listopada 15, 2018

wyprawa na Warszaw Comic Con, akt3 - ...spowrotem


Czas, to osobliwa niezmienna :) Kiedy mam go w nadmiarze, zazwyczaj się spóźniam :( Jeśli jednak jest go niewiele, wykorzystuję każdą nanosekundę i przeważnie "zdanżam" :) Ale zawsze, kosztem ogromnego stresu i zużytej energii :( Tak było i tym razem.

Żal mi było stracić kolejne pięć dych (a pewnie więcej) na "taryfę" powrotną. Postanowiłem więc dojechać do miasta, na dworzec, autobusem comicconowym. Przecież nie po to, zarabiałem z trudem na komiksach grosze, żeby się nimi dzielić z taryfiarzem :! Impreza kończyła się o 18. Pociąg miałem o 19. Dużo wcześniej zacząłem więc demontaż swojej ekspozycji. Wybór momentu był o tyle trudny, ponieważ nie wiedziałem ile czasu zajmie mi dekonstrukcja. Ścianka była instalacją premierową. Dlatego, ledwo zdążyłem na autobus o 18. I tylko dzięki pomocy Piotra z Gdyni, nie musiałem stosować metody wahadłowej do transportu moich bambetli :)

Deszcz zaczął kropić, a moje konstrukcje z tektury były :( Na szczęście podjechał autobus. Do środka "przebiłem się" przez tłum, korzystając wydatnie z argumentów słownych i mocy... głosu :) Wkrótce też ruszyłem do cywilizacji. Miałem świadomość swoich marnych szans na dogonienie pociągu. Wieczorny autobus jechał przecież dłużej, ze względu na korki. A czekał mnie jeszcze "bieg wahadłowy" na Dworzec Centralny, spod Pałacu Stalina :( Przewidywałem, że zajmie mi on przynajmniej 30minut. Byłbym więc na dworcu kwadrans po czasie :(( Z taką właśnie perspektywą przemierzałem nocne, wilgotne ulice Stolycy. Oczywiście, planowałem wcześniejszy wyjazd z Comic Conu. Ale wyszło, tak jak wyszło :(

Autobus nie miał zbyt dużego opóźnienia. Dojechał na przystanek pałacowy 20minut przed dziewiętnastą. Ale dla mnie, nadal było za mało czasu do odjazdu pociągu. Na szczęście, pomógł mi po drodze, poznany w autobusie miłośnik anime z Wejherowa, który też udawał się na dworzec. Oszczędził mi tym samym ogromnego wysiłku, który musiałbym poświęcić na "bieg wahadłowy" (o utraconych wiadrach potu nie wspomnę :), oraz potężnego stresu niepewności: czy na pociąg zdążę. Jestem mu za to bardzo wdzięczny :)

Do pociągu zdążyłem "na styk". Oczywiście, bilet już miałem wykupiony. Dla mnie i Rowera :) Ale to był inny skład. Po raz kolejny spowiła mnie rzeczywistość PKP. Jakże inna, od świata prezentowanego w reklamach Intercity :( Są one zapewne przeznaczone dla "głupich ludzi", o których mówił kiedyś w nagraniach aktualny premier Morawiecki ;) Zamiast nowego, nowoczesnego, czystego wagonu PESY miałem do dyspozycji zdegradowany obiekt pierwszej klasy, średnio-obskurne wspomnienie lat minionych. Pociąg był pełny. W moim wagonie brakowało jednego rzędu foteli, na które przewoźnik sprzedał bilety. O miejscu "na rower" mogłem oczywiście pomarzyć :( Zdezorientowanych podróżnych, dla których zabrakło wykupionych siedzisk, konduktor w czasie jazdy usadzał w innych wagonach. Ja nie miałem takiego szczęścia :( Co prawda, moje miejsce istniało fizycznie w wagonie, ale zajął je jakiś "pierwszy lepszy" pasażer. Ponieważ jednak, w pobliżu nie było przestrzeni na moje bambetle, nie wyje...rzuciłem go z hukiem :) Dlatego całą podróż spędziłem na stojąco. W jedynym miejscu przestronnym. Przy "kiblu". Na szczęście, w miłym towarzystwie. Niech żyje "Inter...cipy"!

Podczas ciekawej konwersacji z pasażerami, dla których również zabrakło wykupionych miejsc, mimo niewygody i opóźnienia pociągu, podróż upłynęła dość szybko. Wkrótce dotarłem do stacji Łódź-Chojny. Ale dalszych kilkuset metrów od dworca, do mojego "betonowca" nie zapomnę nigdy :(

Padał niewielki deszcz i powiewał lekki wiaterek. Pomyślałem, że w pół godziny zdołam się "doturlać" do domu, bez większego uszczerbku dla moich bambetli. Metodą wahadłową, oczywiście ;) Jednak "matka" natura miała inne plany wobec mojej osoby :( Było ciemno, więc nie widziałem zbliżających się chmur czarnych. Dopadły mnie one sto metrów od dworca, a w okolicy nie było żadnego zadaszenia :(( Wzmógł się wiatr, więc pozostawiony samotnie (pamiętacie zasady metody wahadłowej :) tekturowy futerał na standy, mimo swojej masy, co chwilę "lądował" kałuży. Aby zabezpieczyć delikatną konstrukcję, skorzystałem z odziedziczonej po festiwalu folii malarskiej, którą przezornie trzymałem w moim ekwipunku ekspedycyjnym (jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz :) Jednak spróbujcie rozwinąć 20 metrów kwadratowych cienkiego plastiku w deszczu i wietrze. Moje zmagania, dla postronnego obserwatora, przypominały zapewne słynne zdjęcie: żołnierzy trzymających na szczycie wulkanu Suribachi amerykańską flagę, po zdobyciu Iwo Jimy. Ale nikogo w pobliżu nie było :((( Ponieważ jednak, żołnierzy na zdjęciu było kilku, a ja byłem sam, odpuściłem sobie w końcu zmagania z moją "flagą". I z determinacją ruszyłem w dalszą drogę :((((

Zapewne znacie (...młodzi padawani :) polskie drogi z początku XXIwieku. Niby gładkie, asfaltowe. Ale nierówne, pełne dziur i wykrotów. Obramowane niedostępnymi krawężnikami. A po deszczu najeżone niezliczoną ilością pułapek. Pokonałem je wszystkie :)

Tak więc brnąłem dalej. Targany wiatrem. W strugach deszczu. Mokry od góry i od podłoża. Kres wędrówki, widoczny z daleka, zdawał się być niemal na końcu świata :( W połowie drogi, od tekturowego futerału oderwała się część uchwytu, więc miałem trudniej. Ale w końcu dotarłem :) Na klatce schodowej oderwał się cały uchwyt, lecz byłem już w domu :))

Wieczorem, musiałem jeszcze rozdzielić przemoczone plakaty. Gdyby wyschły złączone, nie dałoby się później ich odkleić. Uzupełniłem "elektrolity" Ż :) i padłem...

konkluzje:

Najważniejsza! Osoby starsze, niepełnosprawne, poruszające się z wózeczkiem, bądź na wózku, mają w stolicy niemal czterdziestomilionowego kraju przeje...rąbane :( Poruszanie się po zniszczonych drogach, nierównych chodnikach, pokonywanie schodów, krawężników i tuneli jest karkołomnym doświadczeniem. Od wielu lat, tyle się o tym mówi w mediach, organizuje kampanie społeczne, a słowo "integracja" niemal nie schodzi z ust Bolandczyków. Tymczasem, to tylko pozory. W przestrzeni publicznej, rzadko widoczne są efekty jakichkolwiek działań integracyjnych. A niektóre pomysły są wręcz chybione :((( Na Dworcu Centralnym zdumiewają mnie zawsze rzędy stalowych listew, które umieszczono kilkanaście lat temu na posadzkach, w korytarzach i na peronach. W założeniu, miały one ułatwić poruszanie się osobom niewidzącym. Jednak są tak wysokie, że potykają się o nie ludzie zdrowi. Natomiast dla niepełnosprawnych stanowią kolejną przeszkodę :( A wystarczyło przecież sfrezować granitowe płyty podłogi na głębokość dwóch milimetrów. I wszyscy byliby zadowoleni. Nie, to by było zbyt proste :(

Można pojechać na Comic Con z towarem i bez samochodu. Jednak wyprawa w pojedynkę, szczególnie z tak rozbudowanym stoiskiem, jak moje, to olbrzymi wysiłek i zmęczenie "materiału ludzkiego". Przydałaby się druga para rąk :) Stołeczna impreza ma niesamowity potencjał. Duże, ładne i funkcjonalne hale wystawiennicze stwarzają wiele możliwości ich wykorzystania. Wiejska lokalizacja nie stanowi dużej przeszkody, bowiem kompleks targowy jest dobrze skomunikowany z centrum Warszawy. A niewielkie problemy transportowe zapewne znikną w przyszłości.

Gorzej jest z ofertą atrakcji Comic Conu. O ile tematy serialowo-przebierankowe trzymają się nieźle, a gadżeciarze i planszówkowcy mają też coś do "ugryzienia", to reprezentacja komiksu, na imprezie par excellence komiksowej, wygląda tragicznie. Rozmawiałem ostatnio z przedstawicielem wspólnego stoiska kilku mniejszych wydawców komiksów, które na evencie firmowała Planeta Komiksów. Moje uwagi, dotyczące małego zainteresowania imprezą komiksowych fanów, skwitował stwierdzeniem dziwnym, żeby nie powiedzieć głupim: że Comic Con nie jest przeznaczony dla miłośników komiksu, ponieważ na sprzedawane wydawnictwa nie może udzielać kilkunastoprocentowego rabatu, jak to czyni na festiwalu w Łodzi ?! Od kiedy to upusty cenowe są głównym argumentem do odwiedzenia najstarszej imprezy komiksowej w Bolandzie? Z doświadczenia wiem, że nieco wyższa cena nie jest żadną przeszkodą w zakupie, dla zainteresowanego dobrym tytułem fana. Natomiast, łowcy rabatów zawsze znajdą alternatywne źródło przystępnej ceny. W dzisiejszych czasach możliwości jest mnóstwo.

Oczywiście, ważną przyczyną znikomej reprezentacji komiksu na Comic Conie są koszty uczestnictwa w imprezie. Zarówno wystawców, jak i gości. Nie od dziś wiadomo, że handlowiec nie weźmie udziału w evencie, który nie przyniesie mu zysku. Wszystkie koszty: wynajęcia stoiska, dojazdu, pobytu, wyżywienia i noclegu, muszą się zbilansować. Nikt też nie pracuje za darmo. Nawet promocja nowego tytułu, lub wydawnictwa, ma swoje granice finansowe. Ale jak można robić promocję skoro zainteresowanych tematem brak? Ceny biletów wstępu dla "oglądaczy" są również znaczną barierą. A przecież, to oni właśnie tworzą atmosferę imprezy. Nie ma nic bardziej żenującego, niż stoiska wyczekujące na fanów. Sprzedawcy "polujący" na nielicznych klientów. Ptak powinien coś o tym wiedzieć. Ma przecież wiele podobnych hal, w różnych miejscach Bolandu. Sklepy wypełnione towarem po sufit, a kupujących mało.

Tymczasem organizator Comic Conu jest nastawiony na to, żeby maksymalnie "kosić" wszystkich "jeleni" :( Rozumiem, że jest to impreza komercyjna i musi przynosić zysk, ale nie można zarzynać "dojnej krowy". Przygotowanie strefy handlowej na takiej imprezie, to bardzo delikatna materia. Jeśli bowiem stoiska będą za drogie, to wielu wystawców zrezygnuje z udziału w evencie. Mniejsza ilość ekspozycji spowoduje spadek liczby odwiedzających i mniejsze wpływy z biletów oraz niewielkie przychody pozostałych wystawców. Paradoksalnie, ten sam efekt przyniosą zbyt drogie bilety wstępu. Duże firmy, jak Nickelodeon, Hasbro, czy Lego (obecne na konwencie) mają w swoim budżecie odpowiednie środki na promocję, więc mogą sobie pozwolić na duże, bogato aranżowane ekspozycje. Trudno jednak, wymagać tego samego od zwykłych wystawców, lub sklepów z gadżetami. Jeszcze mniejszymi środkami dysponują kolekcjonerzy, antykwariusze, rzemieślnicy, czy drobni handlarze. A przecież, bez nich każda impreza traci wiele z atrakcyjności.

Na Festiwalu Komiksu w Łodzi rozwiązaliśmy te problemy w sposób najlepszy z możliwych. Rekiny multimedialne i duże firmy, sklepy lub wydawcy, otrzymują do dyspozycji eksponowane przestrzenie za odpowiednią cenę. Mniejsi wystawcy mogą wynająć profesjonalne stoiska, odpowiednie do ich możliwości finansowych. Najmniejsze kosztuje poniżej 500zł. Natomiast "budżetowcy" otrzymują stolik w przestrzeni targowej za jedyne 100zł (na trzy dni)! I każdy jest zadowolony :) A popularność imprezy, z roku na rok, rośnie.

Oczywiście, miłośnicy komiksu nie polubią warszawskiego konwentu z dnia na dzień. Potrzebna jest odpowiednia promocja komiksowej części imprezy. A także dodatkowy "magnes" dla fanów. Oprócz atrakcyjnych stoisk, kolejnych uczestników mogą przyciągnąć goście specjalni oraz wystawy. W tym roku gośćmi imprezy byli znani na świecie artyści: Bisley i Fabry. Co prawda, mogło być ich więcej, ale wiadomo, koszty. Natomiast wystawy przygotowane przez portal PolishComicsArt były zupełnym nieporozumieniem. Dla młodych uczestników Comic Conu (a tacy byli w przewadze) prezentacja prac polskich "mistrzów" literatury obrazkowej, oraz nowych twórców, nie była żadną atrakcją. Miłośnicy popkulturowych seriali i pozostali "pożeracze multimediów" byliby bardziej zainteresowani ekspozycją z pogranicza filmu i komiksu. Znanymi bohaterami, jak Batman, Avengers, czy ostatnio Venom. Natomiast oferta oryginalnych plansz komiksowych (druga ekspozycja), do kupienia za kilkaset, do kilkunastu tysięcy złotych, to "strzał kulą w płot". Nie ten target. Młodzi mają zdecydowanie cieńszy portfel.

Reasumując. Jak już wspominałem, warszawska impreza ma duży potencjał. Część ilustrowaną można odpowiednio rozbudować tak, aby Comic Con stał się świętem, również dla miłośników komiksu. Trzeba to jednak zrobić bardziej "z głową", niż dotychczas. Chętnie podzielę się, w tym względzie, moim niemal trzydziestoletnim doświadczeniem z organizacji łódzkiego Festiwalu Komiksu :)