Ciekawe, jak by się poczuł autor, twórca popularnej serii, gdyby zobaczył nowy komiks swojego cyklu stworzony ze skanów starszych jego prac, fikuśnie zmontowanych przez rządnego sławy (a raczej pieniędzy) osobnika? Pytanie to nabiera szczególnego wymiaru w dobie coraz częstszych realizacji wspomaganych Sztuczną Inteligencją.
słynne stoisko Klosa w budynku Textilimpexu podczas łódzkiego festiwalu komiksu
Nigdy specjalnie nie podobały mi się komiksy z serii Kloss. Nawet w czasach, kiedy pasjonowały mnie historie w nich opowiadane. Gdy nie znałem jeszcze znaczenia słowa grafoman :( Zeszytami gardziłem bardziej, jak zacząłem poznawać światowe dziedzictwo literatury obrazkowej. Byłem wręcz zaszokowany ich olbrzymią popularnością wśród czytelników. Bo oni wciąż nie znali prawdziwego oblicza historii ilustrowanych :( Przykro mi to stwierdzić, ale rodzima twórczość, w obszarze dziewiątej sztuki, nigdy nie miała wielu artystów godnych zapamiętania. Takich, którzy mogliby poszczycić się globalnym wpływem na pojmowanie gatunku. Nieliczne, drobne wyjątki tylko potwierdzają regułę :( Natomiast lokalne uznanie, wielu cenionych artystów zawdzięcza chyba sentymentowi leciwych już miłośników sekwencyjnych obrazków do czasów młodości. Kiedy to fanatycy komiksu zdani byli wyłącznie na podziwianie sporadycznych, skromnych emanacji twórczych. Bowiem publikacje rysunkowe stanowiły wtedy rzadkie objawienia pośród pustyni ówczesnej oferty czytelniczej.
Kiepskie rysunki, sztuczne dialogi oraz „sprane” kolory, dobierane z wyjątkowo ubogiej palety, nie przeszkodziły w popularności zeszytów z przygodami Hansa Klossa w naszym kraju. A nawet (podobno) za granicą. Głównym powodem owych „sukcesów” był brak w tamtym czasie poważnej alternatywy dla sensacyjnej serii. Ważnym elementem promocji cyklu był zapewne serial filmowy, który można było oglądać na czarno białych telewizorach. Kolejne dekady ubóstwa komiksowego rynku oraz nowe rzesze wygłodniałych czytelników wzmacniały tylko efekt kultowości naszego szpiega, w mundurze oficera Abwehry :) Telewizyjna produkcja nie sfilmowała wszystkich opowiadań literackiego pierwowzoru. Komiksowe adaptacje użyły ich jeszcze mniej. Istniała więc niewielka przestrzeń do zagospodarowania. W międzyczasie autorzy oryginału odeszli już z tego świata. A że „natura nie znosi próżni”, z okazji łatwej monetaryzacji szemranej inicjatywy, za pomocą „atrakcyjnego” dla wielu miłośników historii obrazkowych tematu, skorzystał cwany osobnik. Na podstawie opowiadania, które wcześniej nie zostało zilustrowane, stworzył nowy komiks. Jednak nie zrobił tego, kopiując odręcznie kolejne obrazki. Tak, jak to „za komuny” robiły poważne wydawnictwa, sztucznie omijając zarzut fałszerstwa. Sprytny grafik wybrał znacznie prostszą metodę ;) Mianowicie, zeskanował strony komiksów wydanych wcześniej. Następnie, korzystając z „pozyskanego” w ten sposób materiału, przy pomocy programu graficznego zmontował odpowiednio kadry nowej opowieści. Niewątpliwie, owa „produkcja” wymagała sporego nakładu pracy. Jakiegoś pomysłu na dość skomplikowaną realizację. Inicjatywa była zapewne przejawem grafomańskiej kreatywności. Ale czy była twórcza? Raczej miała czysto merkantylny charakter :( Tak skrupulatne podrabianie stylu innego autora, to bez wątpienia fałszerstwo. Nawet, jeśli czynione jest w „zbożnym celu”. Czy można sobie pozwalać na używanie pracy innego autora bez jego zgody? To raczej pytanie retoryczne.
Fałszerz, w swojej adaptacji, zachował charakter rysunku oraz klimat opowieści pierwowzoru. Dzięki zastosowanej metodzie kopiowania nie stanowiło to żadnego problemu. Zapewne wierność oryginałowi była jedyną pozytywną cechą tego przedsięwzięcia. Lecz nie sądzę aby nowy „artysta”, cyfrowo „stemplując” kolejne kadry komiksu, robił to w hołdzie dla uznanego twórcy. Bowiem zeszyty z agentem Klossem uważane były zawsze (nie tylko przez grafików), za miernie rysowane. Nawet w czasach ich największej świetności. Kolejna opowieść nikomu więc nie przyniosłaby sławy. Zwłaszcza taka, która powstała w atmosferze występku. Niewątpliwie ta historia „została stworzona dla pieniędzy” :( Jestem niemal pewien, że twórca podróbki wykorzystał popularność serii wyłącznie w celach merkantylnych. Zamierzał wypłynąć na fali sentymentu do popularnego bohatera. Czerpać własne korzyści z wysiłku innych. Jakże ta koncepcja była bliska sposobowi myślenia festiwalowego dyrektoriatu :( Dziwi mnie jednak, że ów oszust (bo chyba tak należało go nazywać) nie wstydził się podpisać „swojego dzieła”. Być może dumny był z efektów takiej pracy :(
Naturalnie fałszerz, swoim chorym pomysłem, zainteresował dyrektora łódzkiego festiwalu komiksu. Mamut zawsze był łasy konwentowych atrakcji robionych przez podmioty zewnętrzne. Nigdy też, w sposób widoczny, nie przejawiał żadnych rozterek moralnych. Na początku jego rządów niewiele było oryginalnych atrakcji eventowych. A przecież zwierzak nadal był „na dorobku” w kulturalnej instytucji, musiał więc ciągle „błyskać” nowymi inicjatywami. Dlatego propozycja cwaniaka grafomana bardzo mu się spodobała :) Nie namyślając się długo, postanowił wydać „atrakcyjny” zeszyt z serii: „Kapitan Kloss” pod egidą festiwalu komiksu. Oczywiście zrobił to używając środków przeznaczonych na imprezę. Równocześnie, autorowi kontrowersyjnego projektu udostępnił za darmo sporą przestrzeń w strefie targowej konwentu. Zafundował także fałszerzowi gigantyczny baner reklamowy. Aby w pełni wykorzystać możliwości promocji inicjatywy wątpliwej proweniencji :(
W ten sposób poznałem Klosa (tak nazwaliśmy fałszerza w grupie orgów). Wydawał się dziwnym, ale rozumnym człowiekiem, z własnymi pomysłami, które ciągle stwarzały problemy festiwalowym orgom. Jednak nie miał najmniejszej koncepcji wypromowania „swojego dzieła”. Mamut zlecił mi opiekę nad właściwą prezentacją powrotu niegdyś popularnego, komiksowego szpiega. Byłem przecież odpowiedzialny za całą przestrzeń targową łódzkiej imprezy. Początkowo stoisko Klosa umieściłem w dobrym miejscu antresoli, w budynku Textilimpexu. Autor podróbki komiksu miał jakieś kontakty z grupą rekonstrukcyjną. Namówił ich więc do wypożyczenia oryginalnego niemieckiego motocykla z czasu wojny. Zrobił to zapewne, aby stworzyć właściwy klimat dla publikacji :) Razem z obsługą techniczną budynku sprawdziłem możliwości logistyczne, umieszczenia sporego eksponatu na ekspozycji. Pomysł był wykonalny. Lecz do realizacji nie doszło, ze względu na megalomanię Klosa :( Mianowicie, sponsorowany przez Mamuta baner rozrósł się do gigantycznych rozmiarów. W efekcie, nie miałem już dla niego na półpiętrze odpowiedniego miejsca. Musiałem więc stoisko oraz sporą płachtę przenieść na parter budynku. Niestety, w nowej lokalizacji nie można było powiesić wielkiej reklamy komiksu :( Dlatego zaprojektowałem oraz wykonałem z aluminiowych rurek specjalną konstrukcję (ramę), podtrzymującą materiał plakatu, z wizerunkiem okładki. Na szczęście, zwierzak nie szczędził wtedy środków :) Pozostało tylko zmontować całe stoisko. Lecz ta prosta czynność przekraczała zdolności manualne „artysty” Klosa :(
Nie miałem zamiaru dłużej wyręczać go w pracy nad jego ekspozycją. Wystarczająco dużo już dla niego zrobiłem. Przecież przed imprezą musiałem zająć się przygotowaniem własnego stoiska. Wkrótce okazało się, że „niedzielny artysta” nie potrafił używać zwykłego noża do tapet :( Nic więc dziwnego, że podczas montażu banera do ramy szpetnie zaciął się w łapkę. Wywołał tym samym nieoczekiwaną sensację wśród orgów. Nie widziałem całego zdarzenia, ponieważ byłem zajęty pracą. Ale podobno krew „sikała” z jego rany tak, że przerażeni ochroniarze wezwali pogotowie. Podejrzewam jednak, iż owo samookaleczenie powstało w akcie desperacji. Bowiem Klosu nie chciało się aranżować własnego kramu. A może rzeczywiście nie potrafił tego zrobić :( W dokończeniu ekspozycji pomógł nieobecnemu wystawcy mój znajomy (Paweł) oraz przygodni wolontariusze. Natomiast ślady „tragedii” usunęły zawodowe sprzątaczki. Tym razem obyło się bez ofiar w ludziach :)
Fałszerz Klos przeżył. Na drugi dzień, podczas otwarcia festiwalu, pojawił się jak nowo narodzony :) Nie pamiętam, czy miał zabandażowaną łapkę, czy tylko plaster skrywający powierzchowną ranę :( Po raz kolejny zaskoczył mnie nowym, dziwnym pomysłem. Zamiast obiecanego motocykla w międzyczasie „załatwił” oryginalnego kubelwagena, wraz z obsługą. Niewielką grupką statystów odzianych w stroje „z epoki”. Matkowała im jakaś staruszka. Podobno zasłużona profesorka historii. Cała ekipa robiła raczej zabawne wrażenie niepewnych człowieków, którzy nagle znaleźli się w niewłaściwym miejscu i czasie. Trzeba przyznać, że Klos „na trzeźwo” potrafił zadbać o klimat :)
Pogoda w tym dniu była jesienna. Niebo lekko zachmurzone. Rzekomo w telewizji zapowiadali po południu opady deszczu. Nic więc dziwnego, że rekonstruktorzy obawiali się mokrego wpływu na kondycję „antycznego” pojazdu (który przecież nie posiadał dachu). Klos zaproponował wtoczenie kubelwagena do wnętrza budynku. Oczywiście, pomny wcześniejszych kłopotów generowanych przez „artystę”, nie wyraziłem na to zgody. Decyzji nie zmieniłem nawet po wysłuchaniu pretensji zasuszonej profesorki. W rezultacie mojej odmowy rozżalona paniusia wykonała tradycyjnego focha i odjechała spod budynku Textilimpexu na karty historii. Razem z cennym eksponatem :( Zatem festiwalowi goście powinni być mi wdzięczni, za ostrą decyzję w sprawie kubelwagena. Dzięki temu wszyscy przeżyli bez uszczerbku na zdrowiu do końca imprezy. Nawet fajtłapa Klos ;) Deszczu naturalnie tego dnia nie było... Nie wiem jak fałszerzowi poszła sprzedaż (czy może promocja) podrobionego komiksu. Dłużej nie interesowałem się tym tematem. Lecz niewątpliwie, dzięki opiece „siły wyższej” (czyli dyrektora festiwalu) roztoczonej nad Klosem, osobnik zyskał ogromny potencjał. Znalazł się przecież w najbardziej atrakcyjnym miejscu handlowym dużej imprezy komiksowej. Zapewne to wykorzystał :)
Kilka lat później, już w Atlas Arenie, moje stoisko komiksowe odwiedził znajomy policjant z Łodzi. Również miłośnik literatury obrazkowej. Poprosił mnie o wystawienie do sprzedaży owego słynnego komiksu z przygodami kapitana Klossa. Zapytałem go z ciekawości, jak zdobył to unikalne wydawnictwo. Odpowiedział, że zeszyt kupił kiedyś na łódzkim bazarze. Zasugrtował też, żebym zażądał za niego dość wysoką cenę (niby że taki rarytas). Wyłożyłem komiks na ladzie, ponieważ z doświadczenia wiedziałem, iż z policją (lub milicją) handlarz nie powinien raczej polemizować. W trosce o własne zdrowie :( Dziwnym trafem, po pewnym czasie, przy moim kramie zjawił się „znajomy artysta”. Przywitał mnie od razu stwierdzeniem: „Widzę, że sprzedajesz mój komiks”. (?!) Wtedy przyjrzałem się publikacji dokładniej. Została nieźle wydana, choć rysunki nadal były kiepskie. Posiadała logo łódzkiego festiwalu komiksu, musiała więc być drukiem eventowym. Jednak nie pamiętałem, żeby tytuł widniał w oficjalnym spisie wydawnictw konwentowych. Zadzwoniłem tedy do Mamuta, aby rozwiać wszelkie wątpliwości. On zaś wytłumaczył mi, że po wydaniu komiksu pojawiły się jakieś problemy, w kwestii praw autorskich, oraz żebym traktował zeszyt jako wydawnictwo fanowskie. (?!) Zastanowiłem się, dlaczego nie sprawdzona publikacja, mimo braku zgody prawowitego twórcy, została wydana pod szyldem festiwalu? Natomiast fakt, że komiks wbrew temu trafił na rynek, był osobnym zagadnieniem. W historii łódzkiej poligrafii (na przestrzeni dekad), wielokrotnie zdarzało się, że niektóre tytuły „przenikały” na bazar przez dziurawe mury drukarni :( Chyba nie powinienem podejrzewać dyrektora festiwalu komiksu, o współudział w tak niecnym procederze ;)
Reasumując. Komiks opisujący nieznaną przygodę kapitana Klossa usunąłem szybko ze swojego stoiska. Po festiwalu zwróciłem go właścicielowi tłumacząc, że nie chciałem handlować „niepewnym” towarem. Wkrótce też zapomniałem o sprawie :) Jednak sporna publikacja żyła nadal własnym, niezbyt skrytym bytem. Ostatnio zauważyłem, że można ją nabyć (za dość horrendalną cenę) na jednym z portali aukcyjnych. Oczywiście komiks ten uda się również pobrać od Chomika. Ktoś ciągle na nim zarabia. A jego prawdziwi twórcy pewnie przewracają się w grobie :(
Tekst został napisany człowiekiem.
Zrób sobie festiwal
Legenda o złym Witku
- wstęp do nowej historii Festiwalu Komiksu w Łodzi
Nisza w niszy
- opowieść o miejscu bardzo przyjaznym organizatorom
Milczenie owiec (a raczej baranów)
- historia pewnego, tajemniczego spotkania
W krainie ślepców...
- poznajemy skład pierwszego dyrektoriatu
Komiksowa agencja wycieczkowa
- ciekawe podróże dyrektoriatu na sam kraniec świata
Wystarczy być...
- co należy robić, aby trwać na cieplutkim stołku
Wystawy...
- przeróżne wystawy oraz ekspozycje z festiwalem związane
Vox populi
- głos ludu stowarzyszonego oraz obcego
Dyrekcja cyrku w budowie
- odyseja ekipy orgów po ciekawych miejscach Łodzi
Orgi oraz woły
- o tych, którzy pomagają oraz takich, co tylko udają
Inwazja autografożerców
- plaga równie żarłoczna co agresywna, niczym szarańcza
Wartość dodana
- jak z niczego stworzyć coś wartościowego?
Przypadek Klossa
- niemoralna propozycja, przyjęta przez zwierzaka bez żadnej refleksji
ciąg dalszy nastąpi...