października 03, 2019

Staruchy do piachu

foto relacja z 30 Festiwalu Komiksu

Odkąd przestałem być potrzebny, jako organizator festiwalu, mogę wreszcie, bez skrępowania oceniać tę imprezę. Postaram się robić to w miarę obiektywnie. Jednak czasami trudno jest zachować neutralny stosunek, jeśli pracowało się przy evencie niemal 30lat. A byłem tam od początku :)

Oczywiście, mam ogromny szacunek do pracy, jaką włożyli obecni organizatorzy w przygotowania do kolejnego konwentu. Z doświadczenia wiem, że była ona niemała. Zapewne, nawet Mamut „umoczył” w niej kopytka po same łokcie :) Tradycyjnie, nie obyło się bez błędów, których w przyszłości można łatwo uniknąć. A ponieważ moje werbalne uwagi przeważnie pozostają bez echa (a jedynie kruszą mury :), po raz kolejny (niechętnie :( musiałem wybrać pisemną formę wypowiedzi.

Swoje spostrzeżenia formułuję z punktu widzenia uczestnika strefy targowej festiwalu, której onegdaj byłem twórcą (jakieś dwadzieścia osiem lat temu :( W trakcie każdej imprezy przebywam tylko tam, zajęty prowadzeniem własnego stoiska. Ma to swoje złe i dobre strony. Nie mogę uczestniczyć w coraz ciekawszych, innych atrakcjach eventu. Ale przynajmniej wszyscy znajomi, którzy chcą mnie spotkać, wiedzą gdzie można mnie znaleźć :) Tym razem jednak, w niedzielę, w samo południe, kolega przez godzinę przypilnował mojej komiksowej ściany. Mogłem więc zobaczyć, jak wygląda reszta festiwalu. Ale niestety, na prelekcjach nie byłem :(

30 Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Grania przyniósł wiele nowości. Nowa była lokalizacja. Wielu nowych, młodych organizatorów (myślę tu o wolontariuszach). Historię imprezy rozpoczęto pisać od nowa :(

Nowa arytmetyka. Zdziwił mnie wpis promocyjny festiwalu (zdaje się, na fejsie), w którym informowano, że impreza organizowana jest od 30lat. Tymczasem „staruchy” doskonale wiedzą, że pierwszy event odbył się w Kielcach w 1991roku. Kolejny był już w Łodzi, jesienią tego samego roku. Jakbym nie liczył, historia imprezy ma zaledwie 28lat :) Tymczasem staruchy wymierają (takie są prawa natury :( Dlatego, nie zdziwiłbym się gdyby, przy kolejnej edycji imprezy, organizatorzy nie pamiętali Roberta Łysaka, twórcy pierwszego konwentu. Domyślacie się zapewne, kto zostanie pomysłodawcą imprezy, w historii pisanej od nowa ;)

Ja wiem, że przygoda z łódzkim eventem komiksowym rozpoczęła się od mamy Piotra Kabulaka. Znała ona osobiście ówczesnego dyrektora eŁDeKu i dzięki temu, otworzyła podwoje tej instytucji dla konwentu. W tamtych czasach, tylko tak można było załatwić różne sprawy. Mama Piotra została oczywiście za ten czyn nagrodzona przez organizatorów festiwalu (pod rządami Mamuta), pośmiertnie, nagrodą „Humoris Causa”(?!) Czy tylko ja jestem tym faktem zażenowany? O samej nagrodzie pisałem już we wspomnieniach: „13lat prowizorki”, które również są na blogu.

Natomiast sam Piotr Kabulak, człowiek legenda, był w tamtych czasach duszą i motorem niemal wszystkich poczynań łódzkiej grupy Contur (nie mylić ze stowarzyszaniem Contur, to zupełnie inna bajka). On też prowadził pierwszy (łódzki) Ogólnopolski Konwent Twórców Komiksu w „gościnnych” salach Łódzkiego Domu Kultury. Moim zdaniem, był to najlepszy prowadzący w całej historii imprezy. W międzyczasie Piotr toczył bardzo burzliwe życie. Uwielbiał egzotyczne podróże i sporty mocno ekstremalne. Można powiedzieć, że przed żadną „kulą” się nie uchylał :) Niestety, człowiek jest zbudowany przeważnie z tkanki miękkiej, która po latach wolniej się regeneruje. Stare rany z wiekiem, coraz częściej dają o sobie znać. Nawet leciwy Wolverine szybciej się męczy, więc musi odpoczywać :(

Piotr odwiedził tegoroczny festiwal. Oczywiście dostał plakietkę VIP. Jest przecież z Conturu (nawet ze stowarzyszenia). Ale kiedy chciał odpocząć, do strefy VIP (wolnej od imprezowego zgiełku) się nie dostał. Ochroniarz go nie wpuścił, bo Kabul nie miał opaski w odpowiednim kolorze (ochroniarz przeżył :). Jeśli pomysłodawca i jeden z pierwszych organizatorów łódzkiego konwentu nie może strudzony odpocząć na miękkim, skosztować specjałów z pańskiego stołu, to kto jest godzien statusu UBERVIPa. Pewnie znajomi królika :( Przykro jest patrzyć, jak Mamut czasami traktuje swoich byłych współpracowników, kolegów z klasy, członków stowarzyszenia. Na szczęście Piotr mógł spocząć u mnie. Na twardym krzesełku dla zwykłych ludzi, przy moim stoisku :) Proponuję, na kolejnym festiwalu stworzyć odrębną strefę weteranów. Gdzie starzy organizatorzy, niegodni nosić szarfę UBERVIPa, będą mogli odpocząć w spokoju, we własnym gronie. Będziemy tam rozmawiać o bajkach z Jackiem i Agatką w czarno-białej telewizji, jednokolorowych komiksach ze Świata Młodych oraz wymieniać się kroplówkami i aparatami tlenowymi, nikomu nie wadząc :)

Właśnie wyjaśniłem kolejne kłamstwo promocyjne organizatorów festiwalu. Mianowicie, że Przemysław Truściński jest pomysłodawcą i organizatorem konwentu komiksowego w Łodzi. Chyba, że organizatorem imprezy można zostać wypożyczając kilka kaset video z filmami. Z wypożyczalni znajdującej się dwieście metrów od domu. Albo użyczając rysunku na plakat konwentu. Sam plakat zresztą wykonał Tomek Piorunowski, który najbardziej ze wszystkich Conturowców, udzielał się w przygotowaniu pierwszej łódzkiej imprezy. Ale po „zderzeniu” z rzeczywistością alternatywną eŁDeKu „dał na wstrzymanie” :( Oczywiście Przemek był obecny na wszystkich konwentach. Mieszkał przecież sto metrów od Domu Kultury :) Czy jednak był organizatorem? Ja tego nie widziałem.

Myślę, że taka nieścisła informacja mogła powstać w umyśle jakiegoś młodego organizatora, który nie znał starej historii łódzkiego konwentu. Chociaż, niekiedy miszczowi również zdarzały się ataki amnezji. Na przykład, gdy Egmont wydawał jego autorski album, Przemek zapomniał o dwóch monografiach pod szyldem Komiks Forum, które powstały kilka lat wcześniej. Jego autorskie wystawy w eŁDeKu także ja organizowałem. Bardzo cenię Przemka Truścińskiego jako autora niezapomnianych, rysunkowych wizji. Uważam go, za jednego z wybitniejszych polskich grafików pokolenia schyłku wieku. Czego dowodem były wielokrotne publikacje prac Truścińskiego w Komiks Forum właśnie. Cieszę się i gratuluję Przemkowi sukcesów w pracy. Jestem pewien, że czeka go w przyszłości jeszcze wiele nowych. Uważam jednak, że nie należy przypisywać miszczowi dokonań, w których nie brał udziału. Obojętnie, czy jest to stara historia, czy pisana od nowa.

Adam, dyrektor festiwalu wyjaśnił mi, że od tego roku oficjalnym organizatorem imprezy jest EC1. W instytucji tej Adam właśnie pracuje na etacie (więcej niż dwa lata :) Natomiast właścicielem nazwy imprezy jest stowarzyszenie Contur, którego Adam niekiedy jest prezesem (obecnie chyba Kuba Wiejacki, to często się zmienia). Dlatego bez zgody Conturu, EC1 nie może zrobić festiwalu samodzielnie. Sprytny układ ;) Jestem tylko ciekaw, od którego momentu stowarzyszenie Contur stało się właścicielem nazwy Festiwal Komiksu?

Pamiętam dobrze, jak w 1991roku licealiści z Łodzi pod szyldem grupy Contur, przejęli od Roberta Łysaka z Kielc imprezę pod nazwą Ogólnopolski Konwent Twórców Komiksu. Kilka lat później powołano Stowarzyszenie Contur. Numeracja kolejnych spotkań fanów komiksu w Łódzkim Domu Kultury oczywiście zachowała ciągłość. Ich nazwa też pozostała bez zmiany. W następnych latach „licealiści” pokończyli studia i kolejno „wyfrunęli” za pracą, bądź karierą do Warszawy. Z organizatorów konwentu, na „placu boju” zostałem tylko ja. Sobieraja i jego sekretarki nie liczę, bo oni częściej przeszkadzali niż pomagali :( W tamtych czasach, podczas przygotowań do nowej imprezy, po Conturze nie było śladu :( Kiedy w 1999roku zmieniłem nazwę łódzkiego eventu: z Ogólnopolski Konwent Twórców Komiksu, na Ogólnopolski Festiwal Komiksu, tylko Mamut miał do mnie o to pretensję. Na szczęście, dopiero po fakcie. „Nieobecni nie mają racji”, więc „zwierzak” nie mógł nic zrobić :) Rok później, dzięki moim zabiegom, na konkurs festiwalowy przysłano wiele prac z innych krajów. Rozszerzyłem więc nazwę: na Międzynarodowy Festiwal Komiksu. Pisałem o tym we wspomnieniach: „13lat prowizorki”.

Nie znam dokładnie prawa, więc nie wiem na pewno. Ale to chyba ja jestem właścicielem nazwy Festiwal Komiksu. Byłem pierwszym organizatorem festiwalu i ja nadałem mu taką nazwę. Natomiast Stowarzyszenie Contur jest bez wątpienia spadkobiercą nazwy Konwent Twórców Komiksu. Przez kolejne lata, to ja właśnie pomagałem Conturowi w organizacji mojej imprezy :) Może czas nadszedł na przygotowanie mojego Festiwalu Komiksu? Bez Conturu Mamuta :)

Ale dość historii. Wróćmy do relacji z eventu. Nowa lokalizacja podobała mi się bardzo, jak zresztą większości festiwalowych gości. Hala Expo przy Alei Politechniki jest stosunkowo nowym obiektem. Umiejscowionym dodatkowo bliżej centrum cywilizacji :) Inaczej niż Atlas Arena, która spoczywa na „ziemi niczyjej”, między miastem a „czerwoną” dzielnicą ;) Co prawda, kilka lat temu, zanim wybudowano Centrum Handlowe Sukcesja, miejsce to raczej „świeciło” pustką. Okolicę bowiem zdominowały uczelnie i akademiki. A studenci, jeśli wychodzą z „domu”, najczęściej odwiedzają szkołę albo „plac zabaw”. Rzadziej włóczą się po mieście. Ale ostatnio, w rejonie Expo powstają nowe cywilne betonowce, więc na trotuarach wokół hali można już spotkać więcej normalnych człowieków :)

Wyniki finansowe sprzedaży komiksów z mojej kolekcji były raczej mizerne. Nie pomogła atrakcyjna ekspozycja. Niestety, jest coraz mniej amatorów „starych” komiksów. Klienci wolą „młode” :( Gdybym natomiast pobierał opłatę za każde selfie, lub akcję kamerową na tle mojej komiksowej ściany, wróciłbym do domu bogaty :) Jestem pewien, że w każdej relacji z festiwalu, internetowej lub telewizyjnej, znalazło się ujęcie z mojego stoiska. Inaczej było u znajomych sprzedawców komiksów. Oni mieli lepsze wyniki finansowe, niż w Atlas Arenie. Dlatego nowa lokalizacja imprezy przypadła im do gustu, podwójnie :)

Jak już wspomniałem, przez cały czas trwania imprezy byłem na swoim stoisku. Odszedłem tylko raz, żeby zrobić Tour de Główna Strefa Handlowa. Aby podczas wycieczki niczego nie uronić z festiwalowych atrakcji, swoją akcję rejestrowałem na tablecie, metodą Larsa von Triera :) Nie mogę więc pisać o innych atrakcjach festiwalu, ponieważ ich nie widziałem :( Ciekawskich odsyłam na inne blogi komiksowo-eventowe, do FejsZbuka lub YouDupa :) Relacji z imprezy na pewno nie zabraknie.

Ja skoncentruję się tylko na moim wieloletnim „koniku”, czyli strefie targowej festiwalu. Była ona nad wyraz obszerna. Nie spodziewałem się tego. Dawno temu, raz odwiedziłem obiekt Expo, więc nie pamiętałem dokładnie możliwości tej przestrzeni. A wtedy, były to targi fotograficzne, więc wystawców typu: Sony, Canon, Nikon, stać było na gigantyczne ekspozycje (wzdłuż, wszerz i wyżej). Dlatego hala wydawała mi się mniejsza.

Tym razem, organizatorzy festiwalu dali fory „kolekcjonerom”. Mianowicie, w najlepszym miejscu handlowym, w holu, najbliżej wejścia, pojawiła się strefa stolikowa. Czyli wystawcy najbiedniejsi, których nie stać na wynajęcie profesjonalnego stoiska w zabudowie targowej :( Stoliki były ustawione dość luźno, więc zajęły dużo miejsca. Stoiska na giełdzie kolekcjonerskiej cieszyły się dużą popularnością, zostały więc wyprzedane najszybciej. Ja, gdybym nadal był organizatorem :) ustawiłbym w tym miejscu dwukrotnie więcej stoisk handlowych. Impreza zarobiłaby więcej kasy. Ale nowym organizatorom chyba na tym nie zależało.

Jednak najwięcej przestrzeni w holu zajął punkt informacyjny z olbrzymim zapleczem. Myślę, że w tym miejscu zmieściły by się swobodnie stoiska Egmontu i Multiversum, razem. A były największe na hali. Tymczasem zabudowaną konstrukcję opanowali wolontariusze. W części widocznej postawili sobie wygodną kanapę, na której z lubością kontemplowali festiwalowych gości. Nawet Mariusz (nad-organizator :), swoich młodych pomocników, nazywał pieszczotliwie „leżakami”. Ponieważ, była to ich ulubiona pozycja na kanapie :) W ubiegłym roku przygotowałem punkt informacyjny na czterech metrach kwadratowych. Bez wątpienia spełnił on swoje zadanie. Tegoroczny, zajął powierzchnię niemal dziewięćdziesięciu metrów kwadratowych. Na pewno był lepszy. Co prawda, punkt informacyjny można było umieścić przy kasach (było wolne miejsce). Natomiast zaplecze wolontariuszy przenieść do nie używanej części „Mordoru” (o nim dalej :). Ale nikomu na tym nie zależało :(

Na początku festiwalowych rządów Mamuta strefa targowa eventu była zdominowana przez stoiska stolikowe. Wystawcy woleli rozłożyć swoją ofertę na niewielkiej powierzchni płaskiej, niż „zamykać się” w ścianach zabudowy targowej, z którymi nie wiedzieli co zrobić. A poza tym, taka forma prezentacji oferty była dużo droższa. Niektórzy wystawcy, szczególnie mangowi, wynajmowali ekstremalne ilości stolików, ponieważ mieli sporo tytułów na zbyciu. W moim mniemaniu, podobne wykorzystanie przestrzeni handlowej nie sprzyjało wizerunkowi imprezy. Dlatego wprowadziłem ograniczenie: do dwóch stołów dla jednego podmiotu. Efekt był natychmiastowy. Większe wydawnictwa przeniosły się do zabudowanych stoisk, które nie miały ograniczenia zajmowanej przestrzeni. Natomiast na stolikach pozostali wydawcy zinów i kolekcjonerzy. Moje rozwiązanie problemu było na tyle dobre, że funkcjonuje do dziś.

Kolejnym moim pomysłem, który realizowałem z powodzeniem do ubiegłego roku były obszary tematyczne. Mianowicie, stoiska komiksowe sąsiadowały z podobnymi. Osobne miejsce przygotowałem dla zinowców. Inne zajmowali wielbiciele mangi. Komiksy dla dzieci miały również swoją strefę. Tak samo gry komputerowe, jak i te „bez prądu”. Nie zabrakło też miejsca dla gadżeciarzy różnego sortu: miłośników kubków, koszulek, biżuterii, przypinek, breloczków, figurek, klocków i innych obiektów z komiksem związanych, lub nie bardzo :) Moje rozumowanie było proste. Wystawcy z poszczególnych stref zazwyczaj dobrze się znali i doskonale czuli się we własnym towarzystwie. Sprzyjało to z pewnością również kontaktom zawodowym. Natomiast uczestnicy imprezy łatwiej odnajdywali obiekt zainteresowania. Miłośnik Spawna raczej nie spojrzy na pluszaka z serii Hello Kitty, a czytelniczka mangi chyba nie założy koszulki z wizerunkiem Punishera. Przynajmniej, nie każda :)

Aby dokonać podziału przestrzeni targowej na „strefy wpływów” :) w formularzu dla potencjalnego wystawcy wymagałem podania rodzaju oferty, jaka będzie prezentowana na stoisku. Przeważnie, taka informacja nie była mi potrzebna, ponieważ znałem wielu stałych wystawców. Kiedy jednak pojawiał się ktoś nowy, niekiedy zapominał pochwalić się oferowanym asortymentem. Sprawdzałem wtedy propozycje firmy, lub wydawcy w Internecie, albo kontaktowałem się z nim osobiście. Omawiana rubryka istnieje w formularzu nadal, lecz organizatorzy tegorocznego festiwalu „olali” informacje w nim zawarte. Jeden ze stałych, dużych wystawców poskarżył mi się w trakcie imprezy, że dotąd, corocznie jego stoisko było przygotowane obok innych wydawców komiksowych. Tymczasem w Hali Expo znalazł się wśród koszulek, czy innych pluszaków i nie ma z kim pogadać :(

Giełdę kolekcjonerską Międzynarodowego Festiwalu Komiksu inicjowały stoliki z biżuterią skórzaną, kubkami do kawy lub herbaty, albo głowonogami. Takimi figurkami z dużą głową i maciupką resztą. Ostatni wrzask mody. Przerażające, że komuś może się coś takiego podobać :( Był wśród nich, niby ułomny, dziadek. Ulubieniec Piotra (organizatora), który zawsze dostawał stoliki za darmo. Ciekawe, co na to inni wystawcy, którzy za możliwość wystąpienia na giełdzie kolekcjonerskiej uiszczali standardowe opłaty. Dziadek handlował jakimś „szrotem”, więc zainteresowanie jego ofertą było mizerne. Sprzedawca nie przejmował się tym zbytnio, ponieważ nie ponosił żadnych kosztów. Natomiast setnie się nudził podczas imprezy, więc czasami zaczepiał przechodniów. Dla jasności. Nie mam nic przeciwko ułomnym (lub nie) dziadkom, oferującym na darmowych stoliczkach artefakty ze śmietnika. Ale czy powinni oni promować komiks na początku giełdy?

Prawdziwe komiksy zaczynały się dwadzieścia metrów dalej. Były tam małe wydawnictwa. Stoliki z zinami, oraz stoiska autorskie młodych, mniej znanych twórców komiksowych. Były tam również punkty z archiwaliami. Komiksami nowszymi, oraz starymi. Niekiedy podniszczonymi zębem czasu, ale wartościowymi, poprzez swoją unikalność. Wszystkie te stoiska poprzedzielane były stolikami z twórczością rękodzielniczą najrozmaitszego sortu. O różnym poziomie artystyczno-estetycznym. Głównie, o tematyce mangowo-infantylnej. Niestety, żadna synergia w tym kolażu stoisk nie nastąpiła. Ponieważ, sąsiadowały ze sobą inne „systemy walutowe” :)

Ostatnio, tendencja mieszania wszystkiego ze wszystkim dominuje w przygotowaniach stref targowych na wielu imprezach komiksowych. Taki „koktajl” stoiskowy był widoczny na warszawskim Comic Conie. Ale również na poznańskim Pyrkonie. Kiedy mnie zabrakło, choroba dotarła do Łodzi :( Organizatorzy tych eventów zainteresowani są wyłącznie sprzedażą stoisk oraz naciąganiem jak największej liczby oglądających, którzy kupują bilety. Liczy się tylko szmal. Po odejściu od kasy człowieku radź se sam. W kolejne zapewnienia twórców tych konwentów: że na następnej imprezie przygotują specjalną strefę komiksową, nikt już nie wierzy :(

Gdyby festiwalową giełdę otwierały stoiska młodych twórców komiksów, małych wydawnictw komiksowych, zinów, handlarzy i kolekcjonerów, ustawione po sąsiedzku, goście eventu mogliby odnieść wrażenie, że impreza komiksowa rzeczywiście promuje komiksy :) Ale przecież, dla organizatorów łódzkiego festiwalu ważniejsi są „znajomi królika” :(

Jednak największym skandalem, w moim mniemaniu, była „klatka” Johna Higginsa (rysownik, autor bestsellerowych Strażników i kultowego Sędziego Dredda, niewątpliwa gwiazda łódzkiej imprezy, niemal równa Rosińskiemu). John „dostał” od organizatorów festiwalu małą „budkę” na końcu wąskiej alejki, prawie przy samej ścianie hali :( Między kubkami z nadrukiem, a „koziołkami” antykwariusza (?!) Co na to Egmont, który wydawał komiksy tego autora? Niewykluczone też, że sponsorował przybycie Higginsa na festiwal zza „małej wody”. Czy w przypadku uznanych autorów również funkcjonuje nowa zasada: „wydałem już Twój komiks, więc przestałeś mnie interesować”?

Drodzy nowi organizatorzy festiwalowej strefy targowej. Uczcie się promocji od Warszaw Comic Conu :) Tam, z aktora trzeciego planu, z serialu C-klasy, potrafią zrobić gwiazdę pierwszej wielkości. I oczywiście, sowicie go zmonetaryzować :) Umieszczają idola w miejscu, które widoczne jest nawet na mapach Google. A jego stoisko znajduje się blisko głównego, szerokiego traktu. Na pewno nie na końcu wąskiej, ciemnej alejki.

Układ stoisk na ogromnej przestrzeni hali głównej był dla mnie co najmniej dziwny. Wiele wyjaśnia fakt, że projektowała go (podobno) firma od zabudowy. Sporo nauczyłem się przygotowując corocznie plany strefy targowej festiwalu, od czasów Textilimpexu (a nawet dużo wcześniej :) Tego typu firmy, organizatorom każdego eventu, sprzedałyby najchętniej... powietrze. Mianowicie, do rachunku doliczają każdą powierzchnię, którą mogą ogrodzić aluminiową konstrukcją. Obojętne im jest, czy ma ona ścianki, czy nie. Czasami, wystarczy sam „dywanik”, który chętnie wynajmują za odpowiednią opłatą. Pewnie dlatego, na tegorocznym festiwalu, korytarzyki między stoiskami były takie wąskie. Nikt nie zapłacił firmie od zabudowy, za ich odpowiednią szerokość. Ciekawe, jak zareagował BHP-owiec na taki układ stoisk?

W „godzinach szczytu” poruszanie się po targach było dość karkołomnym zajęciem. Można tu było stracić portfel i zdrowie. W hali panował niewielki zaduch. Spowodowany prawdopodobnie wysiłkami uczestników festiwalu, którzy przemierzali wolno „lochy” imprezy. Klimatyzacja „nie wyrabiała”. Jeśli takowa była :( Ponadto, wielu wystawców tradycyjnie urządzało sesje autografów przy swoich stoiskach. Żeby promować własne wydawnictwo, a nie festiwal. Przecież robili tak od lat, więc organizator strefy targowej powinien o tym wiedzieć :( Kolejki autografożerców oczekujących na dostęp do autorów blokowały wąskie korytarze, dlatego tłok robił się większy. Ciekawe, kto wymyślił, żeby między dużymi ekspozycjami: Timofa i Multiversum zrobić tylko dwumetrowe przejście :( W „akwarium” największego polskiego importera oryginalnych komiksów amerykańskich również było ciasnawo. Ale on musiał słono zapłacić za każdy centymetr powierzchni wystawienniczej. Inaczej było na stoisku Egmontu. Zapewne zatrudnili projektanta wnętrz :) Moim zdaniem, największe ekspozycje targowe powinny być pod szczególną opieką organizatorów. Stanowią one bowiem wizytówkę imprezy. Twórcy kolejnego festiwalu powinni czasami udostępnić dużemu wystawcy kilka dodatkowych metrów powierzchni „za free”. Żeby atrakcja imprezy nie musiała „dusić się” na zbyt małej przestrzeni, jak sardynka w puszce :(

Ale wróćmy jeszcze do „gorącego klimatu” w hali. Czasami „dymiła” scena. Przecież festiwal komiksowy nie mógłby istnieć bez efektów pirotechnicznych :( A może, powodem zagęszczenia atmosfery był twórca mini naleśników, który miał stoisko nieopodal sceny (?!) Nie wiem tego dokładnie. Widziałem tylko dym, który zgłosiłem ochronie. W trosce o dobrostan imprezy :) Dlaczego jednak producenta gorących i tłustych :) przekąsek organizatorzy nie umieścili w strefie cateringowej? Może, po raz kolejny, była to decyzja samego królika :(

W ogóle, asortyment dóbr oferowanych w strefie targowej Festiwalu Komiksu był dziwaczny. Nie wiem, czy stoiska komiksowe zajmowały połowę przestrzeni targowej. Na pozostałej części dominowały ciuchy, roczny zapas kubków ze wszystkich fabryk porcelany, oraz wspomniane wcześniej figurki głowonogów :( Nie zabrakło również pierdyliarda przypinek różnego autoramentu. Sztucznych uszu, oczu, włosów i peni... (nie, tego chyba nie było :) Z roku na rok gadżety są coraz większym zagrożeniem dla komiksów. Mam nadzieję, że ta tendencja się kiedyś odwróci.

Ostatnio, na wielu stoiskach zaczęły pojawiać się artykuły spożywcze (?!) z Azji. Ciekawe, czy spełniają one normy europejskie? Wszak niektóre chińskie zabawki potrafią być trujące. Zapewne, kiedy jakiemuś klientowi pożółknie skóra (po spożyciu :), albo jego oczy staną się bardziej skośne, odpowiednia instytucja zajmie się problemem.

Stosunkowo dużo miejsca zajmowała „wystawa” małych figurek postaci z filmu Gwiezdne Wojny, „kolekcjonera” z Łodzi. Człowiek ten, swoją „wystawą”, mami organizatorów konwentu od lat. Rzeczywiście, wystawia z domu setkę żołnierzyków, na stolikach otrzymanych bezpłatnie (w tym roku miał ich ze dwadzieścia). Ale czy to może być ekspozycja godna międzynarodowej imprezy. Wątpię.

Halę Expo zdominowały dwie olbrzymie budowle: scena główna oraz strefa autografożerców. Obie posiadały duże ekrany diodowe i miały osobne studia telewizyjne, z wieloma kamerami na wyposażeniu. Zajmowały niezłą powierzchnię zbudowaną z podestów scenicznych. Strefy okalała solidna konstrukcja kratownicowa, na której zamocowano specjalne oświetlenie sterowane kompiuterowo :) Całość bronił przed natrętną gawiedzią dodatkowy mur z metalowych barierek. Ochroniarzy człowieków nie liczę. Wynajęcie tych „barokowych” budowli musiało kosztować fortunę :( Ale kto bogatemu zabroni?

W przypadku sceny głównej, rozumiem. Ona zawsze się przyda. Ale dlaczego podobny „cyrk” trzeba było organizować dla łowców autografów. Jestem pewien, że cena pozyskania takiej konstrukcji była większa, niż honoraria autorów zasiadających w jej cieniu :( Zabawne było również zderzenie „high techu” sceny z festiwalową rzeczywistością. Faceta ryczącego kolejne numerki autografożerców na tle diodobimu z obrazem twórczości mistrza komiksu. O historii strefy autografów i problemach z nią związanych można byłoby napisać grubą książkę. Ja też napiszę o tym jeszcze...

Obsługa techniczna hali Expo wyraźnie oszczędzała na oświetleniu. Rzeczywiście, trudno jest pogodzić wymagania sceny, na której fikuśnie błyskają kolorowe światełka, w towarzystwie różnych, głośnych dźwięków, z potrzebami wystawców, pragnących w spokoju jak najlepiej zaprezentować swój towar. Ciekawe, kto tu jest ważniejszy? Wiadomo :( Dlatego handlarze, przynoszący spory dochód imprezie, tonąc w „mrokach średniowiecza”, w trakcie rozmowy z klientami, musieli przekrzykiwać „wioskowego wodzireja”, który prowadził różne akcje na scenie głównej. Teraz wiesz Mariuszu skąd wziął się mój donośny głos. Lata praktyki eventowej :)

Wbrew pozorom, hala miała jeszcze trochę wolnego miejsca, można więc było nieco inaczej ustawić stoiska. Poza tym, niektóre „atrakcje” nie wzbudzały większego zainteresowania i trzeba było je ograniczyć nieco. Na przykład: strefa gier planszowych składała się głownie z pustych stolików. Byłaby tam wygodna strefa cateringowa ;) Ale zapewne Egmont, sponsor imprezy, na to się nie zgodził. Zażądał od organizatorów festiwalu odkreśloną ilość stolików do grania, więc musieli sprostać jego wymaganiom (bo go bardzo lubią :) Szkoda tylko, że większość stołów „leżała odłogiem” :( Innym „pożeraczem” przestrzeni była „wioska dziecięca” z samego Pacanowa. Przyznam, że bałbym się zostawić dziecko w tym mrocznym, zimnym zakątku, za sceną dla autografożerców. Nieopodal stała dość duża trampolina. Pewnie do łamania dziecięcych kości ;) Była to reklama łódzkiego parku trampolin (sic). Oczywiście, nie zabrakło w okolicy dmuchanych baloników i napojów „niewyskokowych” z logiem Bolka i Lolka. Dla pełni szczęścia dzieciaka, który w przyszłości odwiedzi festiwal, organizatorzy powinni jeszcze przygotować karuzelę i słonia tańczącego na wielkiej piłce. Clown już jest, po drugiej stronie ulicy, w McDenacie :)

Po wyjściu z głównej hali, na uboczu, można powiedzieć „z tyłu sklepu”, prezentowała się niewielka ekspozycja komiksu Edelman. Przygotowana ona była równie „profesjonalnie”, jak stoiska targowe. A miejsce wybrano dla niej bardzo fortunne. Między stoiskiem z przekąskami, restauracją i wejściem do sali konsolowych graczy :(

Za wrotami do „Mordoru” panowały naprawdę „egipskie ciemności”. Podobno, takie warunki gracze lubią najbardziej. Ja uważam inaczej. Myślę, że próbowano w ten sposób ukryć mizerność tego punktu programu. Strefa konsol oddzielona była od części handlowej ścianą. I to był najlepszy pomysł organizatorów festiwalu. Przestrzeń dla graczy „pod prądem” znajdowała się w czwartej ćwiartce hali Expo. Ale zajęta była jedynie w połowie. Ten fakt doskonale ilustruje regres w pozyskiwaniu zarówno maszyn do grania, jak i samych ligowych graczy. Zwykła „marchewka” już nikogo nie skusi :(

Od początku wiedziałem, że „romans” Mamuta z e-sportem będzie miał taki finał. Do realizacji tego typu eventów potrzeba profesjonalizmu w podejściu do tematu, albo duuużych pieniędzy. Niestety, organizatorzy festiwalu komiksu i grania nie posiadają pierwszego. A tego drugiego czynnika, wystarcza im obecnie tylko na budowę fikuśnej sceny :( W tej sytuacji, z konieczności, realizatorzy łódzkiej imprezy wybrali dobrą drogę (być może przez przypadek :) Mianowicie: prezentację artystycznej sfery przemysłu gamingowego, która jest czasami ciekawsza od samych gier. A już na pewno od e-sportu. Dziedzina ta również bliższa jest profilowi Konwentu Twórców Komiksu :) Bowiem wielu autorów komiksów pracuje przy produkcji gier. Na przykład: Joe Madureira (X-Men, Battle Chasers), który ma własne studio deweloperskie, a współpracował między innymi z Sony i Capcomem przy konsolowych grach właśnie. Oby tylko „twórcy” festiwalu, po raz kolejny, nie „spalili” tematu. Przypomnę tylko akcję z Dying Light, kilka lat temu. Od tego czasu Techland skutecznie omija łódzki event :( A pamiętacie promocję pierwszego Wiedźmina CD-Projektu? Jeszcze w eŁDeKu. Niektórzy woleliby zapomnieć :)

Oczywiście, Witek był pierwszy :) Niemal ćwierć wieku temu przygotowałem w Łódzkim Domu Kultury pierwszą imprezę dla komputerowych graczy. Ostatnia Cyberiada, bo tak nazwałem swój event, odbyła się w 1999roku. Na plakacie była grafika Truścińskiego. Gracze mieli swoje turnieje. Były nagrody od sponsorów. Między innymi od CD-Projektu. Maciej Parowski opowiadał o cyberpunku. Na wystawie można było podziwiać nieznane, komputerowe prace Beksińskiego. A budżet imprezy był tylko nieco większy, niż kosztowała wtedy tabliczka czekolady :) Kto to jeszcze pamięta?

W moim mniemaniu, dobry organizator strefy targowej zwraca uwagę na wiele czynników. Interesuje się nie tylko ofertą wystawców oraz potrzebami wykorzystania przestrzeni, odpowiednią komunikacją, nagłośnieniem i oświetleniem. Ale również informacją dla potencjalnych gości oraz sprawami bezpieczeństwa. Troszczy się o kształt całej imprezy. W ubiegłych latach, to właśnie ja przygotowywałem plany stoisk w Atlas Arenie, Textilimpexie, a wcześniej, w eŁDeKu (ślady tych prac można znaleźć na blogu). Były to obiekty znacznie trudniejsze w zagospodarowaniu niż hala Expo. Tutaj, wystarczyłaby mi kartka papieru w kratkę i ołówek. Ale obecnym organizatorom nie wystarczyła :( Za swój wkład pracy, w lepszy wizerunek łódzkiego festiwalu, otrzymywałem ostatnio od Conturu :) niewielkie wynagrodzenie. Być może oszczędności były powodem, że stowarzyszenie zrezygnowało z moich usług. Dlatego w trosce o dalszy rozwój imprezy, której przecież byłem jednym z twórców, mogę ZA DARMO wykonać plany kolejnej strefy targowej festiwalu. Ciekawe, co na to Mamut :)

Przepraszam za jakość fotografii. Są to jedyne nieporuszone kadry z filmu, który "kręciłem" za pomocą tableta mało znanej marki :( Kiepski obiektyw. Słaba ostrość. Stary operator. A w dodatku, metoda Larsa von Triera :( Przynajmniej nie muszę rozmazywać twarzy. Nikt ich nie rozpozna :)