...jednooki jest królem... Jak powstał dyrektoriat? Nie wiem, czy sam się wybrał. A może został wyłoniony na drodze demokratycznego referendum, przez stado baranów, z których nieliczne przyczyniły się kiedykolwiek do organizacji konwentu lub festiwalu komiksu. Nie brałem udziału w słynnym spotkaniu, ponieważ na początku zostałem przez zwierzaka wyproszony z sali. Pisałem już o tym.
Tron króla ślepców zajął oczywiście Mamut. Zawłaszczył tym samym cały festiwal dla siebie, ani przez chwilę nie zważając na dorobek oraz intencje poprzednich organizatorów imprezy :( Być może pozostali, nowo stowarzyszeni nie znali pełnego spektrum jego możliwości. Lecz ja wiedziałem co to za typ. Na przestrzeni wielu lat, podczas organizowania łódzkiego konwentu komiksu, wielokrotnie miałem do czynienia z różnymi, często stwarzającymi problemy, działaniami osobnika. Cześć z nich opisałem już w „13lat prowizorki”. Dwadzieścia lat temu! Pozostałymi „wpadkami” zwierzaka niewykluczone, że zajmie się kiedyś sąd, albo inna instytucja władna ocenić efekty pracy Mamuta. Stanie się tak zapewne, kiedy przestanie działać parasol ochronny rozłożony przez jego opiekunów. Naturalnie myślę tu o festiwalu oraz pozostałych eventach firmowanych przez „dyrektora” osobiście. Bowiem w żadnej, z innych moich inicjatyw komiksowych, zwierzak nie brał najmniejszego udziału. Oczywiście, w aktywności konwentowej Mamuta zdarzały się momenty pozytywne, które nie nastręczały kłopotów. Lecz nie było ich wiele. A w tamtym czasie zwierzak nie chwalił się nimi. Przynajmniej przede mną. Lecz w końcu dotarło do niego, jakie znaczenie odnosi autopromocja, nawet fałszywa, w kręgach biurokratów kultury. Wtedy swoim nazwiskiem zaczął tagować wszelkie projekty „w zasięgu wzroku”, nawet jeśli nie był ich twórcą.
Bez wątpienia Mamut miał jakąś własną wizję łódzkiego festiwalu. Lecz była ona daleka od założeń statutowych stowarzyszenia: „wspierania rozwoju twórczego w zakresie projektowania graficznego i dziedzin pokrewnych”. Plan równie wzniosły co enigmatyczny. Ale bez wątpienia fasadowy. Mający jedynie legitymizować przyszłe działania zwierzaka oraz rządzonego przezeń dyrektoriatu. Początkowo, w niszy festiwalowej, Mamut wydrapał sobie tylko norę, w której „wylizywał rany” powstałe po upadku ze stołecznej posady.
W odróżnieniu od poprzednich, prawdziwych organizatorów konwentu: Piotrka Kabulaka, Tomka Piorunowskiego, Tomka Tomaszewskiego oraz mnie :) Mamut nie zamierzał dzielić się władzą. Wprowadził, podczas organizacji festiwalu, rządy autorytarne, które skutecznie mogły ukryć wszelkie jego machlojki oraz niepowodzenia. Uwypuklając jedynie sukcesy. Otoczył się ludźmi słabymi, spolegliwymi, którzy z radością zadowalali się resztkami „ze stołu” prezesa :( Kiedyś zastanawiałem się, co trzyma w objęciach tego dyzmy, oprócz kasy, inteligentnych człowieków? Dlaczego on sam nie porzuca pierwszych pomagierów, kiedy szeregi jego „wielbicieli” zasilają nowi, młodzi i silni pretorianie? Znajomy podpowiedział mi, że pierwotni pomocnicy „wiedzą w których szafach trupy są pochowane” ;)
Mamut zawłaszczył sobie łódzki festiwal. Łącznie z historią imprezy, jej wieloletnim dorobkiem, wynikającym z ciężkiej, oddanej pracy wielu różnych ludzi, miłośników komiksu. Wkrótce, kiedy poczuł się pewniej na dyrektorskim stołku, po pierwszym przypadkowym sukcesie, zaczął wymyślać historię konwentu od nowa. Wkrótce zadanie tworzenia festiwalowych kronik przypadło w udziale nowym orgom, którzy nie znali (w co wątpię) wcześniejszych dziejów. Być może, podczas pierwszego łódzkiego konwentu, nie było ich jeszcze na świecie :) Lecz chyba ten fakt nikogo nie zwalnia od rzetelności historycznej?
Jednak w 2004roku nie zdziwiły mnie zbytnio dyrektorskie zapędy Mamuta. Wszak każda istota pragnie znaleźć w świecie odpowiednie miejsce dla siebie. Czyni to zazwyczaj w znany sobie sposób. Korzystając z własnego doświadczenia oraz nabytych wcześniej umiejętności. W tamtym czasie najbardziej mnie zaskoczyło, kiedy Łódzki Dom Kultury przyjął do pracy takiego chama i prostaka, jakim był Mamut. Wręcz idealną antytezę pojęcia kultura :( Co prawda zwierzak został „namaszczony” przez Sobieraja (kierownik eŁDeKu zrobił na odchodne, przyszłym orgom, niezłego psikusa :) Poza tym, dom kultury często zatrudniał w gościnnych progach przeróżnych człowieków. Lecz przeważnie inteligentnych i kulturalnych. Tymczasem Mamutowi brakowało stosownej ogłady. Porozumiewał się także bardzo wulgarnym, uproszczonym językiem. Niestety, ta osobliwa cecha zawsze ginęła na zdjęciach :( Ale chyba nie objawił owych „zalet” na spotkaniu w sprawie pracy? Jeśli takowe w ogóle się odbyło. Być może, przyszli kulturalni pracodawcy myśleli, że skoro udało się za pomocą komiksu uczłowieczyć małpę, można tak samo uczynić w przypadku mamuta ;)
Drugim po „bogu” członkiem dyrektoriatu został strachliwy redaktor Piotr. Wyjątkowo w tym towarzystwie obdarzony, przez naturę i wychowanie, ogładą oraz kulturą osobistą. Niewątpliwie bardziej inteligentny i błyskotliwy od zwierzaka. O to raczej nietrudno :) Z redaktorem można było rozmawiać na różne tematy. Czyniłem to często, załatwiając skutecznie festiwalowe sprawy. Zapewne byłby z niego lepszy dyrektor konwentu, niż Mamut. Jednak tchórzliwy Piotr nie miał pociągu do władzy. Być może bał się odpowiedzialności :( Wolał zamykać się we własnej konformistycznej skorupie, niż zdobywać szczyty. Redaktor był typowym przedstawicielem „siły sprawczej”, z każdej instytucji kultury w naszym kraju. Osobliwe podejście do życia czyniło redaktora szczególnie cennym współpracownikiem w oczach zwierzaka. Mimo pozornie eksponowanej funkcji, dyrektora artystycznego festiwalu, Piotr stał się jedynie wołem roboczym w stajni Mamuta.
Redaktor był zawodowym dziennikarzem, więc osobą „piszącą”. Uzupełniał doskonale zwierzaka, który miał raczej „betonowe pióro”. Za „parawanem” Mamuta redaktor wykonywał przy festiwalu sporo czynności organizacyjnych. Niewykluczone, że wszystkie. Ponieważ Mamut, jako dyrektor eventu, pełnił przeważnie rolę „prezentera”. Mianowicie, odwiedzał różnych sponsorów oraz gości, i zbierał prezenty :) A przecież ktoś musiał pracować na dobrostan łódzkiej imprezy :( Na przełomie wieku Piotr pomagał mi przy kilku różnych eventach, nosząc dumnie tytuł organizatora, więc znał się lepiej na na rzeczy od nominalnego dyrektora.
Pierwotną trójcę dyrektoriatu uzupełniała Kasia. Osoba niewątpliwe inteligentna oraz życzliwa wszystkim miłośnikom komiksu. Nawet mnie :) Jednak ze względu na rolę przypisaną kobiecie, w patriarchalnym społeczeństwie, nie mogła w cieniu Mamuta pełnić zbyt eksponowanych funkcji. Lecz stanowiła potężną siłę sprawczą, wynikającą zapewne z opanowania zasad biurokracji. Była to druga osoba „pisząca”. Zapewne wyręczała zwierzaka przy papierkowej robocie. Z czasem zajęła się obsługą mediów i chyba robiła to dobrze. Nigdy nie miałem okazji by to sprawdzić.
Przed wstąpieniem do grona kierowniczego festiwalu Kasia bodajże pracowała w eŁDeKu, jako sekretarka, asystentka, a może wolontariuszka, w jednym z działów tej instytucji. Ale mogę się mylić. Nie śledziłem jej kariery ;) Wydawało mi się, że działała sprawnie. I to mi wystarczyło. Pewnie z poprzedniej pracy nie była szczególnie zadowolona. Dlatego wybrała współpracę ze zwierzakiem. Nowa funkcja chyba oferowała asystentce lepsze możliwości oraz nieco więcej swobody. Natomiast Mamut „używał” jej często, jako swojego człowieka do reprezentacyjnej roboty. Przez lata była „twarzą” festiwalu. Podobno oficjalny etat w eŁDeKu otrzymała dopiero w 2007roku. Lecz miałem wrażenie, iż widywałem ją wśród orgów wcześniej. No cóż, pamięć starego człowieka czasami płata figle :(
Międzynarodowy Festiwal Komiksu w 2004roku był zupełnie inną imprezą niż dotychczas. A może tak mi się tylko wydawało, ponieważ wreszcie nie musiałem nic robić przy evencie :) Lecz również stali bywalcy konwentu nie poznawali tradycyjnego, łódzkiego spotkania z literaturą obrazkową. Tak impreza zmieniła się pod rządami nowego dyrektoriatu. Strefa targowa była jedynie dalekim wspomnieniem lat ubiegłych. Na giełdzie stały puste stoliki. Co nigdy wcześniej nie zdarzyło się, w całej historii komiksowego handlu. Po prostu, panie sekretarki z eŁDeKu nie radziły sobie z „karkołomnym” problemem rezerwacji ;) Na szczęście sprzedawcy skutecznie wykorzystali dodatkowe miejsce, powiększając własne stoiska za friko. Giełda w nowej odsłonie musiała „błyszczeć”. Dlatego balustrady sali kolumnowej, w której odbywał się kiermasz, obwieszone były reklamami sponsorów. Jak nigdy dotąd. Fasada była przecież najważniejsza :(
Podobnym powodem Mamut tłumaczył rezygnację z grafiki Jerzego Ozgi na plakacie. Ponieważ wstępny projekt nie spodobał mu się. Przerwał tym samym „świecką tradycję”, wzorowaną na festiwalu w Angouleme. Mianowicie, laureat Grand Prix konkursu festiwalowego miał zaszczyt wykonać plakat kolejnej imprezy. Zwierzakowi, w przygotowaniu „właściwego” plakatu, pomógł jego Kolega ze szkoły. Zawsze uczynny Tomek Piorunowski. Niestety, moim zdaniem, był to chyba najgorszy rysunek Tomka jaki widziałem :( Autor parafrazując znany i wielokrotnie powielany układ postaci lecącego Supermana popełnił fatalny błąd w proporcjach ludzkiego ciała. Pewnie naglony czasem, pod czujnym wzrokiem Mamuta, narysował bohatera komiksu z pamięci. Stwór przedstawiony na ilustracji, w dynamicznym skrócie perspektywy, nijak się miał do człowieka, a tym bardziej superbohatera. Jednak obrazek był bardzo kolorowy, więc spodobał się dyrektorowi festiwalu.
W konkursie komiksowym Mamut zmienił regulamin. Wprowadził dwie nowe kategorie: profesjonalistów i amatorów. Lecz równie absurdalne, co nieefektywne. Na szczęście, nie dyskryminował już autorów, ze względu na wiek ;) Profesjonalistą, w kraju gdzie żaden artysta nie mógł zarobić na życie tworząc komiksy, miał zostać autor „zawodowo” startujący w konkursie festiwalowym. (?!) Natomiast amatorami byli wszyscy debiutanci konkursowi. Bez względu na wiek i doświadczenie :( Owa durna teza została szybko zweryfikowana w praktyce. Bowiem Grand Prix konkursu zdobył „amator”. Tymczasem nagrody w kategorii „profesjonalistów” odebrali autorzy przeważnie niezbyt znani szerokiej rzeszy miłośników komiksu. Ale „nachalnie” startujący w zawodach ;) Wszelako Mamut kategoryzował kolejnych uczestników ilustrowanych zmagań przez następne pięć lat. Zanim zrozumiał, że jego pomysł jest po prostu głupi :) Jury konkursu komiksowego z 2004roku również nie popisało się zbytnio. Po nazwiskach z „listy płac” można było stwierdzić, że są to wyłącznie człowieki z „łapanki”. Zostali zatrudnieni przez zwierzaka raczej dzięki relacjom towarzyskim, niż autorytetowi lub posiadanej wiedzy. Bowiem „wybrani sędziowie” nie zauważyli nawet nowelki „Ciapanek”. Moim zdaniem najlepszej w konkursie. Historii doskonale narysowanej i świetnie (bardzo komiksowo) opowiedzianej, poetyckiej, uczuciowej oraz spójnej. Komiks był godzien nagrody głównej, a chyba nie znalazł się nawet w katalogu :( Naprawiłem ten błąd po latach, publikując nowelkę w Komiks Forum :) Oczywiście w regulaminie powróciła „krótka forma komiksowa”, tak lubiana przez Mamuta i pozostałych twórców z Łodzi. Jakby krótki komiks nie mógł być po prostu komiksem :(
Doborem prac do katalogu konkursowego również zajęli się nowi, zdolni inaczej redaktorzy. Widocznie zapomnieli lata, kiedy ich działalność edytorska przyczyniła się znacznie do spadku popularności wydawnictwa wśród czytelników. Nadal obojętna im była zawartość publikacji, byleby tylko mogli pokazać własną koncepcję katalogu oraz pojawić się w redakcyjnej stopce. A może tylko chodziło im o kasę? W poprzednich latach, ja również byłem ograniczony do konkursowych prac, ale przynajmniej starałem się wybierać najlepsze komiksy oraz właściwie ukazać kunszt ich autorów. Niektórzy twórcy oraz czytelnicy doceniali moje zaangażowanie. Przypomnę jeszcze, że dodatkowo tworzyłem cyfrową wersję katalogu, która miała zdecydowanie większy potencjał oraz ogromne możliwości promowania autorów historii ilustrowanych. Jednak w erze Mamuta owa inicjatywa zniknęła jak kamfora. I już nigdy się nie odrodziła :(
Kiedy mnie zabrakło pośród konwentowych orgów. Mamut zaczął popuszczać wodze swej artystycznej duszy. A może reklamowej? Plakaty festiwalowe oraz okładki katalogów zamieniły się w afisze, informujące o wszelkich atrakcjach łódzkiego eventu. Brakowało jedynie godzinowej rozpiski programu ;) Nikt nie bronił już autorów przed ingerencją „twórczą” zwierzaka. Mamut od zawsze cudzą pracę miał za nic :( W odróżnieniu od swoich, często prostackich realizacji. Przypominam sobie najdroższy plakat w historii festiwalu oraz innych imprez kulturalnych naszego biednego kraju. Być może nawet jeden z droższych na świecie. Zwierzak zaprojektował go na 25 festiwal (nie mylić z 25leciem). Następnie zlecił powielenie grafiki w technologii pseudo 3D (używanej ongiś do produkcji pocztówek z „mrugającymi” panienkami), bez względu na koszty. Kto by zwierzakowi tego zabronił? Przecież promocja twórczości Mamuta, dyrektora Międzynarodowego Festiwalu Komiksu, musiała być odpowiednio dowartościowana ;) Najbardziej rozbawił mnie komentarz na fejsie, kiedy opublikowano rysunek plakatu: „Co za ..ujowy projekt”. Być może autorem wpisu był trol. Lecz mówił głosem większości prawdziwych twórców komiksu :)
Niewątpliwą zasługą Mamuta, lub jego towarzyszy, było wyjście festiwalu w miasto. Pomysł ten towarzyszył imprezie od lat, ale nigdy nie było na realizację odpowiednich środków oraz ludzi do pomocy :( W 2004roku, na ulicy Piotrkowskiej, nieopodal Urzędu Miasta Łodzi pojawiła się ekspozycja komiksowa. Konstrukcja ilustrowanych stelaży była dość toporna, ale liczył się efekt miejsca oraz skali. Wreszcie „miasto” mogło dowiedzieć się o robionym przez piętnaście lat festiwalu komiksu :) Kolejnym zacnym działaniem dyrektoriatu było umieszczenie ogromnego banera reklamującego konwent, na budynku Łódzkiego Domu Kultury. Przez ostatnie lata próbowałem bezskutecznie namówić Sobieraja na podobną ekstrawagancję. Jednak kierownikowi, ze środków eŁDeKu, udawało się wykrzesać co roku jedynie niewielką planszę informacyjną, umieszczaną nad wejściem do budynku przed kolejną imprezą. Ten, wydawałoby się, banalny element reklamowy był ważny ze względu na typową komunikację człowieków w Łodzi. Ulica Piotrkowska od zawsze stanowiła główny trakt miejski. Natomiast wszystkie obiekty poza nią, jak eŁDeK, stały niestety na uboczu. Plansza reklamowa kierownika nie była widoczna z pobliskiego Dworca Fabrycznego. Ani nawet z sąsiedniej, ruchliwej ulicy. Tymczasem ogromny baner, na całą wysokość budynku, zrobił festiwalowi doskonałą reklamę. Jego koszty na pewno zwróciły się organizatorom. Zwierzak zawsze miał gest :)
Wszystko to widziałem z perspektywy mojego stoiska na giełdzie. Bowiem, jak wspominałem już wcześniej, absorbowało ono znacznie moje coroczne wysiłki około festiwalowe. Bez względu na to, czy byłem jeszcze orgiem, czy już nie. Nie brałem więc udziału w Sympozjum Komiksologicznym, które zwierzak przepędził z konwentu po kilku kolejnych latach rządów. Nie uczestniczyłem też w spotkaniach z gwiazdami komiksu, ani ze zwykłymi twórcami. Równie sporadycznie odwiedzałem wystawy. Chyba żeby nie dołować się poziomem scenariuszy rodzimych historii obrazkowych. Nie bawiłem się również podczas afterparty. Szczególnie lubianej oraz często promowanej przez Mamuta części programu łódzkiej imprezy. Być może myliłem się, oceniając krytycznie festiwal z 2004roku. Niewykluczone, że konwent dostarczał świetnej rozrywki dla wielu uczestników. Szczególnie nowych gości, których nie obchodziło, kto przez lata pracował na aktualną formę imprezy. Ile wysiłku kosztowała wcześniej, różnych entuzjastów gatunku, troska o wizerunek eventu. Dla wielu człowieków liczył się wyłącznie efekt obecny. Dlatego nowy dyrektoriat mógł odnieść sukces. Powinien jedynie „popychać dalej sanki”. Oczywiście, cokolwiek by się nie działo, zwierzak musiał być we wszystkich mediach oraz na każdej fotce z konwentu :) Wreszcie docenił potęgę autopromocji. Po imprezie dowiedziałem się jeszcze, że Sobieraj, w podziękowaniu za współpracę z festiwalem, wręczył sam sobie nagrodę „złoma” (choć może była już wtedy „zbrązowa”). Łódzka impreza była wreszcie naprawdę piękna ;)
Powrót do poprzedniego stanu eventu (sprzed rewolucji Mamuta) zajął dyrektoriatowi przynajmniej dwa kolejne lata. Zwierzak chyba uwielbiał wywarzać otwarte drzwi. A może w ten bolesny (dla innych) sposób dyrektor uczył się organizacji przyszłych konwentów. Na pewno nie lubił korzystać z doświadczenia „obcych”. Ale o tym, w kolejnych odcinkach :)
Tekst ten został napisany człowiekiem. Lecz obrazek stworzyła SI
z niewielką pomocą Witka :)
Ps. Zarysowałem wreszcie tło nowożytnej historii łódzkiego Festiwalu Komiksu. Jestem świadom, że obserwacje z mojego punktu widzenia nie są pełne oraz całkowicie obiektywne. Lecz innych obecnie nie posiadam. Oczywiście, nadal liczę na merytoryczne komentarze. Albo wspomnienia odważnych osób, którym zależy na kondycji komiksu w Polsce. Na pewno opublikuję teksty na blogu. Zrobię to szybciej, niż kiedyś czyniło to AQQ ;)
Zrób sobie festiwal
Legenda o złym Witku
- wstęp do nowej historii Festiwalu Komiksu w Łodzi
Nisza w niszy
- opowieść o miejscu bardzo przyjaznym organizatorom
Milczenie owiec (a raczej baranów)
- historia pewnego, tajemniczego spotkania
W krainie ślepców...
- poznajemy skład pierwszego dyrektoriatu
Komiksowa agencja wycieczkowa
- ciekawe podróże dyrektoriatu na sam kraniec świata