sierpnia 10, 2019

13 lat prowizorki - wstęp

Pozwalam sobie w tym miejscu przypomnieć początki łódzkiego festiwalu komiksu. Tekst powstał w 2004roku, w momencie pewnego przełomu w historii organizacji tej imprezy. Mianowicie, Andrzej Sobieraj (opiekun festiwalu ze strony eŁDeKu) odchodził na emeryturę i nie było wiadomo kto go zastąpi.

To były inne czasy. Komiks nadal nie cieszył się zbytnią sympatią, ani w mediach, ani wśród potencjalnych konsumentów dóbr kultury. Wydawnictw popularnych było niewiele. A bardziej ambitnych propozycji, praktycznie wcale. Ludzie Conturu i innych nieformalnych grup twórczych (związanych z festiwalem) kończyli studia i „uciekali” z łodzi, za pracą, bądź karierą. Organizacją imprezy praktycznie zajmowałem się tylko ja. Pod patronatem Sobieraja, oczywiście. W ostatnich latach pomagał mi Piotr Kasiński. Czasami pojawiał się Mamut, który na stałe rezydował w Warszawie. Ponoć zdarzyło mu się załatwić, raz czy dwa,  jakiegoś sponsora imprezie (wie to tylko Sobieraj). Jednak przeważnie, bardziej swoimi działaniami wprowadzał zamęt, niż pomagał w organizacji festiwalu. Zresztą, zostało mu to do dziś :(

13 lat prowizorki, czyli wspomnienia organizatora

13 lat prowizorki, czyli wspomnienia organizatora - okładka publikacji o historii festiwalu komiksu
13 lat prowizorki - okładka

1. Pierwsze lata
2. Łódzki Dom Kultury
3. Jaśnie Pan Urzędnik
4. Z czego składa się Contur?
5. Kwestia kasy
6. Konkurs komiksowy
7. Jurorzy i nagrody
8. Jak spieprzyć festiwal?
9. Co dalej?

Czy komiks jest sztuką?

Historie obrazkowe towarzyszą człowiekowi od zarania dziejów. Ta forma przekazywania myśli pojawiła się dużo wcześniej niż powstało pismo. Począwszy od prehistorycznych rysunków naskalnych, poprzez egipskie hieroglify oraz bogato ilustrowane, średniowieczne księgi, przekaz wizualny ukazywał swoją uniwersalność. Koś kiedyś powiedział: „jeden obraz, to tysiąc słów”. Jak wiele w tym prawdy. Jestem pewien, że XXI wiek będzie erą cywilizacji obrazkowej. Media już teraz atakują nas zewsząd niezliczoną ilością przekazów wizualnych. Bez prasy, reklamy, filmu, telewizji, oraz internetu nie mogłaby istnieć współczesna cywilizacja. Dzięki mediom docierają do nas proste komunikaty o naturze otaczającego świata, ale również obrazy przemyślane, które wnikając do ludzkiej świadomości pobudzają głębsze uczucia. Wszystkie one są składnikiem obecnej rzeczywistości.

Film jest młodszym bratem komiksu. On również komunikuje się z odbiorcą za pomocą obrazu. W przeciągu stu lat historii kinematografii powstawały arcydzieła gatunku, ale też realizacje nie warte obejrzenia. Jednak dla każdego myślącego człowieka oczywiste jest, że reżyser kręcąc film może stworzyć dzieło sztuki. I choć nie zawsze się to udaje, produkcja filmów powszechnie uważana jest za działalność artystyczną. Publicyści zajmujący się w naszym kraju kulturą znają dorobek światowego kina, lecz niewielu z nich poznało arcydzieła literatury obrazkowej. Czy więc powinni oni wyrokować o wartości artystycznej komiksu jedynie na podstawie skromnego dorobku naszych twórców? Chyba nie. Tym bardziej, że nie możemy pochwalić się większymi osiągnięciami w tej dziedzinie. Kogoś znającego komiks światowy nie zainteresują przecież opowieści z Kajtkiem i Kokoszem, które są jedynie słabą namiastką przygód Asterixa. Zwariowany Tytus, czy milicjant Żbik również nie wzbudzą większej ciekawości. Przez rodzimych miłośników komiksu uznawane niemal za arcydzieła gatunku, poza granicami kraju historie te będą tylko elementami naszego folkloru. Nawet Rosiński, jedyny Polak, który odniósł w komiksie światowy sukces, i jest niewątpliwie wysoko cenionym twórcą, ma niewielkie szanse, aby jego dorobek zostawił głębszy ślad w historii gatunku. Moim zdaniem, większy potencjał drzemie w nowych polskich rysownikach.

Nie jestem krytykiem sztuki, ani kulturoznawcą. Czy więc powinienem głosić że: komiks jest gatunkiem sztuki? Pomyślmy. Skoro opakowanie tkaniną budowli, lub umieszczenie przez twórcę w przestrzeni układu obiektów jest uznawane za działanie artystyczne. Tak prozaiczny przedmiot użytkowy jak krzesło może być dziełem sztuki, dlaczego nie mógłby nim stać się przekaz myśli w formie ciągu obrazów. Komiks na świecie jest bardziej doceniany. Zarówno jako produkt kultury masowej, ale też jako medium posiadające potencjał artystyczny. Utwory literatury obrazkowej nierzadko honorowane są przez znawców sztuki najbardziej prestiżowymi nagrodami. Natomiast w naszym kraju komiks jest powszechnie uznawany za rozrywkę dla dzieci, lub niedojrzałych intelektualnie, infantylnych maniaków. Taki sposób postrzegania gatunku kreują zgodnie media i wydawcy, ale również organizatorzy Festiwalu Komiksu. Jedynie twórcy próbują nieśmiało sprzeciwiać się podobnym stereotypom. Zanim jednak wywołają oni zmianę w świadomości rodaków, powinni opanować do perfekcji arkana komiksowego języka. Dopiero wtedy okaże się, że tworzenie historii obrazkowych rzeczywiście jest sztuką.

List otwarty do miłośników komiksu...

Międzynarodowy Festiwal Komiksu

Nic na to nie poradzę, ale czuję się odpowiedzialny za wizerunek tej imprezy. Od początku pomagałem przy organizacji łódzkich konwentów komiksowych, a ostatnio robiłem nawet więcej. Kiedyś przekonałem organizatorów do zmiany nazwy z konwentu na festiwal. Później, w trosce o zwiększenie siły przebicia, dodałem określenie międzynarodowy. Chciałem, żeby impreza stała się wielka. Aby popularyzowała komiks w Polsce i promowała rodzimych twórców na świecie. Była świętem tego gatunku sztuki. Żeby stała się Międzynarodowym Festiwalem Komiksu znanym nie tylko w naszym kraju.

Od pierwszego łódzkiego konwentu w 1991 roku formuła corocznych spotkań miłośników komiksu w Łódzkim Domu Kultury uległa niewielkim zmianom. Kiedyś organizatorzy nie mieli możliwości, obecnym brakuje woli. Przykro mi to stwierdzić, ale obecny kształt festiwalu jest ciągle daleki od mojego wyobrażenia o nim. Podobną opinię prezentuje wielu uczestników odwiedzających imprezę. Przyczyn takiego stanu jest wiele.

Łódzki Dom Kultury - główny organizator imprezy, traktuje festiwal niemal tak samo jak spotkania miłośników Lwowa, giełdy kolekcjonerów staroci czy wystawy kaktusów. Czyli, należy zebrać grupę zapaleńców, która w oparciu o własne środki i możliwości zrobi show. W normalnym świecie impreza na miarę Międzynarodowego Festiwalu Komiksu byłaby doskonałą okazją do promocji miasta, a przynajmniej instytucji, która ją organizuje. W budżecie miasta byłyby środki na rozwój takiej inicjatywy. Niestety, w naszych realiach jest odwrotnie. Nie dość, że pieniędzy nie ma, to czasami jako organizator czuję się niczym piąte koło u wozu...

Dla Stowarzyszenia Twórców Contur (nie mylić z grupą rysowników Contur), a raczej „konturu” Mamuta - współorganizatora imprezy, festiwal jest doskonałą okazją do skoku na kasę od sponsorów. Dla tego zwierzaka mniej ważny jest wizerunek imprezy czy promocja komiksu, od dobrego samopoczucia firm, które wspomagają festiwal (owa troska nie jest bynajmniej bezinteresowna). Oczywiście sponsorzy też mają swoje prawa, lecz nie można podporządkować im wszystkich działań. W końcu, to nie dla nich organizowany jest festiwal...

Twórcy komiksów również nie traktują festiwalu jak święto. Oczywiście pojawiają się oni na imprezie dość licznie. Uczestniczą w spotkaniach autorskich, seansach autografów. Niekiedy ich prace pojawiają się na wystawach środowiskowych. Lecz robią to wszystko bez przekonania. Jakby z obowiązku (niektórym zdarza się zapomnieć o własnym spotkaniu autorskim). A przecież to właśnie z myślą o nich przygotowywany jest festiwal...

Wydawcy literatury obrazkowej zauważają imprezę (choć nie wszyscy). Jednak większość z nich traktuje festiwal jak kolejną okazję do sprzedaży wydawnictw. Jedynie Mandragora i Egmont interesują się promocją własnych publikacji. Zapraszają twórców na spotkania autorskie. Corocznie przygotowują na festiwal specjalną ofertę komiksów. I to wszystko. Nigdy żaden wydawca nie pokusił się o przygotowanie nawet najmniejszej ekspozycji, prezentującej na przykład prace publikowanych autorów lub plany wydawnicze. A przecież byłaby to doskonała promocja...

Media to osobliwy problem. Zazwyczaj interesują się festiwalem dopiero w trakcie jego trwania. Nie ma więc mowy o wcześniejszej promocji imprezy, tak aby zainteresowała się nią większa liczba potencjalnych uczestników. Zwykły czytelnik komiksów dowiaduje się o festiwalu zbyt późno, aby mógł go odwiedzić. Dlatego frekwencję przeważnie budują jedynie najzagorzalsi fani literatury obrazkowej, zwłaszcza mający dostęp do Internetu. Bowiem tylko to medium informuje wcześniej o wszelkich działaniach komiksowego światka. Osobna sprawa to echa festiwalu. Czytając relacje prasowe z imprezy zawsze dziwiłem się ile błędów merytorycznych może popełnić dziennikarz opisujący festiwal. Ale zazwyczaj (niestety) zajmują się tym ludzie, którzy nie są specjalistami w temacie. Jednak palmę pierwszeństwa w kategorii totalnych bzdur niepodzielnie dzierżą dyskusje internetowe. Kampania negatywna to najgorszy sposób promocji festiwalu. Witamy w polskim piekiełku...

Miłośnicy komiksu z roku na rok pojawiają się na imprezie mniej licznie. Czyżby nie przyciągały ich atrakcje programu? A może nie interesuje ich specjalna oferta wydawców (czasami po promocyjnej cenie), oraz propozycje oficyn niezależnych (niedostępne w normalnej dystrybucji)? Co się dzieje ze zwykłymi czytelnikami komiksów? Oni z reguły trafiają do Łódzkiego Domu Kultury przypadkowo. Powodem takiego stanu rzeczy jest brak polityki informacyjnej oraz właściwej promocji festiwalu...

Powyższe tematy rozwijam na swojej stronie. Zapraszam do dyskusji tych wszystkich, których interesuje los Międzynarodowego Festiwalu Komiksu oraz polskiej literatury obrazkowej.

Pozdrawiam.
Witek Idczak - komiksforum@wp.pl (adres już nieaktualny)


Piątek 12 marca 2004 roku

Znany jestem wśród organizatorów festiwalu z donośnego głosu (może to początek głuchoty), oraz kontrowersyjnych (dla niektórych) wypowiedzi. Być może dlatego wiele moich uwag i pomysłów dotyczących imprezy nie mogłem przedstawić w trakcie zwykłej rozmowy. Współpracownicy często przerywali mi w pół zdania, nie pozwalając dostatecznie umotywować moich zamierzeń. Postanowiłem więc do dyskusji o kształcie kolejnej imprezy wybrać pisemną formę prezentacji poglądów. Takie rozwiązanie nie było zbyt wygodne dla mnie, bowiem nie posiadam talentu literackiego. Musiałem jednak znaleźć sposób, aby wreszcie wyrzucić z siebie to, co od dłuższego czasu leżało mi na duszy.

Moje poglądy nie są zbyt wielką tajemnicą dla (pozostałych trzech) organizatorów festiwalu. Jednak postanowiłem przedstawić je również szerszemu ogółowi komiksowego fandomu. Zdumiała mnie reakcja na mój czyn człowieka, z którym przez lata współpracowałem. Kiedy przekroczyłem dzisiaj próg jego gabinetu, znalazłem się w... przedszkolu. Sobieraj zachowywał się tak, jakbym zabrał mu jego ulubioną zabawkę. Nie pozwolił mi dotknąć komputera, mimo iż tydzień wcześniej szkoliłem na nim obsługującą go panią. W końcu wyprosił mnie z pokoju mówiąc, że musi załatwić jakąś sprawę. Przed publikacją mojego listu wielokrotnie zostawałem sam przy komputerze (nawet kilka godzin). Często również, jako osobie zaufanej, był mi powierzany klucz od pomieszczenia. A tu nagle taka zmiana. W taki sposób dowiedziałem się, że zostałem banitą... Taka reakcja Sobieraja budzi we mnie tym większy niesmak, zważywszy ile facet ten, oraz cała instytucja mnie zawdzięcza. Przez kilkanaście lat służyłem mu pomocą w najróżniejszych sprawach. Sam realizowałem wiele imprez (nie tylko komiksowych), których organizacja była zaliczona na konto Sobieraja, oraz działu przez niego kierowanego. Człowiek ten zawsze mógł na mnie liczyć. Lecz kiedy popełniłem świętokradztwo w postaci upublicznienia kulisów festiwalu, facet się ode mnie odwrócił. W jego biurze stałem się persona non grata.

Nasuwa mi się pewna refleksja. Kiedy w latach ubiegłych poruszałem w obecności Sobieraja temat niepochlebnej opinii dotyczącej festiwalu, publikowanej w prasie branżowej oraz Internecie, moje uwagi zbywał stwierdzeniem: „a niech sobie piszą”. Mnie to bolało, bowiem w realizację każdego pomysłu wkładałem wiele wysiłku. Dlatego ataki na festiwal traktowałem jak skierowane na moją osobę, i pisałem sprostowania. Sytuacja zmieniła się diametralnie, kiedy Sobieraj sam znalazł się w sieci. I chociaż moje uwagi nie były tak ostre, jak niektóre opinie z forów dyskusyjnych (czy wypowiedzi Śledzia), popadłem w niełaskę. Może prawda zawarta w moich słowach zabolała Sobieraja bardziej, niż najgorsze oszczerstwa? Gdybym był o dwadzieścia lat młodszy, pewnie całą tę sytuację skomentowałbym odpowiednim, soczystym epitetem. Ale jako „stary” organizator postanowiłem pisać dalej... Początkowa forma mojej internetowej wypowiedzi, łagodnie traktowała substancję ŁDeKu. Natomiast o wybrykach Sobieraja nie pisałem wcale. Chciałem dać szansę temu urzędnikowi domu kultury. Miałem bowiem nadzieję, że facet jeszcze się wyprostuje. Niestety, jego struktura okazała się zanadto skostniała (stara, „dobra” szkoła). Teraz, skoro nie mam już nic do stracenia, nie widzę powodu aby dłużej oszczędzać organizatorów festiwalu.

Hm. W programie najbliższej WSKi (Warszawskie Spotkania Komiksowe) rozbawił mnie punkt: „spotkanie z organizatorami tegorocznego MFK”. W pierwszej chwili pomyślałem: kogo jeszcze (oprócz Kasińskiego) Mamut wyciągnie z kapelusza? Wszak Sobieraj chyba się nie zjawi (ŁDeK nie wypłaca już delegacji). A może pojawią się w Warszawie pozostałe „martwe dusze” Conturu. Ale przecież Mamut z Kasińskim to już liczba mnoga. Zapewne tylko oni dwaj roztaczać będą miraże festiwalu przed uczestnikami spotkania. Radziłbym notować ich wypowiedzi. Zabawnie wypadną w konfrontacji z rzeczywistością (tak jak to było w przypadku ubiegłorocznego patronatu Fantastyki).

1. Pierwsze lata

Bez wątpienia, pierwszy Ogólnopolski Konwent Twórców Komiksu odbył się zimą 1991 roku w Kielcach. Pojawili się na nim (niezbyt licznie) wyłącznie autorzy komiksów. Krążyły opowieści, że spotkanie odbywało się w dość osobliwej atmosferze (C2H5OH). Gościli na nim także młodzi rysownicy z grupy Contur, nazwani „pieszczotliwie” przez pozostałych uczestników „mafią łódzką”. Kształt oraz forma kieleckiego konwentu nie przypadł łodzianom specjalnie do gustu, dlatego postanowili przygotować kolejną imprezę własnymi siłami w Łodzi.

Łódzki Dom Kultury zainteresował się inicjatywą młodych twórców. Konwent w nowej formule zorganizowany został jeszcze jesienią tego samego roku. Tym razem impreza była otwarta dla wszystkich zainteresowanych komiksem: twórców, wydawców, krytyków oraz miłośników literatury obrazkowej. Głównym elementem konwentu stał się konkurs komiksowy, który od początku cieszył się ogromnym zainteresowaniem rysowników z całego kraju, oraz uczestników imprezy.

Sukces pierwszego łódzkiego konwentu był w dużej mierze wynikiem ogromnego entuzjazmu, z jakim Conturowcy przystąpili do realizacji własnych marzeń. Łódzki Dom Kultury również był zauroczony współpracą z młodymi twórcami. Jednak konfrontacja zapału, ale też młodzieńczej niefrasobliwości ówczesnych licealistów, z ustalonymi regułami szacownej instytucji nie mogła wytrzymać próby czasu. Nic więc dziwnego, że w kolejnych latach szeregi organizatorów stopniowo się przerzedzały. Pozostali jedynie najwięksi zapaleńcy oraz ci, którym udział w imprezie mógł przynieść korzyści.

Jestem miłośnikiem sztuki komiksowej. Znam prace wielu polskich rysowników. Uważam, że grafików mamy doskonałych. Często jednak forma opowiadanej historii nie dorównuje warstwie plastycznej dzieła. Na pierwszym konwencie było mało komiksów, które by mnie zainteresowały. Twórcy sprawnie posługiwali się rysunkiem, lecz brakowało im znajomości języka komiksu. Postanowiłem więc zorganizować giełdę, dzięki której młodzi autorzy komiksów mieliby dostęp do materiałów szkoleniowych z całego świata. W kolejnych latach zaczęły napływać na konkurs coraz lepsze prace. Nie było jednak wydawców, którzy chcieliby publikować najciekawsze historie. Zdecydowałem że sam się tym zajmę, aby najlepsze komiksy nie odeszły w zapomnienie. Tak powstał pierwszy katalog konwentowy.

Początkowo młodzi organizatorzy konwentu mieli wiele pomysłów na rozwój imprezy. Wszelako zawsze brakowało ludzi, którzy chcieli je realizować. Kiedy dodatkowo pojawiały się problemy, zapał Conturowców nagle znikał. W grupie brakowało osoby, która miałaby wizję przyszłej imprezy, i potrafiła ukierunkować działania organizacyjne. Urzędnik domu kultury, który „opiekował się” konwentem, nie był zainteresowany funkcją lidera. On przecież zajmował się „ważniejszymi” sprawami. Poza tym, nadawał na innych falach, więc dla młodych ludzi był zupełnie obcy. Od początku przyglądałem się zmaganiom Conturowców z materią domu kultury. Jednak trzymałem się na uboczu, zajmując się tylko giełdą oraz wydawnictwami. Uważałem bowiem, że to ich impreza i tylko oni mają prawo decydować o jej kształcie. Kiedy jednak zauważyłem, że łatwiej rozwiązuję problemy organizacyjne, zaproponowałem Conturowcom większą pomoc. Na jednym ze spotkań przed kolejną imprezą oznajmiłem, że mógłbym zostać koordynatorem działań organizacyjnych. Chłopcy doceniali mój wkład w przygotowanie konwentu, dlatego też o mały włos (Agnieszki) nie zostałem kierownikiem imprezy. Kto wie, jak wglądałby dzisiejszy festiwal, gdybym wtedy objął tę funkcję?

Jednak historia potoczyła się inaczej. Conturowcy znaleźli lidera w postaci Jakuba Wiejackiego. Z jego inicjatywy powstało pierwsze stowarzyszenie. Postanowiłem nie przeszkadzać, choć przeczuwałem dalszy rozwój wydarzeń. Usunąłem się w cień i wróciłem do wcześniej podjętych działań. Niekiedy sugerowałem drobne zmiany, albo nowe posunięcia organizacyjne. Wybrałem spokojną drogę ewolucji, zamiast gwałtownych przemian. Może źle zrobiłem?

ciąg dalszy...