września 27, 2019

13 lat prowizorki - Jak spieprzyć festiwal?

8. Jak spieprzyć festiwal?

Co roku, kilka dni po festiwalu, jeszcze nie w pełni sił, ale wreszcie wyspany zjawiam się w gabinecie Sobieraja. Zawsze zadaję mu to samo pytanie. Kiedy zaczniemy przygotowania do następnej imprezy? Kierownik spogląda na mnie tak, jakby wyrosło mi trzecie oko, albo przynajmniej para zielonych czułków, a następnie wraca do przerwanej lektury prasy. Kolejny festiwal jest dla ŁDeKu w tym czasie równie bliski, co kanały na Marsie. Wiem doskonale, że podobną imprezę powinno się zacząć opracowywać zaraz po zakończeniu poprzedniej. Wystarczyłoby aby zajęła się tym jedna osoba. A tymczasem, na przygotowania nie ma żadnych środków. ŁDeK nie podzieli się kasą nawet, jeśli festiwal przyniesie dochód większy od przewidywanego. Nigdy w historii łódzkich imprez nie uwzględniono w budżecie wydatków na przyszłe działania organizacyjne. Choćby tylko, na skromną publikację promocyjną. Kierownik wstrzymuje się z wydatkami do momentu, kiedy otrzyma potwierdzenie przypływu gotówki od sponsora. Czyli jakieś dwa tygodnie przed imprezą!... Przecież bez wcześniejszych inwestycji nie „wyczaruje się” przyzwoitego festiwalu nawet za sto lat.

Mimo pierwszego niepowodzenia, nadal zajmuję się „budzeniem” organizatorów. W styczniu rozpoczynam kolejne natarcie. Tym razem reakcja Sobieraja jest nieco inna. „Panie Witku, ubiegłoroczny budżet ŁDeKu jeszcze nie jest zatwierdzony, a w tym roku mamy dostać na działalność domu kultury połowę dotychczasowych środków. Nie wiadomo, czy będą pieniądze na pensje dla pracowników, a Pan mi tu pieprzy o jakimś festiwalu”. Pod nawałem argumentów wycofuję się „z podkulonym ogonem”, choć to najwyższy czas, aby podtrzymać, a nawet wzmocnić „międzynarodowość” łódzkiej imprezy. W poprzednich latach, „przez telefon”, sam promowałem imprezę na świecie. Robiłem to za własne pieniądze, których oczywiście nikt nie zamierzał mi zwrócić. Bo niby dlaczego? W trakcie planowania festiwalowych wydatków nie przewidziano na ten cel żadnych środków...

Kolejny ruch wykonuję przed WSKą (Warszawskie Spotkania Komiksowe), w marcu. Zazwyczaj mam już wtedy przygotowane materiały reklamujące festiwal, oraz majowe Targi Komiksu. Targi zresztą to moja impreza. Powołałem je kiedyś do życia, aby pokazać conturowcom, że można zrobić fajną imprezę praktycznie bez kasy. W trakcie targów również odbywał się kiermasz, realizowane były wystawy, a nawet konkurs komiksowy. Oczywiście nie można porównywać tej imprezy z festiwalem. Przygotowywana była zazwyczaj w atmosferze niechęci zarówno ze strony wydawców (Egmont nigdy się nie pojawił), jak i części środowiska (Warszawa-Łódź). Tak się dziwnie składało, że warszawiacy organizowali, w ostatniej chwili, własne spotkania w tym samym terminie. Tak jakby na kolejne imprezy komiksowe brakowało miejsca w kalendarzu. Dzięki temu, nie mogłem specjalnie liczyć na stołecznych gości.

Sobieraj jedynie tolerował targi. Nie przynosiły one wielkich dochodów ŁDeKowi. Ale również, nie powodowały strat. Kierownik pozwalał mi organizować imprezę, w nagrodę za pomoc przy konwencie... Przeważnie były to spotkania kameralne. Ale zdarzało się również, że na targach pojawiało się kilkuset fanów komiksu. Punkty programu także nie były najgorsze. Starałem się uzupełniać działania konwentowe. To właśnie w trakcie targów zrobiłem po raz pierwszy warsztaty komiksowe. Na jedną z edycji Wojtek Birek przygotował specjalne ilustracje, dotyczące komiksowej alchemii, które później opublikowało AQQ. Z imprezy korzystali sprzedawcy komiksów, autorzy promujący swoją twórczość, oraz początkujący rysownicy. Zadowoleni byli z targów prelegenci i uczestnicy, a także ŁDeK (czyli Sobieraj). Czasami również pani bileterka, jeśli impreza była biletowana, otrzymywała swój „kawałek tortu”. Tylko główny organizator, który spędził wiele godzin na przygotowaniach, oprócz zmęczenia, niczego nie zyskiwał. Ale w ŁDeKu to norma. Ostatnie targi odbyły się w 2003 roku. Następnych raczej nie będzie...

Od kilku lat, od kiedy organizatorzy WSKi wydają na swoje spotkania specjalny komiks, wymieniamy się reklamami imprez. Oni zamieszczają w swojej publikacji informację o festiwalu. Ja natomiast, umieszczam zapowiedź WSKi w katalogu festiwalowym. W tym celu, muszę wcześniej zamówić u autora specjalną ilustrację, albo projekt plakatu festiwalowego. Jestem ciekaw, czy obecny organizator pomyślał o takim szczególe. Oczywiście regulamin konkursu festiwalowego musi być gotowy w tym samym czasie. Tegoroczny miałem zredagowany już w grudniu. Pozwoliłem sobie nawet sporządzić specjalną ulotkę (po francusku), z informacją o łódzkim festiwalu, i regulaminem dla uczestników imprezy w Angouleme. Pomyślałem, że może wreszcie jakiś Francuz wystartuje w naszym konkursie. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że zostanę wyklęty.

Moją wersję regulaminu zamieszczam poniżej. Nie wiem jednak, czy skorzystają z niej obecni organizatorzy. Być może wprowadzą oni jakieś ważne zmiany.

MIĘDZYNARODOWY FESTIWAL KOMIKSU
... października 2004 - Łódzki Dom Kultury
Regulamin konkursu komiksowego
Konkurs jest otwarty dla wszystkich. Tematyka komiksów dowolna. Technika wykonania prac w zakresie: rysunku, malarstwa i fotografii.
W konkursie mogą wziąć udział komiksy nigdzie dotąd niepublikowane. Uczestnik konkursu może przysłać jedną, zamkniętą fabularnie historię komiksową (maksymalnie 8 stron). Plansze wyłącznie w pionowym formacie A3 (297x420mm) lub A4 (210x297mm), powinny na odwrocie posiadać czytelnie napisany tytuł pracy i numer strony oraz dane autora(ów): imię, nazwisko i dokładny adres oraz e-mail. Praca powinna być zapakowana w podpisaną sztywną teczkę, co umożliwi jej zwrot za pośrednictwem poczty (kserokopie nie podlegają zwrotowi).
Komiks należy przesłać na adres: Łódzki Dom Kultury, Traugutta 18, 90-113 Łódź, z dopiskiem: KOMIKS 2004. Termin nadsyłania prac upływa z dniem 31 sierpnia 2004 roku. Wpisowe z tytułu uczestnictwa w konkursie wynosi 25 zł. Prosimy o przesłanie tej kwoty na konto: Łódzki Dom Kultury, Traugutta 18, 90-113 Łódź, PKO BP SA, 91 10203352 125924934, oraz dołączenie dowodu wpłaty do wysyłanych prac.
Do udziału w konkursie zostaną dopuszczone wyłącznie prace spełniające warunki regulaminu. Eksponowane one będą na Wystawie Konkursowej w Łódzkim Domu Kultury podczas Międzynarodowego Festiwalu Komiksu. Każdy uczestnik konkursu będzie miał zapewniony bezpłatny wstęp na wszystkie imprezy festiwalowe. O wynikach konkursu zadecyduje głosowanie specjalnego jury składającego się z członków Akademii Komiksu.
... października 2004 roku w Łódzkim Domu Kultury podczas Międzynarodowego Festiwalu Komiksu zostaną wręczone: Grand Prix MFK, nagrody oraz wyróżnienia. Wystawa Konkursowa po zakończeniu ekspozycji w Łódzkim Domu Kultury, prezentowana będzie w innych miastach Polski. Zdobywca Grand Prix będzie miał zaszczyt zaprojektować plakat Międzynarodowego Festiwalu Komiksu w roku 2005.
Organizatorzy zastrzegają sobie prawo publikacji wybranych prac w katalogu Wystawy Konkursowej, oraz w wydawnictwach okolicznościowych, materiałach prasowych i Internecie jako formę promocji autora i festiwalu.
Po zakończeniu cyklu wystaw oryginały prac konkursowych można będzie odebrać w biurze festiwalu, lub w ciągu trzech miesięcy zostaną odesłane pocztą.

Gdzieś w okolicach maja (lub czerwca) ubiegłego roku, w ramach przygotowań do festiwalu, odbyły się w Warszawie dwa ważne spotkania. Jedno w Egmoncie, a drugie w redakcji Nowej Fantastyki. Z Łodzi wyruszyła kompletna obsada organizacyjna: Andrzej Sobieraj, Piotr Kasiński i ja (Mamut dołączył w stolicy). Podczas spotkania w siedzibie wydawnictwa Egmont, jego przedstawiciel, Tomek Kołodziejczak wykazał się dużym profesjonalizmem. Jako sponsor festiwalu, był doskonale przygotowany do rozmowy. Wiedział czego oczekuje od organizatorów imprezy, oraz co może im zaoferować. Rozmowa przebiegła sprawnie w miłej atmosferze. Jestem pewien, że wszystkie jego oczekiwania zostały w trakcie imprezy spełnione. Egmont również wywiązał się ze swoich zobowiązań. Gdyby wielu było takich sponsorów, to przygotowanie festiwalu byłoby dziecinnie łatwe.

Nieco inaczej przebiegało spotkanie w redakcji Nowej Fantastyki. Wiedzieliśmy wcześniej, że poważnym sponsorem łódzkiej imprezy będzie Instytut Brytyjski. Placówka ta była zainteresowana prezentacją brytyjskiej fantastyki w Polsce. Maciej Parowski, wtedy jeszcze redaktor naczelny pisma, początkowo nie bardzo wiedział jak podejść do tematu, więc rozmowa średnio się „kleiła”. Kiedy jednak do pokoju weszła młoda sekretarz redakcji (czy jakoś tak) Mamutowi oczka się zaświeciły i nagle przejął inicjatywę. Od razu stał się głównym ekspertem w przygotowaniach festiwalowych. „Zwierzak” roztaczał przed obecnymi atrakcyjne wizje w rodzaju: ile to nowy sponsor zamierza przeznaczyć środków na prelekcje, wystawy i publikacje. Jedną z propozycji był katalog festiwalu (na CD) dodawany do każdego numeru czasopisma. Maciej Parowski wyraźnie zachęcony mirażami, przystał na ofertę zorganizowania w czasie festiwalu, „okrągłego” (21) jubileuszu magazynu. Powiedział również, co może w zamian zaoferować łodzianom, w ramach patronatu prasowego oczywiście. Niestety, media zazwyczaj nie dają kasy.

Ja słuchałem. Kasiński zapisywał. Oto fragment jego notatek: „...zapowiedzi festiwalu na łamach NF (Nowa Fantastyka) w numerach sierpniowym, wrześniowym i październikowym oraz relacja z imprezy; materiał w NF o fantastyce brytyjskiej na łamach NF; patronat NF (dla posiadaczy egzemplarza NF tańsze wejście na festiwal); gratisy oraz 3 prenumeraty jako nagrody w konkursie komiksowym; wystawa w czasie festiwalu komiksów z NF; NF deleguje na festiwal krytyka literatury i pism s-f brytyjskich; NF deleguje na festiwal krytyka, znawcę brytyjskiego filmu s-f; Jacek Rodek na festiwalu oraz inne osoby zwiazane z Komiksem-Fantastyką; ŁDK deleguje znawcę brytyjskiego komiksu s-f; przegląd brytyjskich filmów s-f w ŁDK i kinie Charlie; płyta CD z komiksami konkursowymi i Borderline w NF (?)...”.

Ci, którzy byli na festiwalu zobaczyli, jak wyglądała wystawa pod patronatem Komiksu Fantastyki. Chyba zauważyli również jacy prelegenci o fantastyce mówili. W programie imprezy były z nimi roszady do ostatniej chwili. Zachowywali się tak, jakby przyjazd do Łodzi był zesłaniem na Syberię. Chyba sponsor zapewnił im honorarium? Nie wiem, czy była relacja z festiwalu na łamach Nowej Fantastyki. Na pewno jednak, nie było dobrej informacji o zagranicznych gwiazdach. A przecież prace Clinta Langleya byłyby dużą atrakcją galerii zamieszczanej co miesiąc w czasopiśmie. Gdyby tak się stało, liczba uczestników festiwalu na pewno by wzrosła. Tymczasem, jeśli autor nie jest w Polsce znany, spotkanie z nim nie ściągnie publiczności do domu kultury. Ale brak odpowiedniej promocji, to już tradycja w tej instytucji.

Wróćmy jednak do realizacji „fantastycznych” zapowiedzi. Na festiwalu nie było gratisów (stare numery „ze zwrotów”) dla uczestników imprezy, ani prenumerat dla laureatów konkursu. Płyta z komiksami również nie uszczęśliwiła czytelników miesięcznika. Przeglądu filmów fantastycznych także w ŁDeKu nie było (o kinie pisałem wcześniej). Lecz przede wszystkim, nie było ścisłej współpracy odpowiedzialnego organizatora z głównym patronem medialnym imprezy. A kto podjął się tego zadania? Zgadnijcie...

Na spotkaniu w Nowej Fantastyce Mamut (jako ekspert) oznajmił, że posiada już wszystkie materiały do promocji festiwalu, toteż w najbliższym czasie skontaktuje się w tej sprawie z redakcją (a raczej śliczną sekretarz redakcji). Powiedział też, że niedługo będzie miał gotowy plakat imprezy, który również sam dostarczy.

Plakat był już narysowany, ale Mamut zdecydował się go zmienić. W trosce o dobre samopoczucie sponsora, postanowił dodać do projektu jakiś element z brytyjskiej fantastyki. Zapewne wcześniej obiecał coś takiego mecenasowi. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy w połowie wakacji (a może później) Mamut przez telefon oznajmił: „podobno masz zrobić plakat festiwalowy”. Oczywiście wyprowadziłem „zwierzaka” z błędu, przypominając jego deklaracje. Teraz jednak uważam, że powinienem podjąć się tego zadania. Wtedy plakat na pewno nie wyglądałby jak afisz ogłoszeniowy. Fajna ilustracja Sławka Kiełbusa została ukryta pod mało czytelnymi informacjami o atrakcjach imprezy, oraz wielkim logiem głównego sponsora. Zazwyczaj tego typu elementy umieszcza się w taki sposób, aby były widoczne, lecz nie zasłaniały grafiki. Zazwyczaj atrakcje opisywane są na osobnych afiszach. Mamut miał jednak własną koncepcję. Połączył dwie techniki reklamowe w jedną całość. Dobrze przynajmniej, że skorzystał z mojej rady, i część informacji zamieścił u dołu plakatu. Inaczej cała ilustracja byłaby zasłonięta. Nie przeszkodziło mu to jednak w swobodnym przekształcaniu pracy innego autora. Przecież emblematy sponsorów muszą być największe. Widocznie nigdy nie widział plakatu reklamującego dużą imprezę. Potrafił jedynie zaprojektować afisz ogłoszeniowy. Co on robił w szkole? Czy tylko podkradał kanapki kolegom?

Na szczęście Kiełbus umieścił na plakacie duży napis KOMIKS 2003. Dzięki temu, nie było kłopotów z identyfikacją imprezy. Oryginalna grafika Sławka Kiełbusa znalazła się w całości tylko na okładce festiwalowego Komiks Forum. Ja szanuję pracę innych... Niewykluczone, że dzięki swoim zabiegom „artystycznym”, Mamut zniechęca innych grafików do współpracy. Być może dlatego zmienił się autor tegorocznego plakatu.

Promocja festiwalu w Nowej Fantastyce była mizerna. Nic dziwnego, skoro sam Maciej Parowski musiał prosić o plakat festiwalu, oraz informacje z nim związane, przed „zamknięciem” (dopiero) październikowego numeru pisma. Oczywiście wysłałem te materiały, ponieważ ja zazwyczaj po Mamucie „sprzątam”. Instytut Brytyjski nie stwarzał takich problemów naczelnemu Fantastyki. Nic więc dziwnego, że informacje o działaniach Brytyjczyków ukazały się dużo wcześniej. Wynikało z nich jednak, że Międzynarodowy Festiwal Komiksu jest jakimś mało znaczącym elementem przy prezentacji brytyjskiej fantastyki w Łodzi (?!). Czy Mamut naprawdę pracował w reklamie? A może raczej, w dezinformacji...

Łódzki Dom Kultury to instytucja słabo doinwestowana. Chociaż na pierwszy rzut oka, wydawałoby się, że jest inaczej. W gabinetach dyrektorów są najnowsze komputery. Między piętrami śmigają kosmiczne windy. Główne wejście do obiektu jest na europejskim poziomie. Ściany są odmalowane, okna nowe, a podłogi wykafelkowane. Reprezentacyjne, największe pomieszczenia, sala kolumnowa, 7, 221, i 314, mają już klimatyzację. W sali 7 jest nawet winda na półpiętro dla osób niepełnosprawnych. Tylko jakoś się złożyło, że podczas imprez nie była ona uruchomiona. Wiadomo, musi przecież dobrze wyglądać, a nie działać. Żeby świadczyła o efektywnie wykorzystanych funduszach z PeFRonu (czy jakoś tak). Pozorna sielanka rozwiewa się nagle, kiedy przyjrzymy się ŁDeKowi bliżej. Zobaczymy wtedy komputery, które nie działają. Kserokopiarki stanowiące jedynie element wystroju pomieszczenia. Ale przede wszystkim, walkę pracowników domu kultury o każdy spinacz, pojedynczą kartkę papieru, pisak, czy rolkę taśmy klejącej. Żeby dobrze wyglądać, ŁDeK musi oszczędzać.

Przez wiele lat, biuro największej imprezy komiksowej w Polsce dysponowało jedynie, sprzętem komputerowym odziedziczonym po przodkach. Kiedyś miałem wątpliwą przyjemność, instalacji systemu operacyjnego na jednym z kompów. Nie dało się tego zrobić z płyty, a przekopiowanie danych na dysk twardy trwało... kilka godzin. Niestety, mój wysiłek okazał się daremny. Urządzenie to zmarło wkrótce śmiercią naturalną, ze starości. Na szczęście, nastąpiło to dopiero po festiwalu. Strach pomyśleć, co by się stało, gdyby komputer odszedł do krainy wiecznego grania, przed imprezą, albo w jej trakcie.

Do ubiegłego roku ŁDeK nie wiedział co to sieć, a jego pracownicy łączyli się z internetem jedynie sporadycznie, przez telefon. Ponieważ jednak, tego typu rozmowy były limitowane, sprawy festiwalowe musiałem załatwiać we własnym zakresie. Czyli na mój koszt. Pamiętam, kiedy wymyśliłem parę lat temu hasło „komiks w internecie”, aby podłączyć komputer umieszczony w sali kolumnowej do sieci, musiałem przeciągnąć kabel telefoniczny przez kilka pięter, z gabinetu dyrektora. Ale się udało.

Dopiero przed wakacjami 2003 roku, dom kultury dostąpił łaski zjednoczenia się z rzeszą społeczności internetowej. Oczywiście, fakt ten natychmiast wykorzystałem. Przez kilka tygodni gromadziłem adresy komiksowych fanów z całego świata. Było to o tyle trudne, że sprzęt na którym pracowałem, pamiętał jeszcze czasy komputerów ośmiobitowych. Zazwyczaj po odwiedzeniu kilku stron w sieci, czekał mnie restart komputera. Ale nie zważając na takie drobiazgi, konsekwentnie gromadziłem dane. Następnie zacząłem rozsyłać informacje o konkursie i festiwalu po świecie. Dzięki temu, w konkursie pojawiły się prace z Niemiec, Czech, Włoch, Hiszpanii, a nawet Brazylii.

Oprócz kłopotów ze sprzętem, miałem również problemy z pracownicami biura festiwalowego. Panie przez długi czas nie wierzyły, że internetowe połączenia zagraniczne kosztują ŁDeK tyle samo, co brak ruchu w sieci. Pomne kłopotów jakie miały ze zwykłymi telefonami, przez jakiś okres pracownice bały się dotknąć komputera. A przecież ktoś musiał odpowiadać na listy, czasami nawet zagraniczne. Dlatego też, niemal codziennie, odwiedzałem dom kultury, albo telefonicznie kontrolowałem działanie biura. Niestety, wśród organizatorów brakowało osoby znającej dostatecznie język angielski, aby mogła bez wstydu odpowiadać na zagraniczne listy. Problem rozwiązała dopiero sekretarka dyrektora, która znała ten język. Wkrótce też okazało się, że inni pracownicy ŁDeKu również mogą pomóc. Nie było ich wielu, ale niektórzy posługiwali się nawet językiem francuskim i niemieckim. Mimo to, nadal musiałem pilnować, aby tłumaczenia były wykonywane.

Dzięki temu festiwal złapał kontakt w Rosji. Na imprezie pojawili się goście ze wschodu, a organizatorzy przygotowali nawet mini ekspozycję rosyjskich komiksów. Niestety, wkrótce dom kultury przestał się interesować dalszą współpracą. Sobieraj zignorował również, zaproszenie dla polskich twórców, do udziału w Moskiewskiej imprezie komiksowej. Dlaczego jednak miał starać się o podtrzymanie kontaktów z Rosjanami? Przecież festiwal się skończył, a w czasie kolejnej imprezy kierownik miał już odpoczywać na emeryturze. Tak więc, kolejna okazja, do zagranicznej promocji komiksu polskiego, została zaprzepaszczona. A było ich już wiele. Przypomnę tylko oferty Czechów, oraz Jugosłowian.

Co roku wybiera się z Polski ekipa autorów, aby odwiedzić największy w Europie festiwal komiksowy, organizowany we francuskim mieście Angouleme. Działania polskich twórców, w trakcie tej imprezy, są często dużą atrakcją dla francuskich miłośników komiksu. Jednak swoje akcje Polacy zawsze podejmują indywidualnie. Nigdy bowiem, nie było wsparcia podobnej inicjatywy ze strony domu kultury. Nie mówiąc już, o kontaktach między organizatorami obu imprez.

Tymczasem wakacje 2003 roku minęły, i coraz szybciej zbliżał się termin festiwalu. Kierownik wrócił z sanatorium i rozpoczął kolejne przygotowania do imprezy. Często rozmawiał przez telefon ze sponsorami, realizatorami punktów programu, wydawcami, oraz specjalnymi gośćmi imprezy. Nie obyło się także bez nasiadówek u dyrektora domu kultury. Zwyczajne działania organizacyjne. Szkoda tylko, że rozpoczęte miesiąc przed festiwalem. Ale to również było regułą. Mamut oczywiście drygował wszelkimi pracami ze stolicy. Niekiedy „Wielki Inspektor” domagał się efektów działań w taki sposób, jakby nie wiedział jak one są realizowane. Przypominam sobie sytuację, gdy podczas jednego z festiwali, miał pretensję do mnie, że na plakacie nie ma logo ważnego sponsora. Lecz zapomniał o tym, że nowego mecenasa przedstawił organizatorom zaledwie kilka dni wcześniej, kiedy plakat był już wydrukowany. W ubiegłym roku także pojawiły się kłopoty z przygotowanym naprędce przez Mamuta plakatem. Popełnił kilka błędów, które ja musiałem poprawiać. Jednak mistrzostwo świata „zwierzak” pobił, pomagając mi w pracy nad katalogiem.

Katalogi konwentowe opracowywałem od pierwszych imprez komiksowych. Niekiedy jednak, wyręczali mnie w tym „zdolniejsi” redaktorzy. Ale nie będę teraz zanudzał czytelników, historiami o perypetiach związanych z przygotowaniem, oraz drukiem tych publikacji. To opowieść na osobną książkę. Wszelako, zatrzymam się trochę przy ubiegłorocznej realizacji. Materiały otrzymane od sponsora były koszmarnej jakości. Biogramy autorów nudne, opatrzone banalnymi fotkami, a informacje o komiksie brytyjskim pełne błędów, fragmentaryczne i powierzchowne. Również ilustracje miały dziwaczną formę. Zbiór plików graficznych, w różnych nie oznaczonych formatach. Poszczególne obrazki wyglądały tak, jakby zostały wyjęte z komputerowego kosza. W żadnej mierze nie były one reprezentatywne dla potężnego komiksu brytyjskiego. Natomiast, wedle zamierzeń sponsora, miały one stanowić trzon wystawy. Ale o niej napiszę osobno.

Zanim zabrałem się do pracy nad katalogiem, Mamut poinformował mnie, że główny mecenas festiwalu życzy sobie, abym przeznaczył w publikacji kilkanaście stron na prezentację brytyjskiego komiksu. Jednak z materiałów, które otrzymałem dwa tygodnie przed drukiem, nie udałoby się sklecić nawet jednej szpalty przyzwoitej informacji. Przy uzupełnianiu źródeł nie mogłem liczyć na Instytut Brytyjski, ponieważ Mamut ukrywał kontakty z nim przed pozostałymi organizatorami. Ciekawe dlaczego?

Zasięgnąłem więc informacji, via internet, u źródeł. Na stronie AD2000 materiału było mnóstwo. Jednak nie miałem czasu na ich opracowanie. Zajmowałem się wtedy skanowaniem i obróbką komiksów konkursowych. Poprosiłem więc Jurka Szyłaka, aby pomógł mi w tej kwestii. Oczywiście, na doktora zawsze można było liczyć. Gotowy tekst, wolny od błędów merytorycznych (oprócz jednego), otrzymałem wkrótce. Mogłem więc w katalogu złożyć wreszcie, o komiksie w Wielkiej Brytanii, przynajmniej jedną stronę. Drugą ozdobił komiks autorów zaproszonych na festiwal. Pozostałe wolne miejsce przeznaczyłem na publikację prac konkursowych.

Tydzień przed zamknięciem katalogu dowiedziałem się od Mamuta, że wszystkie materiały dotyczące Brytyjczyków, powinienem konsultować ze sponsorem. Było to o tyle dziwne, że moja skromna wiedza była i tak kilkakrotnie większa, niż znajomość tematu u pracowników Instytutu Brytyjskiego. Być może, wtedy właśnie „zwierzak” przeczytał uważnie umowę, którą zawarł ze sponsorem w imieniu organizatorów festiwalu. Powiedział mi, że jeśli nie uzyskam akceptacji mojej pracy od Pani Ani z BC, katalogu nie będzie. Chcąc nie chcąc, musiałem więc skontaktować się z przedstawicielem sponsora. Było to o tyle trudne, ponieważ Pani Ania była bardzo aktywnym pracownikiem Instytutu Brytyjskiego, a ja przekroczyłem już własny budżet telefoniczny, na pół roku z góry.

Na szczęście okazało się, że można z nią łatwiej się porozumieć, niż z Mamutem. W katalogu nie mogłem nic już zmienić. Chyba, że rozpocząłbym pracę od początku, a na to nie było czasu. Uzgodniłem więc z Panią Anią, że przygotuję kolorową ulotkę, z dodatkowymi informacjami o programie Imagine This. Niestety, musiałem ją wykonać w czasie, który przeznaczyłem wcześniej na rozpoczęcie działań w galerii. Dlatego spiętrzyły się mocno prace przy wystawach festiwalowych. Sobieraj ciągle mi to wypominał. A Mamut, nawet nie podziękował za to, że po raz kolejny uratowałem jego tyłek.

W trakcie przygotowań do festiwalu Mamut powtarzał mi wielokrotnie: „Witek zrób wszystko, żeby Pani Ania była zadowolona, a w przyszłym roku dostaniemy od Brytyjczyków jeszcze więcej kasy”. Perspektywa była niezmiernie kusząca, więc schowałem do kieszeni swoje poglądy, dotyczące dyktatorskich zapędów sponsora. Według pomysłu Pani Ani, ulotka informująca o angielskich twórcach miała jednocześnie służyć, jako materiał reklamowy pod autografy. Nie było to zbyt fortunne rozwiązanie, lecz brakowało innej alternatywy. Przecież dotychczasową zasadą imprez komiksowych było, że pojawiają się na nich zagraniczni autorzy, nieznani polskiemu czytelnikowi. Organizatorzy nie drukują żadnych specjalnych katalogów. Natomiast wydawcy oświadczają, że mają dopiero w planach publikacje komiksów zaproszonych gości (?!).

Wymyśliłem więc, aby w dużym formacie i na dobrym papierze wydrukować komiks Millsa i Langleya ze Slainem, który został stworzony specjalnie na łódzką imprezę. Taki materiał doskonale nadawał się pod autografy twórców, a moment podpisywania mógł być bardziej spektakularny, niż zabawa z niewielkimi ulotkami. Podobna forma prezentacji Brytyjczyków również spodobałaby się Pani Ani. I ten argument skłonił Mamuta do wydrukowania niewielkiego nakładu (koszty) komiksowego plakatu ze Slainem.

Mój był pomysł, dlatego ja musiałem zająć się jego realizacją. Otrzymałem na ten cel trochę pieniędzy od „zwierzaka”. Lecz było ich za mało na druk, więc dołożyłem resztę ze swoich, a rachunek zaniosłem skarbnikowi stowarzyszenia. Tak jak się spodziewałem, akcja z plakatami odniosła sukces. Nie wymagałem wcale, żeby Mamut mi za nią podziękował. Jednak liczyłem na to, że zwróci mi wyłożone pieniądze. Nie zrobił tego do dziś.

Opowiem teraz o wystawach. Materiały do ekspozycji brytyjskiej otrzymaliśmy na płytach CD, więc musieliśmy je wydrukować we własnym zakresie. Natomiast, w przypadku internetowego magazynu Borderline, były to już gotowe, kolorowe wydruki, zrzuty z ekranu komputera. Pisałem już, że komiksy firmowane przez AD2000 przygotowane były w amatorski sposób. Początkowo nie można było nawet obejrzeć grafik, ponieważ zapisane były w różnych formatach. Imiona rysowników, jak i pozostałe dane dotyczące pracy, również były zagadką, gdyż katalogi z plikami opisane były jedynie nazwiskiem twórcy. Poradziłem sobie z tym problemem zaglądając na oficjalną witrynę magazynu. Jednak najbardziej porażający był dla mnie dobór, oraz ilość prac przeznaczonych na ekspozycję. Jeśli nawet wśród nich znajdowałem plansze jakiegoś znanego autora, to były one chyba najgorszymi realizacjami w twórczości danego artysty.

Nie rozumiem, dlaczego wśród grafik przedstawiających dorobek AD2000 zabrakło prac takich gigantów, jak: Bolland, McMahon, Ezquerra, Kennedy, Gibbons nie mówiąc już o Bisleyu. Przecież właśnie owi artyści byli przez lata filarami angielskiego magazynu. Całość materiału dostarczonego na ekspozycję przez Instytut Brytyjski przypominała raczej efekt porządków w archiwum, niż celowy zamysł prezentacji komiksu angielskiego. Gdyby było odwrotnie, wystawa okazałaby się prawdziwym szokiem artystycznym, nie tylko dla rodzimych miłośników komiksu. Wszak angielska odmiana sztuki opowieści rysunkowych wyrobiła sobie przez lata odrębny styl, rozpoznawalny przez laików. Dawniej, komiksy Brytyjczyków wywierały poważny wpływ nawet na rynek amerykański. Podobny do tego, jaki obecnie jest zasługą mangi. Tymczasem jednak, realizacja wystawy festiwalowej prezentowała wyłącznie stosunek mecenasa, do organizatorów międzynarodowej imprezy. Nie odkryję Ameryki stwierdzeniem, że do przygotowania dobrej wystawy niezbędny jest poważny, odpowiedzialny, ale przede wszystkim kompetentny człowiek. Taką osobą jest na pewno Wojtek Birek, który realizuje w tym roku wystawę komiksu francuskojęzycznego. Tylko czy poradzi on sobie z pozostałymi organizatorami?

O zeszłorocznej wystawie konkursowej już nieco napisałem. Nie będę jednak rozszerzał tego tematu, bo wyszło by na to, że się chwalę. Ekspozycja pod patronatem Komiksu Fantastyki była taka, jak pozostałe elementy przygotowane przez redakcję Nowej Fantastyki. Dużo wysiłku włożył w jej realizację Tomek Niewiadomski. Jednak dysponował on niezbyt wyszukanymi materiałami, i na pewno nie mógł dokonać cudu. W czasie imprezy prezentowana była również ekspozycja prac, znanych rysowników komiksowych, powstałych dla dziecięcego pisma Miś. Stanowiła ona smakowitą ciekawostkę. Któż bowiem nie chciałby zobaczyć, co nowego wprowadzili do rysunków dla najmłodszych odbiorców doświadczeni autorzy. Szkoda tylko, że Kamil Śmiałkowski, ówczesny redaktor naczelny pisma i pomysłodawca projektu, dostarczył materiały do ekspozycji w dniu otwarcia festiwalu.

Teraz słowo o wystawie środowiskowej, czyli prezentacji najnowszych dokonań twórców młodych, ale z pewnym doświadczeniem komiksowym. Przez wiele lat, ten punkt programu był niemal tak ważny jak ekspozycja konkursowa. Lecz z czasem, chętnych do pokazywania swoich prac było coraz mniej. Obecnie rysownicy ze środowiska łódzkiego zjawiają się dopiero przed imprezą, nie wiedząc nawet, czy będą mogli zaprezentować swoje komiksy szerszemu ogółowi. Kiedyś schemat realizacji tej wystawy był inny. Conturowcy, jako młodzi twórcy, zachęcali innych autorów do udziału w konwencie, i galeria zapełniała się nowymi, ciekawymi pracami. Obecnie, nie ma kto tego robić. Mamut raczej nie ma kontaktu z autorami, a Sobieraj nie zna się na komiksie. Nawet jeśli rysownik sam zaproponuje udział w ekspozycji, a jego prace nie spodobają się kierownikowi, zostanie natychmiast odrzucony. Tak właśnie było w zeszłym roku.

Ale nie trzeba być zdolnym twórcą komiksów, aby uzyskać szansę na własną, indywidualną wystawę w trakcie festiwalu. Wystarczy tylko być ładną studentką ASP i zgłosić się przed imprezą do Mamuta. „Zwierzak” wielokrotne udowodnił, że w swoich działaniach kieruje się inną, niż pozostali organizatorzy, częścią ciała. Co roku, w czasie festiwalu, przewalają się przez dom kultury tłumy miłośników literatury obrazkowej. Dla ludzi z zewnątrz korytarze ŁDeKu, budynku zbudowanego przed wojną, a w międzyczasie przerabianego, stanowią wyzwanie porównywalne, z wędrówką wnętrzem piramidy. Informacja o umiejscowieniu każdego punktu programu nigdy nie jest wystarczająca. Tym bardziej, że często pojawiają się zmiany w opublikowanym harmonogramie spotkań. Uczestnicy imprezy, a nawet sami organizatorzy błądzą więc po korytarzach, poszukując atrakcji lub festiwalowych gości.

W domu kultury jest kilka telewizorów, które w trakcie imprezy rzadko są wykorzystywane. Kiedyś marzyło mi się, aby na ich bazie stworzyć wewnętrzną telewizję festiwalową. Kamery także ŁDeK ma na stanie. Na ekranach telewizorów umieszczonych w strategicznych miejscach, można byłoby zobaczyć inne atrakcje festiwalu, a także dowiedzieć się o zmianach programowych. Wbrew pozorom, to zamierzenie nie jest wcale trudne do zrealizowania. Nie wymaga żadnych inwestycji, natomiast efekt byłby ogromny. Na przykład: ludzie oczekujący bezczynnie w kolejce po autograf mistrza, mogliby również uczestniczyć w imprezie.

Z reguły, na dużych imprezach goście specjalni są odpowiednio wyeksponowani. Przecież, za ich sprowadzenie, płaci się ogromne pieniądze. A ponadto, dodatkową atrakcję może stanowić obserwacja mistrza przy pracy. Tymczasem, w domu kultury preferuje się ukrywanie VIPa w pokoju. Z tego powodu łowcy autografów, miast cieszyć się atrakcjami festiwalu, muszą gnuśnieć w ciasnym korytarzu. Doprawdy, po kilkugodzinnym oczekiwaniu w takich warunkach, mają oni niezapomniane wrażenia z imprezy. Ale niestety negatywne.

Dotychczas rolę łącznika, między programem a uczestnikami festiwalu, pełnił pracownik ŁDeKu, pojawiający się co jakiś czas na giełdzie. Obwieszczał on zgromadzonym o kolejnych atrakcjach, niekiedy myląc się niemiłosiernie. Nic dziwnego. Przecież nie był on znawcą komiksu. Ten przykład uwidacznia kolejny problem organizacyjny. Brak odpowiedniej osoby prowadzącej imprezę. Kogoś znającego się na komiksie, któremu ludzie ze środowiska również nie są obcy. Gdyby taka postać, osoba rozpoznawalna, pojawiła się na imprezie, na pewno nie doszłoby do sytuacji, w której rysownicy zapominają o własnych spotkaniach autorskich.

W ubiegłym roku, publiczność festiwalową poraziła jakość tłumaczeń wypowiedzi zagranicznych gości. Byłem przy tym, jak Mamut werbował kolejnych translatorów. Załatwiał robotę swoim znajomym, którzy zdradzili się przed nim znajomością języka. I chociaż sam nie mógł jej ocenić, zdawał się w zupełności na kwalifikacje tych ludzi. Efekt podobnych działań był dobrze widoczny na imprezie.

Rozwiązanie obu tych problemów jest dziecinnie łatwe. Wystarczy do pełnienia odpowiedniej funkcji zatrudnić osoby z fandomu. Przecież miłośnicy komiksu znają zagadnienie, orientują się również kto jest kim w środowisku. Jednocześnie ludzie ci posługują się biegle różnymi językami, ponieważ często czytają komiksy w oryginale. Niestety, nadal najlepsze pozycje ukazują się za granicą naszego kraju.

Pokazałem kilka przykładów osobliwego podejścia niektórych organizatorów festiwalu do realizacji dowolnego projektu. Przygotowanie tak poważnej imprezy wymaga współpracy odpowiedzialnych ludzi. Nie powinno wśród nich być osobników, którzy nie sprawdzają się w działaniu. Znacie takie przysłowie: „mądry Polak po szkodzie”. Tymczasem okazało się, że „i po szkodzie głupi”. Mógłbym bez problemu sam przygotować kolejną imprezę. Większość prac już i tak wykonywałem. Zacząłbym tylko „nieco” wcześniej. Obecnie nie pracuję, więc mam dużo czasu. Sprawdziłem się wielokrotnie jako organizator, przy najróżniejszych działaniach, więc z pewnością dałbym sobie radę z nowymi wyzwaniami. Wiedział o tym doskonale Sobieraj, oraz wszyscy Conturowcy, z Mamutem włącznie.

9. Co dalej?

Po zeszłorocznych występach „zwierzaka” na festiwalu, postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce. Tym razem, moje działania organizacyjne zacząłem dużo wcześniej. W grudniu przygotowałem nowy regulamin. Spróbowałem również uzyskać poparcie szeregowych, tych nieco bardziej żywych, członków Conturu. Chociaż nie miałem nadziei, że pomogą mi oni znacząco w przygotowaniach, liczyłem na to, że przynajmniej nie będą przeszkadzać w pracy. Spotkanie przyszłych organizatorów zorganizowałem w ŁDeKu jeszcze przed świętami. Zjawili się na nim: Tomek Tomaszewski - przez kilka pierwszych lat, główny organizator konwentu z ramienia Conturu; Piotr Kasiński - dziennikarz, ostatnio rzecznik prasowy imprezy; oraz Bartek Kurc - autor książki o komiksie. Mamauta nie było. Wtedy jeszcze mieszkał w Warszawie, więc nie przyjechałby do ŁDeKu, nawet gdybym go zaprosił.

Podczas spotkania rozmawialiśmy o kolejnym festiwalu. Miedzy innymi o tym, że Sobieraj idzie na emeryturę i ktoś będzie musiał przejąć cały ciężar organizacyjny imprezy. Już na wstępie było wiadomo, że tą osobą nie powinien być Mamut. Kurc i Tomaszewski nie byli zainteresowani tak odpowiedzialną funkcją. Tomek ponadto, nie miał zbyt miłych wspomnień, wynikających ze współpracy z Sobierajem. Pozostało więc nas dwóch. Kasiński i ja. Było mi obojętne, czy Piotr zostanie dyrektorem festiwalu. Wiedziałem, że nie może być gorszy od Mamuta. Jednak on, zasłaniając się nadmiarem obowiązków rodzinnych, zgodził się, że dyrektorem festiwalu powinienem zostać ja. Tak więc, kilku dawnych Conturowców miałem za sobą. Sobieraj również poparł moją kandydaturę. Lecz wkrótce okazało się, że na Kasińskim nie mogę polegać.

Miesiąc po spotkaniu otrzymałem taki list:
Panowie.
Ta niezdrowa sytuacja z wyborem Witka na nowego dyrektora festiwalu nie daje mi spac po nocach. Dlatego chcialem Wam powiedzec, ze byla to decyzja zbyt pochopnie podjeta i nie powina byla zapasc bez konsultacji z Sobierajem i Adamem. Dlatego uwazam te sprawe za niebyla. I przepraszam Was za zamieszanie.
Zapewnia Was, ze zalezy mi na fesiwalu i jak co roku wlacze sie z niemniejszym zaangazowaniem w jego organizacje.
pozdrawiam.
Kasinski

Jak widać dziennikarzowi zabrakło odwagi, aby poinformować mnie osobiście, przynajmniej telefonicznie, o zmianie swojej decyzji. W tym momencie, dla mnie koleś ten stracił twarz. Nie czułem nawet współczucia, z powodu jego bezsennych nocy. No cóż. Pewnie Mamut tupnął nogą i Kasiński natychmiast zmienił front. Ciekawe dlaczego tak bał się „zwierzaka”? A może liczył na łaskawość prezesa, przy podziale festiwalowych łupów? Mimo wszystko, życzę Mamutowi, żeby on bardziej mógł polegać na rzeczniku prasowym łódzkiej imprezy.

Tymczasem na osłodę, Sobieraj zaproponował mi stanowisko dyrektora artystycznego imprezy. W hierarchii organizacyjnej, praktycznie pierwszego po „bogu”. Oczywiście, było to przed tym, zanim się na mnie obraził. Ale co by mi dało takie stanowisko, jeśli w pracy musiałbym ciągle zmagać się z pozostałymi „organizatorami”? Dlatego postawiłem kierownikowi jeden warunek. Mamut musi się zgodzić na moją kandydaturę. Niby drobiazg, ale jak trudny do przełknięcia przez „zwierzaka”. W odróżnieniu od prezesa Conturu, ja pełniąc tę funkcję nie zamierzałem być dyktatorem. Uważałem ponadto, że wszelkie poważne decyzje powinny być omawiane i podejmowane wspólnie. Oczywiście, mój głos powinien być decydujący. Przecież, jako dyrektor artystyczny, byłbym odpowiedzialny za całą imprezę. Jestem pewien, że podołałbym temu zadaniu.

Stanowiskiem nie interesowałem się ze względu splendor, ani korzyści materialne z nim związane. Udowodniłem to wielokrotnie pracując społecznie przy niejednej imprezie. Zazwyczaj, przez cały festiwal, siedzę na giełdzie, więc nawet Mamut mógłby oficjalnie pełnić „honory domu” i „zarywać dupeczki” (jego słowa). Byłoby to dla mnie zupełnie obojętne. Jako dyrektor chciałbym sprawić, aby wreszcie spotkanie miłośników historii obrazkowych przypominało Festiwal Komiksu. Nie zaś, beznadziejne wysiłki amatorów, uwalnianych co roku na kilka dni, z komiksowego getta. Żeby nawet goście z Warszawki nie wstydzili się odwiedzać Łodzi. Zrobiłbym wszystko, aby komiks odnalazł właściwe miejsce w naszej kulturze narodowej. Pomogliby mi w tym ludzie, którzy od dawna wiedzą, że jest to pełnoprawny gatunek sztuki.

No cóż. Miałem takie wzniosłe cele, szczytne ideały... Byłem organizatorem, który wielokrotnie sprawdził się boju... A jednocześnie nie interesowały mnie zaszczyty... Znałem się na komiksie... Cieszyłem się również pewnym szacunkiem w środowisku twórców... Byłem kandydatem idealnym na to stanowisko... O co więc chodzi?!... Jeśli nie wiadomo o co chodzi, to oczywiście chodzi o pieniądze.

Gdybym został dyrektorem, na pewno nie pozwoliłbym prezesowi Conturu zarządzać festiwalową kasą. Musiał mieć tego świadomość, dlatego nie zgodził się na moją kandydaturę. Nie mógł przecież pozwolić na odsunięcie od koryta. Ja również nie miałem ochoty na powtarzające się kłopoty z „organizatorami” oraz ŁDeKową magmą, dlatego sam zrezygnowałem z dalszych działań.

Z perspektywy czasu uważam, że dobrze zrobiłem...

...jest to fragment moich wspomnień, organizatora łódzkiego festiwalu komiksu. Tekst powstał w 2004roku, w momencie pewnego przełomu w historii tej imprezy. Mianowicie, Andrzej Sobieraj (opiekun festiwalu ze strony eŁDeKu) odchodził na emeryturę i nie było wiadomo kto go zastąpi. 13lat prowizorki napisałem piętnaście lat temu. Jednak internetową premierę ma dziś.

ciąg dalszy niewykluczone, że nastąpi wkrótce... :)

1. Pierwsze lata
2. Łódzki Dom Kultury
3. Jaśnie Pan Urzędnik
4. Z czego składa się Contur?
5. Kwestia kasy
6. Konkurs komiksowy
7. Jurorzy i nagrody
8. Jak spieprzyć festiwal?
9. Co dalej?