sierpnia 31, 2024

Za pięć dwunasta

Do kolejnego łódzkiego festiwalu komiksu pozostały jedynie dwa tygodnie. Zapewne trwają gorączkowe przygotowania orgów do imprezy. Jednak nie widać po nich śladu na oficjalnej stronie konwentu. Natomiast zainteresowani tematem miłośnicy komiksów mamieni są jedynie fikuśnie kolorowymi wrzutkami w social mediach. Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Grania jest jedyną znaną mi imprezą, która do własnej promocji podchodzi w tak ambiwalentny sposób :(

propozycja nowego wzoru koszulki dla festiwalowych wolontariuszy ;)

Program aktualnego konwentu zapewne ukaże się na festiwalowej stronie (jak zwykle) dopiero tydzień przed imprezą. Chyba układanie go nie jest rzeczą łatwą. Jednak brak jakiejkolwiek informacji skutecznie zaburza przygotowania oraz zainteresowanie potencjalnych uczestników eventu. Dyrektoriat zawsze traktuje gości jakby mieszkali po drugiej stronie ulicy (naprzeciwko Atlas Areny). Ponadto, ustalali swoje plany życiowe wyłącznie według zegara konwentu. W ten sposób organizatorzy tresują odwiedzających imprezę od lat, ale sami też działają na podobnej zasadzie :(

Łódzki festiwal jest jedyną znaną mi imprezą, która do przygotowania kolejnej edycji zabiera się tak późno. Przed wakacjami, w świadomości orgów istnieje jedynie mglisty obraz eventu. Następnie dyrektoriat rozjeżdża się na urlopy (bo może), podczas których skutecznie zapomina wcześniejsze ustalenia. Dyrektoriat do właściwej pracy przystępuje dopiero miesiąc przed imprezą. Chyba nie tylko mnie wydaje się to zbyt późno?

Inne eventy, jak Pyrkon czy Międzynarodowe Targi Książki w Warszawie, do przygotowania kolejnej edycji zabierają się natychmiast po zakończeniu poprzedniej. Są przecież pewne stałe punkty na planie każdej imprezy, które zmieniają się w nieznaczny sposób. Dlatego stosunkowo łatwo można je wcześniej modyfikować. W ten sposób można oszczędzić czas i niepotrzebny stres związany z nadchodzącym terminem. Tymczasem łódzcy orgowie podchodzą do organizacji każdego festiwalu tak, jakby robili to po raz pierwszy :( Takiej formie przygotowań zapewne sprzyja nieustanna fluktuacja kadr odpowiedzialnych za poszczególne punkty programu. Oczywiście, jedynie skład dyrektoriatu nigdy się nie zmienia. Ale przecież oni wyłącznie zdolni są do wydawania poleceń. Nie zaś do ciężkiej pracy przy evencie. Wcześniej jednak muszą znaleźć nowych jeleni, którzy pociągną z entuzjazmem eventowe „sanki”. Podczas festiwalu tylko jeden element jest stały. Śmietankę zawsze spija Mamut. Mtbihu :(

Być może kłopot z wczesną informacją o programie imprezy związany jest z faktem, iż od dyrektoriatu nic nie zależy. Bowiem uczestniczący w festiwalu goście, prelegenci, wystawy oraz wszelkie inne atrakcje konwentu przygotowywane są wyłącznie przez podmioty zewnętrzne. Przypomnę tylko turniej e-sportowy urządzany onegdaj przez ESL. Nieodżałowane Sympozjum Komiksologiczne Krzysztofa Skrzypczyka. Czy konkurs i ekspozycję komiksu dziecięcego, tworzone od lat przez Roberta Wagę i jego niezłomną mamę. Spotkania z autorami organizują zawsze wydawcy komiksów, którzy pragną lepiej wypromować publikacje, albo własne wydawnictwo. Orgi Mamuta nie przeznaczają na ten cel nawet złamanego grosza. Muszą tylko ustawić poszczególne akcje w odpowiednich miejscach i ramach czasowych. A i tak z reguły wychodzi im to kiepsko. Jedynym punktem programu imprezy, który chyba orgom udaje się doskonale, jest afterparty :)

Jakże te akcje przypominają czas przygotowań do festiwalu w eŁDeKu. Tam również „organizator” domu kultury jedynie drygował zasobami zewnętrznymi. Różnica polega na tym, że Sobieraj miał tylko dwie sekretarki. Natomiast w EC1 pasożytów jest znacznie więcej i działają pod komiksowym sztandarem. Niewiele robiąc, bez wstydu, od dwudziestu lat pobierają pensję zasilaną z naszych podatków :( Biurokraci kultury wszystkich instytucji łączcie się... ;)

Nowe przydupasy Mamuta nie potrafią nawet porządnie zorganizować strefy targowej eventu. Mimo, że dysponują sporym materiałem źródłowym, który przygotowywałem dla festiwalu przez lata. Olewają wszelkie koncepcje, sprawdzone plany i efektywne rozwiązania. Być może dlatego, że nie mają o nich bladego pojęcia. Ponieważ (jak już wspominałem) zmieniają się co roku :! A wystarczyłoby tylko zerknąć na moje archiwalne wpisy z bloga, sprzed dziesięciu lat. Są tam zarówno plany, jak i rozwiązania wielu problemów nękających łódzki konwent. Lecz do tego trzeba odrobiny chęci oraz umiejętności czytania ze zrozumieniem. Niestety, takich kwalifikacji u orgów zwierzak nie wymaga. Mtbihu :(

Komiks, w świadomości ogółu naszego społeczeństwa, dostąpił już zaszczytnego miana sztuki. W sferze kulturalnej stworzył osobną niszę, którą przez lata zapełniała magmą wszelkiej maści nieudolnych, acz cwanych osobników. Czerpiących korzyści z ignorancji decydentów oraz lenistwa lub kumoterstwa uznanych przedstawicieli środowiska twórców i wydawców. Komiks nigdy nie był obiektem pierwszej potrzeby, nawet dla jego miłośników. Dlatego reakcja, na wszelkie błędy i wypaczenia towarzyszące działaniom festiwalowych orgów, raczej nie będzie gwałtowna. Ale może wypadałoby coś w tej materii zrobić? Objąć jakąś kontrolą niezrozumiałe działania festiwalowego dyrektoriatu. W trosce o komiks polski.

Być może kiedyś program festiwalu pojawi się jeszcze przed wakacjami... Nie! To nigdy nie nastąpi :(

Tekst ten został napisany człowiekiem.

sierpnia 28, 2024

Arena komiksu

- pierwsze lata

Gość odwiedzający dzisiaj strefę targową festiwalu będzie pewnie zaskoczony rozmiarem łódzkiej imprezy. Wbrew wszelkim pozorom, nie jest to zasługa obecnych orgów, lecz zamiłowanie do handlu wielu człowieków w naszym kraju. Bowiem już dawno poznali oni siłę pieniądza, oraz prosty sposób by go zdobyć. Dyrektoriat podczas eventu pełni jedynie funkcję porządkową. A i tak wiadomo, że w tej dziedzinie jest raczej kiepski :(

Atlas Arena - nadzieja dla komiksu, czy amatorów handlu gadżetami?

Atlas Arena jest jednym z obiektów sportowych znajdujących się na terenie rekreacyjnym parku Zdrowie, obok kolejowego Dworca Łódź Kaliska. Druga budowla, to stadion miejski, którego wcześniejsza wersja była siedzibą Łódzkiego Klubu Sportowego. Nie wiem jak jest obecnie, bo nie kibicuję żadnemu klubowi :( Trzecim obiektem jest mniejsza i najmłodsza hala. Zapewne do koszykówki. Albo dyscyplin mniej spektakularnych. Historia handlu w tym miejscu sięga jeszcze czasów komuny. Kiedy to sprzedawcy z bazaru, który znajdował się niemal pod Łodzią, zostali przeniesieni do punktu bliżej cywilizacji :) Niewielu już pamięta, że wokół byłego stadionu ŁKS sprzedawano towary niedostępne wtedy w zwykłych sklepach. Jak modne wówczas ubrania, czekoladę, czy sok pomarańczowy. Prywatnie importowane przez rzutkich rodaków ze „zgniłego” zachodu. Pod koniec lat .90 nastąpiła przerwa w handlu. Natomiast w XXI wieku na sporym terenie zdecydowano wybudować obiekty sportowe od nowa. Kolejne etapy prac trwają chyba do dziś.

Pierwszy festiwal komiksu w Atlas Arenie odbył się w 2013roku. Budynek Łódzkiego Domu Kultury oraz antresola Textilimpexu były już za ciasne dla rozrastającej imprezy. Początkowo konwent planowano zrobić w nowo wyremontowanej siedzibie EC1. W centrum miasta. Nieopodal eŁDeKu. Jednak ilość kolejnych usterek budowlanych zdeklasowała tą konstrukcję na lata. Arena była rozwiązaniem alternatywnym. Należała do „miasta”. A przecież Mamut zawsze starał się mieć dobre układy z rządzącymi Łodzią ;) Obiekt halowy ponoć użyczono nam prawie za darmo. Podobno mieliśmy płacić jedynie za „zużyty prąd”. Ale tylko zwierzak wie, jak było naprawdę.

inspekcja dyrektoriatu w remontowanym EC1 przed festiwalem z 2013roku
- od lewej: przewodnik, Piotr, Mamut, Kasia

W tamtym czasie do mnie należało przygotowanie planów strefy targowej festiwalu. Początkowo obiekt sportowy wydawał się zbyt wielki na potrzeby imprezy. Poza tym, w dwóch miejscach korytarza, w których ludzie schodzili na płytę boiska, były duże puste przestrzenie. Mamutowi wydawało się, że goście nie będą wiedzieli, iż po drugiej stronie o-ringu są również wystawcy. Dlatego zwierzak postanowił wykorzystać jedynie połowę korytarza, na poziomie wejścia do obiektu. Decyzja ta zdeterminowała układ stoisk na lata :( Płyta boiska została zdominowana przez hałaśliwą scenę. Znalazło się tam miejsce dla graczy „pod prądem”, którzy również do spokojnych nie należeli. Jednak przestrzeń boiska była tak ogromna, że musiałem jeszcze rozsunąć podesty krzesełkowe (sześć rzędów z każdej strony), żeby uniknąć pustych miejsc na posadzce. Aby zapełnić pozostały wolny obszar, Mamut zdecydował eksponować na nim różne samochody, z „przyjaznych” firm motoryzacyjnych. Komiksowość jego pomysłu została uzyskana poprzez możliwość „artystycznego mazania” po karoserii aut :)

Nic więc dziwnego, że poważni handlarze unikali płyty boiska jak ognia. Przez lata nie można było przekonać ich do tego miejsca. Toteż byłem zmuszony umieszczać zabudowane stoiska na o-ringu. Oczywiście zasłaniałem cenne okna, lecz nie miałem innego wyboru. Musiałem wtedy wszystkich wystawców jakoś upchnąć w wąskiej przestrzeni korytarza. Trudność polegała na tym, że szklane ściany budynku wpisane były w okrąg, tymczasem zabudowa kramów była kwadratowa lub prostokątna. Zderzyłem się więc z problemem kwadratury koła ;) Miałem również obowiązek chronić liczne wyjścia ewakuacyjne z budynku. Żeby oczywiście zadowolić strażaka :) Czasami ściany były wyższe niż niektóre elementy bazowej struktury areny. A przecież obsługa instalacji elektrycznej, w trakcie imprezy, powinna mieć do niej dostęp od zaplecza. Dlatego konstrukcje były nieco oddalone od szyb, zwężając w ten sposób dodatkowo światło korytarza. Rozwiązaniem problemu byłyby zapewne stoiska w szatniach. Ale w pierwszym roku miejsca te były „święte”. Niepodzielnie władał nimi Grubas :(

Grubas był właścicielem jedynej restauracji w obiekcie (oraz w promieniu kilometra). Miał również wyłączność na wyszynk w szatniach (?!) i pozostałej infrastrukturze gastronomicznej areny. Jedzenie jakie serwował było podłe w smaku. Raz tylko spróbowałem i miałem dość na zawsze. Natomiast za strawę liczył sobie „jak za zborze”. Dlatego niewielu miał chętnych. Pewnie sam zjadał resztki (stąd gabaryty ;) Jego ludzie podczas eventu serwowali w szatniach bezcenne napoje (w budynku zawsze było duszno) oraz tłuste przekąski, które niszczyły komiksy :( Żadne protesty nie odnosiły skutku. Grubas był nieruszalny :(

lodówkowe ślady Grubasa były przez pierwsze lata widoczne na całej powierzchni hali :(

Nadbudowa gastronomiczna obiektu nijak nie przystawała do charakteru komiksowej imprezy. Była bowiem przystosowana do obsługi „kiboli” sportowych zmagań, których przez godzinę (lub dwie) mogło być nawet kilkanaście tysięcy. Tymczasem festiwal odwiedzało przez cały dzień jakieś dwa-trzy tysiące gości. Różnica w ekspresji obu typów człowieków jest chyba zauważalna :)

Odpowiednie przygotowanie festiwalu komiksu w Atlas Arenie wymusiło też pierwszy kontakt z firmami zajmującymi się wynajmem zabudowy targowej. Wcześniejsze usługi Pana Zdzisia z Textilimpexu wliczone były w koszt pozyskania antresoli :) Profesjonalne firmy miały dość wysokie ceny usług, ale poziom realizacji umowy bywał zazwyczaj marny. Przede wszystkim, przedsiębiorcy zawsze chcieli maksymalnie zarobić na kliencie. Przecież właśnie w tym celu firmy te zostały stworzone :( W niecnym procederze pomagały im zasady tworzone przez lata. Podstawą „prawa” była powierzchnia stoiska ograniczona aluminiowymi ramkami. Konstruktorom obojętne było, czy ażurową konstrukcję wypełnią ściankami, czy może dominować tam będzie powietrze. Cena wynajmu pozostawała zazwyczaj taka sama. Naturalnie do kosztów „niewidzialnych” ścian należało jeszcze doliczyć opłatę za wyposażenie dodatkowe kramu. Począwszy od gniazdek elektrycznych i oświetlenia. Poprzez kosze na śmieci i półki na komiksy. Efekt uzupełniały meble, jak gabloty, podesty ekspozycyjne i lady. Krzesła dostarczała arena za darmo :) Wystawca mógł ponadto wypożyczyć wiele innych obiektów podnoszących standard stoiska. W zależności od zasobów portfela. Niewątpliwie hitem każdej oferty był „znikający” dywanik. Który podczas imprezy znacznie podnosił estetykę kramu i ocieplał wizerunek handlarza. Natomiast po evencie znikał jak kamfora :)

Nie chwaląc się ;) to właśnie ja ograniczyłem nikczemne zakusy firm od zabudowy, na skromne kieszenie uczestników strefy targowej festiwalu. Mianowicie, wprowadziłem zasadę metrowej głębokości stoiska. Zmniejszyłem tym koszt jego wynajęcia o połowę :) Ustaliłem też standard dwóch półek na ścianę, żeby kramy handlowych debiutantów nie raziły śnieżną bielą. Poprzez spłycenie konstrukcji targowej zyskałem więcej powietrza w ciasnych korytarzach oraz lepszą widoczność towaru na ladach. Niestety, kiedy mnie zabrakło, orgi Mamuta wróciły do warunków dyktowanych przez firmy od zabudowy. Bo oni nie musieli płacić za wynajem żadnego stoiska :(

MFKiG2014 - zabudowa stoisk o metrowej głębokości. Lady stały już na „darmowej” powierzchni, ale za wynajem trzeba było zapłacić :(

Czytelnicy mojego bloga wiedzą już, że nie lubię mieszania ofert handlowych. Nie przepadam też za błądzeniem w labiryncie stoisk. Ponieważ można wtedy przegapić jakąś skromniejszą atrakcję. Dlatego w strefie targowej na o-ringu zastosowałem komunikację tylko jednym kanałem. Goście imprezy, po wejściu do budynku mogli jak zwykle dowolnie wybrać kierunek zwiedzania. Aczkolwiek po okrążeniu hali, trafiali zawsze do wyjścia i nigdy nie omijali stoisk w korytarzu. Na płytę boiska uczestnicy imprezy mogli zejść tylko po szerokich schodach po obu stronach o-ringu (na godzinie dziewiątej i trzeciej okręgu areny). Wcześniejsze odnogi korytarza zablokowałem wizualnie pojedynczymi stolikami dla kolekcjonerów. Ale w taki sposób, żeby w przypadku ewakuacji z obiektu stoiska te nie stwarzały problemu. Strażak chyba był zadowolony ;)

MFKiG2014 - stoisko kolekcjonerskie Piotra z Gdyni w przejściu i z przejściem :)

MFKiG2023 - kram handlowy zagradzający wszelką komunikację. Co na to strażak?

Znajomy handlarz powiedział mi kiedyś: „każdy metr oddalenia jego kramu od wejścia, to wyraźnie mniejsze wpływy do portfela”. Zapewne miał trochę racji. Ale tylko wtedy, jeśli konkurencja oferowała podobny towar. Ustalając kolejność stoisk, kierowałem się zasadą starszeństwa. Oczywiście najbardziej atrakcyjne miejsce otrzymywali zawsze sponsorzy imprezy, jak Egmont czy Multiversum. Następne stoiska zajmowały osoby pomagające w przygotowaniu eventu. Dalej były podmioty uczestniczące od lat w konwencie, jak Zin Zin Press oraz Kultura Gniewu. Kramy debiutantów zazwyczaj znajdowały się na końcu „łańcucha pokarmowego” ;) Taki system przydziału stoisk handlowych był sprawiedliwy i sprawdzał się przez lata. Dopóki nie zastąpiły mnie w roli organizatora strefy targowej festiwalu nowe orgi Mamuta :(

Niegdyś zastawiał mnie stosunek niektórych sponsorów do łódzkiej imprezy. Na przykład Egmont, największy w Polsce wydawca komiksów, dopiero w 2016roku przygotował „osobiście” swoją ekspozycję handlową. Na szczęście zrobił to w holu wind, przy głównym wejściu do budynku. Miejscu prestiżowym, które „trzymałem” dla sponsora od początku Atlas Areny. Przedtem jednak ofertą tego wydawcy dysponowały, w standardowych „budach”, mniej znaczące podmioty handlowe. Na pośrednictwie zarabiały krocie sklepy komiksowe spoza stolicy. Ale też Kamil z RARu i Bartosz z Kurca ;) Czyżby Egmont wstydził się wcześniej „osobiście” brać udział w prowincjonalnej, łódzkiej imprezie? Oczywiście, na sponsora zawsze można było liczyć. Dawał zarówno pieniądze, jak i konkursowe fanty :)

MFKiG2014 - dziwne stoisko Egmontu na wprost wejścia. Nie ma na nim nikogo z Egmontu :(

Obecne kramy handlowe są już bardzo kolorowe. Kilka lat temu klątwę „białych ścian” przełamała Gildia promując album Kot Rabina. Odtąd pozostali sprzedawcy komiksów zauważyli, że atrakcyjna ekspozycja posiada wielką zdolność marketingową. Ale stoisko Witka zawsze było najfajniejsze :)

Tekst ten został napisany człowiekiem.

sierpnia 24, 2024

W zalewie cyfrowego gówna

Zdaję sobie sprawę, że wpis będzie doskonałą pożywką dla wszelkiej maści troli, niezbyt przychylnych mojej osobie. Jednak muszę przedstawić aktualne realia, w których pracuję. Aby uzmysłowić czytelnikom bloga stan mojej cyfrowej ułomności.

transfer niewielki, ale dla mnie maksymalny :( to cyfrowe śmieci, w trakcie logowania do fejsa

Z powodów budżetowych częściowo jestem wykluczony cyfrowo. Obecnie używam bezpłatnego, ale niezmiernie wolnego dostępu do Internetu. Prędkość przesyłu danych, która dla mnie jest osiągalna, pamiętają jedynie użytkownicy analogowych modemów telefonicznych z przełomu wieku. Ponadto, mój „ulubiony” dostawca usług sieciowych zrywa połączenie co godzinę. Zaś do ponownego wznowienia transmisji wymaga podania kodu z „kapcia” ;) Ale „darowanemu koniu w zęby się nie patrzy”, więc muszę jakoś sobie radzić w zaistniałej sytuacji. Nie narzekam. Co prawda, nie mogę korzystać w pełni z dobrodziejstw Internetu, ale przynajmniej mogę zobaczyć jak sieć pracuje. Widzę niemal każdy jej trybik ;) I obraz ten przeraża mnie dogłębnie :!

Jestem zaszokowany ilością cyfrowego śmiecia, którym zalewają użytkowników globalnej sieci największe witryny przy każdym połączeniu. Nie chodzi tylko o niechciane reklamy, których jest coraz więcej. Lecz o wszelkiej maści zbędny kontent, który zachwycić może jedynie smarfonowych zombie :( Przykładowo, na fejsie durnych reklam, natrętnych propozycji, czy pseudo-zabawnych wpisów i rolek jest kilkakrotnie więcej, niż oczekiwanych informacji od znajomych. Nie mogłem uwierzyć w tak gigantyczny nawis nadbudowy. Wszak, w ostatnich latach portal ten stał się większym dostawcą cyfrowego gówna, niż telewizja nadziemna, która przecież żyje wyłącznie z reklam :( Nieco lepiej jest na insta. Ale też kiepsko. Mimo, że obie platformy mają teraz wspólnego właściciela. Powodem dodatkowej frustracji może być, w moim przypadku (budżetowy dostęp), niemal pięciominutowy czas potrzebny do zalogowania. Świadczy to o ilości zbędnego śmiecia, które musi do przeglądarki wcisnąć nieznany serwer, zanim połączy mnie z portalem. Obecnie, nieco lepiej wypada dawny Twitter. Działa w miarę sprawnie i stosunkowo szybko. Lecz gości na nim jeszcze mało ludzi z branży ;) Aczkolwiek, nie bez powodu platformę kupił Mask (spec od dobrych interesów), zmieniając jej nazwę na X. Niewykluczone, że wkrótce zapragnie lepiej zmonetaryzować użytkowników :(

Jednak lawina zbędnej treści nie jest jedynym powodem powodem nadmiernego ruchu w sieci. Na pewno znaczącym czynnikiem jest nagminne szpiegowanie użytkowników. Nadmierne pozycjonowanie, natrętne targetowanie przez „ciasteczka”, roboty sieciowe i wszelkiego rodzaju booty. Pozyskiwanie każdej informacji o konsumentach cyfrowego kontentu stało się obecnie zmorą Internetu. Chyba nawet większą niż wirusy. Nie jestem wyznawcą „spiskowej teorii dziejów”, ale przecież wiedza o tym procederze była znana od dawna społeczności internetowej. Niekiedy próbowano dawać odpór demiurgom sieciowym, tworząc specjalne prawa. Lecz akcje ustawodawcze nigdy nie nadążały za szybkimi zmianami cyfrowej rzeczywistości. Natomiast wprowadzane z trudem ograniczenia częściej utrudniały życie użytkownikom, niż kreatorom problemów. Przykładem niech będą „ciasteczka”, które stały się wymogiem uczestnictwa w cyfrowym świecie większości witryn. Nachalnie wciskane są do naszych urządzeń, komputerów, smartfonów, tabletów lub konsol. A wewnątrz działają wedle uznania twórców. Bez naszego udziału i świadomości. Sposobem tym, mimowolnie staliśmy się „bateryjkami” nie Matrixowego... ale realnego świata :(

Winni takiego stanu rzeczy są również użytkownicy sieci. Ponieważ zbyt łatwo akceptują działania programistów, którzy nad wyraz często aktualizują dobre aplikacje, aby dostosować je do mniej lotnych odbiorców. Wiadomo, wygoda musi kosztować. Ale ale, przecież konsumenci cyfrowych treści nie mają żadnego wyboru :( Nad ubezwłasnowolnieniem klientów Internetu czuwają już eksperci marketingu, bo widzą w tym zysk. Handlarze wirtualnych tożsamości zarabiają na pewno lepiej niż dostawcy prochów :(

Od jakiegoś czasu wymuszane są na nas działania ekologiczne. Dlatego staramy się dbać o środowisko. Segregujemy własne śmieci. Przetwarzamy surowce wtórne. Dlaczego więc nie reagujemy na cyfrowe śmieci? Ich wytwarzanie również pochłania cenne środki. Ponadto przesyłanie gównianej treści wymaga sporej ilości energii, która przecież nie jest za darmo. Ciekawe, jaki ślad węglowy ciągle generuje niechciany cyfrowy kontent? Kiedy zauważymy ten problem?

Każdy użytkownik Internetu może jeszcze samodzielnie wybrać odpowiednią formę istnienia w sieci. Ja postanowiłem wypowiadać się na blogu. W odróżnieniu od portali społecznościowych, nie ma tu reklam i zbędnego kontentu. Dowolny znajomy, ale także obcy może poznać moje opinie. Bez wymogu logowania. Oczywiście, tu również istnieje pewna forma śledzenia. Ale jest ona niemal bezbolesna. Poza tym, szpiegowania nie da się już nigdzie w sieci uniknąć. Bo taki świat zbudowaliśmy sobie sami.

Tekst ten został napisany człowiekiem.

sierpnia 23, 2024

Grabarze polskiego komiksu

Wszelkie pozorowane działania całego festiwalowego dyrektoriatu pod rządami Mamuta, zarówno pozytywne, ale częściej negatywne, nijak się mają do zbrodni jaką orgowie popełnili na konkursie komiksowym. Bowiem tylko idiota może przypuszczać, że każdy autor „z rękawa wytrząśnie” dowolną ilość projektów „publikacji komiksowych”. Zwłaszcza, że od dawien dawna rodzima twórczość niezależna borykała się z problemem kiepskich scenariuszy oraz braku znajomości komiksowego języka. Niestety, stan taki trwa do dziś :(

dyrektoriat A.D. 2013 - Mamut, Kasia, Ewa (pracowała krótko), Piotr oraz... Rower Witka :)

Pomysł konkursu komiksowego, pod dziwną nazwą „krótkiej formy”, był fundamentem łódzkiego konwentu. Młodzi twórcy z szarego miasta pragnęli w ten sposób pokazać ogrom możliwości jakie skrywają historie obrazkowe. Lecz przede wszystkim, stworzyli platformę do prezentacji prac autorów nieznanych szerszemu ogółowi miłośników komiksu. Wybrali krótkie historie ponieważ mieli świadomość, jak dużo wysiłku i czasu należy poświęcić aby powstało kilka stron każdego dzieła. Podobno czytelnicy wolą długie historie. Zostali do tego przyzwyczajeni przez wydawców. Jednak publikowane w dużych nakładach opowieści przeważnie są wcześniej zamówione i opłacone. Mogą więc powstawać miesiącami. Natomiast żaden twórca niezależny nie może sobie pozwolić na taki komfort pracy.

Rozumiem podejście festiwalowych orgów, którzy pracy zazwyczaj nie lubią. A przecież w trakcie opracowania konkursowych materiałów jest jej bardzo dużo. Najpierw trzeba otworzyć koperty przyniesione przez listonosza, albo odebrać maile. Następnie należy prace spisać i odpowiednio przygotować do wystawienia w galerii. Galerię trzeba wcześniej wynająć, albo wyżebrać. Zazwyczaj miejsc do prezentacji jest mało, lecz nigdy nie brakuje chętnych artystów, którzy pragną pochwalić się twórczością. Naturalnie, wypadałoby wydać katalog wystawy, jak to dzieje się na świecie. Ale opracowanie materiału do publikacji nastręcza dodatkowych, gigantycznych trudności (o których wspomnę przy innej okazji). Właściwa obsługa konkursu wymaga wyszukania i opłacenia jurorów oraz przygotowania sporej „kasy” na nagrody. Zaś po zakończeniu eventu, komiksy trzeba zapakować i odesłać autorom (co raczej rzadko się dzieje). Wszystkie czynności związane z organizacją konkursu komiksowego zabierają cenny czas i pochłaniają znaczne środki. Po co to komu? Wystarczy jednak zmienić reguły gry, żeby ograniczyć kłopoty do minimum...

Pierwszą rysunkową atrakcją imprezy, która „padła” pod rządami nowego dyrektoriatu było Komiks Session. W jednej z większych sal eŁDeKu, na sporej płaszczyźnie utworzonej z dużych białych kartonów, zaproszeni goście konwentu rysowali ulubione postacie komiksowe. Kolaż następnie uzupełniali mniej znani twórcy. Rysunki debiutantów pojawiały się obok grafik mistrzów. Zabawa była przednia, nie tylko dla gawiedzi. Była też bardzo fotogeniczna. Jednak komuś to przeszkadzało :( Mamut przenicował rozrywkę na własną modłę. Z fajnego pomysłu zrobił punkt afterparty pod nazwą „Miss Festiwalu”. Wieczorem, poza obszarem konwentu, zazwyczaj w miejscu z alkoholem, na sztalugach rysowali jedynie ci, którzy zdołali utrzymać pisak w dłoni. W trakcie eventu również odbywał się „szał rysowania”. Prowadził go najczęściej „wioskowy wodzirej”, który nie znał się na niczym. Ale sprawnie i głośno posługiwał się mikrofonem. Za co brał sporą kasę :( Wtedy na stelażach mazali wszyscy „z łapanki”, którzy lubią robić to publicznie.

Pewnego razu, w Textilimpexie spróbowałem reanimować Komiks Session w dawnym stylu. Osobiście zapraszałem autorów, żeby narysowali coś na pożegnanie Dworca Łódź Kaliska, który wkrótce miał zostać zburzony. Jednak nie mogłem dostatecznie przypilnować atrakcji, bo dość daleko miałem własne stoisko. Mimo to, efekt starego Komiks Session był bardziej niż zadowalający. Niestety, nikt z orgów nie pomógł mi wtedy. A przecież była to atrakcja imprezy. Pewnie zabawiali festiwalowych gości :(

Pierwsza próba zamachu Mamuta na konkurs odbyła się, kiedy zwierzak namówił do sponsoringu jeden z banków. Wówczas w regulaminie znalazł się wymóg komiksów, które mogły zaciekawić wyłącznie ekonomistów bankowych. O dziwo, twórcy historii obrazkowych sprostali temu szkolnemu zadaniu. Jednak nowele zamieszczone w katalogu były tak nudne, że był to jedyny numer, którego nigdy w całości nie przeczytałem :( Praca młodych twórców poszła na marne. Ponieważ żaden wydawca nie miał zamiaru publikować komiksów o tak elitarnej tematyce.

Na szczęście, w następnym roku konkurs przetrwał. Uratował go powrót do wolności twórczej. Śmiertelną ranę zmaganiom autorów Mamut zadał dwa lata temu, kiedy zmienił reguły gry. Wymóg stworzenia sporej publikacji komiksowej, bez żadnej szansy wydawniczej, był ponad siły twórców. Bowiem niewielu autorów mogło poświęcić czas, pracę i pomysły na realizację przedsięwzięcia o niepewnym skutku. Przecież w regulaminie konkursu zaznaczono, że orgi nie gwarantują twórcy żadnej możliwości promocji. Natomiast zawłaszczają sobie wyłączne prawa do jego pracy przez okres dwóch lat. Znając realia naszej sceny komiksowej, szanse publikacji przyszłego albumu były mniejsze niż wygrana w totolotku :(

Przeczytałem prace wybrańców (tych nagrodzonych), które znalazły się na stronie festiwalowej. Warto je poznać, aby wyrobić sobie zdanie. Według mnie, przynajmniej jedna z nich nie powinna być wyróżniona wcale. Komiks „z truskawkami” jest totalnym nieporozumieniem. Kiepsko narysowany, z płytkim scenariuszem i banalnymi dialogami. Nie znalazłby akceptacji nawet w konkursie historii porno. Ale w turnieju Mamuta zajął drugie miejsce :( Rok później, wzruszająca opowieść z Odessy również nie powinna zająć pierwszego miejsca. Komiks jest niewątpliwie „na czasie”. Pomysł historii ciekawy. Scenariusz już gorszy. Natomiast realizacja tragiczna. Tu mała dygresja. Kogokolwiek bym nie zapytał, jak należy przygotować ofertę dla dzieci? Odpowiedź będzie zawsze taka sama: tak jak dla dorosłych, tylko lepiej. Lecz rzeczywistość wygląda zgoła inaczej. Zazwyczaj przymiotnik „dziecięcy” jest wytrychem, mającym uzasadnić słaby rysunek, nędzne użycie środków wyrazu. Gdyby autorka opowieści z Odessy przedstawiła teatr wojny z właściwym realizmem, a wizje młodej bohaterki prostym, dziecięcym rysunkiem, kontrast obrazów miałby powalający efekt. Zaś komiks był godny nagrody. Tymczasem artystka wybrała „styl graficzny nawiązujący do ilustracji z książek dla dzieci”. Jakby nie potrafiła rysować, albo nie chciała bardziej dopieścić pomysłu. Niski poziom pracy potwierdziły liczne błędy stylistyczne. Komiks bez wątpienia został nagrodzony wyłącznie za to, że poruszał ważki, aktualny temat.

Powyższe przykłady świadczą o kłopotach organizatorów związanych z nową odsłoną konkursu. Niewątpliwie prac do oceny jest znacznie mniej, niż w latach poprzednich. Dlatego nagradzane są komiksy marne. Po prostu, nie ma z czego wybierać. Ponadto zdarza się, że niektóre prace nie spełniają wymogów regulaminu. Opowieść z Odessy miała ponad dwadzieścia stron, a można było maksymalnie przysłać dwanaście. Przecież nie wolno zmieniać reguł w trakcie gry. Od lat podziałem nagród rządzi kosztorys imprezy. Zatem jurorzy nie mogą dysponować wyróżnieniami, w zależności od sytuacji. Jeśli na przykład: komiksy prezentują wyrównany poziom, albo nie spełniają go wcale. Ale, ale. Jakby świadczyło o randze konkursu, gdyby nie przyznano wszystkich nagród. Mamut na taką ewentualność nigdy się nie zgodzi. Według kosztorysu festiwalu, zapisane wyróżnienia muszą być rozdane! Mtbihu.

Nowa formuła konkursu festiwalowego zapewnia orgom wymierne korzyści. A raczej oszczędności. Skoro prac jest mniej, nie trzeba załatwiać galerii. Wystarczy skromna ekspozycja w sieci. Podobno autorzy tłumaczyli, dlaczego nie chcą pokazywać fragmentów swoich dzieł, a zwłaszcza scenariuszy. Żeby ich cenne pomysły nie zostały skopiowane. Przecież bywalcy łódzkiej imprezy wiedzą, że kolejne edycje festiwalu wabią tabuny bezpłodnych twórców komiksowych, łasych zacnych scenariuszy i nowatorskich pomysłów historii obrazkowych ;) Co jednak z katalogiem konkursu? Można z niego zrezygnować, albowiem niewielu czytelników ucieszy się z publikacji zawierających jedynie fragmenty dłuższych historii. Osobiście nie wierzę w świetlaną przyszłość opowiadań, które autorom uda się rozwinąć do regulaminowych 32stron. Chociaż niektóre komiksy konkursowe są naprawdę świetne, trudno będzie znaleźć wydawcę skorego do publikacji. Prace debiutantów słabo się monetaryzują :( Mniej konkursowych prac, to dla dyrektoriatu zdecydowanie mniej problemów. Lecz orgi muszą uważać, aby komiksów nie zabrakło. Bo konkurs powinien nadal istnieć! Jest bowiem ważnym elementem podtrzymującym fasadę łódzkiej imprezy. Mtbihu!

Przepraszam, że po raz kolejny jestem zmuszony pokazać brak kompetencji organizatorów festiwalu. Lecz prezentacja nagrodzonych prac konkursowych na oficjalnej stronie imprezy, to kolejny przykład amatorszczyzny w realizacji dowolnego zadania. Dobre opracowanie materiału, który umieszczamy w sieci, jest ważnym czynnikiem promocji eventu oraz autora w Internecie. A także szybkości działania samej witryny. Tymczasem zadziwia niejednorodność plansz, które można zobaczyć w witrynie galerii festiwalowej. Większość komiksowych stron jest tak mała, że trudno docenić kunszt rysunkowy autora. Bywają również plansze, których rozdzielczość znacznie przewyższa nawet wymagania maszyn poligraficznych. Natomiast ekran pokazujący taki obraz, przy standardowej gęstości pikseli, powinien mieć dwa metry wysokości! Ewidentnie, tak wysoka jakość nikomu z oglądających historie nie jest potrzebna. Ale dzięki temu, kilkanaście razy większy plik graficzny wolniej się wczytuje. Ważnym składnikiem pasywnego pozycjonowania obrazka (wyższe miejsce w wyszukiwarkach) jest jego nazwa. Dlatego warto umieścić w niej bardziej szczegółowe dane pracy. A nie, tylko numer strony. Lecz również w tym przypadku orgowie zdali się wyłącznie na inwencję autorów komiksów konkursowych. Bo nie wymagało to żadnego wysiłku z ich strony.

Oczywiście można jeszcze wrócić do niezależnego konkursu w starym stylu. W którym projekt publikacji komiksowej byłby dodatkowym, odrębnym wyzwaniem. Można też w regulaminie umieścić równoległe tematy sponsorowane przez dowolny podmiot. Już kiedyś był ogłaszany osobny konkurs na scenariusz komiksowy. Ale chyba żaden z tych pomysłów nie przejdzie u obecnych orgów. Bo oni raczej stronią od dodatkowej pracy :( Dyrektoriat po raz kolejny zatruł inicjatywę pierwszych Conturowców, tak ważną dla młodych autorów historii obrazkowych :( Przez trzydzieści lat była ona fundamentem łódzkiego Konwentu Twórców Komiksu. Co będzie dalej?

Tekst ten został napisany człowiekiem.

sierpnia 16, 2024

Dlaczego!

Zauważyłem ostatnio większe zainteresowanie blogiem wśród czytelników portalu komikspec.pl Postanowiłem więc wyjaśnić kilka kwestii zaciekawionym forumowiczom oraz przedstawić najważniejsze powody mojego nieoczekiwanego ożywienia w blogosferze...

Moje wcześniejsze działania w obszarze dyskusyjnych forów nie były zbyt budujące. Ostatnie zdarzyło się kilkanaście lat temu, kiedy próbowałem zainteresować potencjalnych czytelników moją komiksową antologią. Obnażyło ono mechanizm działania tych portali, do którego oczywiście można się przyzwyczaić. Tylko po co? Schemat jest banalnie prosty. Ma nawet osobliwy urok. Mianowicie: dowolny wpis prezentujący jakąkolwiek tezę, prawdziwą lub nie, jest rozrywany na części składowe przez sfrustrowanych bywalców, pod okiem „ślepych” moderatorów. Bardzo szybko sens wypowiedzi autora ginie podczas żarliwej kłótni, o każde słowo, kropkę czy przecinek. Toczonej przez ludzi próbujących w tak osobliwy sposób odreagować własne problemy życiowe. Oczywiście anonimowość uczestników sporu ma zasadniczy wpływ na kształt „dyskusji”. Zapewne sprytny respondent mógłby taką formułę wykorzystać do własnych celów. Lecz ja jestem za stary, żeby uczyć się nowych sztuczek. A tym bardziej, uczestniczyć w bezsensownych pyskówkach :( Dlatego do prezentacji własnych wypowiedzi wybrałem bloga. Ale bawiły mnie narzekania stałych forumowiczów, że w dyskusjach brakuje postów uznanych autorytetów. Przecież odpowiedź mieli zawsze przed oczami. Na każdej stronie. Wszelako nikt rozsądny nie będzie spierał się z „wariatami” :)

Ważnym powodem dla którego ponownie ożywiłem bloga jest próba unaocznienia środowisku, oraz obecnym organizatorom, sytuacji w jakiej znalazł się łódzki festiwal komiksu. Dlatego zamieściłem „stare” zdjęcia z poprzedniego eventu. Żeby zobrazować każdy problem. Czytelnicy „13lat prowizorki” zauważyli chyba, jak wiele z moich postulatów (z 2004roku) zostało uwzględnionych w przygotowaniu kolejnych imprez. Zapewne dlatego, że były oczywistym i najprostszym sposobem rozwiązania opisanego problemu.

Opinia środowiska jest bardzo ważna. Musi z nią liczyć się nawet dyrektoriat (orgi - cudowny skrótowiec). Ponieważ apele uznanych autorytetów, do nawet najwyższych władz, nie odnoszą żadnego skutku. Ulegają bowiem biurokratycznej karuzeli rządzącej wieloma aspektami naszego poczciwego kraju. Skargi lub petycje do Prezydenta, a nawet Ministerstwa Kultury przesyłane są do instytucji lokalnego szczebla. Natomiast stamtąd, automatycznie przekierowane są do... Mamuciego „kosza”. A wtedy zwierzak dopisuje następnego malkontenta do swojej „czarnej listy” :(

Kolejnym motywem powstania moich postów jest chęć przypomnienia historii, która w ostatnich latach była skutecznie wymazywana przez orgów. Przytoczę tu brak jakichkolwiek śladów w Centrum Komiksu i TePe (CKiTP) wielu inicjatyw środowiska, które legły u podstaw współczesnego komiksu polskiego. Wiedza o historii działań różnych entuzjastów literatury obrazkowej, jest bez wątpienia niezbyt wygodna zarówno dla Mamuta, jak i całego dyrektoriatu. Ponieważ neguje siłę sprawczą obecnych organizatorów. Przecież oni tylko wykorzystali ścieżki wytyczone z trudem przez poprzedników.

W tym miejscu ponownie, niechętnie muszę przypomnieć, że nigdy nie byłem etatowym pracownikiem, ani eŁDeKu czy Muzeum Literatury, ani tym bardziej EC1. Mimo to współpracowałem z tymi instytucjami podczas przygotowań do kolejnego konwentu, niekiedy przez cały rok. Za swoją pracę czasami dostawałem niewielką gratyfikację. Ale dopiero od początku wieku. A przecież impreza przynosiła już wtedy znaczny dochód. Był to największy event w eŁDeKu. Jednak pierwsi do bonusowej wypłaty ustawiali się pracownicy (a raczej biurokraci) domu kultury, którzy wszak byli już wynagrodzeni za etaty. Wcześniej byłem chyba jednym z wolontariuszy (wol - kolejny skrótowiec?). Tymczasem obecni organizatorzy tkwią na państwowych posadach od lat. Natomiast efekty ich „pracy” są niewspółmiernie małe. Mtbihu? :(

Dla kogo powstał łódzki konwent, przemianowany po kilku latach na festiwal? Dla twórców. Przynajmniej tak wynikało z jego pierwotnej nazwy. Oczywiście komiksy niewiele znaczą bez czytelników, których można zmonetaryzować. Żeby uzyskać środki, z których część zmotywuje twórców do dalszej pracy. Proste :) W pierwszych latach impreza przyciągała większy procent autorów niż miłośników sekwencyjnych obrazków. Ale przecież w ostatniej dekadzie ubiegłego wieku komiks nie cieszył się w naszym kraju zbytnią sympatią, ani popularnością. Wystarczy przypomnieć skromną ofertę, nielicznych w tamtym okresie, wydawców. Myślę, że poważnym czynnikiem bumu z początku wieku była olbrzymia atrakcyjność ekranizacji, stworzonych na motywach scenariuszy komiksowych. Wtedy świadomość potencjału drzemiącego w literaturze obrazkowej dotarła wreszcie do mainstreamu.

Naturalnie ilość niezależnych twórców historii obrazkowych była zawsze spora. Ponieważ jest to medium, które w prosty, ale jednocześnie bardzo efektywny sposób potrafi przekazać myśli autora. Natomiast w tamtym czasie nie było żadnej formy wsparcia młodych twórców. Ani też możliwości prezentacji ich prac. Przypomnę, że Internetu jeszcze nie było. Zaś w prasie, historie przypadkowych artystów, pojawiały się raczej sporadycznie. O publikacji prac debiutantów nie mogło być mowy. Jednak dla mnie, najważniejszym problemem autorów był od zawsze brak edukacji komiksowej. Nieznajomość podstaw języka literatury obrazkowej oraz zasad narracji sekwencyjnej. Zresztą, u młodych rysowników, aspekty te są kłopotliwe do dziś. To właśnie dla nich powstał konwent.

Spotkanie twórców we własnym gronie było największym sukcesem łódzkiej imprezy. Kiedy jeszcze zwiększyła się liczba czytelników, pojawili się goście specjalni. Również zagraniczni, ale ze swojsko brzmiącymi nazwiskami :) Oczywiście w ślad za nimi, znęceni „atrakcyjnym zapachem”, przypełzli autografożercy :( Obecność na każdej imprezie, poznanie nowych trendów, historii i spotkanie znajomych było dla mnie zawsze największą przyjemnością. Nie potrzebowałem cudzoziemskich gości, sprowadzanych (chyba wyłącznie) przez wydawców. Festiwal nigdy nie ryzykował takich kosztów. Natomiast autografożerców zawsze traktowałem z pogardą. Mierzi mnie bowiem ten beznamiętny sposób dowartościowania własnej kolekcji, który często niszczy komiksy. Lecz ewidentnie świadom jestem merkantylnego powodu takiego działania. Kiedyś moje stoisko odwiedził koleś, który chełpił się wyżebraniem aż dziesięciu autografów na zeszytach z Batmanem :( Po co mu była taka ilość? Żeby pochwalić się przed kolegami, czy na handel?

Teraz o informacji i terminach. Pisałem już kiedyś, że wszelkie prace przygotowawcze do eventu są dla biurokratów kultury wyzwaniem ponad siły. Najchętniej nic by nie robili. Przecież oni, mimo powtarzanego od lat schematu, nadal są amatorami. Nic więc dziwnego, że do organizacji imprezy podchodzą w tak niefrasobliwy sposób. Pamiętam boje z Kasińskim o to, żeby program festiwalu ułożony był godzinami, a nie salami. Bo tak Piotrowi było wygodniej. W odróżnieniu od uczestników imprezy. Dopiero w ostatnich latach to się zmieniło. Jakieś olśnienie? Czy wymóg tłumu. Dużo wcześniej sam przerobiłem program w odpowiedni sposób. Następnie stworzyłem blok w HTML-u i umieściłem dla przykładu w Internecie. Zrobiłem to w nadziei zamieszczenia właściwej informacji, w prosty sposób, na konwentowej stronie (to w kwestii inicjatywy). Oczywiście nic z tego nie wyszło. Zabawniejsze jest, że w pierwszych latach eventu w Atlas Arenie, wolontariusze w punkcie informacyjnym nie mieli planów zabudowy targowej (orgowie mieli). Nie wiedzieli więc jak kierować wystawców na wynajęte stoiska. Dopiero moja interwencja (bo byłem blisko :) i pokazanie adresu planów na moim blogu, poprawiła sytuację. Zapewne wcześniej mógłbym zapobiec problemowi, ale Mamut nie umożliwił mi dostępu do edycji festiwalowej strony. Czyżby obawiał się, że popsuję coś w silniku witryny, w której prawie nic nie ma? A może czekał na pomoc kumpli, którzy tą stronę przygotowywali (i wzięli za to kasę). Tak, szuflady w biurkach festiwalowych orgów pełne są martwych inicjatyw :( Natomiast program eventu nigdy nie jest gotowy, nawet na tydzień przed imprezą :)

Wolontariusze, to chyba pomysł zwierzaka. Przyznam, że w mojej starej głowie nigdy nie zrodził się pomysł wykorzystania do pracy nieletnich niewolników. Bez wątpienia mieli oni jeszcze mniej doświadczenia niż orgi. Mamut tłumaczył mi kiedyś, po kolejnej wpadce, że musi szkolić następców. Doprawdy, zaczynał robić to bardzo wcześnie. Tymczasem, przez lata robienia planów strefy targowej, mnie nigdy nie przydzielono uczniów. Może dlatego dzisiejszym kiermaszem rządzi bałagan :( Przepraszam, raz otrzymałem problematyczne wsparcie, w postaci małej grupki uczennic z jakiejś szkoły w Toruniu?! Nic więc dziwnego, że pomoc w przygotowaniach traktowały jak zabawę. Dlatego, po krótkim przeszkoleniu, wysłałem dziewczynki do przyklejania plakatów festiwalowych na filarach Atlas Areny. Oczywiście, pracę tą trzeba było poprawiać :( Często jednak widziałem innych woli (nie mylić z wołami), jak targali jakieś pudła korytarzami o-ringu, w asyście wystawców szczególnie lubianych przez Mamuta.

Temat gier, to świetna metoda aby pozyskać dodatkowe środki na imprezę od sponsorów. Nawet Mamut to zauważył. Jednak sposób, w jaki pomysł ten realizują orgi, nie ma na dłuższą metę racji bytu. Pisałem już o tym w „Staruchy do piachu”. Obecnie amatorskie rozgrywki komputerowe oraz konsolowe, nie są żadną atrakcją. Ponieważ większość graczy urządzenie rozrywkowe ma w domu. A szybka sieć dostępna jest niemal dla każdego. Natomiast granie na ośmiobitowcach w Atlas Arenie znudzi się kiedyś nawet fanatykom Minecrafta :) Również wpatrywanie w ekrany strefy „Game Jam” jest rozrywką tylko dla masochistów. Nie znam nudniejszego sposobu zwiększenia atrakcyjności imprezy :( Cyfrowe rozgrywki podczas eventu organizował dobrze, przez kilka lat, jedynie ESL. Firma chciała nawet przejąć cały festiwal, ale Mamut na to się nie zgodził. Straciłby wtedy „dojną krowę”, lecz przede wszystkim sens istnienia Centrum Komiksu i TePe. Przypomnę tylko, że ćwierć wieku temu, organizowałem samotnie w eŁDeKu turnieje growe w ramach Cyberiady. Wtedy igrzyska miały jakiś sens. Nawet, jeśli musiałem ściągać komputery z Optimusa w Bielsku Białej do Łodzi. Bo w moim mieście żadna firma nie chciała użyczyć sprzętu do rozgrywek :(

Być może, zarzewiem przyszłych zmian wizerunku łódzkiego eventu byłoby szersze udostępnienie informacji o imprezie, które zamieszczam na blogu. W jednym miejscu, bez kłótni i sporów. Opinii byłego organizatora festiwalu. Chyba przykrych dla obecnych orgów, ale raczej obiektywnych. Będę wdzięczny za każde poparcie :)

Tekst ten został napisany człowiekiem.

W założeniu, blog miał być platformą wymiany myśli ludzi zainteresowanych komiksowym tematem, nie zaś tablicą prezentującą poglądy jednej tylko osoby. Dlatego miejsce to jest otwarte na rzetelne wypowiedzi lub przemyślenia czytelników. Oczywiście, nie mam zamiaru konkurować z profesjonalnymi forami dyskusyjnymi. Za dużo przy tym pracy.

PS. W kwestii reakcji środowiska. Bardzo spodobał mi się wpis na forum:

Narzędzia są różne, z tego co słyszałem, to najbardziej efektywne są nalepki w kiblach, Mamut momentalnie reaguje na ich obecność i treść XD Serio, skoro to działa, to czemu nie? ;)

A jeszcze bardziej na poważnie (XD), skoro dotarcie do łódzkich orgów to aż taki problem, to może niezadowoleni forumowicze powinni dołączyć do, istniejącego od lat, ruchu oporu? Witek Idczak prowadzi ten bój samotnie, więc może czas, żeby ktoś go wsparł? Łódzki Resistance, pod szyldem "Rower Witka", zorganizowany w cosplayerskie drużyny rodem z "Allo, allo", zajmuje część giełdy i publicznie wycina stojaki na komiksy z kartonu. To mogłoby się udać.

sierpnia 14, 2024

Mamut humanum est :)

Pewni czytelnicy mojego bloga, którzy nie znają zwierzaka osobiście, mogą podejrzewać mnie o wyrównywanie prywatnych rachunków wobec tego osobnika. Nic bardziej mylnego. Czasami Mamut bywał nawet przydatny. Kiedyś pomógł mi znaleźć dostęp do skanera. W tamtych czasach urządzenie to było dla mnie finansowo niedostępne. Pracowałem wtedy nad trzecim Komiks Forum. Ale to inna historia i napiszę o tym jeszcze. Co prawda, nie zwrócił mi do dzisiaj pewnej sumy pieniędzy, które wydałem między innymi na ratowanie jego dupy w aferze British Council (w 2003roku). Pisałem o tym w „13lat prowizorki”. Jednak kilka lat temu przysponsorował digitalizację moich konwentowych zapisów filmowych, więc chyba bilans wyszedł na zero. Mam tylko nadzieję, że nie użył środków festiwalowych :( Obecnie nie mam żadnych roszczeń w stosunku do Mamuta, jako człowieka. Lecz jestem pełen pretensji do jego funkcji oraz instytucji, jaką zwierzak reprezentuje...

Mamut na żółtym rowerze Witka - pixel na pixelu, CGPT :)

Mamut od zawsze był dla mnie archetypem niezbyt lotnego umysłowo karierowicza, który bezustannie dąży do znanego tylko sobie, potencjalnie niemożliwego celu. A może do władzy? Taki Nikodem Dyzma, wulgarny cham i prostak, który niezupełnie świadomie ulega kopnięciom losu. Natomiast swoją karierę rozwija dzięki poparciu obłudnych, tchórzliwych, a zwłaszcza leniwych przedstawicieli środowiska. Ludzi bez własnego zdania, a tym bardziej inicjatywy. Zwierzak tolerowany jest również przez różnej maści decydentów, którzy nie widzą w nim żadnego zagrożenia własnej pozycji. Wykapany pożyteczny idiota :( Zabawne, że pozostali członkowie dyrektoriatu są podobnego zdania. Czy Mamut tego nie widzi? A może nie wypada mu zauważać.

Niektórzy nazywają zwierzaka faraonem. Zapewne jest to próba uzasadnienia jego znacznie przecenianej kiedyś wartości. Albo ledwo skrywanej megalomanii tego człowieka. Ale przecież to właśnie oni go wybrali. Głosowali na niego podczas słynnego spotkania przed festiwalem w 2004roku. Kiedy ważyły się dalsze losy stowarzyszenia Contur, dwadzieścia lat temu. Było to zaiste zacne grono. Nie zabrakło wśród nich znanych twórców z Łodzi, a nawet całej Polski. Wybitnych komiksologów oraz innych działaczy zajmujących się komiksem. Przez litość nie wymieniam ich z nazwiska. Ludzie ci mają teraz moralnego kaca. Bo wkrótce prezes Mamut uwolnił się spod wszelkiej kontroli i zaczął rozdzielać profity jedynie najbardziej spolegliwym wyznawcom. Pozostałych zaś „trzymał na postronku” niczym barany gotowe na rzeź. Zwierzak wyprosił mnie z tamtego spotkania już na początku, ponieważ nie chciałem zostać członkiem Stowarzyszenia Contur. Wtedy nikt nie protestował, chociaż większość zgromadzonych znała moje dokonania na niwie komiksowej. Oczywiście napiszę o tym jeszcze :)

Przed konwentem nie znałem Mamuta. Nie chodziłem z nim do szkoły, jak pozostali Conturowcy. Albowiem jestem od niego o dekadę starszy. Lecz moje liczne doświadczenia w kontaktach międzyludzkich pozwoliły stosunkowo wcześnie odkryć, jakiego rodzaju jest to człowiek. Dziwne, że jego koledzy z budy nie znali charakteru zwierzaka, a zwłaszcza sprawności intelektu. Pomimo tego zawierzyli mu prowadzenie międzynarodowej imprezy. Wszak „głupim jest ten co głupio czyni” :)

Na łódzkim konwencie Mamut obecny był od początku. Lecz nie objawiał wtedy żadnej ze swych „zdolności”. Na filmie, który zrobiłem podczas wieczornego forum (w 1991roku), widać go jak trzyma rękę w górze (jak w szkole), ale nic nie mówi. Przez pierwsze lata zwierzak, mimo swoich gabarytów, był niemal niewidoczny. Bardziej aktywna była jego mama, która kilkakrotnie przygotowała ogromny piernik dla konwentowych gości. Raz tylko byłem godzien spróbowania tego specjału. Był naprawdę pyszny :) Mamut zazwyczaj zjawiał się przed imprezą jedynie po to, żeby zorganizować środki na wypiek ciasta.

Nie jestem biografem zwierzaka, więc nie śledziłem jego kariery zawodowej. Podobno ukończył studia w łódzkiej szkole sztuk pięknych. Jednak, po niektórych jego działaniach, zastanawiałem się czy dyplomu przypadkiem nie kupił na bazarze. Po skończonej nauce uciekł z Łodzi, jak większość Conturowców. Krążyły słuchy, że znalazł pracę w stołecznej reklamie. Lecz długo tam nie zabawił, ponieważ „nie dawał rady w wyścigu szczurów”. To słowa jego kolegi Piotrka Kabulaka, który radę dawał :) Niestety, nie ma go już wśród nas :( Tymczasem zdesperowany Mamut wylądował, jak kot, na dyrektorskim stołku festiwalu, ponieważ „opiekun” imprezy z eŁDeKu akurat odchodził na emeryturę. Lecz nie był to jedyny „spadochroniarz” z Warszawy spośród członków nowego dyrektoriatu.

Jak już pisałem w „13lat prowizorki”, Mamut pojawiał się sporadycznie w czasie przygotowań do kolejnej imprezy. Raczej nie pomagał. Natomiast czynił częściej organizacyjny zamęt. Przykładem niech będą działania zwierzaka na rok przed „przewrotem” z 2004roku. Podobno załatwiał, lub nie-załatwiał jakieś pieniądze na konwent od sponsorów. Ale wiedzę o tym Sobieraj chyba zabierze do grobu :( Dziwne, że nikt ze stowarzyszonych conturowców nie pamiętał o „talentach organizacyjnych” Mamuta, kiedy wybierali go na wodza. Być może nie czytali moich wspomnień :(

Po pałacowym przewrocie zwierzak był już na swoim. I żadna siła nie mogła ruszyć go z dyrektorskiego stołka. Choć niektórzy próbowali ;) W międzyczasie wiele się działo przy festiwalu. Oczywiście wpadka goniła wpadkę. Nowa afera czekała już w cieniu poprzedniej. Na podstawie tych zdarzeń można by napisać książkę. I tak właśnie zrobię :)

Wbrew wszelkim pozorom jestem Mamutowi wdzięczny za niektóre jego decyzje. Przecież uwolnił mnie od ciężkiej pracy i odpowiedzialności za kolejne realizacje festiwalu. Nie musiałem już redagować następnych katalogów konkursowych i poznawać kolejnych prac tworzonych przez komiksowych grafomanów. Tych zawsze było wiele :( Ale przede wszystkim pokazał, że nie można takiego eventu organizować praktycznie w pojedynkę. Tymczasem, z roku na rok, impreza pod dowództwem zwierzaka nie zyskiwała na jakości, lecz rozrastała się niczym rak. Nie zaś, jak winne grona. Ciekawe, czy na takim obrazie łódzkiego konwentu zależało pierwszym Conturowcom, a nawet członkom późniejszego stowarzyszenia?

Można się zastanawiać, jak zwierzakowi „o małym rozumku” ;) udało się wytrwać na prestiżowym stanowisku przez tyle lat. Oprócz pomocy ważkich argumentów wymienionych wcześniej uważam, że ktoś bardziej rozgarnięty może „pociągać za sznurki”. A robi to lepiej niż Prezes Polski, dlatego nadal pozostaje w cieniu :(

Tekst ten został napisany człowiekiem.

obrazek powstał przy pomocy sztucznej inteligencji.
Dzięki uprzejmości nieocenionego Krzysztofa :)

sierpnia 13, 2024

Papierowa fasada

fotorelacja z MFKiG 2023 - konkluzja

„Jesteś filarem tej imprezy” powiedziała znajoma dwa lata temu, widząc mnie skulonego obok komiksowych standów, w przejściu na trybuny Atlas Areny. Nie byłem już wtedy organizatorem konwentu, lecz mimo to, wiele osób podchodziło do mojego kramu, chociażby, żeby się przywitać. W tamtym czasie zwolniłem swoje „cenne” miejsce w „szatni dinozaurów”, żeby nie umniejszać wpływów dyrektoriatowi. Zająłem niewielką przestrzeń, której nikt inny raczej by nie wykorzystał. I stamtąd mnie wyrzucono. Między bajki należy włożyć argument, że moje stoisko stanowiło jakiekolwiek zagrożenie. Przecież zajmowało jedynie dziesięć procent powierzchni korytarza. Niewielki ruch odbywał się płynnie. A nawet niektórzy uczestnicy imprezy tamtędy biegali, wzbudzając popłoch wśród moich komiksów leżących na stojaku :( To moja osoba była solą w oku Mamuta. Niewielu bowiem ludzi docenia krytykę (nawet konstruktywną). Zwierzak na pewno do nich nie należy.

Zastanawiam się, co by było gdybym nie pracował przy evencie od początku. Czy festiwalu by nie było? Daleki jestem od przeceniania własnej siły sprawczej, ale to wiem na pewno. Przecież to ja zmieniłem nazwę konwentu na festiwal i nadałem imprezie międzynarodowy wymiar. A komu zmiana ta nie przypadła do gustu? Mamutowi oczywiście :(

Co by było, gdybym nie utworzył pierwszej giełdy komiksów, a następnie nie rozwijał strefy targowej festiwalu. Element ten jest obecnie trzonem łódzkiej imprezy. Filarem na którym wspierają się pozostałe punktu programu. Zapewne jakaś forma kiermaszu powstałaby bez mojego udziału. Ponieważ handel jest naturalnym sposobem interakcji człowieków.

Co by się stało z imprezą, kiedy niemal wszyscy Conturowcy (z Mamutem włącznie) uciekli z rodzinnego miasta za pracą w świat. A ja pozostałem jedyną w Łodzi osobą, która animowała środowisko i przez cały rok pracowała nad kolejnym eventem, użerając się z toporną substancją domu kultury. Pozwolę sobie przypomnieć majowe Targi Komiksu, komiksową gwiazdkę, czy inne (bardziej kameralne) comiesięczne spotkania, których celem było utrzymanie zainteresowania literaturą obrazkową w moim smutnym mieście. Na jednym z konwentów, albo już festiwalu, Tomek Tomaszewski, który przez kilka pierwszych lat pomagał przy organizacji łódzkiego eventu, zdziwiony nawałem pracy związanej z przygotowaniami do kolejnej imprezy, zapytał mnie: „Chce ci się jeszcze to robić?”. Chciałem.

Czy młodzi twórcy komiksów mogliby tak szybko prezentować swoje prace czytelnikom, gdybym w 1992roku nie stworzył katalogu konwentowego? Oczywiście podobna publikacja zazwyczaj powinna towarzyszyć każdej większej wystawie. Ale w tamtych czasach nie było to oczywiste. A na pewno nie w eŁDeKu :( Wydawnictwo redagowałem, z niewielkimi przerwami, przez kilka lat (do roku 2003). Jednak po przewrocie Mamuta dyrektoriat zrezygnował z moich usług. Przekazując promocję konwentowych komiksów w bardziej zaufane ręce. Z jakim skutkiem? Dwa lata temu zarówno katalog festiwalowy, jak i stworzony przez grupę Contur (nie mylić ze stowarzyszeniem o tej samej nazwie) konkurs komiksowy, zmarł śmiercią nienaturalną :( Z pewnością napiszę o tym jeszcze...

Gdyby nie moja praca przy łódzkim evencie Ogólnopolski Konwent Twórców Komiksu wyglądałby zapewne inaczej. Być może byłoby to kameralne spotkanie grupki autorów biadolących, że nikt nie chce wydawać ich komiksów. Na konwencie nie zabrakłoby psychofanów rodzimej twórczości oraz autografożerców. Zebrania na pewno byłyby reklamowane eklektycznymi plakatami autorstwa Tomaszewskiego ;) A może imprezy już by nie było? Zniknęłaby z kalendarza eventów kulturalnych, jak Sympozjum Komiksologiczne znanego Krzysztofa Komiksologa :(

Po zapaści giełdowej, spowodowanej rządami nowego dyrektoriatu (dwadzieścia lat temu), przerażony powolnym rozkładem mojej spuścizny organizacyjnej, zaproponowałem Piotrowi Kasińskiemu pomoc w zakresie opieki nad strefą targową festiwalu. Poddyrektor chętnie przystał na moją propozycję, ponieważ panie sekretarki z eŁDeKu nie dawały sobie rady. A może im się po prostu nie chciało? Odtąd, co roku przygotowywałem plany wykorzystania przestrzeni handlowej. Najpierw w budynku Textilimpexu, naprzeciw eŁDeKu, a następnie w Atlas Arenie. Przez moment była również szansa zorganizowania kiermaszu w prestiżowym budynku EC1. Lecz nie doszła do skutku z powodu licznych w obiekcie usterek budowlanych. Równocześnie z planami stoisk handlowych tworzyłem mapki używane programie oraz przy promocji imprezy w mediach (o mapkach napiszę jeszcze :) Moja współpraca z festiwalem trwała do 2018roku. Później zastąpili mnie nowi „lepsi” organizatorzy. Pisałem o tym w „Staruchy do piachu”.

Moja niedościgniona wizja strefy targowej festiwalu była na miarę imprezy skupiającej corocznie kwiat artystów rodzimej sceny komiksowej. Chciałem, żeby konwent wyróżniał się wizualnie spośród innych eventów handlowych dowolnej branży. Kiedy nieobyci z targową zabudową wystawcy mieli problem z estetyczną aranżacją własnego kramu (białe ściany), wymusiłem używanie półek na komiksy w standardzie stoiska. Pewnego roku, w którym zgłoszenia handlarzy przyjmowała Iwona, zaproponowałem nawet konkurs na najciekawszą ekspozycję. Wtedy chyba moja była głównym faworytem :) Oczywiście pomysł nie zyskał akceptacji dyrektoriatu. Na szczęście niektórzy wystawcy, po latach, zauważyli potencjał handlowy drzemiący w atrakcyjnym wyglądzie stoiska. I tak jest dzisiaj.

Ładny widok za oknem czasami może być również atrakcyjny. Na pewno pozwala odpocząć oczom atakowanym zewsząd barwnymi bodźcami. Dobre oświetlenie stoisk także sprzyja właściwej ocenie prezentowanej oferty. Tymczasem organizatorzy strefy targowej festiwalu bezmyślnie, w najprostszy sposób, ulokowali „stoliki kolekcjonerskie” wzdłuż okien, na całej powierzchni o-ringu, nawet w najwęższych częściach korytarza. Powodując tym dodatkowy natłok odwiedzających festiwal gości. Poza tym, oświetleni zza pleców wystawcy mieli marne szanse odpowiedniego przedstawienia swoich wspaniałości. A można przecież było ustawić stoliki bokiem do szyb. Oczywiście w odpowiednio szerokich miejscach korytarza. Tworząc w ten sposób atrakcyjne handlowo wyspy. Wystarczyło trochę pomyśleć :(

Stoisk w zabudowie nie powinno być od strony okien wcale. Ponieważ zasłaniają widok, a przede wszystkim blokują światło dzienne, które dostępne jest bezpłatnie niemal przez cały czas trwania imprezy. Jedynym miejscem gdzie można bezkonfliktowo postawić wysokie kramy są szatnie. Robiłem tak przez lata na moich planach. Tymczasem nowi organizatorzy umieścili w szatniach kolekcjonerów. Natomiast za ich plecami straszyła często pusta przestrzeń, niekiedy urozmaicona niezbyt estetycznym magazynowym bałaganem.

Na o-ringu Atlas Areny znajdują się tylko dwie duże przestrzenie. Wejście główne (bramki 1, 2 i 26), które w ubiegłym roku nie było przez uczestników wykorzystane. Oraz większa strefa, przy kawiarence (bramki 12-16), która podczas imprezy tonęła w półmroku, bowiem okna skutecznie zasłaniała wysoka i szeroko rozstawiona zabudowa targowa :( Ponadto, przypadkowo rozmieszczone „budy” generowały dodatkowy tłok w korytarzu. Nieopodal w szatni znajdował się „partyzancki” punkt informacyjny. Jednak o jego lokalizacji nie wiedział żaden z gości imprezy. Przynajmniej w miejscu tym było stosunkowo cicho, w odróżnieniu od płyty areny. Być może, gdyby organizatorzy konwentu zdecydowali się zrezygnować z hałaśliwych atrakcji sceny, część zabudowanych stoisk wydawców przeniosłaby się na płytę. Powstałoby wtedy miejsce dla kolekcjonerów na niskich stolikach. Albo specjalna, dobrze oświetlona dziennym światłem, przestrzeń wyłącznie dla twórców. Nie, Mamut nigdy na to nie pozwoli. Scena musi istnieć, „błyskać” i hałasować, ponieważ jest ważnym elementem fasady łódzkiej imprezy. Mtbihu!

Wiele elementów Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gry można by poprawić. Jednak wymagałoby to od organizatorów więcej pracy, a przede wszystkim przemyślenia licznych aspektów tej imprezy. Lecz oni już chyba nie mają serca do eventu. Przez ostatnie dwadzieścia lat chyba się wypalili. Poza tym, mają teraz nowego „konika” do zajeżdżenia. Centrum Komiksu i Biurokracji Nieefektywnej ;) to solidna konstrukcja. Zapewne starczy im do emerytury :(

Tekst ten został napisany człowiekiem.

Przepraszam za jakość fotografii, ale robiłem je podczas imprezy sam, w trudnych warunkach, zmęczony eventem i życiem, nieco leciwym (ale darowanym :) telefonem. Ponadto, materiał opracowałem, częściowo ślepy i głuchy, na niewielkim ekranie, przy pomocy archaicznego oprogramowania. Ale, jak mawiał baca zawiązując buta dżdżownicą: Trzeba sobie jakoś radzić :) Jeśli jednak komuś moje obrazki nie podobają się, nie musi ich oglądać :!

sierpnia 11, 2024

Łomot tępy

fotorelacja z MFKiG 2023 - ciąg dalszy

Łódzki Festiwal Komiksu jest jedyną znaną mi imprezą kulturalną, którą nieustannie wypełniają różne dźwięki, na poziomie emisji startującego odrzutowca. Źródłem bolesnego hałasu jest najczęściej scena i odgrywające się na niej atrakcje. Spotkania z „ciekawymi ludźmi”, albo konkurs cosplayowy. Jestem już częściowo głuchy (zostało to potwierdzone naukowo :( Lecz zawsze starałem się mieć własne stoisko na o-ringu. Za ścianą. Dwa piętra wyżej niż płyta areny, na której zazwyczaj posadowiona jest scena. Mimo to, dźwięki dobywające się z profesjonalnego (zapewne) nagłośnienia były dla mnie często niemiłe. Współczułem wtedy innym wystawcom, którzy zmuszeni byli trwać na posterunku bliżej strefy rażenia ze sceny. Organizatorzy eventu przez lata zastanawiali się, dlaczego sprzedawcy niechętnie instalują swoje kramy na gigantycznej płycie boiska, gdzie miejsca jest sporo. Zamiast tego wolą cisnąć się wokół zatłoczonego o-ringu. Ponieważ tam można było łatwiej porozmawiać z klientami. Rozwiązanie problemu byłoby przed oczami dyrektoriatu, gdyby tylko zechciał odwiedzać imprezę. Jak dotąd, zawsze plany dotyczące kolejnego konwentu powstawały na cierpliwym papierze, w zaciszu klimatyzowanego biura :( A wolontariusze przecież głosu nie mają. Mtbihu!

Zastanawiam się, od kiedy komiksowe spotkania w łodzi zaczęła spowijać aura hałasu. Pierwszy konwent upłynął niemal w ciszy, którą zakłócały jedynie wypowiedzi prelegentów i pytania gości. Nigdy nie zapomnę atmosfery wieczornego forum w sali 304 eŁDeKu, jesienią 1991roku. Stworzyła ją bardzo budująca i pełna nadziei, mimo że w większości naiwna, dyskusja o kondycji polskiego komiksu. Młodzi twórcy rozmawiali wtedy z wydawcami Komiksu Fantastyki. Krótki film z tego spotkania zapewne wrzucę kiedyś do sieci.

Kolejne takie rozmowy odbywały się rzadko, kilka lat później w bardziej kameralnym gronie, w mieszkaniach Anki Piotrowskiej i Piotra Goćka. Jednak z tych spotkań pamiętam tylko obraz biednego Rosińskiego osaczonego w małej kuchni przez spóźnionych autografożerców :(

Aczkolwiek wcześniej, bo już w 1992roku, któryś z organizatorów konwentu wymyślił afterparty. Niestety, spotkanie w nocnym klubie, przy głośnej muzyce i w oparach tytoniowego dymu, nie sprzyjało żadnej dyskusji. Lecz poznałem wtedy u młodych twórców dziwny pociąg do napojów wysoko alkoholowych. Być może, w ten sposób zalewali swoje smutki, związane z brakiem publikacji ich komiksowych arcydzieł. A może, to niepisana artystyczna tradycja poszerzania granic własnej świadomości. Mimo wszystko, widok schlanych twórców nie należał do przyjemności. Dlatego, po kolejnym takim zebraniu, w hotelu Polonia, postanowiłem że następne afterparty omijać będę szerokim łukiem :)

Tymczasem wczesne, zakrapiane imprezy były jedynie preludium. Kiedy nastała władza nowego dyrektoriatu, nocne życie festiwalu osiągnęło poziom wręcz legendarny. Ale nie żałowałem, że ominęły mnie atrakcje w rodzaju: sikania obok Moebiusa pod ścianą Muzeum Włókiennictwa. Czy upajanie, niemal do nieprzytomności, Bisleya przez ekipę ze stolycy. Albo rzucanie tortem w Mamuta. Rozrywki zaiste godne kultury wysokiej :(

Wracając do festiwalu. Już mnie nie dziwi jarmarczny charakter imprezy. Stoiska różnej wielkości i charakteru poustawiane byle jak i byle gdzie. Żeby tylko wypełnić przestrzeń areny. Wielka i elegancka, ponadto dobrze zaprojektowana ekspozycja Egmontu. Zapewne sponsora imprezy, a na pewno największego wydawcy komiksów w Polsce. I nieopodal duże „akwarium” Multiversum. Znanego importera komiksów. Pisałem już kiedyś, że organizatorzy powinni przeznaczyć nieco więcej miejsca na tą ofertę. Żeby klienci Rafała nie musieli cisnąć się między szybami, jak śledzie w beczce. Dalej stoiska kolekcjonerskie, lub antykwaryczne bez żadnego ładu wepchnięte pomiędzy standardową zabudowę targową. Wystawcy po latach nauczyli się, że taniej od wynajmu wychodzi własna aranżacja ekspozycji. A po imprezie można ją zabrać do domu i wykorzystać przy kolejnej okazji :)

Skoro o okazji mowa, to nadal aktualna jest moja oferta komiksowych standów. Zobaczcie na blogu :)

Bardzo współczuję firmie Yatta, której stoisko własnej konstrukcji zdominowało w ubiegłym roku panoramę areny festiwalu. Jednak znajdowało się najbliżej pola rażenia dźwięku ze sceny. Zapewne sprzedawcy po imprezie ogłuchli, a klienci też niewiele słyszeli :(

Decybelowe zamiłowania Mamuta są bez wątpienia pokłosiem jego działań przy paradzie Wolności, na ulicy Piotrkowskiej. Ale chyba nikt mu nie wytłumaczył, że dźwięk w plenerze rozchodzi się inaczej niż w hali. A może on też jest głuchy ;) Być może hałas, którym zadręcza gości eventu, ma zagłuszyć fasadowy obraz całej imprezy. Przecież ludzie zmęczeni rzadziej zwracają uwagę na szczegóły :(

Scena być musi. Bo na niej można wykrzyczeć, jak wspaniałe atrakcje przygotowali organizatorzy. Okazać wdzięczność hojnym sponsorom i podziękować wszystkim decydentom, którzy przyczynili się do powstania aktualnej imprezy. Bez sceny festiwal nie mógł by zaistnieć. Przynajmniej w świecie Mamuta. Mtbihu.

Tekst ten został napisany człowiekiem.

Przepraszam za jakość fotografii, ale robiłem je podczas imprezy sam, w trudnych warunkach, zmęczony eventem i życiem, nieco leciwym (ale darowanym :) telefonem. Ponadto, materiał opracowałem, częściowo ślepy i głuchy, na niewielkim ekranie, przy pomocy archaicznego oprogramowania. Ale, jak mawiał baca zawiązując buta dżdżownicą: Trzeba sobie jakoś radzić :) Jeśli jednak komuś moje obrazki nie podobają się, nie musi ich oglądać :!