września 29, 2024

Na linii produkcyjnej

Być może, za sprawą mojego „starczego” wieku ;) albo ciągle rozwijającej się „geriatrycznej” upierdliwości ;) jestem pod wrażeniem mechanizmu funkcjonowania współczesnych mediów społecznościowych. Oczywiście nie znam ich wszystkich, ale chyba „ocieram się” często o te najpopularniejsze.

Zdumiewa mnie zawsze ilość zbędnego kontentu, który towarzyszy każdej wizycie na Facebooku, Instagramie, czy dawnym Twitterze (nazwa X, doskonała ze względu na świetne pozycjonowanie, w pisaniu jakoś mi nie leży). Każdy odwiedzający dzisiejsze socjale, pragnąc dowiedzieć się co słychać u znajomych z całego świata, których czasami jest kilku (albo nawet pierdyliard), jest bezustannie bombardowany treścią, której na pewno nie oczekiwał. Skromne wpisy prawdziwych znajomych zaprawdę giną w zalewie niechcianych reklam, propozycji, ofert oraz bezużytecznych informacji od obcych ludzi, bądź sprytnych podmiotów gospodarczych :( Najnowsze wieści od kumpla (lub kumpeli ;) poprzedzane są i szybko zastępowane masą niepotrzebnej treści, o bardzo różnym poziomie emocjonalnym. Taki natłok odmiennych bodźców powoduje ogromne spłycenie poważnych tematów oraz rozwodnienie, tych bardziej zabawnych. Zawsze, kiedy zaglądam do obojętnego portalu społecznego, czuję się jakbym oglądał jakąś surrealistyczną linię produkcyjną anonsów różnej treści. Ciekawe, czy inni goście również wiedzą, że to oni są produktem? :(

Rozumiem potrzebę istnienia reklam. Wszak każdy portal musi na siebie zarobić. Takie są prawa natury! Przecież witryna nie może udostępniać swoich forów „za darmo”. Wieści z całego świata są na serwerach, łakomych dużej ilości prądu. A energia kosztuje coraz bardziej. Jak również pensje mądrych człowieków wciskających właściwe guziki ;) Rozumiem też wymóg targetowania. Sprawdzania tysiące razy w ciągu sekundy na co patrzę dłużej, a na co krócej. Co mnie na internetowej taśmie interesuje. Kogo lajkuję, zaś kogo hejtuję. Oczywiście źródłem cennej wiedzy dla botów są moje wpisy, a zwłaszcza komentarze. Gdyby to były żywe człowieki byłbym zadowolony. Ale jest jak jest i już na pewno nigdy nie będzie :(

Szpiegowanie użytkowników sieci jest niezbędne do odpowiedniego ich profilowania. Owej wiedzy tajemnej poszukują reklamodawcy od zawsze. Dzięki niej mogą skutecznie „wciskać” do głów oglądających właściwy kontent. Jedynie słuszne treści. Natomiast każdą cenną informację skutecznie monetaryzują właściciele social mediów :) Taka „standardowa procedura” nie budzi już zastrzeżeń pozostałych gości. Być może niektórzy, ci najstarsi oraz najmłodsi, nie mają nawet bladego pojęcia o procederze. Lecz wszyscy, bez wyjątku, muszą poddać się skanowaniu, albo spieprzać. Nie bez kozery, większość internetowych witryn wymaga logowania. W ten sposób łatwiej jest rozpoznać ludzia oraz uzupełnić akta delikwenta. Ciekawe, że czasami trudno anonimowo przeglądać prezentowane w Internecie treści. Trzeba koniecznie zalogować się, aby uzupełnić swój życiowy profil. Kiedyś rozbawił mnie komentarz pewnej niewiasty, chyba blondynki (ale nie bądźmy seksistami ;). Napisała ona, że przeglądając fejsa czuje się, jakby ktoś ciągle ją obserwował. Nie łudź się „słoneczko” ;) To nie ktoś, ale cała armia bezrozumnych botów, większa niż możliwości poboru całego Imperium Galaktycznego. Owa potęga gotowa jest wypełnić każdy rozkaz. Na szczęście, wyłącznie na usługach koncernu Meta :(

Bezustanne, natarczywe propozycje zapraszania nowych znajomych do własnego kręgu jest również zrozumiałe. Przecież ciągle potrzebne są nowe „produkty” na socjalnej taśmie. Oczywiście, im jest ich więcej, tym trudniej odszukać w tym śmietnisku dezinformacji wieści od prawdziwych przyjaciół :( Dla portalu obojętne jest, czy potencjalny nowy znajomy ma z tobą wspólnych nieznajomych. Może wiążą was podobne zainteresowania? Miłość do kotów, albo kibicowanie seryjnym mordercom? Albo mieszkacie na tej samej ulicy, dzielnicy, mieście/wiosce lub kraju... Dla witryny społecznej wasze powiązanie jest drugorzędne. Najważniejsze, byleby mógł wykorzystać narzuconą znajomość do własnych celów :(

Uzupełnieniem niechcianej treści jest morze śmiesznych, strasznych, pouczających lub ostrzegających filmików. Albo, przeważnie niepotrzebnych nikomu porad, cytatów, „złotych myśli” oraz mniej lub bardziej durnych memów i dowcipów. Jedynym zadaniem tego kontentu jest wypełnienie pustej szpalty internetowej witryny. Lecz równocześnie, owa zbędna treść, jest bogatą i jedyną pożywką dla smartfonowych zombie. „Kciukających” miliardy banalnych informacji, w każdym momencie swego pustego życia :(

Kumpel, który ma normalne (szybkie) łącze internetowe, powiedział mi, że nie zwraca uwagi na „socjalne śmieci”. Lecz bez wątpienia, jego zdolność jest skutkiem olbrzymiego samozaparcia. Gigantycznej, silnej woli oraz ogromnego doświadczenia w kontaktach z siecią. Dla mnie, przebijanie się przez niechciany kontent, w poszukiwaniu wieści od prawdziwych znajomych, to kolosalna udręka. Swoją drogą. Ciekawe jaki ślad węglowy generuje zbędna treść społecznościówek, na którą i tak niewielu zwraca uwagę?

Portale społecznościowe traktuję jedynie, jako drogowskazy do kontrolowanej, wyłącznie przeze mnie, treści. Oczywiście, czasami zatrzymuję się, przeglądając widoczną stronę popularnego forum. Jeśli zdołam zauważyć ciekawą dla mnie informację, pośród „cyfrowego błota”. Jednak robię to niezmiernie rzadko. Bowiem przeważnie, pozostały kontent przyprawia mnie niemal o mdłości. Nie jestem orędownikiem używania blogów. Ale miejsca te skuteczniej prezentują poglądy twórcy, niż wszystkie popularne witryny społecznościowe razem wzięte. Gdyby pojawiło się w sieci miejsce, gromadzące wszystkich moich znajomych. Przestrzeń bez nadmiernych reklam oraz innego, zbędnego obciążenia, pokazująca jedynie drogowskazy do źródeł czystych i pięknych. Myślę, że byłbym szczęśliwy :) Nie tylko ja zresztą. A może taka utopia już istnieje? Niestety, przez moją ułomność cyfrową, nie jestem w stanie tego sprawdzić :(

Tekst ten został napisany człowiekiem. Lecz obrazek, w większości, już nie.

września 27, 2024

Legenda o złym Witku

Wielokrotnie zastanawiałem się dlaczego niektórzy przedstawiciele rodzimego środowiska komiksowego, nie znając mnie osobiście, mają o mojej osobie tak złe mniemanie. Co było powodem takiego stanu rzeczy? Oprócz oczywiście wrodzonej niechęci naszych rodaków do osób, pełniących funkcje kierownicze, wyjątkowo zdolnych ;) bardziej efektywnych ;) albo po prostu takich, które odniosły jakikolwiek sukces :(

Nikt nie lubi handlarzy. Nawet jeśli się do tego nie przyznaje :) Wynika to pewnie z zazdrości, że ktoś inny ma obiekt pożądania, który można zdobyć jedynie płacąc odpowiednią (czasami wysoką) cenę. Tymczasem ja musiałem handlować od dziecka. Wychowałem się w ubogiej, niepełnej rodzinie i był to jedyny, skuteczny sposób (a próbowałem wielu) uzyskania środków na potrzeby własne. W „czasach komuny”, kiedy gospodarka naszego kraju borykała się bezustannie z notorycznym problemem niedoboru wszystkiego (w każdej dziedzinie życia), bardziej rzutkich obywateli określano mianem spekulantów. Obojętnie, czy deficytowe towary pozyskiwali w nieczysty sposób, lub ofertę wypracowali „w pocie czoła”. Naturalnie było to nadużycie pojęcia, sprokurowane przez ówczesnych rządzących wyłącznie na potrzeby propagandy. Ale „ciemny lud” określenie kupił i zapamiętał regułę na lata, a nawet pokolenia :(

Handlowanie było jedynym sposobem pozyskania nowych komiksów do kolekcji. Pod koniec lat .70, kiedy zacząłem swoją „działalność” ;) rynek komiksowy praktycznie nie istniał. Rodzime publikacje ukazywały się niezmiernie rzadko i były trudne do zdobycia. Nieco lepiej sytuacja wyglądała na bazarach, organizowanych cyklicznie w większych miastach. Od zarania dziejów było to miejsce wymiany (drogą kupna-sprzedaży) dóbr wszelkiego rodzaju. Natomiast w epoce realnego socjalizmu, przeważnie trudno dostępnych na wolnym rynku. W miejscu tym istniała również możliwość dorobienia „paru groszy” do skromnego budżetu wielu rodaków. Dlatego cieszyło się ono szczególną popularnością, chyba we wszystkich kręgach społecznych :) Na łódzkim bazarze zobaczyłem wreszcie oryginalne komiksy zagraniczne. Uświadomiłem sobie wtedy, jaka przepaść dzieli rodzime historyjki obrazkowe od prawdziwej literatury ilustrowanej. Naturalnie, w obrocie bazarowym były wyłącznie egzemplarze używane. Cena nowych, zagranicznych publikacji, ze względu na hiper realny przelicznik walutowy, była nieosiągalna dla zwykłego miłośnika komiksów. Ale czasami trafiały się wydawnictwa w „idealnym stanie”. Bazar był nie tylko miejscem wymiany kolorowych zeszytów. Stanowił również świetną okazję spotkania innych entuzjastów gatunku. Działo się to w czasach, kiedy inne zgromadzenia człowieków nie były przez władzę mile widziane. Na Wodnym Rynku, wśród wielu pasjonatów poznałem słynnego Izydora. Legendarnego handlarza komiksami i fantastycznymi książkami, które również w tamtym okresie były rarytasem. Lecz biedna Łódź stanowiła wtedy jedynie hub gromadzący nieznane komiksy. Bez wątpienia, przyczyniła się do tego nieoficjalna oferta wydawnictw zagranicznych, które „przeciekały” z drukarni na rynek. Lecz były to przeważnie tytuły pośledniej jakości. Dlatego szukając lepszego źródła „złotego runa” musiałem ruszyć w Polskę :)

Dobrym miejscem zdobywania unikalnych komiksów był warszawski Wolumen. Wiadomo, mieszkańcy stolicy zawsze zarabiali więcej, niż pozostali obywatele naszego kraju. Mieli ponadto lepsze możliwości pozyskania deficytowych dóbr zza „żelaznej granicy”. Toteż na Wolumenie można było kupić komiksy niemal z całego świata. Pamiętam jak kiedyś targowałem się z synem Rosińskiego, który sprzedawał kolekcję ojca. Zapewne nie chciał zabierać starych albumów do „źródła obfitości” :) Jarmark Dominikański w Gdańsku pamiętałem jeszcze z okresu dzieciństwa. Było to miejsce bogate w najróżniejsze komiksy zagraniczne. Przyczyna takiej obfitości pewnie zależała od marynarskich wojaży. W Trójmieście „rządziło” liczne środowisko miłośników komiksu, z Szyłakiem na czele. Ale z pasjonatami literatury obrazkowej zawsze mogłem się dogadać :)

W połowie lat .80 ja również zyskałem możliwość wyjazdu za „żelazną granicę”. Najbliższe, dobre księgarnie komiksowe były już w Berlinie (wtedy jeszcze Zachodnim). Wreszcie mogłem kupować naprawdę wybrane, nowe i aktualne wydawnictwa. Problemem były tylko ich wysokie ceny. Oczywiście, jak na realia naszego biednego kraju. Mimo bardzo uciążliwych warunków dojazdu z Łodzi i horrendalnie drogich kosztów takiej „wycieczki”, bywałem w tych sklepach wielokrotnie. Czasami, podczas zakupów, spotykałem Sławka Wróblewskiego, który zaopatrywał własny punkt handlowy w Gdańsku (Comics Universum) z tych samych źródeł.

Kupowanie komiksów zagranicznych, w ubiegłym wieku, nie należało do najłatwiejszych czynności. Wiązało się zawsze ze żmudną pracą i pochłaniało znaczne środki. Natomiast potencjalny zysk często był lokowany w nowym towarze. Dlatego niezmiernie trudno można było wycofać się z komiksowego interesu na własnych warunkach. Nie znam nikogo, komu się to udało :( Oczywiście kłopoty związane z handlem rzadko znajdowały zrozumienie u odbiorców. Kupujących interesowały wyłącznie jak najniższe ceny, a nie problem sprowadzania ilustrowanych rarytasów. Tak jakby atrakcyjne komiksy rosły na drzewach, w sadzie pod miastem :( O innych sposobach zdobywania unikalnych wydawnictw zapewne napiszę jeszcze :)

Bez wątpienia, mój handel oryginalnymi komiksami, a w szczególności wysokie dla laików ceny, był ważnym powodem umieszczenia Witka po złej stronie mocy :( Większość mediów branżowych, słowami troli z Produktu lub AQQ, albo hejterów z internetowych forów, często zarzucała mi nadmierną zachłanność. A przecież ceny wydawnictw w moich ofertach, obiektywnie licząc, nie były wcale najwyższe. Te same tytuły były droższe chociażby w Comics Universum. Natomiast, na konwentowej giełdzie, niektórzy sprzedawcy za szczególne albumy żądali takich sum, o jakich nawet spekulantom się nie śniło. Jednak to ja nadal byłem tym „złym” handlarzem. Taka jest, w komiksowym getcie, cena popularności oraz troski o atrakcyjny towar :( W pewnym okresie można było kupić, w sieci sklepów EMPiK, oryginalne komiksy amerykańskie. Ceny pojedynczych zeszytów były podobne do moich. Tylko ja sprzedawałem wybrane, najlepsze historie mistrzów komiksu. Natomiast największy polski dystrybutor prasy oferował poślednie tytuły autorów drugiego sortu. Żaden domorosły krytyk nigdy nie zastanowił się, ile zachodu wymaga handel komiksami. Każda publiczna wypowiedź musiała piętnować zakusy wstrętnych handlarzy, czyhających na ciężko zarobione pieniądze biednych klientów. Zupełnie jak w „czasach komuny” :( Nieodżałowany Sławek Wróblewski obrywał cięgi od troli, za zbyt wysokie ceny. Lecz nikt nie pamiętał, że w czasach „posuchy komiksowej”, sprowadzał on poszukiwane albumy z Niemiec. Samodzielnie przygotowywał tłumaczenia w odrębnych broszurach. A całe zestawy oferował wygłodniałym, polskim czytelnikom, za odpowiednią kwotę oczywiście. O handlu komiksami na pewno napiszę jeszcze :)

Wojtek Birek został ulubieńcem łódzkiego środowiska komiksowego, między innymi dlatego, że chętnie pożyczał swoje komiksy młodym twórcom. Działo się to w czasach, kiedy dobry album był zjawiskiem niezmiernie rzadkim. Naturalnie było to, ze wszech miar, bardzo uczynne podejście do młodych artystów. Wiecznie spragnionych tajemnej wiedzy ilustrowanej. Za owe liczne zasługi edukacyjne Wojtkowi należy się chwała i medal! I to nie jeden ;) Tymczasem ja nigdy nie pożyczałem swoich komiksów obcym! Mimo usilnych próśb. Pozwalałem jedynie wybranym znajomym przeglądać zbiory w zaciszu mojego domostwa :) Czy kogoś takiego można lubić?

Kiedy zacząłem pracować przy Konwencie Twórców Komiksu zderzyłem się z wyjątkową niefrasobliwością niektórych młodych artystów. Również organizatorów łódzkiej imprezy. Zapewne trudno im było zapanować nad entuzjazmem, wynikającym z tworzenia tak poważnego eventu. Dlatego przygotowania kolejnych edycji nie obywały się bez potknięć organizacyjnych. Z natury jestem szczery, więc nie żałowałem młodym twórcom słów krytyki. Zabawne, że wielokrotnie przyznawali mojej surowej opinii rację. Lecz w duchu, mieli za złe, każde bolesne wskazanie błędu. Okazało się, że artyści nie tolerują żadnej krytyki. Nawet konstruktywnej. Wielokrotnie przekonałem się o tym na własnej skórze :(

Poza tym, byłem w środowisku obcy. Dookoła sami artyści. Przynajmniej licealiści plastyczni ;) Co w takiej grupie robił handlarz?! Mimo, że znałem wielu Conturowców na długo przed konwentem, nigdy nie darzyli mnie szczególnym zaufaniem :( Nawet kiedy poznali moje umiejętności, wiedzę i doświadczenie, woleli wybrać na lidera durnego osobnika z własnego środowiska. Ze smutkiem wspominałem czasy Łódzkiego Klubu Fantastyki Phoenix, którego członkowie spotykali się regularnie, nawet w stanie wojennym. W tamtej ekipie nikt nie zwracał uwagi na profesję lub wykształcenie klubowicza. Wszyscy byli równi! Lata później, jakże zazdrościłem Krakowskiemu Klubowi Komiksu równie skonsolidowanej gromady miłośników gatunku. Naturalnie, w każdej zbiorowości różnych charakterów zdarzały się czasami spory, a nawet ostre kłótnie. Ale zazwyczaj, w obliczu poważnych wyzwań, ekipa stawała się zwarta i wspólnie realizowała każde zadanie. Być może, łódzka wspólnota twórców również dobrze czuła się we własnym gronie. Ja byłem dla nich zawsze obcy. Natura nie znosi obcych :(

Zapewne, w kontaktach z lokalnym środowiskiem przeszkadzał mój donośny sposób wysławiania. Teraz już wiem, że był to początek głuchoty. Jednak w tamtych czasach, każda moja uwaga podczas konwentu, wypowiadana normalnym, spokojnym głosem, brzmiała bardzo głośno i kategorycznie. Niemal jak krzyk, rozkaz lub groźba. Tego nikt nie lubi :( Wielokrotnie zwracano mi na ten problem uwagę. Lecz nigdy nie potrafiłem mówić „szeptem” :(

Zawsze starałem się działać według reguł przyjętych w społeczeństwie człowieków. Wydawałoby się, dla wszystkich jednakich. Dlatego od początku konkursu konwentowego denerwowało mnie podejście łódzkich twórców komiksów oraz ich znajomych do regulaminu eventu. Niepisaną zasadą stało się przyjmowanie prac konkursowych grubo po oficjalnym terminie. Pamiętam jeden komiks, który rysownik tworzył w galerii wystawowej dzień przed imprezą! W jakim świetle takie nadużycia stawiały organizatorów ogólnopolskiego konkursu? Niestety, moje uwagi lokalni artyści zazwyczaj kwitowali milczeniem, albo wykręcali się kuriozalnymi tłumaczeniami. Dopiero po latach protestów, kiedy zostałem kuratorem wystawy i umieściłem prace maruderów na specjalnej „ekspozycji pozakonkursowej”, chora sytuacja uległa poprawie. Lecz swoim desperackim czynem zyskałem wielu kolejnych, śmiertelnych wrogów :( Pisałem o tym w „13lat prowizorki”. Wcześniej jednak, kiedy na krótki okres zmieniono zasady oceny konkursowych prac, łódzcy autorzy młodszej generacji, którzy stanowili liczne grono w Akademii Komiksu, potraktowali konkurs jak plebiscyt i głosowali wyłącznie na „swoich”. Bez względu na jakość ocenianych prac. Ukrócenie tego procederu również nie przysporzyło mi przyjaciół :(

W międzyczasie, broniłem jeszcze wizerunku łódzkiej imprezy w mediach. Wielokrotnie wdawałem się w polemiki z krytykami, a raczej trolami, z całego kraju. Przeważnie moje wypowiedzi były klarowne, pełne celnych argumentów. Lecz swoje opinie przedstawiałem w bardzo ostrym tonie. Niewielu adwersarzy sprostało takiej wymianie poglądów. Natomiast większość chętnie dopisała Witka do „czarnej listy” :(

Pod koniec wieku stała się rzecz straszna ;) Kiedy większość Conturowców uciekła z Łodzi do wielkiego świata, a pozostali nie chcieli dłużej babrać się w bagnie przygotowań, przejąłem kierowanie konwentem. I zmieniłem nazwę imprezy na festiwal. W moim mniemaniu, bardziej adekwatną do charakteru łódzkiego eventu. Natomiast w kolejnych latach rozwinąłem znacznie potencjał konwentu. W normalnym kraju podobne działania przysporzyły by rzeszę zwolenników. Ale w Polsce było odwrotnie :(

Kolejnym „cierniem w oku” notorycznych malkontentów były moje działania wydawnicze. Zawsze przez autorów byłem utożsamiany z konkursem komiksowym. Przecież stworzyłem oraz wydałem pierwszy katalog konwentowy oraz redagowałem wiele kolejnych. Moje powiązania z konkursem stały się przyczyną licznych nieporozumień związanych z przygotowaniem tego eventu. Tymczasem wszelką odpowiedzialność ponosił główny organizator imprezy, czyli Łódzki Dom Kultury. Brak właściwej obsługi twórców, biorących udział w ogólnopolskim konkursie, to wyłącznie efekt pracy zatrudnionych w tej instytucji osób. Ale ja byłem „twarzą” konwentu, a następnie festiwalu przez lata. Do mnie więc kierowano wszelkie pretensje :(

Nieporozumienia pojawiły się również przy okazji mojej kolejnej inicjatywy wydawniczej. Tym razem w sferze dystrybucji Komiks Forum. Niestety, jako osoba prywatna nie mogłem skutecznie rozpowszechniać mojej antologii. Dlatego czasami zdawałem się na pomoc znajomych firm, lub dystrybutorów. Z różnym, często negatywnym skutkiem. Natomiast odpowiedzialność, za czyjeś błędy i niedociągnięcia, zawsze ponosił nieświadomy redaktor naczelny :( O problemach związanych z wydawaniem Komiks Forum napiszę jeszcze.

Pamiętam pierwszą i chyba jedyną recenzję Komiks Forum. Byłem z tego wydawnictwa bardzo dumny, zważywszy w jakim okresie pojawiło się na rynku. Oraz ile wysiłku kosztowało mnie tworzenie tej publikacji. Tymczasem recenzent, w pierwszych słowach swojego tekstu, napisał że wcześniej znał mnie jedynie, jako twórcę pierwszej flejmy w środowisku komiksowym (cytuję z pamięci). Chodziło mu zapewne, o moją zdecydowaną reakcję na kłamliwy list niejakiego Ciszaka, opublikowany kiedyś w AQQ. Choć recenzja antologii była w sumie bardzo pozytywna, to jej wstęp nie był za bardzo budujący. Ale w innych mediach zdarzały się ostrzejsze epitety. Nazywano mnie pieniaczem, cholerykiem, oszustem a nawet złodziejem. Czy któreś z tych określeń było zasadne? Aby poznać prawdę, wystarczy zapytać dowolną osobę, która znała mnie osobiście.

Nadszedł rok 2004. Sobieraj, kierownik domu kultury, „opiekun” festiwalu, wybierał się na zasłużoną (lub nie) emeryturę. Nie było wiadomo, kto po nim przejmie schedę zarządcy eventem. Pierwsze spotkanie osób, które w ostatnich latach pomagały czynnie w organizacji łódzkiej imprezy, zakończyło się decyzją o podtrzymaniu mojego kierownictwa. Nie zabiegałem o to, ponieważ miałem świadomość, ile przede mną będzie niewdzięcznej pracy organizacyjnej, której miałem już serdecznie dość! Lecz nie było wtedy innych chętnych do tej roboty :( Na szczęście stało się inaczej. Nagle powstało z martwych stowarzyszenie Mamuta, które za jeden z celów obrało przygotowanie kolejnego eventu. Ja byłem częściowo zadowolony. Ale to inna historia, o której napiszę jeszcze :)

W pierwszych latach nowego dyrektoriatu festiwalowego nie chciałem narzucać się z pomocą. Skoro bezpodstawnie zostałem wyrzucony z grona organizatorów, nie powinienem pchać się do pracy. Miałem cichą nadzieję, pomny wcześniejszych zdolności nowych orgów, że ten komitet wkrótce rozpadnie się pod ciężarem obowiązków i brakiem doświadczenia. Nie myliłem się. Lecz obserwowanie powolnego rozpadu łódzkiej imprezy nie było wcale przyjemne. Poza tym, żal mi było znaczącego składnika konwentu, komiksowej giełdy, której byłem twórcą i wieloletnim organizatorem. Łódzki event toczył się przez kilka lat siłą rozpędu, wyłącznie dzięki wiernym fanom komiksu. Aż w końcu, po długiej chorobie, zaproponowałem orgom objęcie przeze mnie opieki nad strefą targową festiwalu. O tym na pewno, nie raz napiszę jeszcze :)

Nadal byłem sam, obcy. Mimo, że dyrektoriat odkrył wreszcie możliwość korzystania z pracy darmowych wolontariuszy. Bez żadnej pomocy, skutecznie realizowałem powierzone mi zadania, którym wcześniej nie mogły sprostać panie sekretarki z eŁDeKu. Oczywiście, nigdy nie ukrywałem ironicznego stosunku do nowych orgów. W ich mniemaniu, podczas przygotowań do konwentu, często „szukałem dziury w całym”. Dlatego ciągle musiałem udowadniać obiektywną zasadność moich argumentów. Dopiero pod wpływem logicznej perswazji dyrektoriat raczył przyznawać mi rację. Ale czy megaloman może polubić mądralę, który ma zawsze rację? :( Zapewne podkreślanie, że moje rozwiązania problemów są lepsze, bardziej efektywne, nie było wtedy doceniane przez orgów. Również swobodne operowanie krytyką konstruktywną oraz wytykanie błędów pozostałym organizatorom, które wynikało z dbałości o każdy szczegół, nie było mile widziane. Owe dość siermiężne działania motywacyjne wynikały z chęci stworzenia najlepszej imprezy komiksowej na świecie. Lecz jednocześnie moje uwagi wyprowadzały z równowagi nawet najbardziej leniwych orgów. Mimo to, przez lata tolerowano obecność „marudnego Witka” w gronie twórców kolejnych festiwali. Ponieważ byłem najlepszy i niezastąpiony ;) A może dyrektoriat nie miał innego, tak doświadczonego woła do pracy :(

Wszystkie powyższe przyczyny powstania „Legendy o złym Witku” nijak się mają do możliwości rozpowszechnienia owej bajki w rodzimym gettcie komiksowym. Działo się to oczywiście na imprezach gromadzących fanów literatury obrazkowej. Podczas których mogli osobiście spotkać się oraz swobodnie wymienić poglądami różni działacze środowiska: twórcy i krytycy, komiksolodzy i dziennikarze, ale również trole i hejterzy. Ja w tym samym czasie, jeśli byłem obecny na evencie, zawsze karnie stałem przy swoim kramiku z komiksami. Jakże oddalonym, od potężnej sfery opiniotwórczej :( Nie mogłem więc skutecznie wyjaśniać kłamstw, fejków lub nieporozumień, ani polemizować z często durnymi argumentami strony negatywnej. Skutkiem tego, w środowisku powstało wiele niepochlebnych opinii, bajek i legend dotyczących mojej osoby. Czy były prawdziwe? W większości nie. Można jednak, w prosty sposób, wyrobić sobie własny pogląd. Wystarczy przejrzeć moje wpisy na blogu. Co prawda, poruszane w tekstach problemy zabarwione są emocjonalnie. Wszak dotyczą mojej osoby, więc czasami trudno mi jest zachować chłodny obiektywizm. Jednak opisywane sytuacje oraz przytaczane suche fakty są neutralne, bezstronne. A chyba to właśnie one opisują właściwie obraz rzeczywistości. Na ich podstawie każdy czytelnik mojego bloga zapewne lepiej pozna „złego Witka”.

Nie piszę o genezie powstania mitu złego Witka dlatego, że mi on przeszkadza. Zdążyłem już przyzwyczaić się do chorego postrzegania mojej osoby. Jednak owe fałszywe opinie rzutują na inne moje działania, tworząc nieprzychylny klimat. Zdaję sobie sprawę, że podobny mechanizm inwersji, jest często w różnych środowiskach miarą popularności bohatera. Na pewno jednak sprawia przykrość bezzasadnie krytykowanemu ludziowi :(

Tekst ten został napisany człowiekiem. Ale obrazek „odwaliła” SI :)

PS. Niespecjalnie lubię pisać o sobie. Ale Legenda... musiała powstać, jako kontrapunkt kolejnych wpisów oraz przyszłej książki, kontynuacji historii łódzkiego Festiwalu Komiksu.

Zrób sobie festiwal

Legenda o złym Witku
- wstęp do nowej historii Festiwalu Komiksu w Łodzi
Nisza w niszy
- opowieść o miejscu bardzo przyjaznym organizatorom

września 20, 2024

Powrót Inkwizycji

Bardzo rozbawiła mnie żywiołowa dyskusja około festiwalowa, dotycząca Sztucznej Inteligencji. Wielu tzw. artystów oburzało się na przygotowanie, podczas łódzkiej imprezy komiksowej, warsztatów wykorzystania SI przy pracy nad komiksem. A na czele buntu stanęła Kasia, która zagroziła, że jeśli Sztuczna Inteligencja będzie w programie, to jej naturalna nie postawi na evencie nawet stopy :) Mój komentarz, że SI to tylko kolejne narzędzie w warsztacie artysty spotkał się z dość agresywną reakcją innego, znanego twórcy komiksów. Żalił się, że dzięki chałturom „odwalanym” przez darmową SI wielu jego znajomych straciło pracę :(

Niestety, takie są koszty postępu. Za jego sprawą wcześniej stracili pracę dorożkarze, których zastąpili kierowcy taksówek. Oni też wkrótce zostaną wyeliminowani przez autonomiczne pojazdy :( Co dzisiaj robią panie telefonistki z centrali, zastąpione automatami? Przykłady rozwoju cywilizacyjnego, dzięki któremu różni ludzie stracili pracę, mógłbym jeszcze długo mnożyć. Najzabawniejsze jest to, że Sztuczna Inteligencja nie wymyśliła się sama. Zrobił to człowiek. Widocznie SI była mu do czegoś potrzebna :)

Pamiętam jak kiedyś, jeszcze przed erą komputerów, mój znajomy, znany grafik wspominał, że jednym z trudniejszych zadań w szkole plastycznej było pokrycie powierzchni jednolitym kolorem, bez plam i zacieków. Obecnie program graficzny robi to samo w sekundy, po kilku pacnięciach palcem w ekran. Więcej czasu zajmuje wybór odpowiedniego koloru, niż sama procedura. Ponieważ wszystkie żmudne czynności, tak nielubiane przez człowieków, wykonuje algorytm. Ale każdy program, obojętnie, prosty czy wysoce skomplikowany, został stworzony przez człowieka. Jak wszystkie jego narzędzia. Nawet jeśli proces tworzenia zostaje na pewnym etapie zautomatyzowany, w taki sposób, że trudno pojąć mechanizm jego działania, to zawsze na początku kreacji jest człowiek!

Bezrozumni twórcy zarzucają SI bezprawne korzystanie z Internetowych baz danych, jako źródła inspiracji. A czy ktokolwiek sprawdził skąd pochodzi pierwowzór „sztucznego” dzieła? Czyje prawa własności naruszył „cyfrowy” artysta? Najłatwiej jest być na Nie ;) Zwłaszcza, jeśli występuje się w tłumie. Tak czynią tylko głupcy :(

A przecież człowieki działają na podobnej zasadzie, co SI. Tylko każda czynność kreatywna, tworząca nowe dzieło, zajmuje im znaaacznie więcej czaaasu. Najpierw muszą poznać ogólne zasady. Nauczyć się właściwego używania narzędzi. Czy aby później, podczas swojej pracy kreatywnej, nie korzystają z inspiracji dorobkiem innych uznanych twórców? Zwłaszcza, jeśli to robią nieświadomie? Przecież lata żmudnej nauki, doświadczenia życiowe muszą pozostawić w głowie jakieś wzorce. Wszak wszystko już było ;) Po co więc wywarzać otwarte drzwi.

Pod koniec lat .80 ubiegłego wieku, kiedy wzrosły możliwości cyfrowej obróbki dźwięku, bardziej kreatywni muzycy zaczęli korzystać w swoich utworach z gotowych sampli. Unikalnych dźwięków lub fragmentów utworów innych wykonawców. Czyje prawa naruszali wtedy? Obecnie takie działania traktowane są jak artystyczna oryginalność. I nikt nie obrusza się, kiedy artyści czerpią ze źródeł cudzej twórczości. Podobnie „oryginalne” działania miały również wielokrotnie miejsce w sztukach plastycznych.

A przypominacie sobie historię „Klossa”. Kolesia, który zeskanował zeszyty popularnej serii komiksowej. Następnie, korzystając ze „zdobytych” ilustracji oraz niepublikowanej obrazkowo przygody agenta wywiadu, stworzył nowe „dzieło”. Facet został gwiazdą (a raczej kometą) łódzkiego Festiwalu Komiksu, organizowanego przez Mamuta oczywiście. Nie było wtedy jeszcze SI. Natomiast nowy „oryginalny” autor, człowiek z krwi i kości, wykazał się nad wyraz zabójczą artystyczną kreatywnością. Napiszę o tym jeszcze :)

Być może utrata pracy przez grafików, jest efektem darmowej alternatywy SI. A może twórcy byli za dobrzy (zbyt kosztowni) dla pracodawcy. Zleceniodawca potrzebował mniej wyrafinowanego produktu. Może graficy chcieli zarabiać „kokosy” na banalnych chałturach, z którymi poradzi sobie nawet najgłupsza Sztuczna Inteligencja. Ja również wykonuję czasami specyficzne prace graficzne dla wymagających klientów. Jestem pewien, że w prostszych robotach zastępuje mnie Czat-GPT. Ale nie skarżę się. Bo wiem, że ewolucji na pewno nie zatrzymam. Wolę świadomie korzystać z nowych możliwości, miast utyskiwać na postęp techniki w szeregach inkwizycji.

Kasiu Nie brnij dalej tą drogą ;) bo tylko ułatwiasz życie festiwalowym orgom. Wszak oni niczego tak nie lubią bardziej, niż rezygnacji z kolejnych punktów programu :) Przecież fasadowe zadanie zostało już wykonane. Pojawiła się zajawka o warsztatach, w konwentowych kanałach medialnych. A że spotkanie się nie odbędzie, to nie ich wina. Vox populi... Swoim protestem Kasiu wzbudziłaś tylko śmieszność u przyszłych pokoleń twórców komiksów i oczywiście lawinę lajków od pozostałych płaskoziemców. Zapewne o to właśnie Ci chodziło :)

Tekst ten został napisany człowiekiem.

PS. Obrazki z Mamutem, które użyłem na blogu, zamówił dla mnie na Czacie-GPT kumpel, grafik posiadający własną firmę reklamową. Lecz również entuzjasta Sztucznej Inteligencji. Mimo to, nie narzeka na brak zleceń. Bo jest lepszy od SI :)

Natomiast powyższą ilustrację wykonałem sam, metodą „promptowania”. Czyli sposobem, jakim obecnie działa SI. Tło jest fragmentem rysunku Przemka Truścińskiego, z okładki pierwszego Komiks Forum. Natomiast pozostałe dwa elementy, to materiały wyguglane z Internetu na zwroty: „caligraphy brush” oraz „cartoon eyes”. Samo wyszukanie odpowiednich obrazków zajęło mi godzinę. Kolejną ich opracowanie. A chciałem tylko prostą ilustrację do krótkiego, niekomercyjnego tekstu. Pomysł miałem wcześniej w głowie. Pozostała tylko realizacja. Sztuczna Inteligencja zrobiła by to samo w sekundę. Eliminując, w miedzyczasie, tysiące projektów nie spełniających wymagań algorytmu :)

września 14, 2024

Numer pierwszy

Trzydzieści lat temu na Ogólnopolskim Konwencie Twórców Komiksu w Łodzi pojawił się pierwszy numer antologii Komiks Forum. Było to pierwsze, wydane drukiem niezależne wydawnictwo prezentujące prace młodych twórców historii obrazkowych. Publikacja ukazywała się nieregularnie. Dość często zmieniał się nominalny wydawca. Ale redaktor zawsze był ten sam :) Do 2010 roku światło dzienne ujrzało piętnaście edycji antologii. Czasami były to monografie, poświęcone twórczości jednego autora lub grupy środowiskowej. Nierzadko publikacja towarzyszyła łódzkiemu konwentowi, będąc katalogiem konkursu komiksowego. W Komiks Forum debiutowało wielu autorów. Na kartach wydawnictwa pojawiały się najciekawsze prace rodzimych twórców, ale też zagraniczne. Jestem pewien, że antologia odcisnęła wyraźny ślad w historii polskiego komiksu. Jednak niewielu miłośników literatury obrazkowej jeszcze o niej pamięta :(

Włożyłem w to przedsięwzięcie dużo wysiłku i środków własnych. Dlatego lubię myśleć, że moja inicjatywa miała znaczący wpływ na polskie niezależne publikacje komiksowe z połowy lat .90 ubiegłego wieku. Czy tak było naprawdę? Nie badam historii własnych dokonań we wspomnieniach środowiska. Moja wiedza na temat śladu antologii w sieci jest również znikoma. Oczywiście można o Komiks Forum dowiedzieć się nieco na moich stronach (komiksforum.pl oraz komiksforum.blogspot.com). Natomiast w Wikipedii sam musiałem przeredagować wcześniejszy wpis jakiegoś dyletanta, bo zamieścił niemal same bzdury. Jakaś informacja o Komiks Forum jest nadal obecna w archiwach starych witryn komiksowych. Począwszy od WRAKa, na Gildii skończywszy. Na pewno, nieoficjalne kopie publikacji dostępne są na Chomiku. Natura nie znosi próżni ;) Aczkolwiek, kiedy na warszawskich targach książki zapytałem znanego mi wydawcę „Historii polskiego komiksu” (jakoś tak), czy w którymś tomie wydawnictwa jest wzmianka o Komiks Forum. Odpowiedział, że nie :( Ale to chyba nic dziwnego, skoro moja antologia przez piętnaście lat doczekała się jedynie połowy recenzji. Połowy, nie całej! Ponieważ jej autorem był scenarzysta komiksu opublikowanego w moim wydawnictwie. Wszelako dopiero brak jakiegokolwiek śladu Komiks Forum na ekspozycji historycznej Centrum Komiksu i TePe zrobił na mnie wrażenie. Zważywszy na fakt, iż owa łódzka instytucja publiczna czerpie garściami informacje z historii rodzimego ruchu komiksowego. A przecież Komiks Forum był pierwszą niezależną, komiksową inicjatywą wydawniczą stworzoną w Łodzi (przez rodowitego łodzianina). Prezentował prace autorów z łódzkiego środowiska twórców komiksu. Wielokrotnie był również wizytówką łódzkiego festiwalu komiksu, który to event CKiTP otoczyło „opieką”. A jej „szef” debiutował niegdyś w antologii. Obecnie dzieli nas różnica zdań. Ale tuszowanie mojego wkładu, w liczne inicjatywy komiksowe, świadczy jedynie o wyjątkowej małostkowości dyrektora tej publicznej placówki kultury oraz próbie fałszowania historii. Jednak bardziej zasmuca mnie fakt, iż ów niecny proceder dzieje się na oczach miłośników komiksu, za niemym przyzwoleniem środowiska :(

Kiedy nasz kraj odzyskał wolność po latach i zniknęła cenzura, w wielu obszarach kultury objawiła się mnogość inicjatyw twórczych. Również autorzy komiksów mogli wreszcie swobodnie rozpowszechniać swoje prace. W tamtym czasie nie było niezależnych publikacji wydawanych drukiem. Niezależnych, czyli realizowanych środkami autorów, entuzjastów albo grup twórczych. Druk komiksów był metodą dość kosztowną, ponieważ wymuszał stosowanie sporych (jak na tamte czasy) nakładów. Wiązało się to z poświęcaniem na każdą publikację znacznych środków, na które stać było tylko bogatych wydawców. Toteż większość amatorów powielała swoje rysunkowe prace jedynie za pomocą kserografu.

Na początku lat .90 ubiegłego wieku nastąpiła epoka Xerofurii. Wtedy każdy autor mógł dość łatwo powielić swój komiks. Rozpowszechnić go w nakładzie kilku, bądź kilkunastu egzemplarzy. Nagle pojawiła się lawina różnorodnych publikacji z obrazkowymi historiami. Jednak wszystkie miały jeden wspólny mianownik, niską jakość druku. W tamtym czasie, punkty ksero dysponowały wyłącznie urządzeniami z „drugiej ręki”. Używane maszyny były przeważnie importowane z Zachodu prywatnym sumptem, przez rzutkich rodaków. Mimo to, nadal były one bardzo drogie dla usługodawców, więc naprawiano je mozolnie, dopóki nie rozpadły się ze starości. Ówczesne kserokopiarki pracowały wyłącznie metodą optyczną, przenosząc ślad kopii za pomocą wyłącznie czarnego proszku (toneru). Wtedy jeszcze nie używano kolorowych, ani laserowych drukarek. Oczywiście, nie znano również druku cyfrowego. Toner do kopiarek był szczególnie cenny. Ponieważ sprowadzano go za „prawdziwe” pieniądze, więc był drogi. Nie wpływało to znacznie na cenę kopii podczas powielania dokumentów lub książek. Albowiem gęstość druku na takich kartkach zazwyczaj nie przekraczała pięciu procent zaczernienia (zużycia toneru). Natomiast młodzi artyści uwielbiali stosować w swoich pracach duże połacie czerni. Dlatego kopie rysunków w tych miejscach często świeciły bladą szarością, zaoraną jedynie smugami z resztek proszku. Można się było dogadać z kopistą w sprawie lepszej jakości wydruku. Ale wtedy cena powielonej strony była zazwyczaj wyższa :(

Ja również uległem możliwości taniego kopiowania prac graficznych. Zawsze chciałem mieć kopie rysunków i komiksów które mi się podobały. Nie było wtedy Internetu, ani tym bardziej olbrzymiej bazy ilustrowanej treści, która obecnie go wypełnia. Wcześniej grafiki reprodukowałem jedynie analogowym aparatem fotograficznym, tworząc slajdy, albo odbitki na specjalnym papierze. Kiedy zostałem jednym z organizatorów Ogólnopolskiego Konwentu Twórców Komiksu nadarzyła się okazja wykorzystania mojej wiedzy poligraficznej ;)

Co roku, na konkurs komiksowy towarzyszący konwentowi, przysyłano wiele prac. Zdarzały się wśród nich dobrze narysowane, bardzo ciekawe historie. Jednak nie miały one wtedy wielkich szans na promocję. Duże wydawnictwa nie były zainteresowane nowym polskim komiksem. A mniejsze... Nie było żadnych. Zresztą cała oferta komiksowa była, w tamtych latach, bardziej niż skromna. Żal mi było fajnych opowiadań, które po konwencie trafiały z powrotem do szuflady autora. Dlatego postanowiłem wydawać katalog wystawy konkursowej. Niestety, Łódzki Dom Kultury, w którym odbywała się cała impreza, nie był zainteresowany moim pomysłem. Zdecydowałem więc opublikować najciekawsze według mnie prace własnym sumptem. Tak oto w 1992roku powstał pierwszy katalog konwentowy. Wydałem go w nakładzie 60 egzemplarzy metodą kserograficzną. Miał 48stron objętości, w formacie A4. Dziesięć kopii od razu zabrał eŁDeK, a pozostałe rozeszły się wśród miłośników komiksu :)

...mój pierwszy katalog konkursu konwentowego - jesień 1992

Pracy przy publikacji było sporo. Wykonałem ją metodą analogową oczywiście. Katalog miał być w formacie A4, więc do zrobienia makiety potrzebowałem kilku arkuszy kartonu formatu A3, metalowej linijki, ostrego nożyka i dobrego kleju. Najpierw jednak wyszukałem w miarę dobry punkt kserograficzny. Na szczęście, znalazłem go w okolicy eŁDeKu, na ulicy Traugutta. Dogadałem się co do ceny kopii z prowadzącą zakład bardzo miłą panią, która wtedy jeszcze lubiła komiksy ;) Następnie musiałem przygotować poszczególne strony do montażu na makiecie. Plansze na konkurs (same oryginały) przysyłano w formacie A3. Ja musiałem je zmniejszyć do A4, bo taki miał być katalog. Ale różni autorzy w swoich komiksach stosowali różne wielkości marginesów, albo żadnych nie używali. Ja natomiast powinienem dostosować prace do jednolitego szablonu i możliwości wydruku. Dlatego mierzyłem każdą stronę linijką i kalkulatorem przeliczałem odpowiedni procent pomniejszenia do wymogów makiety. Zabawne, że przyszli redaktorzy katalogu konwentowego nie zaprzątali sobie głowy tym problemem wcale :( Tylko kto na ten „drobiazg” zwracał wtedy uwagę? Kiedy wreszcie zmontowałem makietę nastąpił właściwy proces kserodruku, który trwał chyba dwa dni. Musiałem wpasować się w inne, liczne zlecenia miłej pani. Ale na szczęście, czas pracy dla mnie wcześniej zarezerwowałem :) Później zostało jeszcze tylko kolejno poskładać kartki. Zbindować je i zeszyć. A całą publikację równo przyciąć, żeby wyglądała estetycznie. Zrobiłem to własnoręcznie linijką i nożykiem. Każdy egzemplarz osobno :!

Po sukcesie pierwszego katalogu wystawy konkursowej, eŁDeK zdecydował się na finansowanie tej publikacji w kolejnych latach. Komiksy nadal były kserowane, ale już siłami domu kultury. Natomiast okładkę katalogu wydrukowano. Ostateczny montaż i oprawę powierzono drukarni niskiej jakości, jednak powiązanej dziwnymi układami z eŁDeKiem. Format i objętość publikacji pozostały bez zmian. Ale jej nakład zwiększono. Podobno do stu egzemplarzy. Nigdy nie miałem szansy by to potwierdzić.

...pierwsze katalogi konkursu konwentowego - lata 1992-93

Katalog konwentowy redagowałem do 1994roku, kiedy to poróżniłem się z kierownikiem domu kultury, ponieważ chciałem zwiększyć objętość wydawnictwa oraz wymagałem przynajmniej jednego egzemplarza dla każdego autora drukowanego komiksu. Sobieraj nie chciał się na to zgodzić i przez kolejne trzy lata katalog redagował ktoś inny. Z jakim skutkiem? W mojej ocenie, wielu kiepskich komiksów nie powinno być tam wcale. Zaniżały bowiem znacznie poziom całości. Ale redaktorowi bardziej zależało na przedstawieniu własnej wizji layoutu publikacji, niż na właściwej prezentacji prac konkursowych. Poza tym, materiały komiksowe były tak fatalnie przygotowane, że współczułem autorom zrujnowania efektu ich pracy. Ale to już nie była moja bajka.

Katalog wystawy konkursowej z 1994roku został wydany w dwóch wersjach. Pierwsza, oficjalna była składana na komputerze pod dyktando nowego redaktora i została wydrukowana w „ulubionej” drukarni eŁDeKu, w nakładzie 300egzemplarzy. Pięćdziesiąt z nich miało mieć dodatkowe szesnaście stron wybranych przeze mnie komiksów. Środkową wkładkę zrobiłem tradycyjną metodą :) Druga wersja katalogu posiadała już właściwy układ stron i prawidłowy montaż. Bez zbędnych ozdobników „artystycznych”. Miała zaprojektowaną przeze mnie okładkę i 64strony objętości. Publikację wykonałem sam, a rysunkowe plansze powieliłem kserograficznie w znikomym nakładzie. Zabawne, że jakość prezentowanych komiksów w mojej, kserowanej wersji katalogu była lepsza niż forma prac drukowanych profesjonalną metodą. Zwyciężyło moje doświadczenie oraz stosunek do wykonywanej pracy. Klientom również moje katalogi bardziej się podobały. Potwierdziło to starą zasadę, że nie wystarczy mieć dobrego narzędzia do pracy. Należy też wiedzieć, w jaki sposób go używać :)

...dwie wersje katalogu konkursu konwentowego z roku 1994

Wcześniej jednak zapragnąłem sam wydawać komiksy które mi się spodobały. Nie tylko prace konkursowe. Chciałem wykorzystać do tego celu druk offsetowy. Technikę, która gwarantowała lepszą jakość powielanych grafik niż ówczesne kserokopiarki. Należało więc znaleźć dobrą firmę, która by się podjęła drukowania komiksów. W tamtych czasach nie było to łatwe. Dużych, państwowych drukarni nie brałem pod uwagę. Ponieważ zainteresowane były wyłącznie wysokimi nakładami publikacji. Pozostawały mniejsze firmy prywatne. Ale one też nie chciały podejmować się pracy przy nakładzie mniejszym niż tysiąc egzemplarzy. Zawsze zasadniczym problemem był wysoki koszt przygotowania materiału do druku. Znacznie rzutował on na finansowanie przedsięwzięcia. Najpierw trzeba było naświetlić kliszę, o wielkości strony, w odbiciu lustrzanym. Służyła ona do wykonania metalowej płyty offsetowej, niezbędnej w procesie druku. Cena takiej usługi była już wysoka w przypadku jednego koloru. Natomiast koszt przygotowania strony barwnej był czterokrotnie większy. Dlatego tylko raz, w całej historii wydawanych przeze mnie komiksów, w niewielkim zakresie, zdecydowałem się na podobną fanaberię wewnątrz antologii. Naturalnie, okładki wydawnictwa musiały być z czasem kolorowe. Taki był wymóg rynku. Obecnie pomijany jest kliszowy etap przygotowalni. Naświetlane są od razu płyty offsetowe. Oczywiście zawsze, przed naświetleniem materiału, trzeba zaprojektować i zmontować całą publikację. Kiedyś makietę robiło się ręcznie, teraz używamy komputera oraz programu DTP (Desk Top Publishing). Oba sposoby wymagają czasu, sporego nakładu pracy, lecz przede wszystkim umiejętności :) Tym razem wybrałem komputer.

W znalezieniu dobrej drukarni pomógł mi kolega z branży reklamowej. Nie było to łatwe, ponieważ małych firm drukarskich nie było wtedy wiele. Wszelako większość była mocno obłożona prostymi zleceniami, więc średnio dbała o jakość druku. W moim przypadku, drukarze po raz pierwszy pracowali z komiksami. Długo musiałem im tłumaczyć, że zależy mi na głębokiej czerni, bo młodzi artyści uwielbiają ten kolor. Ale odpowiednią jakość publikacji drukarze uzyskali dopiero przy drugim numerze antologii :( Po moich licznych uwagach, żeby nie żałowali farby. Makietę pierwszego Komiks Forum opracowałem na komputerze. Jednak do wykonania naświetleń wybrałem jeszcze tańszą metodę. Mianowicie, w tamtych czasach, żeby znacznie zaoszczędzić na kosztach, „naświetlenia” wykonywano na drukarkach laserowych. Miały one niższą rozdzielczość, ale wystarczającą jakość wydruku. Lustrzane odbicie strony najczęściej robiono na kalce technicznej. Rzadziej korzystano z przezroczystej folii. Ja zdecydowałem się na specjalny papier polimeryzowany, który był niemal tak przezroczysty jak kalka techniczna. Ale jednocześnie miał bardziej jednorodną strukturę i lepiej krył duże aple czerni. Zatem do reprodukcji grafik nadawał się doskonale. Nie miałem jeszcze własnej drukarki laserowej, więc druk makiety zleciłem zaprzyjaźnionej firmie. Koszt przygotowania materiału był znacznie niższy, niż w naświetlarni. Natomiast bezcenny był widok drukarzy, którzy po raz pierwszy zetknęli się z tak nowoczesną technologią :) Bowiem nikt wcześniej nie przyniósł im publikacji z rysunkami składanej na komputerze i naświetleń przygotowanych na tak futurystycznym nośniku.

Pierwszy numer antologii Komiks Forum poświęcony był w całości pracom młodych twórców z łódzkiej, nieformalnej grupy Contur. Autorzy wcześniej zamierzali wydać podobną publikację. Lecz zdali się wyłącznie na pomoc chyba solidnego sponsora (wydawnictwo Zakładu Ubezpieczeniowego „Westa”). Lecz do wydania komercyjnego magazynu komiksowego nie doszło. Ja miałem wtedy wolne środki. Wcześniej zamknąłem małe stoisko komputerowe w domu handlowym i sprzedałem wszystkie urządzenia, będące na jego wyposażeniu. Znałem też komiksowy rynek, więc miałem świadomość, że publikacja zawierająca prace młodych twórców (nawet genialnych) nie ma w sferze komercyjnej racji bytu. Mimo to, zaproponowałem Conturowcom wydanie ich komiksów. Autorzy historii obrazkowych „schowanych w szufladzie” przyjęli moją ofertę z radością. I tak narodził się pierwszy Komiks Forum :)

...pierwszy numer antologii Komiks Forum - jesień 1994

Jak zwykle, w antologii umieściłem opowiadania które mi się podobały. Oczywistym wyborem był „Latajączek” Tomka Tomaszewskiego. Wcale nie przeszkadzało mi podobieństwo do Moebiusowego Arzaka. Jeśli można czerpać inspiracje, to tylko z najlepszych wzorców. Później autor tego komiksu zmieniał styl rysunku wielokrotnie. Pewnie rozwijał się artystycznie. Myślę jednak, że gdyby poszedł drogą francuskiego mistrza zyskałby większe uznanie czytelników. Kolejną pracą był komiks Witka Domańskiego, którego tytułu nigdy nie mogłem zapamiętać. Jego ilustrowane historie również nie były dla mnie w pełni zrozumiałe. Ale zawsze charakteryzowały je niesamowite efekty wizualne oraz wysoki poziom graficzny. Przyznam, że bałem się komiksu „Ulice...” kolejnego autora. Prace Adama Radonia, które znałem wcześniej, miały ciekawe pomysły lecz bardzo niechlujną realizację. Ale tym razem twórca stanął na wysokości zadania i stworzył opowieść proroczą. Zabawny erotyk „Sexautomat”, Tomka Piorunowskiego, był przykładem dobrego opanowania frywolnego rysunku oraz świetnej znajomości języka komiksu. Piotrek Kania zawsze lubił rysować autoportrety. Dlatego w nowelce „Skłonności” przedstawił siebie w roli Batmana. Nagrodzony w konkursie konwentowym, humorystyczny short z rycerzykiem, Roberta Wagi, jest klasycznym przykładem „krótkiej formy komiksowej”. W antologii nie mogło zabraknąć fantastycznej historii Przemka Truścińskiego „Ładunek”. Ciekawej interpretacji motywu z aliensami. Natomiast zabawne shorty z ninjami, Piotrka Kabulaka, byłyby zapewne ozdobą każdego magazynu komiksowego. Wcześniejszych prac Piotra Zdrzynickiego nie znałem wcale. Dlatego jego ironiczny komiks był dla mnie miłym zaskoczeniem. Listę historii obrazkowych pierwszej antologii zamknęła impresja Marka Skotarskiego „Dzień piąty”.

Pokaźny zbiór komiksów uzupełniłem tekstem „Jak powstał Contur?”, o genezie utworzenia łódzkiej grupy rysowników. Zrobiłem również wywiad z Tomkiem Tomaszewskim. Chyba najbardziej płodnym twórcą komiksów w tamtym czasie. Naturalnie, w mojej publikacji nie zabrakło biogramów autorów prac oraz licznych ilustracji. Fantastyczny rysunek na okładkę, w klimacie swojego komiksu, wykonał Przemek Truściński. Antologia miała 48stron czarno-białych w formacie A4. Została wydrukowana w nakładzie 500egzemplarzy.

Pierwszy numer Komiks Forum ukazał się we wrześniu 1994roku. Premiera antologii nie była huczna, ale odbyła się podczas Ogólnopolskiego Konwentu Twórców Komiksu. Dzień przed rozpoczęciem imprezy udało mi się „wyrwać” z drukarni jeden egzemplarz mojego wydawnictwa. Na odbiór reszty komiksów umówiłem się kolejnego dnia, po południu. Pierwszy Komiks Forum był w stanie surowym, jeszcze nie obcięty. Ale kiedy pokazałem go Conturowcom, tak ucieszyli się publikacją własnych prac, że w szale oglądania przypadkowo rozlali jakiś napój na okładkę komiksu. Czym prędzej spłukałem resztki płynu pod bieżącą wodą i szybko osuszyłem papier. Nocą w domu przyciąłem egzemplarz do właściwego rozmiaru, linijką i nożykiem. Wyglądał dobrze, więc nazajutrz zawiozłem go na konwent. Na początku imprezy wpadłem na szczególny pomysł promocyjny. Podczas giełdy ogłosiłem, że posiadam pierwszy i na razie jedyny egzemplarz nowego wydawnictwa komiksowego. Powiedziałem też, że publikację będę sprzedawał po południu, kiedy odbiorę pozostałe komiksy z drukarni. Zażartowałem jeszcze, że jeśli w nocy drukarnia się spaliła, trzymam w ręku jedyny egzemplarz mojego wydawnictwa... I rozpocząłem licytację :) Naturalnie uzyskałem zamierzony efekt. Natychmiast wzrosło zainteresowanie Komiks Forum. Kiedy przywiozłem pozostałe komiksy z drukarni, antologia sprzedawała się jak ciepłe bułki :) Niestety, wtedy po raz pierwszy stałem się obiektem hejtu. Ulubionej rozrywki sfrustrowanych osobników z komiksowego getta. Mianowicie, jakiś idiota w swojej relacji z konwentu przeinaczył moje słowa. Napisał, że jestem cwaniak, dlatego chciałem nieuczciwie zarobić na klientach. Witajcie w polskim piekiełku :( Moja ówczesna giełdowa akcja była zabawą dla wszystkich, obecnych w tym miejscu, uczestników imprezy. Lecz dla jednego frustrata, jedynie możliwością „wbicia szpili”. Być może on sam licytował mój komiks. Ale nie chciał zbytnio przepłacić. Wtedy egzemplarz Komiks Forum kosztował pięć złotych (w przeliczeniu na PLN). Licytujący zapłacił jednak podwójną cenę (to straszne!). Był bardzo zadowolony, ponieważ otrzymał dodatkowo mój autograf (a rzadko się podpisuję). Ile obecnie może być wart naprawdę pierwszy Komiks Forum z moim autografem? Czy kogokolwiek oszukałem?

To był dla mnie dość trudny okres, z przyczyn osobistych. Ponadto, absorbowała mnie znacznie organizacja kolejnego łódzkiego konwentu. Jak zwykle brakowało pomocy wtedy, kiedy była ona najbardziej potrzebna. Kłótnia z Sobierajem, o katalog wystawy konkursowej, również nie była zbyt budująca. Wybrałem zły moment na prezentację mojej inicjatywy wydawniczej. Ale innego nie miałem. Ogólnopolski Konwent Twórców Komiksu był wtedy jedynym miejscem, aby efektywnie zaistnieć w światku komiksowym. Zdołałem jeszcze wykonać kilka koszulek promocyjnych, z wizerunkiem okładki pierwszego Komiks Forum. Jedną dałem Przemkowi Truścińskiemu, prosząc go, żeby koszulkę nosił podczas imprezy. Kolejne dwie przeznaczyłem na nagrody. Natomiast pozostałe sprzedałem na giełdzie. Co oczywiście nie uszło uwadze troli :( Na giełdzie również sprzedałem około stu egzemplarzy mojego wydawnictwa. Stało się to standardem przy każdym nowym numerze Komiks Forum. Cieszyłem się, że moje publikacje trafiły do wytrawnych czytelników i kolekcjonerów. Część egzemplarzy oczywiście rozdałem publikowanym w antologii autorom. Goście imprezy, publicyści i ludzie zawodowo zajmujący się komiksem także dostali po sztuce. Spełniłem w ten sposób, narzucony sobie, wymóg promocji autorów. Mimo tych wszystkich akcji, nadal miałem w paczkach większą część nakładu. Oczywiście, nie zwróciły mi się koszty realizacji Komiks Forum. Ale byłem zadowolony :)

Jaki wpływ miała moja publikacja na inne komiksy? Trudno powiedzieć, bo podobnych wtedy nie było. Wcześniej na rynku pojawiły się magazyny Awantura i Fan. Lecz za nimi stały znacznie większe pieniądze. Środki niezbędne do produkcji wysokich nakładów, aby zapełnić setki gazetowych lad w kioskach. Projekty te bez wątpienia miały charakter komercyjny. A fakt, że oba splajtowały w krótkim czasie, świadczy tylko o tym, że ich wydawcy nie znali się na komiksach i specyficznym rynku. Jedyna publikacja z historiami obrazkowymi, która dłużej utrzymała się w sprzedaży, to Komiks-Fantastyka. Ale magazyn ten miał duże wsparcie potężnych wydawców oraz redaktorów z wieloletnim stażem. Lecz przede wszystkim, znacznie ciekawszą ofertę dla czytelników. Zabiło go dopiero nadmierne hołubienie przecenianego autora starej daty :( Powiedzmy sobie szczerze. W tamtych latach, nie było na rynku miejsca dla wysokonakładowych publikacji promujących nowy polski komiks. Młodym autorom pozostawały jedynie wydawnictwa niezależne, fanziny. Komiksy wykonywane w niewielkich nakładach, za pomocą środków własnych fanów, albo samych twórców. Niewątpliwie było ich trochę. Jednak wszystkie powielane były wyłącznie za pomocą kserografu i zawierały prace o różnym poziomie wartości. Od ciekawych historii tworzonych przez sprawnych warsztatowo rysowników, po nędzne płody grafomańskiej twórczości. Ponadto ziny, aby zmniejszyć koszty druku, a jednocześnie powiększyć objętość broszury, ukazywały się przeważnie w niewielkim formacie A5. Dlatego prezentowane prace, znacznie pomniejszone, wyglądały dość kiepsko. Kreska w rysunkach często zanikała. A teksty w dymkach bywały nieczytelne.

Tu mała, lecz konieczna dygresja. Jedną z zasad, jakie rządzą tworzeniem komiksów, jest rysowanie kadrów w powiększeniu. Robią tak wszyscy znani mistrzowie gatunku. Taki rysunek, w skali publikacji, zyskuje na precyzji i jest bardziej przyjemny dla oka czytelnika. Tradycyjnie, europejskie albumy komiksowe mają format zbliżony do A4 (wysokość strony ok. 30 centymetrów). Dlatego oryginalna plansza powinna być większa. W konkursie konwentowym przyjęto dwukrotnie większy format A3 (wysokość strony ok. 42 centymetry). Jest to standard stosowany w pracach przez wielu artystów komiksowych. Jednak czterokrotne zmniejszanie plansz do formatu A5 (wysokość strony ok. 21 centymetrów) powoduje wiele problemów. Linie precyzyjnego rysunku często zlewają się w bezkształtną masę. Natomiast bardziej delikatne mogą zupełnie zniknąć. Teksty pisane odręcznie przez autorów (nie kaligrafów), w tak dużym pomniejszeniu, są przeważnie mało czytelne. Pomijam tu fakt, że zawodowcy nigdy nie wpisują tekstów na oryginalnych planszach. A nawet nie rysują dymków w kadrach. Dodatkowe zniekształcenia grafiki, podczas druku, wprowadza wybrana metoda powielania prac. Mimo to, wielu redaktorów fanzinów decydowało się na tak ułomne drukowanie komiksów. Troszczyli się bardziej o zapełnienie stron własnych publikacji treścią, niż o właściwą prezentację graficznych zdolności artystów :(

Rok przed Komiks Forum na łódzkim konwencie pojawił się magazyn AQQ. Zawierał oprócz historii obrazkowych również dużą dawkę publicystyki. Jakże potrzebną miłośnikom komiksów w czasach sprzed Internetu. Redaktorzy tego periodyku preferowali bardziej opowieść, niż wartość plastyczną publikowanych dzieł. Dlatego wielu komiksów, z tych zamieszczonych w magazynie, nigdy nie pokazałbym w mojej antologii. Często też, w artykułach zniżali się do poziomu prasy bulwarowej. Powodując tym jałowe dyskusje prowadzące jedynie do polaryzacji środowiska. Ponieważ możliwość wszelkiej polemiki na łamach periodyku, który ukazywał się dwa-trzy razy w roku, była w zasadzie żadna. Całość dopełniała niska jakość kserodruku i mizerny format. Moim zdaniem, prezentowane w magazynie komiksy wyglądały naprawdę kiepsko :( Dopiero rok po wydaniu pierwszego Komiks Forum parametry poznańskiego magazynu uległy poprawie. Lubię myśleć, że była to częściowo moja zasługa ;)

W 1994roku na konwencie pojawiło się jeszcze wiele kseropublikacji z historiami obrazkowymi. Nie będę ich w tym miejscu wymieniał. Bo nie wszystkie pamiętam. A nie chciałbym którejś pominąć. Być może powstanie kiedyś rzetelnie spisana historia polskich niezależnych wydawnictw komiksowych. Jestem natomiast pewien, że tak się nie stanie pod patronatem łódzkiego Centrum Komiksu i TePe. Bo biurokraci kultury wolą spisywać historię według własnego, ustalonego z „góry” schematu :(

Dlaczego zawsze podkreślam, że moja antologia była niezależną publikacją? Ponieważ wyłącznie ode mnie zależał wygląd i zawartość Komiks Forum. Zawsze decydowałem o temacie każdego numeru oraz wybierałem prezentowane w nim prace. Sam przygotowywałem cały materiał dla drukarni. Również za druk egzemplarzy płaciłem z własnej kieszeni. Wyjątek stanowiły jedynie numery festiwalowe, robione dla Łódzkiego Domu Kultury. Lecz nadal, na każdym etapie pracy nad antologią nie ulegałem żadnym wpływom zewnętrznym. Bardziej niezależny być już nie mogłem :)

Od pierwszego numeru Komiks Forum wiedziałem, że będzie to wydawnictwo non profit. Na taki stan składało się wiele czynników. Na pewno jednym z nich był niewielki nakład, który zapewniał jedynie zwrot kosztów. Ale dopiero po dłuższym czasie. Nic więc dziwnego, że nie mogłem nawet marzyć o honorariach dla autorów. Lecz również byłem świadom, że wkrótce zabraknie mi środków na kolejne publikacje. Sprzyjał temu paradoks dystrybucyjny, doskonale znany wielu niezależnym wydawcom. Nakład mojej antologii był zbyt mały, żeby zaistnieć na kioskowych ladach. A jednocześnie, koszt obsługi klientów indywidualnych i księgarni (nie było wtedy sklepów specjalistycznych), był często barierą zaporową wielu transakcji (napiszę o tym jeszcze). Jednak największym problemem popularyzacji Komiks Forum był brak rynku dla niezależnych publikacji. W tamtych czasach czytelnicy komiksów przyzwyczaili się do banalnych historyjek dla dzieci. Albo bardzo fantastycznych oraz równie infantylnych opowieści o superbohaterach. Natomiast krótkie nowele, podejmujące poważne tematy, były dla odbiorców zupełnie obce. Takie komiksy pojawiały się okazjonalnie w prasie. Lecz niewielu było chętnych do zakupu całego albumu :(

Pięć lat temu, kiedy moja antologia obchodziła ćwierćwiecze powstania, zwróciłem się do dyrektoriatu Centrum Komiksu i TePe z propozycją reedycji pierwszego Komiks Forum. W tamtym czasie już nie istniała jakakolwiek działalność wydawnicza tej publicznej instytucji kultury. Oprócz katalogu wystawy konkursowej, oczywiście. Pomyślałem więc, że biurokraci chętnie zapiszą na swoje konto kolejną inicjatywę stworzoną cudzymi rękami. Oferowałem samodzielne opracowanie materiału oraz wykonanie reprintu mojego wydawnictwa, o wyższej jakości niż pierwowzór. Wzbogaconego dodatkowo nowymi pracami członków grupy Contur. Oczywiście chciałem również zrobić wersję cyfrową antologii, która byłaby dostępna w sieci. Na pewno, w normalnym świecie, taka oferta byłaby atrakcyjna dla łódzkiego CKiTP. Przecież autorzy pochodzili z Łodzi. Wydawca antologii również. Nawet komiks dyrektora CKiTP znajdował się w mojej publikacji. Zasługi członków grupy były niemałe, więc chyba warto było ich uhonorować. Wszak stworzyli podwaliny dla rozwoju nowego komiksu w naszym kraju. Koszt publikacji komiksów w tradycyjny sposób, na papierze, byłby niewielki. Zapewne niższy, niż wynajęcie podestów dla rysowników podczas festiwalu komiksu. Na pewno by się zwrócił w krótkim czasie. A jak wspaniała byłaby to promocja miasta oraz publicznej instytucji kultury, zasilanej o lat z budżetu naszego państwa. Niestety, nie otrzymałem żadnej odpowiedzi od nikogo z dyrektoriatu :(

W tym roku (2024) sami Conturowcy postanowili stworzyć podobne wydawnictwo. Zareagowali dopiero, kiedy zauważyli brak jakiejkolwiek informacji o dokonaniach grupy na ekspozycji historycznej Centrum Komiksu i TePe, publicznej instytucji kultury :( Początkowo „Contur w komiksie” miał ukazać się podczas najbliższego łódzkiego Festiwalu Komiksu. Wiem już, że tak nie będzie :( Zobaczymy co pokaże przyszłość...

Tekst ten został napisany człowiekiem.

Nieznana historia Komiks Forum

Numer pierwszy
- komiksy łódzkiej grupy Contur
Trust
- monografia Przemka Truścińskiego, komiksy, grafiki

września 11, 2024

Arena komiksu

- koniec giełdy

Podobno marzeniem starego, dobrego aktora jest umrzeć na scenie. Podczas spektaklu, odgrywając jakąś wielką, klasyczną rolę tak, by zapadła w pamięci widzów na wieki... Na szczęście, wymóg ten nie dotyczy starych handlarzy komiksami ;) Dlatego ucieszyłem się w duchu, kiedy dyrektoriat, pod durnym pretekstem, przegonił moje stoisko z festiwalu. A było blisko :( Zawsze udział w kolejnej imprezie był dla mnie sporym wysiłkiem. Wiedzą o tym wszyscy, którzy pomagali mi odwozić bambetle po imprezie. Zmęczenie odczuwałem bardziej w ostatnich latach, kiedy to regulamin handlu kazał mi spieprzać z areny w podskokach, w ciągu paru godzin :( A przecież demontaż mojej ekspozycji każdorazowo zajmował dłuższą chwilę :( Na domiar złego, musiałem to robić po całym dniu handlowania w pozycji niemal na baczność. Ponieważ szacunek nigdy mi nie pozwalał obsługiwać klientów na siedząco :( Kiedyś mogłem rozbierać własne stoisko niemal do północy. Był czas na pakowanie komiksów, plakatów i moich tekturowych konstrukcji oraz na moment odpoczynku. Ale wszystko zmieniło się, kiedy dyrektoriat zauważył, że po dwudziestej nie może zatrudniać nieletnich niewolników. Dlatego wszystko winno być posprzątane z hali wcześniej :(

Organizatorów łódzkiego festiwalu „wali”, że zmęczeni sprzedawcy muszą zlikwidować swoje stoisko w niedzielę, w ciągu trzech godzin. Mimo, że instalowali je przez cały piątkowy dzień! Jednak nie powinni zaczynać demontażu wcześniej, bo regulamin imprezy tego zabrania. Lecz jeśli opóźnią ewakuację z areny, zapłacą nawet tysiąc złotych kary (za godzinę zwłoki)! Trzy godziny, to zdecydowanie za mało na zamknięcie większego kramu. Chyba, że użyje się do tego celu spychacza :( Trzeba przecież odpowiednio spakować wydawnictwa do pudeł, nie zaś do worków na śmieci. Zdemontować lady, stoliki lub inne własne konstrukcje w taki sposób, żeby można było użyć ich ponownie. A wszystkie materiały należy jeszcze zatargać własnoręcznie do samochodu. Czasami przez całą długość hali. Orgi wymyślili tak krótki czas demontażu stoisk, bo nie muszą tego robić sami. Mamut postanowił! Mtbihu :(

Moje komiksowe stoisko od początku nie nadawało się do takiego sprintu. Pierwszego roku w Atlas Arenie, jako organizator festiwalu, zajmowałem fragment szatni w sektorze F (blisko wejścia). Nazwałem ją wtedy strefą dinozaurów, bo pozostałą przestrzeń zajęli inni starzy handlarze komiksami, jak Biskup, Izydor czy „Szarpei” ;) Zgodnie z dyrektywą jednego ciągu komunikacyjnego, pierwsze przejście na widownie zastawiłem moimi lekkimi, tekturowymi stojakami na komiksy. Nikomu to nie przeszkadzało. Nawet „strażakowi”, bo kolejne przejścia były drożne dla każdego uczestnika konwentu. Lecz przeważnie nikt z nich nie korzystał. Bowiem goście imprezy woleli oglądać kramy wokół o-ringu, niż pchać się na pustawą i głośna płytę areny. Moją ekspozycję wspierały słynne tekturowe ściany, na których prezentowałem plakaty z filmów na podstawie komiksów. Lekkie, ekologiczne ścianki zasłaniały również porzuconą lodówkę Grubasa i wieszaki w szatni. Układ stoiska w kolejnym roku niewiele się zmienił. Widać to na fotografiach:

Od początku, mój bardzo kolorowy kram, budził prawdziwy zachwyt u odwiedzających festiwal gości. Niektórzy wręcz „kamienieli” na widok, tak atrakcyjnej prezentacji unikalnych komiksów. Kiedy oprzytomnieli, musieli natychmiast zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie na tle ekspozycji. Przez pierwsze lata, ale i później, fotografie mojego stoiska otwierały każdą relację z łódzkiej imprezy. Tak samo było z eventowymi filmami. Obojętne, czy robili je amatorzy, czy też zawodowcy. Ślady tych akcji można nawet dzisiaj zobaczyć na YouTube. Ponieważ moja ekspozycja była wielką i niepowtarzalną atrakcją strefy targowej każdego konwentu.

Zmianę pierwotnej koncepcji stoiska wymusili rodzimi klienci. Nie potrafili bowiem korzystać z komiksowych pudeł. Na „dzikim” Zachodzie olbrzymia ilość obrazkowych publikacji, które ukazują się co tydzień, wymusza na sprzedawcach gromadzenie ich w specjalnych boxach. Natomiast nasi miłośnicy komiksów potrafią zainteresować się jedynie tytułem, który mają przed oczami. Boją się zaglądać do pudeł, w których drzemie większość ciekawych pozycji, jakby mieszkały w nich gnomy ;) Dla takich właśnie klientów skonstruowałem ekspozycję „komiksy XXwieku”. Za przezroczystą folią umieściłem cenniejsze tytuły z mojej kolekcji. Zrobiłem to przede wszystkim w trosce, aby nie uległy zniszczeniu. Wiadomo, paluchy brudne od tłustych przekąsek Grubasa nie są odpowiednie dla papierowych kartek :( Moja kolejna konstrukcja z tektury i aluminium również „blokowała” ulubione przejście „strażaka” :) Stali pracownicy Atlas Areny też bardzo lubili tędy przechodzić, aby skrócić sobie drogę do wyjścia. Aż tu nagle musieli zmienić trasę. Nadłożyć kilka dodatkowych metrów od zapamiętanej ścieżki, do sąsiedniego wolnego przejścia. To było karygodne! Kto był ważniejszy! Pracownicy areny, czy jakiś przybłęda z komiksami :(

W tamtym czasie, jako jedyny wystawca potrafiłem wykorzystać efektywnie ściany korytarza oraz powierzchnię szatni, w sposób tak awangardowy. Pozostali sprzedawcy, zarówno amatorzy jak i profesjonaliści, ograniczali się tylko do infrastruktury, która była im użyczona. Zabawne, że na imprezie skupiającej kwiat rodzimych artystów nikt nie zwracał uwagi na estetykę ekspozycji. Gdybym nie wymógł w standardzie zabudowanego stoiska półek na komiksy, pewnie do dzisiaj ściany wielu kramów nadal by „świeciły” wyłącznie bielą. W kolejnych latach ruszyłem też z posad, przykręcone do podłoża, lady w szatniach. Umożliwiło to lepszą aranżację cennej przestrzeni targowej. W tym samym czasie gospodarze Areny likwidowali kolejno stałe, metalowe barierki wejściowe. Okazały się bowiem bardziej kłopotliwym, niż pożytecznym elementem obiektu sportowego. Moje kolorowe, stosunkowo duże stoisko, bez większych zmian, wytrwało do 2018roku. Gdy ostatni raz organizowałem przestrzeń targową Atlas Areny.

Kiedy po pandemii festiwal wrócił do Areny nie robiłem już planów strefy targowej. Wykonywali je „lepsi”. Nie chciałem zajmować cennego dla dyrektoriatu miejsca w szatni, które orgi mogli teraz swobodnie monetaryzować. Ograniczyłem swoją ekspozycję jedynie do wąskiego przejścia obok szatni. Jednak moja wystawa niewiele się zmieniła. Nadal była kolorową wizytówką łódzkiej imprezy. Komiksowe standy umieściłem pod ścianą. Natomiast plakaty wisiały na specjalnej aluminiowej konstrukcji, po obu stronach korytarza. Rok później przygotowałem kolejną, nową ekspozycję oryginalnych komiksów amerykańskich z lat .60. Żaden z festiwalowych wystawców do tej pory nie pokazał czegoś takiego!

Wielokrotnie powtarzałem, że moja komiksowa ekspozycja była atrakcją łódzkiego eventu. Ale czyż tak nie było? Zawsze, jako handlarz oferowałem tylko najlepsze wydawnictwa, jakie udało mi się zdobyć. Wcześniej kupowałem je w specjalistycznych berlińskich sklepach. Pod koniec wieku częściej sprowadzałem komiksy bezpośrednio ze Stanów. Wbrew pozorom, oba sposoby nie były w tamtych czasach równie proste, co dzisiaj. Kiedy to dowolną publikację można ściągnąć z całego świata nie ruszając się z domu (napiszę o tym jeszcze). W zakupach bardziej zależało mi na jakości wydawnictw, niż aktualnej modzie. Dlatego zawsze na ekspozycji posiadałem wydania unikalne, ze względu na wiek, ale też ekskluzywne, dzięki rzadkiej formie. Normalnie trudne do zdobycia w sklepach na Zachodzie. A u nas nieosiągalne. Owa unikalność oferowanych przeze mnie publikacji często powodowała wyższe ceny komiksów, tak znienawidzone przez biednych (albo skąpych) troli. Klienci, prawdziwi miłośnicy komiksów, rzadko narzekali. Raczej na brak środków, niż wysokość cen.

Wspominałem już wielokrotnie, że obecnym organizatorom łódzkiego Festiwalu Komiksu bardziej zależy na skutecznej monetaryzacji eventu, niż na rozwoju tego gatunku sztuki w naszym kraju. Przecież biurokraci kultury rozliczani są raczej z wysokości cyferek na koncie, niż efektów artystycznych (które są niewymierne). Dyrektoriatowi do tego celu służą wyższe ceny biletów wstępu oraz znaczne koszty wynajęcia stoisk handlowych. W mniemaniu orgów, inwestycje w konwentowe atrakcje nie przynoszą żadnych korzyści. Wolą zdać się wyłącznie na inicjatywy zewnętrzne, bo one nie pochłaniają festiwalowych środków. Trochę dziwi więc fakt, że na „komiksowej” imprezie wszelkie niezależne przedsięwzięcia komiksowej natury, jak na przykład moje, nie są przez orgów traktowane szczególną opieką :(

Zapewne wkrótce, wzorem innych komercyjnych imprez, sfera merkantylna łódzkiego festiwalu sięgnie zenitu. Wzrosną ceny biletów oraz koszty wynajęcia stoisk. Chętni spotkań z gwiazdami konwentu będą musieli dodatkowo opłacić ekskluzywny dostęp. Odpowiednio zmonetaryzowane zostaną sesje autografów. Nawet niektóre selfie będą słono kosztować. Na obszarze całego obiektu oraz przestrzeni słyszalnej, a także w sieci, pojawią się płatne reklamy. Możliwości wysysania różnych korzyści z imprezy o tak bogatej tradycji jest wiele :( Aż dziw, że jeszcze niewiele zrobiono w tym zakresie. Dopóki znajdą się chętni, dyrektoriat będzie skutecznie „golić z kasy” uczestników każdej kolejnej imprezy. Dopóty festiwal nie „padnie” :(

Tekst ten został napisany człowiekiem.

PS. Nadal aktualna jest oferta moich tekturowych, komiksowych standów :)

września 08, 2024

Arena komiksu

- sztuka dezinformacji

...bo to z pewnością musi być działanie artystyczne, tak wspaniale informować, nie informując zarazem ;) Mówię tu o programie łódzkiego festiwalu komiksu w Atlas Arenie. Tym razem o wersji papierowej. Jego powstanie było dla imprezy niczym lot na Księżyc. Konsekwencją rozwoju konwentu. Bogatszego, z roku na rok, w liczne atrakcje. Namacalnym dowodem, że festiwal jest wielki. Naprawdę wielki! Na miarę snów Mamuta ;)

Początkowo program imprezy w Atlas Arenie miał mizerną wielkość, coś z formatu A6 (ok. 12 centymetrów w „kłębie”). Ale zawsze był kolorowy, wydrukowany na śliskim papierze i śliczny. Oprowadzał przecież gości po międzynarodowym evencie. Musiał więc być jego ekskluzywną wizytówką. Co prawda teksty w nim zawarte, dla osób nie posiadających sokolego wzroku, były trudne do odczytania. Pewnie redaktor publikacji nie rozumiał zasady, że to co jest widoczne dobrze na dużym ekranie komputera, nie musi takie być po wydrukowaniu. Ale za to reklamy były najwyższej jakości. Bo program konwentu nie powinien tylko informować o atrakcjach. Miał być, lśnić i świadczyć o profesjonalizmie organizatorów łódzkiej imprezy. Mtbihu!

Kilka lat zajęło redaktorowi zrozumienie, że układ punktów programu „salami”, nie jest rozwiązaniem zbyt ergonomicznym. W jego mniemaniu, każdy uczestnik imprezy szukając ulubionej atrakcji, powinien poznać ofertę godzinową kolejno każdej z sal Atlas Areny. Bo tak redaktorowi było wygodniej układać program eventu. W końcu, to goście przyjeżdżali do niego, a nie odwrotnie ;) Wielokrotnie tłumaczyłem mu, że wygodniejszy dla odwiedzających festiwal jest układ godzinowy. Kiedy to wiadomo, co dzieje się na całym obszarze festiwalu o konkretnej godzinie. Gość eventu ma wtedy możliwość wyboru atrakcji (pisałem już o tym). Lecz w końcu, po latach redaktor zrozumiał :)

Jako twórca planów strefy targowej festiwalu wykonywałem również mapki do programu imprezy. Przedstawiały one okolice kompleksu sportowego oraz plany stoisk handlowych w hali. Mapki były dość uproszczone, ale dzięki temu czytelne. Dobrze opisane, w jednym miejscu prezentowały kompletną informację dla uczestnika eventu. Nikt nie musiał szukać legendy na sąsiednich stronach. Moje mapki sprawdzały się doskonale w skali mikro, ale również w formie dużych plakatów umieszczanych na szybach, bądź słupach Atlas Areny. To była oczywiście wyłączne moja inicjatywa oraz wykonanie, bo orgi nigdy by nie wpadły na taki pomysł :( Wyobraźcie sobie, że przez kolejne lata redaktor katalogu mylił kolejność umieszczenia mapek w publikacji. Mimo czytelnego opisu każdej grafiki, najpierw pokazywał poziom wyjścia z obiektu, a następnie wejścia. Ciekawa koncepcja umilająca lekturę programu gościom festiwalu.

MFKiG2018 - moje ostatnie mapki do programu imprezy. Proste, schludne i czytelne...

Prawdziwa rewolucja programowa nastąpiła, kiedy dyrektoriat zrezygnował z moich usług. Wtedy papierowa publikacja dwukrotnie powiększyła swoją wielkość (do formatu A5). Natomiast czytelność informacji, zawartej na mapce sporządzonej od nowa, paradoksalnie się zmniejszyła. Była to chyba najbrzydsza, prostacka grafika jaką moje oczy widziały. Zabawne, ale narysowanie planu stoisk wymagało wówczas jedynie zdolności przedszkolaka. W tamtym roku festiwal odbywał się w Hali Expo, w której stoiska ustawione były na planie prostokąta. Mapkę eventu, na kartce w kratkę, mógłby namazać nawet pięciolatek. Ale Mamut wybrał „zawodowego artystę”. Próbował jeszcze wzmocnić efekt „artystyczny” dzieła, drukując plan konwentu na gigantycznym płótnie i umieszczając ów „obraz” w specjalnej konstrukcji przy wejściu do obiektu. Lecz działanie to nie zmieniło efektu całości, natomiast podniosło znacznie zbędne koszty. Pamiętacie historię z „Misia”. Mtbihu :(

Po zakończeniu pandemii festiwal wrócił na łono Atlas Areny. Nowi organizatorzy zaczęli tworzyć plany stoisk strefy targowej od nowa. Nowa mapka w programie imprezy, mimo większego formatu publikacji, była równie brzydka co nieczytelna. Ponadto orgu, który sporządził plan kramów, nie chciało się ustawiać w korytarzu stoisk po kolei. Dlatego przed imprezą błądzili wszyscy wystawcy, poszukując wynajętego stanowiska. Natomiast w trakcie festiwalu błądzili klienci, szukając ulubionego sprzedawcy. Panował ogólny chaos w numeracji kramów. Bowiem niskie numery stoisk sąsiadowały z wysokimi. Bez żadnego logicznego porządku. Jedynie wedle fantazji planisty ;) Była to zapewne dodatkowa, niezupełnie zamierzona, atrakcja łódzkiego eventu. Coś na kształt gry miejskiej :) Oczywiście, zgodnie z tradycją, w kolejnym roku uwolniono tego orga od zadania, które znacznie przekraczało jego możliwości. Lecz mapka pozostała ta sama. Równie brzydka co nieczytelna. Ale numery stoisk były już w logicznej kolejności :) Jednak nadal, żeby znaleźć na planie ulubioną firmę, należało poszukać informacji na innych kartkach. U mnie tak nie było :!

Drugiego roku festiwalu w Atlas Arenie Mamut zrozumiał, że potrzebna będzie lepsza informacja o lokalizacji w obiekcie sal prelekcyjnych. Albowiem goście imprezy mieli problemy z ich odnalezieniem. A może spotkania były zbyt nudne, żeby zainteresować uczestników eventu? W każdym bądź razie, niezbędna była właściwa identyfikacja przejść do strefy prelekcji. Zwierzak zlecił mnie rozwiązanie tego problemu, ponieważ byłem odpowiedzialny za plany zagospodarowania hali. Środków na ten cel było niewiele (a w zasadzie żadne). Lecz znalazłem sposób identyfikacji wizualnej ukrytej przestrzeni :) W trakcie turne pozyskiwania sponsorów łódzkiej imprezy dyrektoriat wyżebrał euro-paletę arkuszy tektury falistej (pięciowarstwowej), od bliżej mi nie znanej fabryki papieru. Arkusze były dość sporych rozmiarów (2,4 na 1,2metra), ale miały wadę. Były już zbindowane (przygotowane do zagięcia). Prawdopodobnie był to odpad produkcyjny, albo efekt błędnej decyzji przedsiębiorcy. Lecz do moich celów nadawał się doskonale. Rok wcześniej zrobiłem na arkuszach pierwszą ekspozycję moich plakatów do sprzedania :) Tym razem postanowiłem skonstruować z tego materiału wysokie (na 240centymetrów) kolumny o stabilnej, trójkątnej podstawie. Realizacja projektu wyszła doskonale. Na górze kolumny było wielkie logo sali prelekcyjnej. Natomiast poniżej znajdował się duży wydruk mojego planu atrakcji festiwalu w całej Atlas Arenie. Owe tekturowe słupy były doskonale widoczne z daleka i zapewniały właściwą informację uczestnikom imprezy. Początkowo kolumn informacyjnych miało być kilkanaście. Lecz w rezultacie, bez żadnego wsparcia i jakiejkolwiek pomocy ze strony orgów, zrobiłem jedynie trzy. Moje tekturowe konstrukcje były solidne i trwałe. Myślałem, że posłużą imprezie lata. Jednak zniknęły zaraz po pierwszym evencie. Ponieważ nikt z organizatorów konwentu ich nie przypilnował! Moja praca poszła na marne. Zyskałem jedynie wśród orgów przydomek „król tektury” :(

Kolejna dygresja. Zupełnie nie rozumiem ironicznego stosunku różnych ludzi to tak wspaniałego i ekologicznego surowca, jakim jest tektura falista :( Materiał jest trwały, solidny, ale przede wszystkim lekki. Onegdaj zrobiłem z niego pudła na komiksy, które woziłem po różnych imprezach przez czterdzieści lat. Od plenerowego Jarmarku Dominikańskiego w Gdańsku. Poprzez Warszawskie Spotkania Komiksowe. Na łódzkim Festiwalu Komiksu i Grania kończąc. Pudła mam do dziś, w niemal nie zmienionym stanie (chyba mnie przeżyją). Kiedyś z tektury zrobiłem estetyczną obudowę do mojego pierwszego peceta, bo oryginalna nie mieściła się do regału :) Używałem jej przez lata, dopóki nie zmieniły się wewnętrzne wymagania podzespołów urządzenia. Wtedy wykonałem nową :) Ostatnio, na Olimpiadę w Paryżu, z tektury zrobiono łóżka dla sportowców w wiosce olimpijskiej. Tektura falista jest bez wątpienia materiałem przyszłości. Nie należy więc żartować z jej użytkowników, lecz wspierać cenne inicjatywy wykorzystania tego surowca :)

Nie byłem jedynym orgem używającym cennych arkuszy tektury, w toku przygotowań do festiwalu. Niektórzy wykorzystywali duże panele jako powierzchnię dla dziecięcych rysunków, podczas festynów przy starym Centrum Komiksu (obok Magdy). Inni jedynie na arkuszach dawali ulgę kolanom, w trakcie prac przygotowawczych do „poważnej” wystawy. W rezultacie dowolnych działań różnych orgów i tak tektura trafiała później do śmietnika. Rozpoczynając tym samym kolejną ścieżkę recyklingu :( Jednak wśród wszystkich poronionych akcji, najbardziej rozbawiła mnie próba stworzenia ekspozycji komiksu dziecięcego. Ówczesny zarządca wolontariuszy, niejaki Pączek, otrzymał odgórne zlecenie wykonania konstrukcji, prezentującej bazgroły nieletnich artystów. Do dyspozycji miał nowiutkie arkusze tektury falistej, kosmiczną, srebrną taśmę klejącą i tanie nożyki do tapet oraz entuzjazm młodych pomocników. Po kilku godzinach mrówczej pracy „futurystyczna” konstrukcja rozpadła się na oczach budowniczych. Król tektury mógł być tylko jeden :)

Pomny tragicznej historii moich tekturowych słupów postanowiłem w kolejnym roku użyć do konstrukcji bardziej „wartościowego” materiału. Tym razem do budowy kolumn wykorzystałem lakierowaną na biało (z jednej strony) płytę pilśniową. Ponieważ jednak przy wąskich i długich płatach arkusze pilśni były bardzo wiotkie (groziły nawet złamaniem), zewnętrzne ścianki płyt wzmocniłem najmniejszym (dostępnym na rynku) profilem aluminiowym. Środki na materiały otrzymałem od dyrektoriatu. Natomiast w budowie wysokich kolumn (miały teraz 280centymetrów wysokości) pomógł mi Paweł Zajfert. Znajomy handlarz komiksowy z Łodzi. Konstrukcje (było ich więcej niż poprzednio) przed imprezą rozmieściliśmy na obszarze festiwalu. Jednak, mimo moich licznych próśb i monitów, nikt z dyrektoriatu nie kwapił się aby je zapełnić. Dopiero w niedzielę po południu, pod koniec imprezy, redaktor Piotr przyniósł mi naręcze wydruków informacyjnych. Sam nie mogłem nic z nimi zrobić, ponieważ prowadziłem wtedy własne stoisko. Wylądowały więc w „koszu”. Natomiast przygotowane przeze mnie białe konstrukcje, tkwiły sobie w „dziewictwie” przez cały czas trwania festiwalu, jedynie targane wiatrem. Niczym jakaś wyszukana instalacja artystyczna. Natomiast po imprezie zniknęły, tak jak poprzednie, tekturowe. Bo znowu nikt z orgów się nimi nie zainteresował :(

Chyba zrozumiały jest powód, dlaczego zrezygnowałem z tworzenia kolejnych konstrukcji. Nowi organizatorzy również tego nie robili. Być może nie umieli. Albo im się nie chciało. Natomiast efekt dezinformacji zawsze uzyskiwali w sposób koncertowy. Niemal zazdrościłem im tak cennych umiejętności ;) O specyficznej „grze miejskiej” już wspomniałem. Myślałem wtedy, że nic bardziej głupiego, ze strony orgów, nie może mnie już zaskoczyć. Dopóki nie zobaczyłem festiwalowej informacji, planu rozmieszczenia atrakcji imprezy, wydrukowanej na kartce formatu A4 i przyklejonej na ścianie, w ciemnym korytarzu Atlas Areny. Czy można chcieć więcej?

MFKiG2022 - zagadka: gdzie na obrazku znajduje się plan stoisk handlowych?

Łódzki festiwal zmierza nieuchronnie w stronę eventu znanego ludzkości od tysiącleci. Bazar nie wymaga od uczestników, handlarzy i gości żadnych dodatkowych informacji. Miejsca tematyczne, oferujące konkretne towary, tworzą się w sposób naturalny. Samotny sprzedawca komiksów nie stanie obok stoisk z przypinkami, bo będzie miał kiepskie wyniki handlowe. Wkrótce najbardziej atrakcyjne miejsca zajmą kramy oferujące jedynie chodliwe towary, które najlepiej się monetaryzują. Wcale nie jest pewne, że będą to komiksy. Może przetargi, coraz wyższych cen za stoisko, wygrają sprzedawcy chińskich makaronów? Powierzchnia handlowa Atlas Areny jest ograniczona, więc wygrają najsilniejsi. Wrócimy wtedy do bazaru z lat .80 ubiegłego wieku. Czasów komuny, kiedy to wokół stadionu ŁKSu kwitł swobodny handel wszystkim i niczym. Ciekawe, czy nawet Mamut będzie wtedy dumny ze spuścizny własnych, chybionych, wcześniejszych decyzji?

Tekst ten został napisany człowiekiem.

sierpnia 31, 2024

Za pięć dwunasta

Do kolejnego łódzkiego festiwalu komiksu pozostały jedynie dwa tygodnie. Zapewne trwają gorączkowe przygotowania orgów do imprezy. Jednak nie widać po nich śladu na oficjalnej stronie konwentu. Natomiast zainteresowani tematem miłośnicy komiksów mamieni są jedynie fikuśnie kolorowymi wrzutkami w social mediach. Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Grania jest jedyną znaną mi imprezą, która do własnej promocji podchodzi w tak ambiwalentny sposób :(

propozycja nowego wzoru koszulki dla festiwalowych wolontariuszy ;)

Program aktualnego konwentu zapewne ukaże się na festiwalowej stronie (jak zwykle) dopiero tydzień przed imprezą. Chyba układanie go nie jest rzeczą łatwą. Jednak brak jakiejkolwiek informacji skutecznie zaburza przygotowania oraz zainteresowanie potencjalnych uczestników eventu. Dyrektoriat zawsze traktuje gości jakby mieszkali po drugiej stronie ulicy (naprzeciwko Atlas Areny). Ponadto, ustalali swoje plany życiowe wyłącznie według zegara konwentu. W ten sposób organizatorzy tresują odwiedzających imprezę od lat, ale sami też działają na podobnej zasadzie :(

Łódzki festiwal jest jedyną znaną mi imprezą, która do przygotowania kolejnej edycji zabiera się tak późno. Przed wakacjami, w świadomości orgów istnieje jedynie mglisty obraz eventu. Następnie dyrektoriat rozjeżdża się na urlopy (bo może), podczas których skutecznie zapomina wcześniejsze ustalenia. Dyrektoriat do właściwej pracy przystępuje dopiero miesiąc przed imprezą. Chyba nie tylko mnie wydaje się to zbyt późno?

Inne eventy, jak Pyrkon czy Międzynarodowe Targi Książki w Warszawie, do przygotowania kolejnej edycji zabierają się natychmiast po zakończeniu poprzedniej. Są przecież pewne stałe punkty na planie każdej imprezy, które zmieniają się w nieznaczny sposób. Dlatego stosunkowo łatwo można je wcześniej modyfikować. W ten sposób można oszczędzić czas i niepotrzebny stres związany z nadchodzącym terminem. Tymczasem łódzcy orgowie podchodzą do organizacji każdego festiwalu tak, jakby robili to po raz pierwszy :( Takiej formie przygotowań zapewne sprzyja nieustanna fluktuacja kadr odpowiedzialnych za poszczególne punkty programu. Oczywiście, jedynie skład dyrektoriatu nigdy się nie zmienia. Ale przecież oni wyłącznie zdolni są do wydawania poleceń. Nie zaś do ciężkiej pracy przy evencie. Wcześniej jednak muszą znaleźć nowych jeleni, którzy pociągną z entuzjazmem eventowe „sanki”. Podczas festiwalu tylko jeden element jest stały. Śmietankę zawsze spija Mamut. Mtbihu :(

Być może kłopot z wczesną informacją o programie imprezy związany jest z faktem, iż od dyrektoriatu nic nie zależy. Bowiem uczestniczący w festiwalu goście, prelegenci, wystawy oraz wszelkie inne atrakcje konwentu przygotowywane są wyłącznie przez podmioty zewnętrzne. Przypomnę tylko turniej e-sportowy urządzany onegdaj przez ESL. Nieodżałowane Sympozjum Komiksologiczne Krzysztofa Skrzypczyka. Czy konkurs i ekspozycję komiksu dziecięcego, tworzone od lat przez Roberta Wagę i jego niezłomną mamę. Spotkania z autorami organizują zawsze wydawcy komiksów, którzy pragną lepiej wypromować publikacje, albo własne wydawnictwo. Orgi Mamuta nie przeznaczają na ten cel nawet złamanego grosza. Muszą tylko ustawić poszczególne akcje w odpowiednich miejscach i ramach czasowych. A i tak z reguły wychodzi im to kiepsko. Jedynym punktem programu imprezy, który chyba orgom udaje się doskonale, jest afterparty :)

Jakże te akcje przypominają czas przygotowań do festiwalu w eŁDeKu. Tam również „organizator” domu kultury jedynie drygował zasobami zewnętrznymi. Różnica polega na tym, że Sobieraj miał tylko dwie sekretarki. Natomiast w EC1 pasożytów jest znacznie więcej i działają pod komiksowym sztandarem. Niewiele robiąc, bez wstydu, od dwudziestu lat pobierają pensję zasilaną z naszych podatków :( Biurokraci kultury wszystkich instytucji łączcie się... ;)

Nowe przydupasy Mamuta nie potrafią nawet porządnie zorganizować strefy targowej eventu. Mimo, że dysponują sporym materiałem źródłowym, który przygotowywałem dla festiwalu przez lata. Olewają wszelkie koncepcje, sprawdzone plany i efektywne rozwiązania. Być może dlatego, że nie mają o nich bladego pojęcia. Ponieważ (jak już wspominałem) zmieniają się co roku :! A wystarczyłoby tylko zerknąć na moje archiwalne wpisy z bloga, sprzed dziesięciu lat. Są tam zarówno plany, jak i rozwiązania wielu problemów nękających łódzki konwent. Lecz do tego trzeba odrobiny chęci oraz umiejętności czytania ze zrozumieniem. Niestety, takich kwalifikacji u orgów zwierzak nie wymaga. Mtbihu :(

Komiks, w świadomości ogółu naszego społeczeństwa, dostąpił już zaszczytnego miana sztuki. W sferze kulturalnej stworzył osobną niszę, którą przez lata zapełniała magmą wszelkiej maści nieudolnych, acz cwanych osobników. Czerpiących korzyści z ignorancji decydentów oraz lenistwa lub kumoterstwa uznanych przedstawicieli środowiska twórców i wydawców. Komiks nigdy nie był obiektem pierwszej potrzeby, nawet dla jego miłośników. Dlatego reakcja, na wszelkie błędy i wypaczenia towarzyszące działaniom festiwalowych orgów, raczej nie będzie gwałtowna. Ale może wypadałoby coś w tej materii zrobić? Objąć jakąś kontrolą niezrozumiałe działania festiwalowego dyrektoriatu. W trosce o komiks polski.

Być może kiedyś program festiwalu pojawi się jeszcze przed wakacjami... Nie! To nigdy nie nastąpi :(

Tekst ten został napisany człowiekiem.