października 31, 2018

wyprawa na Warszaw Comic Con
- tragedia w trzech aktach :)


akt 1 - Tam...

Nigdy nie byłem na Comic Conie, choć bardzo chciałem. Ani na tym prawdziwym, w San Diego. Ani nawet na tym, organizowanym w Bolandzie, w Warsawie :) Nadszedł więc czas, aby pierwszy handlarz komiksowy Bolandu (a przynajmniej najstarszy :) pojawił się również na tej imprezie. Stało się to na czwartej edycji stołecznego konwentu. Gdzieś na wsi. W Nadarzynie pod Warszawą. Ptak maczał w tym palce :) Na szczęście były ładne, wygodne autobusy, które regularnie dowoziły gawiedź ze Stolycy na imprezę.

Mała dygresja. W międzyczasie (od ostatniego mojego wpisu na blogu) pojawiło się dodatkowe wyjaśnienie przesunięcia terminu łódzkiego festiwalu komiksu. Mianowicie, Mamut obawiał się, że Comic Con, wtedy odbywający się we wrześniu, odbierze uczestników organizowanej od ćwierci wieku, w październiku właśnie, łódzkiej imprezie. Uważam, że troski zwierzaka były bezpodstawne. To są zupełnie inne imprezy. Co widać, słychać i czuć :)

 Choć nazwa zobowiązuje, warszawski Comic Con jest imprezą raczej dla fanów telewizyjnych seriali i popkulturowych gadżetów, niż miłośników komiksu. I chyba kilka lat upłynie, zanim cokolwiek się w tej materii zmieni. Oczywiście, wśród uczestników eventu było niejakie zainteresowanie komiksem. Jednak, na zasadzie obowiązującego aktualnie trendu, niż głębszego uczucia do tej dziedziny sztuki. Czyli, poszukiwany był Venom, który właśnie trafił do kin. Znani ze srebrnego ekranu Avengersi również byli modni. Ale komiksy dotąd nie ekranizowane, już mniej. Natomiast, publikacje słabo znane szerszemu ogółowi, niezależne, nie wzbudzały zainteresowania prawie wcale.

Ale wróćmy do wyprawy. Udział w Comic Conie był dla mnie wyzwaniem na wielu płaszczyznach.
Po pierwsze, finansowej. Koszty uczestnictwa w konwencie dla osoby takiej jak ja, czyli kolekcjonera i drobnego handlarza były horrendalne. Rozumiem, że warszawska impreza ma charakter komercyjny i musi zarabiać prawdziwe pieniądze. Ale traktowanie kolekcjonera amatora na równi z profesjonalnym sklepem, lub wydawnictwem komiksowym jest pozbawione senu. Drobni zbieracze komiksów nie pochwalą się na giełdzie swoimi zbiorami wcale. Natomiast małe wydawnictwa, dla których wysokie koszty promocji są również nie do przyjęcia, prezentują swoje publikacje pod szyldem czegoś w rodzaju wspólnego sklepu. A przecież sklepów komiksowych mamy dostatek. Tych realnych i wirtualnych. Dlatego propozycje Comic Conu, dla miłośnika komiksu, nie są żadną atrakcją.

W Łodzi, na festiwalu komiksu rozwiązaliśmy ten problem w prosty sposób. Drobni zbieracze komiksów, czy innych gadgetów, małe, niezależne wydawnictwa mogą wynająć zwykły stolik, na trzy dni imprezy, za jedyne 100zł. Takie stoiska nie stanowią konkurencji dla profesjonalnych handlarzy, czy dużych wydawców, ale zwiększają atrakcyjność eventu dla odwiedzających.
Jakoś udało mi się rozwiązać finansowy problem udziału w Comic Conie :)

Pozostała logistyka. Aby uatrakcyjnić moje stoisko na festiwalu w Łodzi zrobiłem sobie z tektury kilka standów, na których mogę prezentować komiksy. Stojaki te, ustawione obok siebie, tworzą "komiksową ścianę", która robi duże wrażenie na każdym odwiedzającym festiwal. Miłośnicy komiksu mogą łatwo dostrzec na niej tytuł, który ich zainteresuje. Ponadto, niemal każdy odwiedzający pragnie zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie na tle ścianki. Nieskromnie dodam, że moja ścianka występuje na większości foto i wideorelacji z łódzkiej imprezy. W tym roku dobudowałem do niej ażurową konstrukcję, na której mogłem wieszać plakaty komiksowe. Zwiększyło to znacznie wizualną atrakcyjność obiektu. Takiej ekspozycji nie miał na festiwalu nikt :)

W Łodzi dysponuję zaprzyjaźnionym transportem, który umożliwia dostarczenie moich konstrukcji na festiwal. Chciałbym w tym miejscu podziękować niezastąpionemu Krzyśkowi, który co roku dostarcza moje bambetle do Atlas Areny. Dziękuję też Rysiowi, który w tym roku odwiózł mnie po imprezie do domu.

Przeniesienie mojego stoiska do Warszawy było nie lada wyzwaniem. Nie mam samochodu, ponieważ go nie potrzebuję. Jestem z miasta... które jest najbardziej zakorkowaną aglomeracją w Bolandzie :( ja jednak tego nie zauważam... bo mam roower :) Jak więc miałem przewieźć bambetle na Comic Con? Samochód bagażowy odpadał, ze względu na horrendalne koszty. Pozostawał pociąg. Na szczęście mieszkam niedaleko stacji Łódź-Chojny, przez którą przemykają pociągi jadące do Warszawy z południowego zachodu. Musiałem jednak, tak przekonstruować swoje stoisko, aby zmieściło się w dłoniach :) Na standy i plakaty zbudowałem futerał z tektury, z uchwytem, który był przeznaczony dla jednej ręki. Natomiast, wózkiem z komiksami nawigowałem drugą :) Tylko na papierze wydawało się to proste :( Jednoczesne przemieszczanie obu obiektów było nad wyraz męczące. Dlatego często używałem metody wahadłowej. Najpierw przenosiłem jeden element cargo na pewien dystans i wracałem po następny. Czynność tę powtarzałem dopóki nie pokonałem wymaganej trasy. Początkowo nie było to zbyt męczące, lecz wymagało czasu :(

Pozostała kwestia noclegu. Ze względu na moją obecną sytuację, do każdego działania podchodzę budżetowo. Wiedziałem, że na poprzednich Comic Conach była możliwość darmowego noclegu w hali. Kupiłem więc wór do spania i Matę Kari :) w nadziei, że spędzę komiksowe noce wśród moich obrazkowych wydawnictw. Niestety, dwa dni przed imprezą dowiedziałem się, że noclegu w hali nie będzie. Organizator powiedział, że za drogo kosztowało ich ogrzewanie przestrzeni nocą, dlatego zrezygnowali. No cóż, każdy powód jest dobry żeby zaoszczędzić :( Wiem to po sobie :)

Zaniepokojony perspektywą noclegu "pod mostem" (wiem, że Warszawa ma ich wiele, a jakiś Patryk obiecywał, że będzie więcej :) umieściłem apel: "kto przytuli Witka" na fejsie. Nikt na niego nie odpowiedział, choć wielu znajomych mieszka w Stolycy :(

I tu kolejna dygresja :) Przez wiele lat, w trakcie festiwalu, użyczałem noclegu różnym osobom z komiksowego światka. Kiedyś nawet, w mojej kawalerce, miałem jednocześnie trzech gości. Ale żaden "znajomy" z fejsa mi nie pomógł :( To doskonale świadczy o fałszywości tego portalu. Fejsowicze zza szyby ekranu "spijają sobie z dzióbków", celebrują znajomość, bezustannie obsypują się lajkami, groźnie apelują o "naprawianie świata", ale kiedy pojawia się realne wyzwanie, odwracają się do niego dupą :! Dlatego, przez lata nie chciałem mieć do czynienia z tym zakłamanym portalem. Szpiegującym swoich użytkowników. Ale w końcu uległem. Założyłem profil mojemu rowerowi. Bo mnie o to poprosił :)

Na szczęście, lokum znalazłem dzięki mamie Mateusza, znajomego z Warszawy, który wielokrotnie odwiedzał moje stoisko na festiwalu w Łodzi. Problem noclegu w Warszawie został rozwiązany.

Bilety na pociąg, wraz z miejscówkami, kupiłem dwa dni wcześniej, aby uniknąć kłopotu przed samym wyjazdem. W Internecie znalazłem plany wagonu, który umożliwiał przewóz roweru. A ponieważ moje bambetle wyraźnie przekraczały gabaryty bagażu dodatkowego, wykupiłem dla nich dodatkowe miejsce przeznaczone na rower właśnie.

W dzień wyjazdu wyszedłem z domu wystarczająco wcześnie, aby metodą wahadłową dotrzeć spokojnie na stację. Byłem tam z dwudziestominutowym zapasem. I właśnie tam opuściło mnie szczęście :(

Pani Megafonowa, o dziwo, czytelnym głosem, oznajmiła, w której części peronu zatrzyma się mój wagon. Było to o tyle ważne, ponieważ pociąg bawił na stacji jedynie chwilkę i bałem się, że nie zdążę załadować wszystkich bambetli, zanim odjedzie. Futerał "wchodził" do wagonu na raz. Lecz wózek był tak ciężki, że jego zawartość musiałem ładować na raty. "Zaokrętowanie" trwało więc trochę. Ale zdążyłem. Podczas tej czynności straciłem tylko jeden uchwyt plecaka :( Lecz pozostał mi drugi :) Oczywiście, mój wagon stanął na stacji po drugiej stronie zapowiadanego składu. Dlatego dotarcie do wykupionego miejsca, już korytarzami wagonu, zajęło mi niemal jedną trzecią czasu podróży. Metodą wahadłową, oczywiście :(

Zrobiłem fotkę i uruchomiłem tablet, żeby stwierdzić że WiFi w wagonie było. Zgodnie z szumnymi ogłoszeniami przewoźnika. Jednak transfer był tak wolny, że na swoim ekranie widziałem pojedyncze bity informacji, spływające łaskawie z niewidzialnego routera :( W końcu, odpuściłem sobie serfowanie po sieci. A resztę podróży spędziłem kontemplując maszynę PESY i sącząc leniwie pomarańczowy izotonik, który sobie przygotowałem w międzyczasie. Bowiem od rana zdążyłem już wylać z siebie ze dwa wiadra potu :(

Pełen obaw dojeżdżałem do Dworca Zachodniego, najbliższego wsi Nadarzyn, w której odbywał się Comic Con. Znałem ten ponury dworzec jeszcze z czasów "komuny". Podejrzewałem, że nic od tamtego okresu się nie zmieniło. Czyli, na moje bambetle czekało mnóstwo "krwiożerczych" schodów, a windy ułatwiające życie podróżnym były raczej w planach (pewnie jakiegoś Patryka :)
Przypomniałem sobie zapewnienia kumpla: "Mamy XXIwiek, teraz w Warszawie wszystko jest nowoczesne, zmodernizowane i żyje się lepiej". Jednak, to ja miałem rację :(

Wydostanie na zewnątrz dworca kosztowało mnie kolejne dwa wiadra potu :( Wysiłek mój nieco osłodził widok kulejącego Niemca z walizeczką na kółkach i drugą w dłoni. Wysiadł on z "mojego" pociągu, i miał przed sobą podobną trasę do przebycia. Kiedy metodą wahadłową :) stękając z wysiłku, pokonywał schody do tunelu wyjściowego i tęsknym wzrokiem omiatał ruiny windy dla niepełnosprawnych, pomyślałem sobie: "to kara, za Powstanie Warszawskie" :)

Dworzec Zachodni to przedziwna Wieża Babel. Można tu spotkać, co kilka metrów, kolejnego obcokrajowca. W pokonaniu jednej grupy schodów pomogli mi dwaj obywatele mówiący po rosyjsku :) Dworzec więc, jest doskonałą wizytówką rzeczywistości Bolandu, nie tylko dla tubylców :(

Jedynym sposobem dotarcia na imprezę było skorzystanie z taksówki. Świadom działania "mafii" w okolicy dworca, zamówiłem "taryfę" telefonicznie. Kiedy przyjechała, musiałem znaleźć jeszcze kilka centymetrów asfaltu, który nie był zarezerwowany na wyłączność przez liczne korporacje taksówkowe. Moja taryfa stała 50metrów i kolejne wiadro potu dalej :(

Droga do Nadarzyna upłynęła spokojnie, do momentu, kiedy dowiedziałem się ile będzie kosztował przejazd. Cena obu biletów (dla mnie i Rovera :) w obie strony, z ledwością pokryłaby koszty. Ale trafiłem na promocję. Dlatego taksówkowa "przyjemność" kosztowała mnie jedynie pięć dych :)
Przed finałową halą czekał jeszcze labirynt barierek, stworzony zapewne przez jakiegoś szalonego organizatora, który skutecznie oddalał wejście. Ale cieszyłem się, bo wreszcie dotarłem tam...
- kolejny akt dramatu wkrótce...

lipca 18, 2017

Światło w dzień

Festiwal Komiksu odbywał się na początku października. Od... zawsze. Czyli, od ponad ćwierci wieku. Do tego terminu zdążyli się już przyzwyczaić goście, uczestnicy i organizatorzy imprezy. Przez lata nikomu to nie przeszkadzało. Aż tu nagle, zmiana.

Początkowo ten październikowy termin wiązał się zapewne z powrotem studentów z wakacji. Oni to bowiem byli organizatorami pierwszych łódzkich konwentów komiksowych. Również wśród uczestników tych imprez dominowała akademicka brać. Lata mijały i grono odwiedzających festiwal gości wyraźnie się powiększało. Być może, z czasem, październikowa data przestała być taka ważna. Ale tradycja zobowiązuje.

Przyznam szczerze, że o zmianę terminu imprezy podejrzewałem najpierw Mamuta. Pomyślałem, że przesunął termin, bo tak mu pasowało. To byłoby w jego stylu. Przykro mi, że wszystko co złe, co dotyczy festiwalu kojarzy mi się od razu ze zwierzakiem. Ale tym razem się myliłem.

Powodem zmiany terminu przygotowania tegorocznego Festiwalu Komiksu jest Festiwal Światła. Inna cykliczna impreza łódzka, która do tej pory odbywała się (chyba) tydzień po komiksowym święcie. Nigdy na niej nie byłem. Choć chciałem. Ponieważ zazwyczaj, w tym czasie "lizałem" pofestiwalowe rany :(

Obie imprezy corocznie korzystały wydatnie z pomocy finansowej Urzędu Miasta. Lecz w tym roku, ta zacna instytucja nie zamierzała już sponsorować dwóch imprez, odbywających się w tym samym czasie. Zdecydowanie młodszy Festiwal Światła wybrał sobie nową datę zaistnienia. Festiwal Komiksu musiał się więc usunąć. Chyba światło w łódzkim magistracie jest lepiej notowane, niż komiks. A może ktoś za słabo zabiegał, argumentował, protestował...

Zastanawiam się, dlaczego wcześniejsza o tydzień, może dwa, organizacja festiwalu, miała dla światła takie znaczenie. Z tego co wiem z mediów, impreza ta polegała głównie na dekorowaniu przezroczami łódzkich kamienic. Oczywiście, czynność ta musi koniecznie odbywać się po zmroku. Im więc dalej w kalendarzu byłaby umieszczona impreza, tym lepiej dla efektów świetlnych. Przecież zmrok w listopadzie zapada wcześniej, niż w październiku. A dodatkowo, zmiana czasu znacznie przybliża godziny ciemności. Co prawda, na dworze robi się coraz zimniej. I czynnik ten zapewne wpływa na popularność imprezy wśród mas. Ale, czy prawdziwych wielbicieli światła może przestraszyć odrobina mrozu :)

lipca 08, 2017

Idzie stare :)

W ubiegły czwartek było spotkanie w Atlas Arenie. Zupełnie nieoczekiwanie... w starym stylu :(

Budynek Atlas Areny, przynajmniej jego część publiczną, znam już prawie, jak własną kieszeń :) Jednak w tym roku, w przestrzeni wykorzystywanej przez Festiwal Komiksu, mają nastąpić pewne zmiany. Poza tym, organizacją imprezy w hali ma się zajmować nowa osoba. Zdecydowaliśmy wiec z Ireną poznać sytuacje na miejscu.

Tymczasem, nieoczekiwanie do wycieczki dołączyła ekipa organizatorów festiwalu, z Mamutem na czele. I spotkanie techniczne przerodziło się w prezentację hali przez zwierzaka. Sęk w tym, że większość obecnych osób znała już arenę od lat, ale musiała uczestniczyć w tym nudnym pokazie dla pani, chyba księgowej(?), z EC1, organizatora imprezy. Odbyliśmy więc rundę honorową po o-ringu. Obejrzeliśmy po raz setny płytę boiska. I zajrzeliśmy w różne zakamarki. Po drodze wykruszali się kolejni członkowie ekipy. Aż wreszcie wycieczka znudziła samego Mamuta i potruchtał na rozmowę z prezesem.

Oczywiście, podczas spotkania z przedstawicielem Areny niewiele nowego się dowiedziałem. W zasadzie nic o zmianach w zabudowie korytarzy, na których mają być przecież ustawione festiwalowe stoiska. Żadnych planów, ani rysunków. Jedyna informacja jaką uzyskałem, była taka, że prace budowlane mają być zakończone przed naszą imprezą. Ale kiedy? Dzień, tydzień, miesiąc przed? Tego nie wiem.

Wiem tylko, że kilku "decyzyjnych" organizatorów wyjeżdża na wakacje :( Pewnie im się słusznie należą. Pracowali przecież nad imprezą przez cały rok...

Zabawna była dyskusja Mamuta z panią (chyba księgową) o tradycyjnie marnej sprzedaży e-biletów na festiwal. Konkluzją rozmowy była: lepsza promocja imprezy kanałami EC1. Po czym pani oświadczyła, że nie zajmie się tym od razu... bo wyjeżdża na urlop. Tak właśnie imprezy są organizowane przez instytucje (kulturalne zresztą :). Przypominają mi się czasy eŁDeKu, gdzie pracowano tylko "w godzinach". A latem myślało się o wakacjach, nie o pracy.

Zostało niewiele ponad dwa miesiące do Festiwalu Komiksu w Atlas Arenie. Tymczasem, nie ma jeszcze umowy z Areną. Nie ruszył jeszcze przetarg, jest wymagany przez EC1, dla firm od zabudowy stoisk targowych. Wszelkie dokumenty krążą w "chmurze" EC1. Nie znam również całej powierzchni, na której może być zorganizowana impreza. Czy kiedyś festiwal będzie przygotowany według standardu innych, podobnych, dużych imprez?

listopada 20, 2016

Trochę kultury

Jeszcze słów kilka o czwartkowym spotkaniu w EC1, z poprzedniego wpisu.

Za moich czasów, kiedy zapraszano kogoś do dyskusji na dowolny temat, starano się przynajmniej wysłuchać jego argumentów. Ceniono doświadczenie. A ja niestety, jak już wspominałem, jestem organizatorem łódzkiej imprezy z najdłuższym stażem. Nikt z obecnych na spotkaniu nie mógł w tym względzie ze mną się równać. Ponadto, byłem najstarszy z całego towarzystwa. Pozostali dyskutanci byli i są etatowymi pracownikami EC1. Mogli więc codziennie w pracy wymieniać się uwagami na temat organizacji festiwalu. Logicznym wydawało by się wysłuchać na spotkaniu kogoś nowego. Nie oczekiwałem specjalnych względów od kogoś takiego jak Mamut. Lecz miałem nadzieję, że stare, odwieczne zasady, przynajmniej w części, będą honorowane przez resztę towarzystwa.

Skoro więc gościnność, doświadczenie i wiek nic nie znaczą dla organizatorów łódzkiego festiwalu, to jak można wymagać od nich tematu tego wpisu.

Spotkanie w EC1 przypominało partyjną nasiadówkę z okresu minionego. Mniej ważne było kompleksowe rozwiązanie każdego problemu, niż wysłuchanie w całości „referatu” kolejnego mówcy, i poznanie opinii pierwszego sekretarza.

W pewnym momencie „dyskusji” Mamut zauważył, że impreza w Atlas Arenie ma bardziej targowy niż kulturalny charakter. A przecież dotacje z Urzędu Miasta, lub innych instytucji kulturalnych, pozyskiwane są z publicznych środków przeznaczonych na kulturę właśnie. Zaskoczyło mnie takie stwierdzenie kogoś, kogo kultura osobista wyznacza własne standardy, a koszarowy język odbiega znacznie od zasad poprawnej polszczyzny. Swoją drogą. Nadal mnie zadziwia, jak taka osoba może pełnić kierownicze stanowisko w instytucji zajmującej się propagowaniem kultury. Ale to temat na osobny wpis :)

Kulturalne aspekty festiwalu nie zaprzątały dotąd umysłu Mamuta. Było wręcz odwrotnie. Być może groźba utraty państwowych subwencji zmieni nieco tory myślenia tego „zwierzaka”. W historii polskiego komiksu było już uczłowieczanie małpy. Czas więc najwyższy ukulturalnić większego „zwierza” :)

listopada 18, 2016

powrót organizatora...

Wczoraj zaproszono mnie do EC1 na spotkanie podsumowujące tegoroczny Festiwal Komiksu. To była pierwsza, od wielu lat, tego typu inicjatywa organizatorów łódzkiej imprezy. Być może jednak pierwsza, na którą zostałem zaproszony :) Szczerze wątpię. Mamut, do tej pory, nie był specjelnie skory do podobnych rozliczeń. A moje wielokrotne uwagi, dotyczące problemów organizacyjnych, zawsze zbywał jakimś mało znaczącym argumentem. Myślę, że z takim pomysłem wystąpiła Iwona. Nowa osoba zatrudniona do pomocy przy organizacji festiwalu. Ponieważ miała ona pewne doświadczenie w przygotowaniu innych imprez targowych, mogła na problemy festiwalowe spojrzeć „świeżym okiem”. Potwierdziła ona większość moich uwag, znanych pozostałym organizatorom imprezy od lat.

Podczas spotkania odniosłem deja wu. Przypominało ono bowiem, jako żywo, polemiki organizatorów Konwentu Twórców Komiksu sprzed ćwierć wieku!!! Zmieniły się tylko osoby tego „dramatu”. Miejsce Sobieraja zajął Mamut. Natomiast role młodych Conturowców objęli pozostali organizatorzy obecnej imprezy. Struktura spotkania podobna była obradom sejmowym. Jeden mówca „wypyszczał” kolejne swoje festiwalowe spostrzeżenia, nie pozwalając w wystarczającym stopniu na rozwinięcie, lub wyczerpanie tematu. Tak więc. Iwona żaliła się na kłopoty organizacyjne. Tymek sypał pomysłami, z których większość nie zostanie zrealizowana. Z różnych powodów, których nie był nawet świadom, z braku doświadczenia. Piotr notował na komputerze. A przynajmniej robił takie wrażenie :) Natomiast Mamut, autorytarnym tonem oznajmiał zgromadzonym „złote” rozwiązania każdego problemu. Po gospodarsku :) Moje merytoryczne uwagi kwitował przeważnie w swoim stylu. Jego najłagodniejsza odpowiedź zazwyczaj sugerowała: „żebym się zamknął”. Po co więc zapraszał mnie na to spotkanie? Żebym siedział i milczał? Pokornie słuchał o problemach organizacyjnych, które są mi znane od lat? A naiwne sposoby ich rozwiązania pozostawiał bez komentarza?

Jestem organizatorem łódzkiej imprezy z najdłuższym stażem. Skoro przez dwadzieścia pięć lat przygotowywałem Festiwal Komiksu, to chyba mi na nim zależy. O problemach imprezy mówiłem wielokrotnie pozostałym organizatorom. Większość moich wypowiedzi była przeważnie ignorowana. Tylko nieliczne problemy festiwalu zostały rozwiązane. Choć niektóre z mizernym skutkiem. Zazwyczaj, podczas dyskusji o festiwalu z moim udziałem, inni rozmówcy zwracają tylko uwagę na „siłę” moich argumentów. Jedynym więc sposobem, abym nie „zagłuszał” pozostałych dyskutantów jest pisemna forma wypowiedzi. Już kiedyś z niej skorzystałem :)

Zobacz=> festiwalkomiksu.republika.pl

listopada 10, 2015

świat Tytusa, Romka i A'Tomka - pojazdy

Tym razem w świecie wirtualnym zbudowałem machiny, które służyły bohaterom komiksów Henryka Jerzego Chmielewskiego. Dość proste początkowo konstrukcje nieco rozbudowałem. Mimo, że rozmiarów ich nie znałem, starałem się zachować odpowiednie proporcje obiektów. Być może, na podstawie moich projektów, powstaną kiedyś realne konstrukcje.
Kto wie... :)








listopada 01, 2015

świat Tytusa, Romka i A'Tomka

Być może, w przyszłoroczne wakacje, zostanie przygotowana wystawa według pomysłu Wojtka Łowickiego, pod roboczym tytułem: „świat Tytusa, Romka i A'Tomka”. Aby zachęcić do jej realizacji, przygotowałem niewielką wizualizację tego projektu.





października 25, 2015

Izydor nie żyje

Internet poznał go jako tłumacza książki Conan i czarownik. Nie czytałem jej. Lecz znając inne, podobne prace Izydora, nie sądzę aby wzniósł się tym razem na wyżyny translatorstwa. Przykro mi jednak, że po takim człowieku pozostał w sieci ów mizerny ślad.

Być może niektórzy pamiętają jego antykwariat na ulicy Nowomiejskiej, w Łodzi. Nigdy w nim nie byłem. Izydor prowadził go dość krótko. Chyba nie sprawdziły się jego liczne talenty w gospodarce rynkowej ostatnich lat. Starsi miłośnicy komiksu mogą pamiętać nietypowego sprzedawcę w Komikslandzie. Pierwszym polskim sklepie komiksowym, który powstał oczywiście w Łodzi, w połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Tam również Izydor nie zagrzał zbyt długo miejsca. Inni czytelnicy literatury obrazkowej zapewnie kojarzą dziwnego, niedużego człowieczka, zawsze ubranego w niezniszczalną, brązową marynarkę, który na różnych komiksowych giełdach oferował stare publikacje naznaczone osobliwym aromatem. Najlepiej jednak pamiętają Izydora stali bywalcy Rynku Bałuckiego. Na jego skromnym stoisku niezmiennie można było kupić dobrą fantastykę i komiksy.

Izydor był handlarzem w dumnym znaczeniu tego słowa. Zawsze świadom wartości oferowanych publikacji, nigdy nie przesadzał z wyceną. Mimo to, nadal był skłonny do dalszych negocjacji. Swój towar zdobywał aktywnie, przemierzając kraj od bazaru do targowiska. Niemal codziennie też odwiedzał łódzkie antykwariaty. Czym zawsze wzbudzał mój podziw. Izydor był pierwszym polskim handlarzem komiksowym, który wiedział czym handluje. Dzięki swojej aktywności stał się prawdziwym znawcą popularnego komiksu amerykańskiego. Co w tamtych czasach było zapewne ewenementem na skalę całych demoludów. Izydor był również miłośnikiem fantastyki i ekspertem w dziedzinie polskich publikacji. Znanym i cenionym członkiem fandomu.

Poznałem Izydora w latach 70. na Wodnym Rynku, w Łodzi. Oferował on wtedy oryginalne komiksy amerykańskie, których zdobycie w tamtych czasach graniczyło z cudem. Później, przez całe lata, spotykaliśmy się bardzo często na warszawskich bazarach, czy Jarmarku Dominikańskim w Gdańsku. Czasami jako konkurenci, ale zawsze jak przyjaciele. Izydor był dobrym kompanem do handlu i do szklanki :) Niezwykle inteligentny, a jednocześnie skromny. Był erudytą samoukiem. Ci którzy go znali, zawsze mieli o nim dobrą opinię. Odkąd pamiętam, Izydor marzył o własnym antykwariacie, w którym jego wiedza byłaby z pewnością nieocenionym skarbem. Szkoda, że choroba pokrzyżowała mu plany.


portret Izydora, fragment autografu - rysunek Wojciech Birek

O Izydorze wspomnę jeszcze nie raz. Ponieważ był on bez wątpienia ważną postacią w historii komiksu, w Polsce.

Pogrzeb odbędzie się w najbliższy wtorek, na Cmentarzu Doły, o 11.

października 12, 2015

Sen srebrny strefy targowej

Po festiwalu w necie pojawiło się wiele relacji foto-wideo z imprezy. Moje zdjęcia są jednak inne. Przedstawiają uśpioną Atlas Arenę w niedzielny poranek. Zanim przybyli pierwsi wystawcy.








Chciałem zrobić później trochę zdjęć z imprezy, ale niestety, bateria mi "zdechła". Jeśli więc ktoś zechce podzielić się swoimi foto-wspomnieniami na moim blogu, chętnie udostępnię miejsce.

października 08, 2015

ból

...Jest to element towarzyszący moim przygotowaniom, do każdej kolejnej edycji festiwalu. Z roku na rok, coraz większy. Chyba najtrudniejsza była dla mnie noc z piątku na sobotę. Potworne zmęczenie, i nieustanny ból wszystkich mięśni (nie wiedziałem, że mam ich tyle) nie pozwalał mi długo zasnąć. Wreszcie, po trzech godzinach zrezygnowałem. Wziąłem gorącą kąpiel... i pojechałem do Areny, aby dokończyć pracę przy słupach informacyjnych z tektury.

Na miejscu (o dziwo) była już ekipa wolontariuszy, pilnująca zamkniętych drzwi wejściowych do Atlas Areny. Do otwarcia imprezy dla wystawców pozostały trzy kwadranse. Pomyślałem więc, że znajdę wśród „odźwiernych” pomocników, do dokończenia mojej roboty. Jakże się myliłem. Kilka osób (chyba siedem), siedzących przy drzwiach, do których nawet nie miało klucza, oświadczyło zgodnym chórem: „Michał zabronił nam odchodzić od drzwi”. Moje stanowisko pracy znajdowało się kilkanaście metrów dalej, więc pozostaliby w kontakcie głosowym. Ale nie dyskutowałem, więc wolontariusze pilnowali zamkniętych drzwi nadal. Dopiero po chwili pojawiła się pomoc. Inny wolontariusz przyprowadził kogoś, kto czekał na kolejnego kogoś, i w ciągu kwadransa ostatni słup informacyjny był gotowy :)

Sobota upłynęła przy standardowym wysiłku. Niby niewielkim, ale jednak. Obsługiwałem własne stoisko. Nosiłem komiksy. Przypinałem plakaty. Rozmawiałem z klientami. Praktycznie, nie odchodziłem od kramu. Lecz obsługa stoiska przez cały dzień na stojąco (jakoś nie potrafię rozmawiać z klientami siedząc), odcisnęła piętno na moich kończynach dolnych :( Nic więc dziwnego, że nie miałem ochoty „bawić się” na afterparty. Noc, tym razem, upłynęła mniej boleśnie. Przespałem całe trzy godzinki i obudziłem się niemal tak rześki, jak skowronek :)

W niedzielę rano miałem nawet siłę, żeby obejść 400metrów strefy targowej. Po dziewiątej zacząłem zwykły grind z klientami. A o szóstej po południu to, co tygrysy nienawidzą najbardziej, demontaż stoiska. Dał mi on naprawdę w kość :( Z Areny wyjechałem koło dziesiątej. Dalej już nic nie pamiętam :)

W poniedziałek obudziłem się cały obolały. Choć w moim przypadku określenie to było raczej eufemizmem. Czułem się, jakby przejechała po mnie ciężarówka z Mad Maxa. Kilka razy :( Moje wszystkie stawy trzeszczały i chrupały, jakbym nie smarował ich od lat. A prawa noga była luźno przymocowana w kolanie taśmą klejącą podłej jakości. Przy każdym kroku powodowała rwący ból. Z konieczności więc ciągnąłem ją trochę za sobą :( O dziwo, jazda na rowerze nie powodowała żadnych dolegliwości. Częściej więc jeździłem niż chodziłem :)

Regeneracja konstrukcji Witka trwała trzy dni. Dzisiaj czuję się już prawie normalnie. Piszę w tym miejscu o swoich festiwalowych przejściach, nie po to aby wzbudzić współczucie, lecz uzmysłowić wszystkim ile wysiłku każdego organizatora wymaga przygotowanie i obsługa tak dużej imprezy. Oraz jakie koszty fizyczne za sobą niesie.

Żaden z organizatorów festiwalu nie ma wielkich szans, żeby poznać naocznie punkty programu, które sam przygotowuje. Pik i Kasia zdradzili mi kiedyś, że jeśli uda im się odwiedzić w czasie imprezy jakieś pojedyncze spotkanie z autorem, lub ciekawą prelekcję, są bardzo szczęśliwi. Większe szanse na obejrzenie festiwalowych atrakcji mają wolontariusze. Pod warunkiem, że znajdą zastępstwo na swoim stanowisku. Co nie jest zbyt trudne. Największe możliwości udziału w imprezie ma chyba Mamut. Może się mylę, ale jako dyrektor, nie ma nic innego do roboty, oprócz bawienia festiwalowych gości :)

Jednak impreza nie jest przygotowywana dla organizatorów, lecz uczestników przybywających do Łodzi z całego kraju, i ze świata. Chyba żadnego z nich nie obchodzi, ile wysiłku wymaga jej opracowanie. Ważne, żeby była przyjazna, i atrakcyjna dla gości, oraz przebiegała sprawnie.

Od wielu lat obserwuję festiwalowe zmagania organizacyjne. Wiele elementów, przygotowywanych co roku stwarza podobne problemy. Inne niezmiennie powodują chaos organizacyjny. Imprezie tej rangi ewidentnie brakuje osoby zarządzającej wszystkimi działaniami organizacyjnymi. Mającej pełną informację o wszystkich punktach festiwalu. Odpowiedzialnej i zdolnej podejmować ważne decyzje dotyczące działań, ludzi i finansów. Niby taką funkcję obecnie pełni Mamut, dyrektor festiwalu. Jednak jego świadomość jest zanadto oddalona od poszczególnych elementów imprezy. Dyrektor nie zna szczegółów, i możliwości ich realizacji. Natomiast wydawane przez niego rozkazy w stylu: „zrób to tak, bo się _urwię”, albo „_uj mnie obchodzi, jak to zrobisz”, nie sprzyjają efektywności przygotowań. Oczywiście, Mamut zawsze narzuca „własną” wizję imprezy. Chyba ma do tego prawo, ponieważ (z tego co wiem) głównie on, na przygotowanie kolejnego eventu, pozyskuje środki od sponsorów, i granty od instytucji. Jednak przepaść między jego „idealną wizją” festiwalu, a „szarą rzeczywistością” jest czasami ogromna.

Pik, dyrektor artystyczny, zajmuje się wyłącznie przygotowaniem programu imprezy. Tak więc wszelkie decyzje, problemy lub informacje dotyczące np. strefy targowej, czy Internetu, odrzuca na wstępie. Kasia i Ewa zajmują się dystrybucją informacji, kontaktem z mediami i sponsorami, a także opiekują się festiwalowymi gośćmi. Podobno, za strefę targową na o-ringu Atlas Areny odpowiedzialny jest Micheangelo. Jednak jego decyzyjność ograniczała się, w trakcie imprezy, do pacyfikowania „krnąbrnych” wystawców, i pomiatania wolontariuszami. W tym roku, z przyczyn rodzinnych, brał udział w przygotowaniach dopiero od czwartku. Przyznam szczerze, że lepiej mi się pracowało, kiedy go nie było. Napiszę o tym jeszcze.

Nową nadzieją dla organizatorów jest Tymek, który zajmował się w tym roku przygotowaniem różnych stref na płycie Atlas Areny. Debiutant okazał się przedsiębiorczym organizatorem. Nie bał się podejmować decyzji, również finansowych. I korzystał chętnie z rad starszych. Bez wątpienia, jest on doskonałym „materiałem” na dobrego organizatora :)

Jest jeszcze MrPączek, główny zarządca wolontariuszy. Jednak ze swoją funkcją, od kilku lat, daje sobie radę średnio. Jest natomiast ulubioną maskotką łódzkiej imprezy.

Każdy z organizatorów pozostawia corocznie „na placu boju” mnóstwo własnej energii. Nawet jeśli zamierzenia nie są w pełni osiągane, wysiłek zawsze pozostaje ogromny. Tradycyjny sposób organizacji festiwalu sprzyja marnotrawieniu dobrej energii. Dzięki niemu, najwięcej pracy jest tuż przed samą imprezą. Przy braku czasu, i możliwości niektóre punkty programu, nie mogą być należycie przygotowane. Zaczyna nimi „rządzić” prowizorka, największy wróg wszelkich eventów. Ale przecież wiele elementów imprezy można dopracować wcześniej. Zanim rozpocznie wirować „młyn organizacyjny”. Słupy informacyjne, które budowałem dzień przed imprezą, można wykonać lepiej, już dziś. Wszak usytuowanie sal prelekcyjnych nie zmieniło się od lat. Termin rezerwacji stoisk targowych dla stałych wystawców można ustalić wcześniej. Ułatwi to dopracowanie szczegółów, a ekspozycje będą ciekawsze. Zastosowanie internetowego formularza rezerwacji stoisk wyeliminuje chaos informacyjny. Organizatorom, przed kolejnym festiwalem, pracy na pewno nie zabraknie. Po co więc dokładać sobie zajęcia, które można wykonać wcześniej?

października 02, 2015

super mapka

No coments :)

wersja ostateczna...

...to wczorajsza wersja (z godziny 6.00) planu zagospodarowania przestrzeni Atlas Areny w trakcie Festiwalu. Ten wariant przygotowałem w czerni i bieli, aby łatwiej można było sobie wydrukować :) Dodałem oznaczenia stref, według nazewnictwa Atlas Areny (te duże litery), aby szybciej można było znaleźć ulubione stoisko :) Niestety, trzecia ćwiartka dzisiaj straciła na aktualności. Ponieważ wczoraj po południu doszły nowe stoiska :(

Tym razem dodałem również plan płyty hali. O dziwo, aktualny :)

Obrazki są linkami do plików PDF:


września 30, 2015

Rower Witka

Kiedy Witek, zmęczony organizacją strefy targowej, zasnął przy kompie. Korzystając z tej okazji, wrzucam na bloga kilka swoich fotek z dzisiejszych odwiedzin Altlas Areny :)








września 25, 2015

Mapka festiwalowych atrakcji

Dziś mija termin potwierdzenia rezerwacji stoisk w strefie targowej Festiwalu Komiksu. A przecież plan musiałem przygotować dwa tygodnie temu :! Zmiany układu przestrzeni wystawienniczej docierały do mnie, do ostatniej chwili. Mam nadzieję, że nowych wystawców w tym roku już nie będzie.

W międzyczasie zrobiłem mapkę festiwalowych atrakcji do programu. Powinna być pomocna uczestnikom imprezy :)



września 24, 2015

Dzisiejsza wersja... :)

To prawdopodobnie ostatnia wersja planu zagospodarowania przestrzeni Atlas Areny w trakcie Festiwalu. Wariant dzisiejszy :) uwzględnia wczorajsze zmiany :( Jak zwykle brakuje mapy atrakcji, które zagoszczą na płycie hali. Ale dopiero wczoraj dostałem plan zabudowy strefy Star Wars, więc opracowanie materiałów jeszcze chwilę potrwa... do festiwalu :)

Obrazki są linkami do plików PDF: