doskonałą pożywką dla wszelkiej maści troli, niezbyt przychylnych mojej osobie. Jednak muszę przedstawić aktualne realia, w których pracuję. Aby uzmysłowić czytelnikom bloga stan mojej cyfrowej ułomności.

transfer niewielki, ale dla mnie maksymalny :( to cyfrowe śmieci, w trakcie logowania do fejsa

Z powodów budżetowych częściowo jestem wykluczony cyfrowo. Obecnie używam bezpłatnego, ale niezmiernie wolnego dostępu do Internetu. Prędkość przesyłu danych, która dla mnie jest osiągalna, pamiętają jedynie użytkownicy analogowych modemów telefonicznych z przełomu wieku. Ponadto, mój „ulubiony” dostawca usług sieciowych zrywa połączenie co godzinę. Zaś do ponownego wznowienia transmisji wymaga podania kodu z „kapcia” ;) Ale „darowanemu koniu w zęby się nie patrzy”, więc muszę jakoś sobie radzić w zaistniałej sytuacji. Nie narzekam. Co prawda, nie mogę korzystać w pełni z dobrodziejstw Internetu, ale przynajmniej mogę zobaczyć jak sieć pracuje. Widzę niemal każdy jej trybik ;) I obraz ten przeraża mnie dogłębnie :!

Jestem zaszokowany ilością cyfrowego śmiecia, którym zalewają użytkowników globalnej sieci największe witryny przy każdym połączeniu. Nie chodzi tylko o niechciane reklamy, których jest coraz więcej. Lecz o wszelkiej maści zbędny kontent, który zachwycić może jedynie smarfonowych zombie :( Przykładowo, na fejsie durnych reklam, natrętnych propozycji, czy pseudo-zabawnych wpisów i rolek jest kilkakrotnie więcej, niż oczekiwanych informacji od znajomych. Nie mogłem uwierzyć w tak gigantyczny nawis nadbudowy. Wszak, w ostatnich latach portal ten stał się większym dostawcą cyfrowego gówna, niż telewizja nadziemna, która przecież żyje wyłącznie z reklam :( Nieco lepiej jest na insta. Ale też kiepsko. Mimo, że obie platformy mają teraz wspólnego właściciela. Powodem dodatkowej frustracji może być, w moim przypadku (budżetowy dostęp), niemal pięciominutowy czas potrzebny do zalogowania. Świadczy to o ilości zbędnego śmiecia, które musi do przeglądarki wcisnąć nieznany serwer, zanim połączy mnie z portalem. Obecnie, nieco lepiej wypada dawny Twitter. Działa w miarę sprawnie i stosunkowo szybko. Lecz gości na nim jeszcze mało ludzi z branży ;) Aczkolwiek, nie bez powodu platformę kupił Mask (spec od dobrych interesów), zmieniając jej nazwę na X. Niewykluczone, że wkrótce zapragnie lepiej zmonetaryzować użytkowników :(

Jednak lawina zbędnej treści nie jest jedynym powodem powodem nadmiernego ruchu w sieci. Na pewno znaczącym czynnikiem jest nagminne szpiegowanie użytkowników. Nadmierne pozycjonowanie, natrętne targetowanie przez „ciasteczka”, roboty sieciowe i wszelkiego rodzaju booty. Pozyskiwanie każdej informacji o konsumentach cyfrowego kontentu stało się obecnie zmorą Internetu. Chyba nawet większą niż wirusy. Nie jestem wyznawcą „spiskowej teorii dziejów”, ale przecież wiedza o tym procederze była znana od dawna społeczności internetowej. Niekiedy próbowano dawać odpór demiurgom sieciowym, tworząc specjalne prawa. Lecz akcje ustawodawcze nigdy nie nadążały za szybkimi zmianami cyfrowej rzeczywistości. Natomiast wprowadzane z trudem ograniczenia częściej utrudniały życie użytkownikom, niż kreatorom problemów. Przykładem niech będą „ciasteczka”, które stały się wymogiem uczestnictwa w cyfrowym świecie większości witryn. Nachalnie wciskane są do naszych urządzeń, komputerów, smartfonów, tabletów lub konsol. A wewnątrz działają wedle uznania twórców. Bez naszego udziału i świadomości. Sposobem tym, mimowolnie staliśmy się „bateryjkami” nie Matrixowego... ale realnego świata :(

Winni takiego stanu rzeczy są również użytkownicy sieci. Ponieważ zbyt łatwo akceptują działania programistów, którzy nad wyraz często aktualizują dobre aplikacje, aby dostosować je do mniej lotnych odbiorców. Wiadomo, wygoda musi kosztować. Ale ale, przecież konsumenci cyfrowych treści nie mają żadnego wyboru :( Nad ubezwłasnowolnieniem klientów Internetu czuwają już eksperci marketingu, bo widzą w tym zysk. Handlarze wirtualnych tożsamości zarabiają na pewno lepiej niż dostawcy prochów :(

Od jakiegoś czasu wymuszane są na nas działania ekologiczne. Dlatego staramy się dbać o środowisko. Segregujemy własne śmieci. Przetwarzamy surowce wtórne. Dlaczego więc nie reagujemy na cyfrowe śmieci? Ich wytwarzanie również pochłania cenne środki. Ponadto przesyłanie gównianej treści wymaga sporej ilości energii, która przecież nie jest za darmo. Ciekawe, jaki ślad węglowy ciągle generuje niechciany cyfrowy kontent? Kiedy zauważymy ten problem?

Każdy użytkownik Internetu może jeszcze samodzielnie wybrać odpowiednią formę istnienia w sieci. Ja postanowiłem wypowiadać się na blogu. W odróżnieniu od portali społecznościowych, nie ma tu reklam i zbędnego kontentu. Dowolny znajomy, ale także obcy może poznać moje opinie. Bez wymogu logowania. Oczywiście, tu również istnieje pewna forma śledzenia. Ale jest ona niemal bezbolesna. Poza tym, szpiegowania nie da się już nigdzie w sieci uniknąć. Bo taki świat zbudowaliśmy sobie sami.

Tekst ten został napisany człowiekiem.

listopada 20, 2016

Trochę kultury

Jeszcze słów kilka o czwartkowym spotkaniu w EC1, z poprzedniego wpisu.

Za moich czasów, kiedy zapraszano kogoś do dyskusji na dowolny temat, starano się przynajmniej wysłuchać jego argumentów. Ceniono doświadczenie. A ja niestety, jak już wspominałem, jestem organizatorem łódzkiej imprezy z najdłuższym stażem. Nikt z obecnych na spotkaniu nie mógł w tym względzie ze mną się równać. Ponadto, byłem najstarszy z całego towarzystwa. Pozostali dyskutanci byli i są etatowymi pracownikami EC1. Mogli więc codziennie w pracy wymieniać się uwagami na temat organizacji festiwalu. Logicznym wydawało by się wysłuchać na spotkaniu kogoś nowego. Nie oczekiwałem specjalnych względów od kogoś takiego jak Mamut. Lecz miałem nadzieję, że stare, odwieczne zasady, przynajmniej w części, będą honorowane przez resztę towarzystwa.

Skoro więc gościnność, doświadczenie i wiek nic nie znaczą dla organizatorów łódzkiego festiwalu, to jak można wymagać od nich tematu tego wpisu.

Spotkanie w EC1 przypominało partyjną nasiadówkę z okresu minionego. Mniej ważne było kompleksowe rozwiązanie każdego problemu, niż wysłuchanie w całości „referatu” kolejnego mówcy, i poznanie opinii pierwszego sekretarza.

W pewnym momencie „dyskusji” Mamut zauważył, że impreza w Atlas Arenie ma bardziej targowy niż kulturalny charakter. A przecież dotacje z Urzędu Miasta, lub innych instytucji kulturalnych, pozyskiwane są z publicznych środków przeznaczonych na kulturę właśnie. Zaskoczyło mnie takie stwierdzenie kogoś, kogo kultura osobista wyznacza własne standardy, a koszarowy język odbiega znacznie od zasad poprawnej polszczyzny. Swoją drogą. Nadal mnie zadziwia, jak taka osoba może pełnić kierownicze stanowisko w instytucji zajmującej się propagowaniem kultury. Ale to temat na osobny wpis :)

Kulturalne aspekty festiwalu nie zaprzątały dotąd umysłu Mamuta. Było wręcz odwrotnie. Być może groźba utraty państwowych subwencji zmieni nieco tory myślenia tego „zwierzaka”. W historii polskiego komiksu było już uczłowieczanie małpy. Czas więc najwyższy ukulturalnić większego „zwierza” :)

października 25, 2015

Izydor nie żyje

Internet poznał go jako tłumacza książki Conan i czarownik. Nie czytałem jej. Lecz znając inne, podobne prace Izydora, nie sądzę aby wzniósł się tym razem na wyżyny translatorstwa. Przykro mi jednak, że po takim człowieku pozostał w sieci ów mizerny ślad.

Być może niektórzy pamiętają jego antykwariat na ulicy Nowomiejskiej, w Łodzi. Nigdy w nim nie byłem. Izydor prowadził go dość krótko. Chyba nie sprawdziły się jego liczne talenty w gospodarce rynkowej ostatnich lat. Starsi miłośnicy komiksu mogą pamiętać nietypowego sprzedawcę w Komikslandzie. Pierwszym polskim sklepie komiksowym, który powstał oczywiście w Łodzi, w połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Tam również Izydor nie zagrzał zbyt długo miejsca. Inni czytelnicy literatury obrazkowej zapewnie kojarzą dziwnego, niedużego człowieczka, zawsze ubranego w niezniszczalną, brązową marynarkę, który na różnych komiksowych giełdach oferował stare publikacje naznaczone osobliwym aromatem. Najlepiej jednak pamiętają Izydora stali bywalcy Rynku Bałuckiego. Na jego skromnym stoisku niezmiennie można było kupić dobrą fantastykę i komiksy.

Izydor był handlarzem w dumnym znaczeniu tego słowa. Zawsze świadom wartości oferowanych publikacji, nigdy nie przesadzał z wyceną. Mimo to, nadal był skłonny do dalszych negocjacji. Swój towar zdobywał aktywnie, przemierzając kraj od bazaru do targowiska. Niemal codziennie też odwiedzał łódzkie antykwariaty. Czym zawsze wzbudzał mój podziw. Izydor był pierwszym polskim handlarzem komiksowym, który wiedział czym handluje. Dzięki swojej aktywności stał się prawdziwym znawcą popularnego komiksu amerykańskiego. Co w tamtych czasach było zapewne ewenementem na skalę całych demoludów. Izydor był również miłośnikiem fantastyki i ekspertem w dziedzinie polskich publikacji. Znanym i cenionym członkiem fandomu.

Poznałem Izydora w latach 70. na Wodnym Rynku, w Łodzi. Oferował on wtedy oryginalne komiksy amerykańskie, których zdobycie w tamtych czasach graniczyło z cudem. Później, przez całe lata, spotykaliśmy się bardzo często na warszawskich bazarach, czy Jarmarku Dominikańskim w Gdańsku. Czasami jako konkurenci, ale zawsze jak przyjaciele. Izydor był dobrym kompanem do handlu i do szklanki :) Niezwykle inteligentny, a jednocześnie skromny. Był erudytą samoukiem. Ci którzy go znali, zawsze mieli o nim dobrą opinię. Odkąd pamiętam, Izydor marzył o własnym antykwariacie, w którym jego wiedza byłaby z pewnością nieocenionym skarbem. Szkoda, że choroba pokrzyżowała mu plany.


portret Izydora, fragment autografu - rysunek Wojciech Birek

O Izydorze wspomnę jeszcze nie raz. Ponieważ był on bez wątpienia ważną postacią w historii komiksu, w Polsce.

Pogrzeb odbędzie się w najbliższy wtorek, na Cmentarzu Doły, o 11.

września 06, 2015

Nie chcem, ale muszem

Otrzymałem wczoraj od Micheangelo listę wystawców tegorocznej strefy targowej Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gry. Niezwłocznie też zabrałem się do przygotowania planu stoisk targowych dla firmy od zabudowy. I niespodzianka. Na liście brakuje wielu wystawców, którzy wynajmowali stoiska w roku ubiegłym, a niektórzy z nich przyjeżdżali na festiwal od wielu lat. Podobno spis jest kompletny w 90%, więc może się zmienić. Ja jednak muszę przygotować plan stoisk do 13 września, a termin rezerwacji miejsc w strefie targowej upływa 18 września. Jak więc mam na planie umieścić stoiska, których rezerwacja jeszcze do organizatorów nie dotarła? Antycypować?

Nie znam drugiej, tak dużej, wydawałoby się poważnej imprezy targowej, w której rezerwacja stoiska byłaby możliwa do ostatniej chwili. Zazwyczaj termin przyjmowania zgłoszeń od wystawców upływa kilka miesięcy przed festiwalem. Domyślam się, że krótki czas do imprezy może sprzyjać pozyskaniu nowych uczestników, ale skutecznie dezorganizuje planowanie strefy targowej. Przecież można byłoby skrócić termin rezerwacji dla stałych bywalców festiwalu, których jest większość, a nowych wystawców obdarzyć „dziką kartą”.

Układ stoisk w strefie targowej festiwalu jest bardzo delikatnej natury. Każdy wystawca chciałby zajmować miejsce jak najbliżej wejścia. A przynajmniej mieć stoisko w tym samym punkcie, jak w roku ubiegłym. Co mam więc zrobić, jeśli nie otrzymałem jeszcze zgłoszenia od stałego wystawcy? Umieścić w tej samej przestrzeni nowego? Wszak termin rezerwacji upływa dopiero 18 września, a plan stoisk muszę przygotować tydzień wcześniej.

Nie chcem, ale muszem...

Kiedy w ubiegłym roku podzieliłem się na blogu kilkoma uwagami krytycznymi dotyczącymi łódzkiej imprezy Pik skomentował to słowami: „nie dowala się tym, z którymi się współpracuje”. Oczywiście, miał rację. Jednak co powinienem zrobić, jeśli działania współpracowników były często nieprofesjonalnie, a oni sami zachowali się dość niefrasobliwie? Ponadto, nie słuchali dobrych rad, a wszelkie uwagi ignorowali. Czy miałem milczeć? Przecież ja też jestem organizatorem i zależy mi bardzo, żeby festiwal był sprawnie przygotowywany. Oczywiście, nie jestem nieomylny, ale ponad ćwierć wieku przygotowań i udziału w przeróżnych imprezach targowych sprzyjało nabyciu przeze mnie odpowiedniego doświadczenia. Stażem przebijam wszystkich pozostałych organizatorów.

Może to dziwne, ale staram się zawsze, żeby nie tylko organizatorzy, lecz także pozostali uczestnicy byli zadowoleni z udziału w kolejnym festiwalu. Tym bardziej mi było przykro, kiedy w trakcie ubiegłorocznej imprezy opiekun strefy gier planszowych zarzucił mi zignorowanie tego punktu programu. Zabrakło bowiem stolików, na których miały odbywać się rozgrywki. Oczywiście, pretensja mylnie skierowana była do mnie, bowiem od tamtego roku zajmowałem się wyłącznie przygotowaniem planu zabudowy strefy targowej. Nie byłem więc odpowiedzialny za organizowanie poszczególnych elementów stoisk. Jednak informowałem „dyrektoriat” wcześniej, że bardzo duża ilość stolików będzie potrzebna do strefy gier, i może ich zabraknąć. Odpowiedź, że stolików w Arenie jest od _uja i na pewno dla każdego ich wystarczy, ucinała dalszą dyskusję na ten temat.

Strefa targowa festiwalu 2014 roku charakteryzowała się poważnym deficytem elementów zabudowy. Nie było stolików dla „planszówek” i wielu stoisk kolekcjonerskich. Pod koniec przygotowań do imprezy zabrakło również ścian do budowy stoisk, czy lad. Organizatorzy odpowiedzialnością za ten problem obarczyli firmę dostarczającą konstrukcje targowe. I częściowo mieli rację. Wszak firma od zabudowy obsługiwała w tym samym czasie inną, dużą imprezę targową w Łodzi. Ale przecież wstępne zamówienie organizatorów festiwalu opiewało wykorzystanie mniejszej ilości elementów konstrukcyjnych. Sytuacja byłaby dużo gorsza, gdybym przed imprezą nie zaplanował „odchudzenia” stoisk targowych (pisałem o tym na blogu). Zabrakłoby wtedy konstrukcji i ścian do budowy wielu stoisk. I byłaby katastrofa.

Dzień przed imprezą, kiedy do organizatorów dotarło, że stolików nie wystarczy dla gier planszowych, znalazłem również rozwiązanie tego problemu. Sześćdziesiąt sztuk przeznaczone dla strefy zajęła ekspozycja LEGO. Stoliki wspierające budowle z klocków nie były zbyt efektywnie wykorzystane. Można byłoby je zastąpić płytami wiórowymi przyciętymi na odpowiedni wymiar w pobliskiej Castoramie. Płyty przykryte suknem i oparte na pojedynczych stolikach nie różniłyby się wyglądem. Pięćdziesiąt uwolnionych w ten sposób stolików można by było wykorzystać do innych celów. Koszt całej operacji byłby niewspółmierny do zysku (metr kwadratowy płyty 13-15zł, a wynajęcie stolików o podobnej powierzchni 140zł). Oczywiście, mój pomysł nie został zrealizowany. Zabrakło woli, albo chęci.

Jako wieloletni organizator przeróżnych imprez (nie tylko komiksowych) zdaję sobie sprawę, jak trudne i niewdzięczne jest przygotowanie kolejnego festiwalu. Ile wysiłku wymaga praca nad każdym punktem programu. Sukcesy zazwyczaj są niezauważane, natomiast porażki nadmiernie wyolbrzymiane. Dlatego proszę tekst ten traktować, jako formę krytyki konstruktywnej, nie zaś próbę „dowalenia współpracownikom”. Jest on podyktowany wyłącznie troską o kształt przyszłych imprez. W końcu, ja też jestem organizatorem tego konwentu. Od początku jego istnienia. Czuję się więc za niego odpowiedzialny.

Przelewanie własnych przemyśleń festiwalowych na e-papier nie jest moim ulubionym zajęciem. Jednak wszelkie inne formy polemiki z organizatorami imprezy nie przynoszą pozytywnych rezultatów. Dlatego, mimo że nie chcę upubliczniać festiwalowych problemów, muszę to zrobić dla dobra imprezy.

maja 31, 2015

Głos spod kamienia

rys. Przemysław Truściński (fragm. okładki Komiks Forum #1)

W ubiegłym roku, w październiku, minęło 20 lat od ukazania się pierwszego numeru antologii Komiks Forum. Publikacja ujrzała światło dzienne na Ogólnopolskim Konwencie Twórców Komiksu, którego następcą jest obecny Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier. Nie od dziś wiadomo, że organizatorzy największej w Polsce imprezy komiksowej lubują się w celebrowaniu wszelkich jubileuszy, ale chyba zapomnieli o tej lokalnej inicjatywie sprzed wielu lat. Fakt ten dziwi bardziej, kiedy poznamy autorów publikujących swoje prace w pierwszym Komiks Forum. Wielu z nich obecnie pomaga w organizacji festiwalu. Rok wcześniej swoje „pięć minut” miał na imprezie nieco starszy magazyn komiksowy AQQ. Jego redaktor, w czasie spotkania z czytelnikami, wspaniałomyślnie docenił wpływ Komiks Forum na kształt i rozwój poznańskiej publikacji. Mimo to łodzianie zapomnieli o projekcie ziomala.

Jestem już przyzwyczajony do podobnych przejawów amnezji. Wszak onegdaj, kiedy znany autor komiksów opublikował swoje prace w dużym wydawnictwie, on również „zapomniał”, iż Komiks Forum poświęciło mu już dwie monograficzne edycje. Podejrzewam, że na podobne traktowanie rodzimej antologii, która przecież przez lata związana była z festiwalem, miała wpływ osoba wydawcy. W środowisku znany jestem z własnych, często kontrowersyjnych opinii na każdy temat. I wyjątkowo, nie jestem spolegliwy w stosunku do kierownictwa imprezy. Kilka lat temu naraziłem się organizatorom festiwalu publikując swoje wspomnienia z przygotowań do pierwszych konwentów. A ponieważ niewielu czytelników zrozumiało, iż spisałem je w trosce o kształt przyszłych łódzkich imprez, pozostali potraktowali mnie jak oszołoma. Kiedyś napiszę o tym jeszcze.

Brak jubileuszu Komiks Forum na zaprzyjaźnionej imprezie (szorstka przyjaźń, ale zawsze) niespecjalnie mnie ruszył. Może dlatego, że zawsze przywiązuję większą wagę do własnych działań, niż inicjatyw ze strony środowiska. Nie jestem zwierzęciem towarzyskim, więc zwyczaj fetowania okrągłych rocznic jest dla mnie raczej obcy. Swoistej alienacji sprzyja stan umysłu, który towarzyszy mi od kilku lat. Powodów w tej chwili nie wspomnę. Za wyjątkiem, może niezbyt miłych doświadczeń związanych z publikacją ostatniej antologii. Jednak, z okazji 20-lecia Komiks Forum, zmusiłem się do wykazania nieco większej inicjatywy. Postanowiłem wydać numer specjalny.

W tym miejscu niektórzy, młodsi bywalcy forów komiksowych zadaliby pytanie: „Czy warto przypominać Komiks Forum? Przecież to publikacja bez znaczenia. Większość miłośników komiksu jej nie zna, a wielu już o niej zapomniało. W Polsce ukazało się mnóstwo wydawnictw, które przywołują milsze wspomnienia.” Rzeczywiście, trudno docenić publikację, której początki giną „w pomroce dziejów”, i która nie była dostępna w tradycyjnych kanałach dystrybucji. Antologia wyrwana z kontekstu rzeczywistości, w której się ukazywała, zapewnie traci na atrakcyjności. Napiszę o tym jeszcze.

Komiks Forum jest pierwszą polską niezależną komiksową publikacją wydaną drukiem. Niezależną, czyli wydaną ze środków własnych osoby prywatnej. Bez jakiegokolwiek udziału, bądź pomocy profesjonalnego wydawnictwa. Czyli opublikowaną przez fana. Wydanie drukiem również ma znaczenie. Ponieważ dostęp do drukarni offsetowych był w tamtych czasach mocno utrudniony, a wydawnictwa borykały się z brakiem papieru. Dużym problemem był również koszt całej operacji. Dlatego pierwsi wydawcy niezależni powielali swoje publikacje przy pomocy kserokopiarek. Urządzenia te wykonywały wtedy kopie podłej jakości, które można było przyjąć w przypadku maszynopisu, lecz rysunki wychodziły fatalnie. Pamiętam pierwsze numery AQQ. Magazyn w formacie A5. Każdy egzemplarz inaczej „wydrukowany”. Komiksowe rysunki słabej jakości, a niektóre dymki zupełnie nieczytelne. Na szczęście w kolejnym roku magazyn zwiększył format i przeszedł na druk offsetowy. Następne niezależne publikacje komiksowe (oczywiście kserowane) pojawiły się kilka lat później. Komiks Forum nie był pierwszą moją publikacją komiksową. W 1992roku wydałem (również własnym sumptem) pierwszy katalog konwentowy. Dopiero w kolejnym roku Łódzki Dom Kultury, który był nominalnym organizatorem łódzkich konwentów, a później festiwali, zgodził się na finansowanie publikacji. Przez kilkanaście kolejnych lat przygotowywałem katalog festiwalowy. Począwszy od wyboru prezentowanych prac, na opracowaniu i składzie skończywszy. Ale to już inna historia.

Być może się mylę. Przypominam sobie Inny Komix. Publikację z kolorową okładką, zawierającą komiksy undergroundowe, która ukazała się chyba wcześniej niż moja antologia. Jednak nie pamiętam, czy środek był drukowany, i kto był wydawcą. Być może Komiks Forum nie był pierwszy? Jest mi to obojętne.

Wróćmy jednak do zeszłorocznego jubileuszu, którego nie było. Pomyślałem, że mógłbym uczcić 20 rocznicę Komiks Forum publikując nowy numer antologii. Wszelako nie chciałem wywoływać kolejnych zatargów z innymi wydawcami. Poprzednio, niektórzy z nich mieli do mnie pretensje, że publikuję w Komiks Forum historie, które wcześniej ukazały się u nich. Tak jakby to oni, a nie autorzy mieli prawo do dysponowania swoją pracą. Postanowiłem więc wydać numer specjalny, będący reedycją (nie reprintem) pierwszego numeru mojej antologii. Wybrałem taką formę, ponieważ jakość poligrafii we wczesnych latach 90. znacznie odbiegała od dzisiejszych standardów. Komiks Forum również nie wyglądał tak, jakbym tego chciał. Choć starałem się bardzo. Napiszę o tym jeszcze. Ponadto, jestem pewien (choć nie sprawdzałem), że pierwsza antologia, zeskanowana, jest dostępna do pobrania na jakimś chomikowym portalu. Nowa forma jubileuszowej publikacji, mimo starej treści, mogłaby być atrakcyjna dla autorów (prezentacja prac w lepszej jakości), jak i czytelników.

Każde działanie wydawnicze zaczynam od uzyskania zgody twórców na publikację ich prac w antologii. Tak było i tym razem. Ponieważ od wydania pierwszego Komiks Forum upłynęło 20 lat, obawiałem się trudności w odnowieniu kontaktów. Wszak przez tak długi okres autorzy mogli rozjechać się po świecie. Na szczęście, okazało się, że wszyscy przebywali wtedy w Bolandzie :) I to była ostatnia dobra wiadomość. Jedni autorzy, widywani czasami na różnych imprezach w stolicy, kontaktów ze sobą nie utrzymywali. Nie mogłem więc porozumieć się z nimi w sprawie publikacji. Inni nie wiedzieli gdzie są oryginały ich starych komiksów. Zatem nie miałem materiału do opracowania. Wreszcie, po kilku próbach dałem za wygraną. Skoro autorom nie zależało na prezentacji własnych prac w lepszej jakości, to dlaczego mnie miałoby na tym zależeć. I tak właśnie umarł projekt jubileuszowego Komiks Forum :(

Kolejny jubileusz wkrótce...

maja 02, 2010

Idzie nowe!

Czytając kolejne posty na forum Gildii, oraz pierwsze relacje w sieci o Komiksowej Warszawie (wybaczcie, słowo festiwal nijak mi tu pasuje), odniosłem po raz kolejny wrażenie, że pomyliłem imprezy. A swoje komiksy zawiozłem nie na festiwal komiksu, lecz jakieś kameralne spotkanie artystów, które odbywało się w stołecznym mieście, w tym samym czasie. Jednak zamieszczone na blogach zdjęcia rozwiały moje wątpliwości. Niestety, okazało się, że byłem na tej samej imprezie, Komiksowej Warszawie... Piszę o tym, ponieważ w odczuciach nie byłem odosobniony. Na giełdzie zorganizowanej podczas „festiwalu”, padały ze strony wydawców, jak i wielu uczestników bardziej dosadne opinie. A słowo tragedia, we wszystkich jego odmianach, pojawiało się w rozmowach wielokrotnie. Nie twierdzę bynajmniej, że impreza nie była udana. Podejrzewam nawet, że mogło być odwrotnie. Artyści z całego kraju spotkali się w jednym miejscu we własnym gronie. Musiało być fajnie. Niestety, z giełdowej perspektywy trudno mi było to zauważyć.

Warszawa. Dziwne to miasto, w którym spotkania miłośników literatury obrazkowej osiągają rangę festiwalu, a impreza szczycąca się tym mianem była jedynie konwentem kręgu wtajemniczonych oraz młodych adeptów sztuki rysowania historyjek obrazkowych. Komiksową Warszawę wyraźnie dotknął syndrom Ligatury. Tam również impreza zorganizowana w centrum dużego miasta, z interesującym programem oraz wieloma atrakcjami, odniosła podobny skutek. Wzmocniła mur oddzielający komiksowe getto od szarej rzeczywistości. Organizatorzy obu spotkań chyba zapomnieli, że komiks jest sztuką popularną. Publikacje z obrazkami kupują przeważnie zwykli ludzie, nie artyści, ani nawet komiksomaniacy. Profesjonalni wydawcy, którzy raczej nie zajmują się filantropią, nie będą zbyt długo sponsorować i uczestniczyć w spotkaniach jedynie zapaleńców. A kiedy na imprezie zabraknie wydawców, handlarzy i kolekcjonerów, zwyczajna publiczność będzie omijała takie spotkania z daleka. Można oczywiście dalej alienować się we własnym kręgu, lecz w końcu zabraknie na to pieniędzy. Chyba, że kolejne, podobne imprezy będą finansowane wyłącznie ze składek nowego stowarzyszenia. W takim przypadku, musi mieć ono naprawdę wielu członków.

Nie chciałbym aby organizatorzy traktowali mój post jako krytykę, lecz zwrócenie uwagi na pewne aspekty imprezy. Program każdego większego konwentu składa się z wielu elementów, ale dobrze przygotowana giełda spaja wiele z nich. Kiermasze są ważne dla organizatorów konwentu w San Diego, festiwalu w Angouleme, czy Łodzi, dlaczego więc nie miałyby być takie w Warszawie, albo Poznaniu. Są atrakcyjnym punktem programu, prostym w przygotowaniu, a dodatkowo przynoszą dochód. Giełda zorganizowana podczas Komiksowej Warszawy zapewne również zasiliła budżet imprezy kwotą kilku tysięcy złotych, warto więc o nią w przyszłości odpowiednio zadbać. Rok temu, z powodu choroby, nie mogłem uczestniczyć w żadnej komiksowej imprezie. Wiem jednak o monstrualnych cenach za stoisko podczas WSK. Uważam, że nazbyt wygórowane opłaty mogą zabić ten punkt programu. Kiedy zaczynałem „zabawę” z łódzkim festiwalem na kiermaszu można było spotkać wiele stoisk drobnych zbieraczy i kolekcjonerów, ponieważ ceny za stoliki były niskie. Oferta tych sprzedawców była bardzo atrakcyjna dla każdej kieszeni. Niestety, wyginęli oni jako pierwsi. Na placu boju pozostali najsilniejsi handlarze i profesjonalni wydawcy. Nie muszę chyba pisać, jak to zmieniło ceny oferowanych komiksów. Następni „do odstrzału” są mniejsi wydawcy. Podczas Komiksowej Warszawy niewielu miało własne stoiska. Można oczywiście organizować wspólne miejsce nazwane kioskiem na rzecz wolnej sprzedaży lub firmowane przez PSK. Ale czy jego obsługa będzie wiedziała dość o zawartości oferowanych publikacji? Potrafiła wystarczająco zarekomendować produkt? Jeśli było tak dobrze, jak twierdzi ktoś na forum, to dlaczego niektórzy sprzedawcy już w sobotę się wylogowali. Przecież lady były opłacone na dwa dni. No właśnie, lady. Trzeba mieć bowiem dużo tolerancji, aby konstrukcję sprawdzającą się, jako wybieg dla modelek, zbyt wysoką i głęboką dla większości kupujących, nazwać profesjonalnym stoiskiem.

Komiksowa Warszawa jest fajnym przedsięwzięciem i powinna być kontynuowana. Jednak porównywanie jej z WSK, a tym bardziej MFK jest doprawdy idiotycznym posunięciem. Z powodu osobliwej komunikacji, do jakiej zmuszeni byli sprzedający, nie mogłem zbyt często i na długo oddalać się od swojego posterunku giełdowego. Jednak po tym, co zobaczyłem w trakcie moich wędrówek korytarzami CBA rozumiem, że nowa warszawska inicjatywa mogła być interesująca dla uczestników. Moim zdaniem, impreza najbardziej przypominała Interkomiksy, organizowane w stolicy kilka lat temu przez Mateusza Szlachtycza. Ta sama miła, kameralna atmosfera. Podobny target, oraz goście. Nawet nagrody przyznawane przez gremium zwane akademią komiksu (czy jakoś tak) były podobne. Oczywiście, na Interkomiksach bywało mniej osób. Ale gdyby spotkania te były kontynuowane, miały tylu organizatorów i taki sam budżet, jak nowa warszawska impreza, frekwencja byłaby pewnie większa niż w CBA.

Stolica jest bardzo dużym miastem, z potężną infrastrukturą, dobrze skomunikowanym z resztą kraju. Jestem pewien, że znalazłoby się w niej dość miejsca dla dwóch imprez komiksowych: artystycznej Komiksowej Warszawy oraz popularnej WSK. Pozostaje kwestia dogadania terminów, aby oba spotkania miłośników rysowanych historii nie kolidowały ze sobą. Jednak, jak to w naszym narodzie bywa, porozumienie jest najtrudniejsze. Na moją sugestię dotyczącą pogodzenia obu organizatorów Timof, wyraźnie poirytowany, kiedy przechodził przez środek sali w trakcie giełdy, oznajmił mi donośnym głosem, że Piotrek Muszyc zażądał X-dzieścia tysięcy za odstąpienie nazwy WSK nowym działaczom. Ciekawe, czy gdyby organizator KW założył nagle stowarzyszenie filmowe, poszedłby do twórców np. Camerimage z propozycją: „Teraz będę robił festiwal filmowy i podoba mi się Wasza nazwa. Jestem młody, zdolny z wielkim potencjałem, więc Wy stare dziady wypiertralalać.”? Po cóż się męczyć trudną, kilkuletnią organizacją nowej imprezy, kiedy można przejąć już gotową. Organizator Komiksowej Warszawy nie byłby pierwszym w naszym światku, który tak uczynił. Onegdaj, podobny ruch zrobił Mamut, z dobrym dla siebie skutkiem. Uprzedzając zarzuty, że odgrywam się w tym miejscu na wspaniałym dyrektorze łódzkiego festiwalu oświadczam, że wdzięczny jestem Mamutowi za to, że uwolnił mnie tego męczącego obowiązku. Gdyby jeszcze rozliczył się ze mną z imprezy, którą (powiedzmy) wspólnie robiliśmy, byłbym bardzo szczęśliwy. Prehistoryczne wspomnienia starego organizatora są nadal na stronie: http://festiwalkomiksu.republika.pl Radzę przeczytać. Zapewne ustrzegą one nowych działaczy przed popełnianiem błędów poprzedników.

Być może Piotrek był na tyle przewidujący, iż zastrzegł nazwę swojej imprezy. Nie można więc było jej tak łatwo mu zabrać. Ale chyba nazwa Międzynarodowy Festiwal Komiksu jeszcze nie jest zastrzeżona. Ciekawe, jak potoczyłaby się historia łódzkiej imprezy gdybym zastrzegł jej miano? Przecież to właśnie ja zamieniłem konwent na festiwal. Czy dostałbym od Mamuta X-dzieścia tysięcy za odstąpienie praw? Szczerze wątpię. Jeździlibyście więc drodzy miłośnicy komiksów na spotkania z Rosińskim, Moebiusem, Manarą do komiksowej Łodzi, na Komiksową Łódź. Oczami wyobraźni widzę jeszcze miniaturowe, pozłacane czółno, dla zdobywcy Grand Prix oraz malutkie wiosełka za prace wyróżnione. Mogło być tak pięknie... Przepraszam, rozmarzyłem się.

Jeszcze jedna nazwa jest wolna. Jest to miano dumnie brzmiące, nobilitujące każdą imprezę. Prawie nowe. Używane tylko przez osiem lat, więc już dobrze wypromowane. Jego historia sięga ubiegłego wieku, i zdolny marketingowiec wykorzystałby zapewne prawie dwudziestoletnią tradycję. Myślę, że Waldek Łysak - organizator pierwszego Ogólnopolskiego Konwentu Twórców Komiksu zgodziłby się odstąpić nazwę swojej imprezy za skrzynkę whiskacza... Takie miano chyba jest warte tej ceny.

Jeszcze kwestia nowego stowarzyszenia. Od kiedy Mamut próbował wciągnąć mnie na członka... Conturu, z pewną taką nieśmiałością podchodzę do wszystkich stowarzyszeń. Nie chcę nikogo obrażać, ale dla mnie trochę dziwnie brzmi agitacja w stylu: chcesz zagłosować, wstąp do stowarzyszenia; chcesz pomóc, zapisz się do PSK. Trąci to trochę nieco inną epoką. Nikt jeszcze nie przystawia pistoletu do głowy potencjalnym członkom, ale co będzie później? Już teraz ktoś, kto ma odmienne zdanie, jest deprecjonowany przez anonimowych zwolenników tej tajnej organizacji. Nigdzie bowiem nie można poznać składu osobowego tego ziomalskiego związku. A forum stowarzyszenia otwarte jest tylko dla członków. Być może, nagle okaże się, że jakaś impreza, spotkanie, atrakcja otwarta jest wyłącznie dla działaczy PSK. Nie zdziwiłbym się gdyby najbliższy, Międzynarodowy Festiwal Komiksu przejęli ludzie stowarzyszenia. To sprytnie działająca organizacja.

Na zakończenie kwiatek dotyczący KW, pochodzący z pewnego blogu: „... Dużo plusów. O minusach nie ma sensu pisać tutaj, lepiej rzeczowo w dyskusjach w gronie stowarzyszeniowym...”. Żeby Wam plusy nie przysłoniły minusów, towarzyszu (też cytat).

marca 14, 2010

Pisz na Berdyczów

Jeśli podejmujesz się jakiegoś zadania, to wypadałoby abyś wykonywał je sumiennie, na miarę swoich możliwości. Natomiast poznanych ludzi traktował przynajmniej jak siebie samego, oczekując podobnego zachowania od nich. Takie mam zasady. Przysporzyły mi one w przeszłości wiele problemów, jednak jestem już za stary, by się zmienić.

Miesiąc temu rozsyłałem do różnych branżowych portali informacje o możliwości legalnego, bezpłatnego pobrania cyfrowej wersji Komiks Forum, oraz początku prac nad nową antologią. Większość webmasterów na moją prośbę odpowiedziała pozytywnie, zamieszczając newsa na swojej stronie. Ale nie wszyscy.

Kilka dni temu otrzymałem maila od redaktora, chyba największego portalu komiksowego w sieci, z informacją, że mój list gdzieś zawieruszył się w jego skrzynce, oraz pytaniem: czy ma zamieszczać mojego newsa? Odpowiedziałem mu ironicznie, że gdybym wysłał maila dyliżansem z Łodzi do Gdańska byłoby szybciej, a mój list miałby mniejsze szanse na zagubienie. On na to pożalił mi się, że otrzymuje codziennie kilkadziesiąt listów i nie może odpowiadać na wszystkie, ponieważ ma jeszcze wiele innych zajęć. Zaproponował też, żebym następnego maila posłał dyliżansem.

Dzisiaj znalazłem w poczcie kolejny list od CD redaktora: Z przykrością muszę stwierdzić, że właśnie przed chwilą ni stąd ni z owąd Outlook zdecydował o samoistnym skasowaniu wszystkich maili ze skrzynki odbiorczej :/
Dlatego, jeżeli niedawno wysyłaliście do mnie maila na którego jeszcze nie odpisałem to bardzo proszę o ponowne jego wysłanie bo durny program zrobił mi wredny numer i uniemożliwił odczytanie conajmniej kilkudziesięciu oczekujących wiadomości :(… Znając ilość korespondentów redaktora, będzie miał zajęcie przez najbliższe miesiące.

Oba maile świadczą o niesamowitym „profesjonalizmie” redaktora. Wszak każde dziecko najpierw odpowiada osobom, które zna osobiście i darzy zaufaniem. Natomiast nawet początkujący komputerowiec wie, że najprostsze konto pocztowe umożliwia archiwizowanie wiadomości, bądź automatyczne kierowanie listów do innej skrzynki, zachowując kopię maila, oczywiście.

Skoro redaktor podjął się odpowiedzialnej funkcji prowadzenia tak ważnego serwisu informacyjnego w sieci, powinien wywiązywać się bardziej sumiennie z powierzonych zadań. To chyba nie tylko moja opinia w tej kwestii? A może Gildia już szuka zastępcy?

Nie wierzę w spiskowa teorię dziejów, więc nie zapytam: komu mogłoby zależeć, aby podobne informacje nie ukazały się na największej stronie informującej o wydarzeniach ze świata komiksu? Dla mnie każdy news o darmowym komiksie byłby interesujący. Domyślam się też, że dla autora komiksu, który nie ma na co dzień zbyt wielu możliwości prezentacji własnej twórczości, okazja do publikacji prac byłaby interesująca. Jednak CD redaktor był innego zdania w tej kwestii.

marca 07, 2010

W pogoni za króliczkiem

Przygotowanie nowej antologii jest dla mnie niezwykłym wyzwaniem. Czymś pomiędzy wyprawą do tajemniczej, fascynującej krainy, a skokiem w bezdenną, mroczną otchłań pozbawioną punktów odniesienia. Poszukiwanie interesujących prac w sieci jest rzeczywiście pogonią za przysłowiowym króliczkiem. Pozornie łatwym w schwytaniu lecz ciągle niedostępnym. Pobudza we mnie instynkt łowcy, ale żaden nick nie wie jak ta zabawa się skończy.

Istnieją w Internecie portale na których swoją twórczość prezentują różni artyści. Z biegiem czasu, miejsca te jednak zostają zdominowane przez nieprzebrane rzesze domorosłych „rzemieślników”. Odszukanie więc wartościowych prac w tej nieprzebranej magmie grafomaństwa jest poważnym problemem.

W poszukiwaniach „złotego runa” pojawia się często dodatkowa przeszkoda. Świetni twórcy na równi z miernotą występują pod pseudonimami. Tak jakby wstydzili się swojej pracy. A może wstydzą się towarzystwa?

Jeśli już upatrzony autor ujawni swoje prawdziwe imię, to często blokuje możliwość bezpośredniego z nim kontaktu pocztą elektroniczną. Czasami odnalezienie adresu emaliowanego jest zadaniem dla prawdziwego detektywa. W jakim więc celu twórca publikuje swoje prace? Aby dowartościować swoje ego? Wszak uzyskuje natychmiast wyznawców bałwochwalczo hołdujących jego dziełom. Wielu nieśmiałych epigonów i setki poklepywaczy.

Niekiedy oglądając wnikliwie profil mistrza poznamy adres jego prywatnej strony w sieci lub osobistego bloga. Jednak nie znaczy to wcale, że dostąpimy zaszczytu „rozmowy” z twórcą. Natomiast będziemy mogli kontemplować prace i przemyślenia artysty w spokoju, bez uciążliwego sąsiedztwa tandety.

Jeśli oczywiście dana witryna pojawi się w oknie przeglądarki. Istnieje bowiem obecnie wśród artystów przedziwna moda na „fleszowanie” swojej sztuki. Tak, jakby w prościutkim HTML-u nie można było uzyskać efektów „artystycznych”. Największe i najmniejsze portale, w całej sieci, stosują w konstrukcji swoich stron prostą składnię tego hipertekstowego języka. Jest ona niezawodna i działa szybko, nawet na bardzo wolnych łączach. Natomiast twórcy preferują animacje, które miast wektorowej grafiki wykorzystują na dodatek rastrową. Wczytują się one długo i wymagają specjalnych programów, wtyczek. To prawda, że można w ten sposób szybko uatrakcyjnić wizualnie witrynę. Lecz równie sprawnie zniechęca się potencjalnych gości oczekiwaniem na doczytanie grafiki. Bowiem monitory mamy coraz większe, a odpowiednio duża animacja rastrowa pobierana z sieci wymaga dłuuużej cierpliwości. Dla posiadaczy wolnych łączy strony takie nie są w ogóle dostępne. Ale przecież, „dzicy” nie powinni tam zaglądać.

Nieustannie pojawiają się nowe wersje tej systemowej nakładki. Dają one zazwyczaj nowe możliwości i kolejną potrzebę uaktualnienia. A co by się stało, gdyby kolejne rozszerzenie było płatne? Wszak już teraz tworzenie stron we Fleszu (ang. flash) wymaga komercyjnego oprogramowania.

No i wisienka… Większość złośliwych reklam wykorzystuje również Flesza. Jest to szczególnie uciążliwe dla osób, które w Internecie odwiedzają wiele różnych stron. Dlatego ja Flesza w przeglądarce mam zawsze wyłączonego.

Drodzy autorzy. Nie obawiajcie się odkrycia swego prawdziwego ja. Niechaj prawdziwi miłośnicy dobrych komiksów odróżnią łatwo prace Wasze od otaczającej je nicości. Natomiast do budowy witryn używajcie prostych, bezpłatnych formularzy HTML-owych. Doprawdy, w języku tym ukrytych jest wiele możliwości.

lutego 28, 2010

Słowo na niedzielę

W jaki sposób można zostać złym? Niekiedy powód, aby ktoś darzył ciebie nienawiścią jest poważny, przeważnie jednak błahy. Kiedy kilka lat temu spisałem wspomnienia organizatora Festiwalu Komiksu w Łodzi, ujawniając kulisy imprezy. Zostałem za to znielubiony przez Mamuta i Pana Kierownika. Mamut, mimo iż nie był w mojej opowieści bohaterem pozytywnym, już chyba mi wybaczył. Zawsze był prostolinijnym zwierzakiem, i nie lubił długo trzymać urazy w sercu. Pan Kierownik natomiast, obecnie na emeryturze, prawdopodobnie swoją nienawiść do mnie zabierze do krainy wiecznych łowów. Zarzuty stawiane obu Panom we wspomnieniach były poważne, więc nie zdziwiła mnie ich reakcja.

Dużo wcześniej, w pewnym popularnym magazynie branżowym, jeden z redaktorów potępił mnie za sprzedawanie zagranicznych (dobrych) komiksów, po cenie wyższej, niż okładkowa. Nie zauważył jednak, że o wiele gorsze zeszyty dostępne w EMPiKu, są znacznie droższe. A przecież sprzedawcy tej gigantycznej sieci nie musieli jeździć po towar do Berlina, pod czujnym okiem faszystowskich, DDR-owskich strażników.

Czasami spotykałem w berlińskich Comics Shopach śp. Sławka Wróblewskiego z Gdańska, który prowadził podobny interes pod szyldem Comics Universum. On również miał wyższe ceny od moich, ale publicznie nikt go nie potępiał.

Ów redaktor nie mógł, lub nie chciał kupować komiksów od starego handlarza, więc go znielubił. Mimo, że od tamtego czasu Pan „Ryba Solona” poznał na pewno twarde prawa rynku, niechęć do mojej osoby pozostała. Spowija ona teraz cieniem każdy projekt, którego się podejmę.

Dwa lata temu, kiedy zapraszałem autorów do udziału w antologii 2008, wypełzł spod jakiegoś kamienia początkujący twórca. Chciał mnie „ugryźć”, a przynajmniej „uszczypnąć”, w nadziei że trafił na „bezbronną owieczkę”, na której łatwo odreaguje swoje frustracje, dostał więc ode mnie „po łapach”. Podejrzewam, że Pan „Trzy Litery” chowa urazę do dziś. A trzeba było wcześniej nie zaczynać.

Nie potrafię tak długo celebrować swoich negatywnych emocji. Dlatego już dawno wybaczyłem obu Panom, którzy w międzyczasie stali się uznanymi twórcami. Życzę im tedy: dalszych sukcesów w realizacji zamierzeń, i góry złota (lub euro), na której im najbardziej zależy.