września 14, 2019

13 lat prowizorki - Konkurs komiksowy

6. Konkurs komiksowy

Pierwszy konkurs zorganizowany został przy okazji łódzkiego konwentu. Mimo skromnej promocji zamierzenia, do udziału w nim przystąpiło wielu autorów z całego kraju. Conturowcy słusznie przewidzieli, jak ogromny potencjał drzemie w narodzie. Odtąd konkurs towarzyszył każdej kolejnej imprezie.

Początkowo w tytule regulaminu widniało sformułowanie: „krótka forma komiksowa”. Wpłynęło ono znacząco na kształt wielu realizacji, doprowadzając do wynaturzeń w materii gatunku. Na wystawie konkursowej można było zobaczyć prace, które z komiksem niewiele miały wspólnego. Przyznacie sami, że szkielety myszy w towarzystwie mechanizmów zegarowych, akwaria z rybkami, gliniane naczynia, a nawet używane podpaski, to nietypowe składniki materii komiksowej. Owe prace powinny być raczej rozpatrywane w kategoriach: rzeźby lub instalacji, nie zaś formy graficznej. Pewnego razu, w ekspozycji konkursowej pojawiła się nawet prezentacja wideo. Tylko co miała ona wspólnego z komiksem? Jedynie jej autor raczył wiedzieć. Niektóre z tych osobliwych prac były nagradzane za oryginalny pomysł, lub planszę w kolorze. Dowodzi to faktu, że nawet jurorzy nie wiedzieli jak traktować takie przejawy twórczości. Moim zdaniem, ów „nowatorski” sposób pojmowania komiksu, miał na celu jedynie ukryć znikome możliwości twórcy. Podobne realizacje przestały straszyć konwentowych gości dopiero, kiedy udało mi się zmienić nazwę konkursu.

Co roku do Łódzkiego Domu Kultury napływało wiele prac. Prezentowały one różny poziom warsztatowy, zdradzając tym wiek oraz doświadczenie autorów. W trosce o najmłodsze pokolenie komiksowych twórców, organizatorzy konwentu wprowadzili do regulaminu kategorię juniorów. Od początku byłem przeciwny takiemu rozwiązaniu. Uważam bowiem, że skoro konkurs ma charakter otwarty, każdy uczestnik winien mieć takie same szanse. Na ocenę prac nie powinny wpływać żadne dodatkowe kryteria. Najlepsze realizacje zawsze będą zauważone. Mój pogląd potwierdził konkurs zorganizowany przy okazji Stulecia Komiksu. Wielu jego uczestników nie podało wieku, więc organizatorzy musieli „na siłę” przydzielać prace do określonych kategorii. Jaki był ambaras, kiedy nagle okazało się, że dojrzały komiks małoletniego twórcy zajął pierwsze miejsce wśród prac seniorów. Natomiast infantylna historyjka dorosłego autora uhonorowana została nagrodą w kategorii juniorów. Być może podziałem na grupy wiekowe Conturowcy próbowali odseparować część słabszych prac od właściwego konkursu. Może chcieli też zwiększyć szanse najmłodszych autorów. A przecież wystarczyło zorganizować osobny konkurs dla dzieci.

Konkursy dla najmłodszych autorów komiksów pojawiły się w programie festiwalu dopiero w ostatnich latach. Jednak sposób realizacji tego zamierzenia był równie powierzchowny, jak przygotowanie całej imprezy. Organizatorzy zajęli się edukacją przy pomocy komiksu, nie zwracając najmniejszej uwagi na edukację komiksową. Ważniejsze były dla nich kolorowe malowanki na zadany temat, niż czytelne przedstawienie problemu. Dlatego wśród prac konkursowych dominowały plansze zawierające przeróżne układy nie powiązanych ze sobą obrazków. Nasuwa się pytanie. Czy dziecka nie można nauczyć przekazywania myśli za pomocą logicznego ciągu obrazów? Ale któż miałby to zrobić, skoro sami pomysłodawcy konkursu komiksowego byli dyletantami w tej dziedzinie. Jedyną zaletą ich komiksów edukacyjnych, wydanych przez Urząd Miasta, była jakość papieru, na którym zostały wydrukowane. O atrakcyjności tych publikacji najlepiej świadczy brak zainteresowania darmowymi egzemplarzami wśród uczestników festiwalu. Podobno komiksy te miały edukować, a nie odstraszać czytelników. Gdyby jednak na zlecenie Urzędu Miasta powstały przyzwoite scenariusze, nie zaś bezduszne instrukcje BHP. Jednocześnie do ich wizualizacji zatrudniono rysowników sprawnie posługujących się językiem obrazkowym. Efekt na pewno byłby odwrotny. A może Centrum Zarządzania Kryzysowego przy UM Łodzi (obecny patron konkursu), zamiast trwonić pieniądze z naszych podatków na efektowne przedsięwzięcia, zorganizowałoby konkurs z prawdziwego zdarzenia? Najpierw dobry scenariusz. Następnie zdolni rysownicy. Komiks który by powstał, miałby szansę odnieść sukces nawet na wolnym rynku. Przykładem takich realizacji, są coroczne akcje wydawnictwa Egmont, podejmujące ważne tematy, a jednocześnie promujące utalentowanych twórców. Ale wróćmy do dzieci. Organizatorzy festiwalu co roku postępują w niezmienny sposób. Zamiast edukować młodych autorów, być może przyszłych twórców komiksów, zadowalają się jedynie prezentacją dziecięcych prac. A wystarczyłoby, razem z regulaminem konkursu, rozesłać do szkół broszurę wyjaśniającą zasady narracji obrazkowej. Uczniowie z pomocą nauczycieli daliby sobie na pewno radę z materią komiksową.

Osobny problem konkursu, to wytwory pełnoletnich grafomanów komiksowych, bombardujących co roku konwent własną twórczością radosną. Prace te wyraźnie obniżają poziom wystawy, oraz znacząco wpływają na ocenę kondycji polskiego komiksu. Conturowcy zawsze byli zdania, żeby na ekspozycji prezentować wszystkie komiksy biorące udział w konkursie. Mój pogląd w tej kwestii był odmienny. Oczywistym jest, że w każdym konkursie (nie tylko komiksowym) zdarzają się prace lepsze i gorsze. Jednak tych ostatnich nie powinno się w żaden sposób popularyzować. Wszystkie komiksy mają prawo do sprawiedliwej oceny przez jurorów. Ale wyboru prac do ekspozycji powinien dokonywać jedynie komisarz wystawy. Tak też zrobiłem, kiedy objąłem stanowisko komisarza przed festiwalem 2003 roku. Nigdy w historii imprezy nie było tak pozytywnych recenzji wystawy konkursowej.

Awans na komisarza zawdzięczałem skrupulatnemu egzekwowaniu regulaminu. Zagadnienie to przez wiele lat było obojętne pozostałym organizatorom konwentu. Zazwyczaj prace Conturowców oraz ich znajomych pojawiały się na wystawie w ostatniej chwili, czyli długo po oficjalnym terminie zgłoszenia. Ponadto, komiksy te dziwnym trafem zajmowały najbardziej eksponowane części galerii. Takie postępowanie miało niewiele wspólnego ze sprawiedliwym traktowaniem wszystkich uczestników konkursu. A już na pewno, nie powinni czynić tak organizatorzy poważnej imprezy. Wielokrotnie upominałem spóźnialskich, ale autorzy nie traktowali poważnie moich uwag. Wszak proceder ten był od lat akceptowany, aż stał się regułą. Postanowiłem temu zaradzić. Zawsze przed festiwalem zajmowałem się spisywaniem konkursowych prac. Wiedziałem więc, które z nich zjawiły się po terminie. Moja akcja polegała na tym, że na wystawie, obok spóźnionych komiksów przylepiłem żółte kartki z adnotacją: „praca poza konkursem”. Natomiast dla jurorów przygotowałem aktualną listę uczestników konkursu. Pozostawał jeszcze komisarz wystawy, który zazwyczaj głuchy był na moje uwagi, lecz łatwo ulegał wpływom kolegów. Dlatego też, swoją akcję przeprowadziłem tuż przed obradami jury, czym zaskarbiłem sobie dodatkową „wdzięczność” maruderów. Jak widać, nie tylko urzędnicy ŁDeKu stwarzali problemy.

Idealny regulamin powinien być prosty i komunikatywny, aby wszystkie reguły były zrozumiałe dla czytelnika. Jednocześnie lapidarny w formie, którą można łatwo spopularyzować. Szczegółowe warunki powinny odpowiadać możliwościom domu kultury w zakresie obsługi konkursu, oraz autorom w nim uczestniczącym. Kilka lat upłynęło zanim wycyzelowałem regulamin do obecnej formy. Ponieważ wielu twórców miało problemy z materią komiksową, ograniczyłem ilość prac, aby każdy autor koncentrował się na jednym pomyśle. W takim rozwiązaniu widziałem również szanse dla nadmiernie płodnych rysowników. Umożliwiłem też, szerszą prezentację komiksów zrealizowanych na komputerze. Drukarki formatu A3 są trudno dostępne, natomiast A4 jest standardem. Wzorem światowych imprez komiksowych wprowadziłem zasadę, iż laureat konkursu realizuje plakat kolejnego festiwalu. Ponieważ zależało mi na wysokim poziomie konkursu, często zachęcałem doświadczonych twórców do wzięcia w nim udziału. Możliwość sprawdzenia własnych umiejętności, w konfrontacji z najlepszymi, powinna być motywacją dla początkujących rysowników. Dzięki internetowi spopularyzowałem konkurs na świecie.

Wystarczył jednak rok, aby nowi organizatorzy festiwalu wprowadzili własne „usprawnienia”. Zaczęło się od powołania kasty zawodowców. Według słownika języka polskiego, zawodowiec to: „ten, kto pracuje zawodowo w jakiejś dziedzinie”, czyli praca ta przynosi mu pewne dochody. Śmiem twierdzić, że nie ma w naszym kraju twórców, którzy zawodowo zajmują się komiksem. Oczywiście jest kilku rysowników, którzy zarabiają publikując swoje historie. Ale gdyby dzięki tym środkom musieli się utrzymać, dawno zmarliby z głodu. Czy można więc nazwać ich zawodowcami? Organizatorzy festiwalu znaleźli jednak rozwiązanie tego dylematu. Postanowili, że „zawodowcy... (to) twórcy mający za sobą publikacje w albumach lub czasopismach dostępnych w oficjalnym obiegu”. Ponadto, również „debiutanci, zdobywcy pierwszych trzech miejsc... w kolejnych konkursach będą startowali... (jako) zawodowcy”. Proste.

Według takiego sposobu myślenia, autorzy komiksów opublikowanych w katalogu festiwalowym to także zawodowcy. Przecież wydawnictwo jest (jak najbardziej) w oficjalnym obiegu. Co prawda, nigdy nie otrzymali oni żadnego honorarium za publikację, ale już są zawodowcami. U nas wszystko jest możliwe. W kraju, w którym na stoiskach komiksowych w dużych księgarniach publikacje polskich autorów policzyć można na palcach jednej ręki, pojawią się nagle setki zawodowych twórców komiksu. Nigdy nawet o tym nie marzyłem.

Ciekaw jestem kto będzie decydował o przydziale do odpowiedniej kategorii, jeśli autor komiksu zapomni podać, że jest zawodowcem lub amatorem. Przecież żaden z organizatorów nie zna wszystkich publikujących twórców. Co z tego? Na komiksie również się nie znają, a decydują o ważnych sprawach z nim związanych. Może selekcji dokona sprzątaczka? Pani ta już kiedyś odegrała ważną rolę w historii konwentu.

Pieniędzy na nagrody zawsze było mało. Nawet Sobieraj wstydził się podawać w regulaminie ich pełną pulę. Miał przecież świadomość, jak znikome są to środki, w porównaniu z innymi konkursami. W jaki sposób zostaną rozdzielone tegoroczne nagrody? Czy „zawodowcy” dostaną większą kasę, natomiast amatorzy będą musieli zadowolić się dyplomem i... paczką dropsów? A może organizatorom zależy bardziej na początkujących twórcach? Czy „zawodowców” ucieszy jedynie uścisk dłoni prezesa (Conturu)?

Gdzie się podziała otwartość konkursu i równość wszystkich jego uczestników? Rzeczywiście, co roku na wystawie pojawiały się prace autorów z większym doświadczeniem. Była to dla nich jedyna okazja prezentacji nowych komiksów, bowiem wydawcy rzadko po nie sięgali. Historie te były często nagradzane. Wyraźnie podnosiły też poziom konkursu. Ich autorzy, znani i doceniani w środowisku, chętnie odwiedzali łódzką imprezę, ponieważ mieli tu możliwość promocji własnej twórczości. Dzięki nim Łódź zyskała miano: „polskiej stolicy komiksu”, a miasto stało się Mekką dla ludzi zainteresowanych literaturą obrazkową. Rozumiem że obecni organizatorzy festiwalu postanowili zniechęcić „zawodowców” do udziału w konkursie. Przecież co roku odbierali oni nagrody słabszym rysownikom. Bo ile razy można pozwolić takiemu Gawronkiewiczowi na zdobycie Grand Prix? Cóż z tego, że jest on w naszym kraju jednym z najlepszych twórców komiksu. Ba, doceniają go nawet za granicą. Pamiętam gorzkie żale młodego adepta sztuki komiksowej Olgierda Ciszaka, opublikowane ładnych parę lat temu na łamach AQQ. Pisał on, że Przemek Truściński ciągle bierze udział w konkursie i zdobywa nagrody, blokując tym szanse młodych, zdolnych twórców. Minęło trochę czasu, i Ciszak również został na festiwalu doceniony. Publikuje także swoje komiksy, które znacznie różnią się od debiutanckich prac. Przeszedł pewną drogę. Może stracił czas, lecz zyskał umiejętności. Amatorzy powinni rozwijać swój warsztat, a nie myśleć o laurach. Jeśli jednak pewni są własnych możliwości, niech zmierzą się z najlepszymi... Wśród laureatów nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej wielu jest posiadaczy kilku statuetek Oskara. Jednak nikt nie próbuje wyodrębniać dla nich osobnej kategorii. W rozgrywce mają takie same szanse jak debiutanci.

Organizatorom festiwalu również nie przypadła do gustu „nowa świecka tradycja”. Mianowicie: laureat Grand Prix projektuje plakat kolejnej imprezy. A może Mamut nie potrafił się do tego odpowiednio zabrać? Zanim popadłem w niełaskę rozmawiałem o plakacie z Jerzym Ozgą (laureat 2003). Z jego strony nie było żadnego problemu. Zgodził się przygotować projekt na wiosnę (okolice WSKi). Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że plakat opracowuje ktoś inny. Czyżby znany i ceniony grafik zawiódł? Śmiem wątpić. Słyszałem, że Mamut zaczął poszukiwania nowego wykonawcy plakatu dopiero, kiedy termin imprezy wyraźnie już zarysował się w kalendarzu. Szło mu nie sporo, ponieważ autor miał tylko rozrysować jego pomysły. A nikt jakoś nie chciał pracować pod dyktando Mamuta. Czyżby więc Tomek Piorunowski, jego dawny kolega z liceum, uległ wpływom „zwierzaka”? A może jest on ostatnią osobą, na którą prezes Conturu może jeszcze liczyć?

...jest to fragment moich wspomnień, organizatora łódzkiego festiwalu komiksu. Tekst powstał w 2004roku, w momencie pewnego przełomu w historii tej imprezy. Mianowicie, Andrzej Sobieraj (opiekun festiwalu ze strony eŁDeKu) odchodził na emeryturę i nie było wiadomo kto go zastąpi. 13lat prowizorki napisałem piętnaście lat temu. Jednak internetową premierę ma dziś.

ciąg dalszy...

1. Pierwsze lata
2. Łódzki Dom Kultury
3. Jaśnie Pan Urzędnik
4. Z czego składa się Contur?
5. Kwestia kasy
6. Konkurs komiksowy
7. Jurorzy i nagrody
8. Jak spieprzyć festiwal?
9. Co dalej?