sierpnia 16, 2024

Dlaczego!

Zauważyłem ostatnio większe zainteresowanie blogiem wśród czytelników portalu komikspec.pl Postanowiłem więc wyjaśnić kilka kwestii zaciekawionym forumowiczom oraz przedstawić najważniejsze powody mojego nieoczekiwanego ożywienia w blogosferze...

Moje wcześniejsze działania w obszarze dyskusyjnych forów nie były zbyt budujące. Ostatnie zdarzyło się kilkanaście lat temu, kiedy próbowałem zainteresować potencjalnych czytelników moją komiksową antologią. Obnażyło ono mechanizm działania tych portali, do którego oczywiście można się przyzwyczaić. Tylko po co? Schemat jest banalnie prosty. Ma nawet osobliwy urok. Mianowicie: dowolny wpis prezentujący jakąkolwiek tezę, prawdziwą lub nie, jest rozrywany na części składowe przez sfrustrowanych bywalców, pod okiem „ślepych” moderatorów. Bardzo szybko sens wypowiedzi autora ginie podczas żarliwej kłótni, o każde słowo, kropkę czy przecinek. Toczonej przez ludzi próbujących w tak osobliwy sposób odreagować własne problemy życiowe. Oczywiście anonimowość uczestników sporu ma zasadniczy wpływ na kształt „dyskusji”. Zapewne sprytny respondent mógłby taką formułę wykorzystać do własnych celów. Lecz ja jestem za stary, żeby uczyć się nowych sztuczek. A tym bardziej, uczestniczyć w bezsensownych pyskówkach :( Dlatego do prezentacji własnych wypowiedzi wybrałem bloga. Ale bawiły mnie narzekania stałych forumowiczów, że w dyskusjach brakuje postów uznanych autorytetów. Przecież odpowiedź mieli zawsze przed oczami. Na każdej stronie. Wszelako nikt rozsądny nie będzie spierał się z „wariatami” :)

Ważnym powodem dla którego ponownie ożywiłem bloga jest próba unaocznienia środowisku, oraz obecnym organizatorom, sytuacji w jakiej znalazł się łódzki festiwal komiksu. Dlatego zamieściłem „stare” zdjęcia z poprzedniego eventu. Żeby zobrazować każdy problem. Czytelnicy „13lat prowizorki” zauważyli chyba, jak wiele z moich postulatów (z 2004roku) zostało uwzględnionych w przygotowaniu kolejnych imprez. Zapewne dlatego, że były oczywistym i najprostszym sposobem rozwiązania opisanego problemu.

Opinia środowiska jest bardzo ważna. Musi z nią liczyć się nawet dyrektoriat (orgi - cudowny skrótowiec). Ponieważ apele uznanych autorytetów, do nawet najwyższych władz, nie odnoszą żadnego skutku. Ulegają bowiem biurokratycznej karuzeli rządzącej wieloma aspektami naszego poczciwego kraju. Skargi lub petycje do Prezydenta, a nawet Ministerstwa Kultury przesyłane są do instytucji lokalnego szczebla. Natomiast stamtąd, automatycznie przekierowane są do... Mamuciego „kosza”. A wtedy zwierzak dopisuje następnego malkontenta do swojej „czarnej listy” :(

Kolejnym motywem powstania moich postów jest chęć przypomnienia historii, która w ostatnich latach była skutecznie wymazywana przez orgów. Przytoczę tu brak jakichkolwiek śladów w Centrum Komiksu i TePe (CKiTP) wielu inicjatyw środowiska, które legły u podstaw współczesnego komiksu polskiego. Wiedza o historii działań różnych entuzjastów literatury obrazkowej, jest bez wątpienia niezbyt wygodna zarówno dla Mamuta, jak i całego dyrektoriatu. Ponieważ neguje siłę sprawczą obecnych organizatorów. Przecież oni tylko wykorzystali ścieżki wytyczone z trudem przez poprzedników.

W tym miejscu ponownie, niechętnie muszę przypomnieć, że nigdy nie byłem etatowym pracownikiem, ani eŁDeKu czy Muzeum Literatury, ani tym bardziej EC1. Mimo to współpracowałem z tymi instytucjami podczas przygotowań do kolejnego konwentu, niekiedy przez cały rok. Za swoją pracę czasami dostawałem niewielką gratyfikację. Ale dopiero od początku wieku. A przecież impreza przynosiła już wtedy znaczny dochód. Był to największy event w eŁDeKu. Jednak pierwsi do bonusowej wypłaty ustawiali się pracownicy (a raczej biurokraci) domu kultury, którzy wszak byli już wynagrodzeni za etaty. Wcześniej byłem chyba jednym z wolontariuszy (wol - kolejny skrótowiec?). Tymczasem obecni organizatorzy tkwią na państwowych posadach od lat. Natomiast efekty ich „pracy” są niewspółmiernie małe. Mtbihu? :(

Dla kogo powstał łódzki konwent, przemianowany po kilku latach na festiwal? Dla twórców. Przynajmniej tak wynikało z jego pierwotnej nazwy. Oczywiście komiksy niewiele znaczą bez czytelników, których można zmonetaryzować. Żeby uzyskać środki, z których część zmotywuje twórców do dalszej pracy. Proste :) W pierwszych latach impreza przyciągała większy procent autorów niż miłośników sekwencyjnych obrazków. Ale przecież w ostatniej dekadzie ubiegłego wieku komiks nie cieszył się w naszym kraju zbytnią sympatią, ani popularnością. Wystarczy przypomnieć skromną ofertę, nielicznych w tamtym okresie, wydawców. Myślę, że poważnym czynnikiem bumu z początku wieku była olbrzymia atrakcyjność ekranizacji, stworzonych na motywach scenariuszy komiksowych. Wtedy świadomość potencjału drzemiącego w literaturze obrazkowej dotarła wreszcie do mainstreamu.

Naturalnie ilość niezależnych twórców historii obrazkowych była zawsze spora. Ponieważ jest to medium, które w prosty, ale jednocześnie bardzo efektywny sposób potrafi przekazać myśli autora. Natomiast w tamtym czasie nie było żadnej formy wsparcia młodych twórców. Ani też możliwości prezentacji ich prac. Przypomnę, że Internetu jeszcze nie było. Zaś w prasie, historie przypadkowych artystów, pojawiały się raczej sporadycznie. O publikacji prac debiutantów nie mogło być mowy. Jednak dla mnie, najważniejszym problemem autorów był od zawsze brak edukacji komiksowej. Nieznajomość podstaw języka literatury obrazkowej oraz zasad narracji sekwencyjnej. Zresztą, u młodych rysowników, aspekty te są kłopotliwe do dziś. To właśnie dla nich powstał konwent.

Spotkanie twórców we własnym gronie było największym sukcesem łódzkiej imprezy. Kiedy jeszcze zwiększyła się liczba czytelników, pojawili się goście specjalni. Również zagraniczni, ale ze swojsko brzmiącymi nazwiskami :) Oczywiście w ślad za nimi, znęceni „atrakcyjnym zapachem”, przypełzli autografożercy :( Obecność na każdej imprezie, poznanie nowych trendów, historii i spotkanie znajomych było dla mnie zawsze największą przyjemnością. Nie potrzebowałem cudzoziemskich gości, sprowadzanych (chyba wyłącznie) przez wydawców. Festiwal nigdy nie ryzykował takich kosztów. Natomiast autografożerców zawsze traktowałem z pogardą. Mierzi mnie bowiem ten beznamiętny sposób dowartościowania własnej kolekcji, który często niszczy komiksy. Lecz ewidentnie świadom jestem merkantylnego powodu takiego działania. Kiedyś moje stoisko odwiedził koleś, który chełpił się wyżebraniem aż dziesięciu autografów na zeszytach z Batmanem :( Po co mu była taka ilość? Żeby pochwalić się przed kolegami, czy na handel?

Teraz o informacji i terminach. Pisałem już kiedyś, że wszelkie prace przygotowawcze do eventu są dla biurokratów kultury wyzwaniem ponad siły. Najchętniej nic by nie robili. Przecież oni, mimo powtarzanego od lat schematu, nadal są amatorami. Nic więc dziwnego, że do organizacji imprezy podchodzą w tak niefrasobliwy sposób. Pamiętam boje z Kasińskim o to, żeby program festiwalu ułożony był godzinami, a nie salami. Bo tak Piotrowi było wygodniej. W odróżnieniu od uczestników imprezy. Dopiero w ostatnich latach to się zmieniło. Jakieś olśnienie? Czy wymóg tłumu. Dużo wcześniej sam przerobiłem program w odpowiedni sposób. Następnie stworzyłem blok w HTML-u i umieściłem dla przykładu w Internecie. Zrobiłem to w nadziei zamieszczenia właściwej informacji, w prosty sposób, na konwentowej stronie (to w kwestii inicjatywy). Oczywiście nic z tego nie wyszło. Zabawniejsze jest, że w pierwszych latach eventu w Atlas Arenie, wolontariusze w punkcie informacyjnym nie mieli planów zabudowy targowej (orgowie mieli). Nie wiedzieli więc jak kierować wystawców na wynajęte stoiska. Dopiero moja interwencja (bo byłem blisko :) i pokazanie adresu planów na moim blogu, poprawiła sytuację. Zapewne wcześniej mógłbym zapobiec problemowi, ale Mamut nie umożliwił mi dostępu do edycji festiwalowej strony. Czyżby obawiał się, że popsuję coś w silniku witryny, w której prawie nic nie ma? A może czekał na pomoc kumpli, którzy tą stronę przygotowywali (i wzięli za to kasę). Tak, szuflady w biurkach festiwalowych orgów pełne są martwych inicjatyw :( Natomiast program eventu nigdy nie jest gotowy, nawet na tydzień przed imprezą :)

Wolontariusze, to chyba pomysł zwierzaka. Przyznam, że w mojej starej głowie nigdy nie zrodził się pomysł wykorzystania do pracy nieletnich niewolników. Bez wątpienia mieli oni jeszcze mniej doświadczenia niż orgi. Mamut tłumaczył mi kiedyś, po kolejnej wpadce, że musi szkolić następców. Doprawdy, zaczynał robić to bardzo wcześnie. Tymczasem, przez lata robienia planów strefy targowej, mnie nigdy nie przydzielono uczniów. Może dlatego dzisiejszym kiermaszem rządzi bałagan :( Przepraszam, raz otrzymałem problematyczne wsparcie, w postaci małej grupki uczennic z jakiejś szkoły w Toruniu?! Nic więc dziwnego, że pomoc w przygotowaniach traktowały jak zabawę. Dlatego, po krótkim przeszkoleniu, wysłałem dziewczynki do przyklejania plakatów festiwalowych na filarach Atlas Areny. Oczywiście, pracę tą trzeba było poprawiać :( Często jednak widziałem innych woli (nie mylić z wołami), jak targali jakieś pudła korytarzami o-ringu, w asyście wystawców szczególnie lubianych przez Mamuta.

Temat gier, to świetna metoda aby pozyskać dodatkowe środki na imprezę od sponsorów. Nawet Mamut to zauważył. Jednak sposób, w jaki pomysł ten realizują orgi, nie ma na dłuższą metę racji bytu. Pisałem już o tym w „Staruchy do piachu”. Obecnie amatorskie rozgrywki komputerowe oraz konsolowe, nie są żadną atrakcją. Ponieważ większość graczy urządzenie rozrywkowe ma w domu. A szybka sieć dostępna jest niemal dla każdego. Natomiast granie na ośmiobitowcach w Atlas Arenie znudzi się kiedyś nawet fanatykom Minecrafta :) Również wpatrywanie w ekrany strefy „Game Jam” jest rozrywką tylko dla masochistów. Nie znam nudniejszego sposobu zwiększenia atrakcyjności imprezy :( Cyfrowe rozgrywki podczas eventu organizował dobrze, przez kilka lat, jedynie ESL. Firma chciała nawet przejąć cały festiwal, ale Mamut na to się nie zgodził. Straciłby wtedy „dojną krowę”, lecz przede wszystkim sens istnienia Centrum Komiksu i TePe. Przypomnę tylko, że ćwierć wieku temu, organizowałem samotnie w eŁDeKu turnieje growe w ramach Cyberiady. Wtedy igrzyska miały jakiś sens. Nawet, jeśli musiałem ściągać komputery z Optimusa w Bielsku Białej do Łodzi. Bo w moim mieście żadna firma nie chciała użyczyć sprzętu do rozgrywek :(

Być może, zarzewiem przyszłych zmian wizerunku łódzkiego eventu byłoby szersze udostępnienie informacji o imprezie, które zamieszczam na blogu. W jednym miejscu, bez kłótni i sporów. Opinii byłego organizatora festiwalu. Chyba przykrych dla obecnych orgów, ale raczej obiektywnych. Będę wdzięczny za każde poparcie :)

Tekst ten został napisany człowiekiem.

W założeniu, blog miał być platformą wymiany myśli ludzi zainteresowanych komiksowym tematem, nie zaś tablicą prezentującą poglądy jednej tylko osoby. Dlatego miejsce to jest otwarte na rzetelne wypowiedzi lub przemyślenia czytelników. Oczywiście, nie mam zamiaru konkurować z profesjonalnymi forami dyskusyjnymi. Za dużo przy tym pracy.

PS. W kwestii reakcji środowiska. Bardzo spodobał mi się wpis na forum:

Narzędzia są różne, z tego co słyszałem, to najbardziej efektywne są nalepki w kiblach, Mamut momentalnie reaguje na ich obecność i treść XD Serio, skoro to działa, to czemu nie? ;)

A jeszcze bardziej na poważnie (XD), skoro dotarcie do łódzkich orgów to aż taki problem, to może niezadowoleni forumowicze powinni dołączyć do, istniejącego od lat, ruchu oporu? Witek Idczak prowadzi ten bój samotnie, więc może czas, żeby ktoś go wsparł? Łódzki Resistance, pod szyldem "Rower Witka", zorganizowany w cosplayerskie drużyny rodem z "Allo, allo", zajmuje część giełdy i publicznie wycina stojaki na komiksy z kartonu. To mogłoby się udać.

sierpnia 14, 2024

Mamut humanum est :)

Pewni czytelnicy mojego bloga, którzy nie znają zwierzaka osobiście, mogą podejrzewać mnie o wyrównywanie prywatnych rachunków wobec tego osobnika. Nic bardziej mylnego. Czasami Mamut bywał nawet przydatny. Kiedyś pomógł mi znaleźć dostęp do skanera. W tamtych czasach urządzenie to było dla mnie finansowo niedostępne. Pracowałem wtedy nad trzecim Komiks Forum. Ale to inna historia i napiszę o tym jeszcze. Co prawda, nie zwrócił mi do dzisiaj pewnej sumy pieniędzy, które wydałem między innymi na ratowanie jego dupy w aferze British Council (w 2003roku). Pisałem o tym w „13lat prowizorki”. Jednak kilka lat temu przysponsorował digitalizację moich konwentowych zapisów filmowych, więc chyba bilans wyszedł na zero. Mam tylko nadzieję, że nie użył środków festiwalowych :( Obecnie nie mam żadnych roszczeń w stosunku do Mamuta, jako człowieka. Lecz jestem pełen pretensji do jego funkcji oraz instytucji, jaką zwierzak reprezentuje...

Mamut na żółtym rowerze Witka - pixel na pixelu, CGPT :)

Mamut od zawsze był dla mnie archetypem niezbyt lotnego umysłowo karierowicza, który bezustannie dąży do znanego tylko sobie, potencjalnie niemożliwego celu. A może do władzy? Taki Nikodem Dyzma, wulgarny cham i prostak, który niezupełnie świadomie ulega kopnięciom losu. Natomiast swoją karierę rozwija dzięki poparciu obłudnych, tchórzliwych, a zwłaszcza leniwych przedstawicieli środowiska. Ludzi bez własnego zdania, a tym bardziej inicjatywy. Zwierzak tolerowany jest również przez różnej maści decydentów, którzy nie widzą w nim żadnego zagrożenia własnej pozycji. Wykapany pożyteczny idiota :( Zabawne, że pozostali członkowie dyrektoriatu są podobnego zdania. Czy Mamut tego nie widzi? A może nie wypada mu zauważać.

Niektórzy nazywają zwierzaka faraonem. Zapewne jest to próba uzasadnienia jego znacznie przecenianej kiedyś wartości. Albo ledwo skrywanej megalomanii tego człowieka. Ale przecież to właśnie oni go wybrali. Głosowali na niego podczas słynnego spotkania przed festiwalem w 2004roku. Kiedy ważyły się dalsze losy stowarzyszenia Contur, dwadzieścia lat temu. Było to zaiste zacne grono. Nie zabrakło wśród nich znanych twórców z Łodzi, a nawet całej Polski. Wybitnych komiksologów oraz innych działaczy zajmujących się komiksem. Przez litość nie wymieniam ich z nazwiska. Ludzie ci mają teraz moralnego kaca. Bo wkrótce prezes Mamut uwolnił się spod wszelkiej kontroli i zaczął rozdzielać profity jedynie najbardziej spolegliwym wyznawcom. Pozostałych zaś „trzymał na postronku” niczym barany gotowe na rzeź. Zwierzak wyprosił mnie z tamtego spotkania już na początku, ponieważ nie chciałem zostać członkiem Stowarzyszenia Contur. Wtedy nikt nie protestował, chociaż większość zgromadzonych znała moje dokonania na niwie komiksowej. Oczywiście napiszę o tym jeszcze :)

Przed konwentem nie znałem Mamuta. Nie chodziłem z nim do szkoły, jak pozostali Conturowcy. Albowiem jestem od niego o dekadę starszy. Lecz moje liczne doświadczenia w kontaktach międzyludzkich pozwoliły stosunkowo wcześnie odkryć, jakiego rodzaju jest to człowiek. Dziwne, że jego koledzy z budy nie znali charakteru zwierzaka, a zwłaszcza sprawności intelektu. Pomimo tego zawierzyli mu prowadzenie międzynarodowej imprezy. Wszak „głupim jest ten co głupio czyni” :)

Na łódzkim konwencie Mamut obecny był od początku. Lecz nie objawiał wtedy żadnej ze swych „zdolności”. Na filmie, który zrobiłem podczas wieczornego forum (w 1991roku), widać go jak trzyma rękę w górze (jak w szkole), ale nic nie mówi. Przez pierwsze lata zwierzak, mimo swoich gabarytów, był niemal niewidoczny. Bardziej aktywna była jego mama, która kilkakrotnie przygotowała ogromny piernik dla konwentowych gości. Raz tylko byłem godzien spróbowania tego specjału. Był naprawdę pyszny :) Mamut zazwyczaj zjawiał się przed imprezą jedynie po to, żeby zorganizować środki na wypiek ciasta.

Nie jestem biografem zwierzaka, więc nie śledziłem jego kariery zawodowej. Podobno ukończył studia w łódzkiej szkole sztuk pięknych. Jednak, po niektórych jego działaniach, zastanawiałem się czy dyplomu przypadkiem nie kupił na bazarze. Po skończonej nauce uciekł z Łodzi, jak większość Conturowców. Krążyły słuchy, że znalazł pracę w stołecznej reklamie. Lecz długo tam nie zabawił, ponieważ „nie dawał rady w wyścigu szczurów”. To słowa jego kolegi Piotrka Kabulaka, który radę dawał :) Niestety, nie ma go już wśród nas :( Tymczasem zdesperowany Mamut wylądował, jak kot, na dyrektorskim stołku festiwalu, ponieważ „opiekun” imprezy z eŁDeKu akurat odchodził na emeryturę. Lecz nie był to jedyny „spadochroniarz” z Warszawy spośród członków nowego dyrektoriatu.

Jak już pisałem w „13lat prowizorki”, Mamut pojawiał się sporadycznie w czasie przygotowań do kolejnej imprezy. Raczej nie pomagał. Natomiast czynił częściej organizacyjny zamęt. Przykładem niech będą działania zwierzaka na rok przed „przewrotem” z 2004roku. Podobno załatwiał, lub nie-załatwiał jakieś pieniądze na konwent od sponsorów. Ale wiedzę o tym Sobieraj chyba zabierze do grobu :( Dziwne, że nikt ze stowarzyszonych conturowców nie pamiętał o „talentach organizacyjnych” Mamuta, kiedy wybierali go na wodza. Być może nie czytali moich wspomnień :(

Po pałacowym przewrocie zwierzak był już na swoim. I żadna siła nie mogła ruszyć go z dyrektorskiego stołka. Choć niektórzy próbowali ;) W międzyczasie wiele się działo przy festiwalu. Oczywiście wpadka goniła wpadkę. Nowa afera czekała już w cieniu poprzedniej. Na podstawie tych zdarzeń można by napisać książkę. I tak właśnie zrobię :)

Wbrew wszelkim pozorom jestem Mamutowi wdzięczny za niektóre jego decyzje. Przecież uwolnił mnie od ciężkiej pracy i odpowiedzialności za kolejne realizacje festiwalu. Nie musiałem już redagować następnych katalogów konkursowych i poznawać kolejnych prac tworzonych przez komiksowych grafomanów. Tych zawsze było wiele :( Ale przede wszystkim pokazał, że nie można takiego eventu organizować praktycznie w pojedynkę. Tymczasem, z roku na rok, impreza pod dowództwem zwierzaka nie zyskiwała na jakości, lecz rozrastała się niczym rak. Nie zaś, jak winne grona. Ciekawe, czy na takim obrazie łódzkiego konwentu zależało pierwszym Conturowcom, a nawet członkom późniejszego stowarzyszenia?

Można się zastanawiać, jak zwierzakowi „o małym rozumku” ;) udało się wytrwać na prestiżowym stanowisku przez tyle lat. Oprócz pomocy ważkich argumentów wymienionych wcześniej uważam, że ktoś bardziej rozgarnięty może „pociągać za sznurki”. A robi to lepiej niż Prezes Polski, dlatego nadal pozostaje w cieniu :(

Tekst ten został napisany człowiekiem.

obrazek powstał przy pomocy sztucznej inteligencji.
Dzięki uprzejmości nieocenionego Krzysztofa :)

sierpnia 13, 2024

Papierowa fasada

fotorelacja z MFKiG 2023 - konkluzja

„Jesteś filarem tej imprezy” powiedziała znajoma dwa lata temu, widząc mnie skulonego obok komiksowych standów, w przejściu na trybuny Atlas Areny. Nie byłem już wtedy organizatorem konwentu, lecz mimo to, wiele osób podchodziło do mojego kramu, chociażby, żeby się przywitać. W tamtym czasie zwolniłem swoje „cenne” miejsce w „szatni dinozaurów”, żeby nie umniejszać wpływów dyrektoriatowi. Zająłem niewielką przestrzeń, której nikt inny raczej by nie wykorzystał. I stamtąd mnie wyrzucono. Między bajki należy włożyć argument, że moje stoisko stanowiło jakiekolwiek zagrożenie. Przecież zajmowało jedynie dziesięć procent powierzchni korytarza. Niewielki ruch odbywał się płynnie. A nawet niektórzy uczestnicy imprezy tamtędy biegali, wzbudzając popłoch wśród moich komiksów leżących na stojaku :( To moja osoba była solą w oku Mamuta. Niewielu bowiem ludzi docenia krytykę (nawet konstruktywną). Zwierzak na pewno do nich nie należy.

Zastanawiam się, co by było gdybym nie pracował przy evencie od początku. Czy festiwalu by nie było? Daleki jestem od przeceniania własnej siły sprawczej, ale to wiem na pewno. Przecież to ja zmieniłem nazwę konwentu na festiwal i nadałem imprezie międzynarodowy wymiar. A komu zmiana ta nie przypadła do gustu? Mamutowi oczywiście :(

Co by było, gdybym nie utworzył pierwszej giełdy komiksów, a następnie nie rozwijał strefy targowej festiwalu. Element ten jest obecnie trzonem łódzkiej imprezy. Filarem na którym wspierają się pozostałe punktu programu. Zapewne jakaś forma kiermaszu powstałaby bez mojego udziału. Ponieważ handel jest naturalnym sposobem interakcji człowieków.

Co by się stało z imprezą, kiedy niemal wszyscy Conturowcy (z Mamutem włącznie) uciekli z rodzinnego miasta za pracą w świat. A ja pozostałem jedyną w Łodzi osobą, która animowała środowisko i przez cały rok pracowała nad kolejnym eventem, użerając się z toporną substancją domu kultury. Pozwolę sobie przypomnieć majowe Targi Komiksu, komiksową gwiazdkę, czy inne (bardziej kameralne) comiesięczne spotkania, których celem było utrzymanie zainteresowania literaturą obrazkową w moim smutnym mieście. Na jednym z konwentów, albo już festiwalu, Tomek Tomaszewski, który przez kilka pierwszych lat pomagał przy organizacji łódzkiego eventu, zdziwiony nawałem pracy związanej z przygotowaniami do kolejnej imprezy, zapytał mnie: „Chce ci się jeszcze to robić?”. Chciałem.

Czy młodzi twórcy komiksów mogliby tak szybko prezentować swoje prace czytelnikom, gdybym w 1992roku nie stworzył katalogu konwentowego? Oczywiście podobna publikacja zazwyczaj powinna towarzyszyć każdej większej wystawie. Ale w tamtych czasach nie było to oczywiste. A na pewno nie w eŁDeKu :( Wydawnictwo redagowałem, z niewielkimi przerwami, przez kilka lat (do roku 2003). Jednak po przewrocie Mamuta dyrektoriat zrezygnował z moich usług. Przekazując promocję konwentowych komiksów w bardziej zaufane ręce. Z jakim skutkiem? Dwa lata temu zarówno katalog festiwalowy, jak i stworzony przez grupę Contur (nie mylić ze stowarzyszeniem o tej samej nazwie) konkurs komiksowy, zmarł śmiercią nienaturalną :( Z pewnością napiszę o tym jeszcze...

Gdyby nie moja praca przy łódzkim evencie Ogólnopolski Konwent Twórców Komiksu wyglądałby zapewne inaczej. Być może byłoby to kameralne spotkanie grupki autorów biadolących, że nikt nie chce wydawać ich komiksów. Na konwencie nie zabrakłoby psychofanów rodzimej twórczości oraz autografożerców. Zebrania na pewno byłyby reklamowane eklektycznymi plakatami autorstwa Tomaszewskiego ;) A może imprezy już by nie było? Zniknęłaby z kalendarza eventów kulturalnych, jak Sympozjum Komiksologiczne znanego Krzysztofa Komiksologa :(

Po zapaści giełdowej, spowodowanej rządami nowego dyrektoriatu (dwadzieścia lat temu), przerażony powolnym rozkładem mojej spuścizny organizacyjnej, zaproponowałem Piotrowi Kasińskiemu pomoc w zakresie opieki nad strefą targową festiwalu. Poddyrektor chętnie przystał na moją propozycję, ponieważ panie sekretarki z eŁDeKu nie dawały sobie rady. A może im się po prostu nie chciało? Odtąd, co roku przygotowywałem plany wykorzystania przestrzeni handlowej. Najpierw w budynku Textilimpexu, naprzeciw eŁDeKu, a następnie w Atlas Arenie. Przez moment była również szansa zorganizowania kiermaszu w prestiżowym budynku EC1. Lecz nie doszła do skutku z powodu licznych w obiekcie usterek budowlanych. Równocześnie z planami stoisk handlowych tworzyłem mapki używane programie oraz przy promocji imprezy w mediach (o mapkach napiszę jeszcze :) Moja współpraca z festiwalem trwała do 2018roku. Później zastąpili mnie nowi „lepsi” organizatorzy. Pisałem o tym w „Staruchy do piachu”.

Moja niedościgniona wizja strefy targowej festiwalu była na miarę imprezy skupiającej corocznie kwiat artystów rodzimej sceny komiksowej. Chciałem, żeby konwent wyróżniał się wizualnie spośród innych eventów handlowych dowolnej branży. Kiedy nieobyci z targową zabudową wystawcy mieli problem z estetyczną aranżacją własnego kramu (białe ściany), wymusiłem używanie półek na komiksy w standardzie stoiska. Pewnego roku, w którym zgłoszenia handlarzy przyjmowała Iwona, zaproponowałem nawet konkurs na najciekawszą ekspozycję. Wtedy chyba moja była głównym faworytem :) Oczywiście pomysł nie zyskał akceptacji dyrektoriatu. Na szczęście niektórzy wystawcy, po latach, zauważyli potencjał handlowy drzemiący w atrakcyjnym wyglądzie stoiska. I tak jest dzisiaj.

Ładny widok za oknem czasami może być również atrakcyjny. Na pewno pozwala odpocząć oczom atakowanym zewsząd barwnymi bodźcami. Dobre oświetlenie stoisk także sprzyja właściwej ocenie prezentowanej oferty. Tymczasem organizatorzy strefy targowej festiwalu bezmyślnie, w najprostszy sposób, ulokowali „stoliki kolekcjonerskie” wzdłuż okien, na całej powierzchni o-ringu, nawet w najwęższych częściach korytarza. Powodując tym dodatkowy natłok odwiedzających festiwal gości. Poza tym, oświetleni zza pleców wystawcy mieli marne szanse odpowiedniego przedstawienia swoich wspaniałości. A można przecież było ustawić stoliki bokiem do szyb. Oczywiście w odpowiednio szerokich miejscach korytarza. Tworząc w ten sposób atrakcyjne handlowo wyspy. Wystarczyło trochę pomyśleć :(

Stoisk w zabudowie nie powinno być od strony okien wcale. Ponieważ zasłaniają widok, a przede wszystkim blokują światło dzienne, które dostępne jest bezpłatnie niemal przez cały czas trwania imprezy. Jedynym miejscem gdzie można bezkonfliktowo postawić wysokie kramy są szatnie. Robiłem tak przez lata na moich planach. Tymczasem nowi organizatorzy umieścili w szatniach kolekcjonerów. Natomiast za ich plecami straszyła często pusta przestrzeń, niekiedy urozmaicona niezbyt estetycznym magazynowym bałaganem.

Na o-ringu Atlas Areny znajdują się tylko dwie duże przestrzenie. Wejście główne (bramki 1, 2 i 26), które w ubiegłym roku nie było przez uczestników wykorzystane. Oraz większa strefa, przy kawiarence (bramki 12-16), która podczas imprezy tonęła w półmroku, bowiem okna skutecznie zasłaniała wysoka i szeroko rozstawiona zabudowa targowa :( Ponadto, przypadkowo rozmieszczone „budy” generowały dodatkowy tłok w korytarzu. Nieopodal w szatni znajdował się „partyzancki” punkt informacyjny. Jednak o jego lokalizacji nie wiedział żaden z gości imprezy. Przynajmniej w miejscu tym było stosunkowo cicho, w odróżnieniu od płyty areny. Być może, gdyby organizatorzy konwentu zdecydowali się zrezygnować z hałaśliwych atrakcji sceny, część zabudowanych stoisk wydawców przeniosłaby się na płytę. Powstałoby wtedy miejsce dla kolekcjonerów na niskich stolikach. Albo specjalna, dobrze oświetlona dziennym światłem, przestrzeń wyłącznie dla twórców. Nie, Mamut nigdy na to nie pozwoli. Scena musi istnieć, „błyskać” i hałasować, ponieważ jest ważnym elementem fasady łódzkiej imprezy. Mtbihu!

Wiele elementów Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gry można by poprawić. Jednak wymagałoby to od organizatorów więcej pracy, a przede wszystkim przemyślenia licznych aspektów tej imprezy. Lecz oni już chyba nie mają serca do eventu. Przez ostatnie dwadzieścia lat chyba się wypalili. Poza tym, mają teraz nowego „konika” do zajeżdżenia. Centrum Komiksu i Biurokracji Nieefektywnej ;) to solidna konstrukcja. Zapewne starczy im do emerytury :(

Tekst ten został napisany człowiekiem.

Przepraszam za jakość fotografii, ale robiłem je podczas imprezy sam, w trudnych warunkach, zmęczony eventem i życiem, nieco leciwym (ale darowanym :) telefonem. Ponadto, materiał opracowałem, częściowo ślepy i głuchy, na niewielkim ekranie, przy pomocy archaicznego oprogramowania. Ale, jak mawiał baca zawiązując buta dżdżownicą: Trzeba sobie jakoś radzić :) Jeśli jednak komuś moje obrazki nie podobają się, nie musi ich oglądać :!

sierpnia 11, 2024

Łomot tępy

fotorelacja z MFKiG 2023 - ciąg dalszy

Łódzki Festiwal Komiksu jest jedyną znaną mi imprezą kulturalną, którą nieustannie wypełniają różne dźwięki, na poziomie emisji startującego odrzutowca. Źródłem bolesnego hałasu jest najczęściej scena i odgrywające się na niej atrakcje. Spotkania z „ciekawymi ludźmi”, albo konkurs cosplayowy. Jestem już częściowo głuchy (zostało to potwierdzone naukowo :( Lecz zawsze starałem się mieć własne stoisko na o-ringu. Za ścianą. Dwa piętra wyżej niż płyta areny, na której zazwyczaj posadowiona jest scena. Mimo to, dźwięki dobywające się z profesjonalnego (zapewne) nagłośnienia były dla mnie często niemiłe. Współczułem wtedy innym wystawcom, którzy zmuszeni byli trwać na posterunku bliżej strefy rażenia ze sceny. Organizatorzy eventu przez lata zastanawiali się, dlaczego sprzedawcy niechętnie instalują swoje kramy na gigantycznej płycie boiska, gdzie miejsca jest sporo. Zamiast tego wolą cisnąć się wokół zatłoczonego o-ringu. Ponieważ tam można było łatwiej porozmawiać z klientami. Rozwiązanie problemu byłoby przed oczami dyrektoriatu, gdyby tylko zechciał odwiedzać imprezę. Jak dotąd, zawsze plany dotyczące kolejnego konwentu powstawały na cierpliwym papierze, w zaciszu klimatyzowanego biura :( A wolontariusze przecież głosu nie mają. Mtbihu!

Zastanawiam się, od kiedy komiksowe spotkania w łodzi zaczęła spowijać aura hałasu. Pierwszy konwent upłynął niemal w ciszy, którą zakłócały jedynie wypowiedzi prelegentów i pytania gości. Nigdy nie zapomnę atmosfery wieczornego forum w sali 304 eŁDeKu, jesienią 1991roku. Stworzyła ją bardzo budująca i pełna nadziei, mimo że w większości naiwna, dyskusja o kondycji polskiego komiksu. Młodzi twórcy rozmawiali wtedy z wydawcami Komiksu Fantastyki. Krótki film z tego spotkania zapewne wrzucę kiedyś do sieci.

Kolejne takie rozmowy odbywały się rzadko, kilka lat później w bardziej kameralnym gronie, w mieszkaniach Anki Piotrowskiej i Piotra Goćka. Jednak z tych spotkań pamiętam tylko obraz biednego Rosińskiego osaczonego w małej kuchni przez spóźnionych autografożerców :(

Aczkolwiek wcześniej, bo już w 1992roku, któryś z organizatorów konwentu wymyślił afterparty. Niestety, spotkanie w nocnym klubie, przy głośnej muzyce i w oparach tytoniowego dymu, nie sprzyjało żadnej dyskusji. Lecz poznałem wtedy u młodych twórców dziwny pociąg do napojów wysoko alkoholowych. Być może, w ten sposób zalewali swoje smutki, związane z brakiem publikacji ich komiksowych arcydzieł. A może, to niepisana artystyczna tradycja poszerzania granic własnej świadomości. Mimo wszystko, widok schlanych twórców nie należał do przyjemności. Dlatego, po kolejnym takim zebraniu, w hotelu Polonia, postanowiłem że następne afterparty omijać będę szerokim łukiem :)

Tymczasem wczesne, zakrapiane imprezy były jedynie preludium. Kiedy nastała władza nowego dyrektoriatu, nocne życie festiwalu osiągnęło poziom wręcz legendarny. Ale nie żałowałem, że ominęły mnie atrakcje w rodzaju: sikania obok Moebiusa pod ścianą Muzeum Włókiennictwa. Czy upajanie, niemal do nieprzytomności, Bisleya przez ekipę ze stolycy. Albo rzucanie tortem w Mamuta. Rozrywki zaiste godne kultury wysokiej :(

Wracając do festiwalu. Już mnie nie dziwi jarmarczny charakter imprezy. Stoiska różnej wielkości i charakteru poustawiane byle jak i byle gdzie. Żeby tylko wypełnić przestrzeń areny. Wielka i elegancka, ponadto dobrze zaprojektowana ekspozycja Egmontu. Zapewne sponsora imprezy, a na pewno największego wydawcy komiksów w Polsce. I nieopodal duże „akwarium” Multiversum. Znanego importera komiksów. Pisałem już kiedyś, że organizatorzy powinni przeznaczyć nieco więcej miejsca na tą ofertę. Żeby klienci Rafała nie musieli cisnąć się między szybami, jak śledzie w beczce. Dalej stoiska kolekcjonerskie, lub antykwaryczne bez żadnego ładu wepchnięte pomiędzy standardową zabudowę targową. Wystawcy po latach nauczyli się, że taniej od wynajmu wychodzi własna aranżacja ekspozycji. A po imprezie można ją zabrać do domu i wykorzystać przy kolejnej okazji :)

Skoro o okazji mowa, to nadal aktualna jest moja oferta komiksowych standów. Zobaczcie na blogu :)

Bardzo współczuję firmie Yatta, której stoisko własnej konstrukcji zdominowało w ubiegłym roku panoramę areny festiwalu. Jednak znajdowało się najbliżej pola rażenia dźwięku ze sceny. Zapewne sprzedawcy po imprezie ogłuchli, a klienci też niewiele słyszeli :(

Decybelowe zamiłowania Mamuta są bez wątpienia pokłosiem jego działań przy paradzie Wolności, na ulicy Piotrkowskiej. Ale chyba nikt mu nie wytłumaczył, że dźwięk w plenerze rozchodzi się inaczej niż w hali. A może on też jest głuchy ;) Być może hałas, którym zadręcza gości eventu, ma zagłuszyć fasadowy obraz całej imprezy. Przecież ludzie zmęczeni rzadziej zwracają uwagę na szczegóły :(

Scena być musi. Bo na niej można wykrzyczeć, jak wspaniałe atrakcje przygotowali organizatorzy. Okazać wdzięczność hojnym sponsorom i podziękować wszystkim decydentom, którzy przyczynili się do powstania aktualnej imprezy. Bez sceny festiwal nie mógł by zaistnieć. Przynajmniej w świecie Mamuta. Mtbihu.

Tekst ten został napisany człowiekiem.

Przepraszam za jakość fotografii, ale robiłem je podczas imprezy sam, w trudnych warunkach, zmęczony eventem i życiem, nieco leciwym (ale darowanym :) telefonem. Ponadto, materiał opracowałem, częściowo ślepy i głuchy, na niewielkim ekranie, przy pomocy archaicznego oprogramowania. Ale, jak mawiał baca zawiązując buta dżdżownicą: Trzeba sobie jakoś radzić :) Jeśli jednak komuś moje obrazki nie podobają się, nie musi ich oglądać :!

sierpnia 10, 2024

Sfera merkantylna

fotorelacja z MFKiG 2023

Żeby nie było, że jestem wyłącznie na nie. Chciałbym przybliżyć nieco merkantylny (Jak mawiają niektórzy komiksolodzy :) obraz łódzkiej imprezy, który jeszcze nie wyglądał tak strasznie. Przynajmniej w części.

Bez pieniędzy niewiele można zrobić. Tak niestety jest nasz świat skonstruowany, więc nie należy się temu dziwić, ani ten fakt negować. Środki potrzebne do realizacji celu można wyżebrać. Jak to się dzieje w większości instytucji kultury. Lecz chyba prościej jest zarobić pieniądze. Zyskując dodatkowo niezależność od czynników zewnętrznych. Miałem tego świadomość od początku istnienia eventu komiksowego, dlatego utworzyłem strefę targową konwentu, a później festiwalu.

Mechanizm jest banalnie prosty. Aby przyciągnąć na imprezę gości, których można łatwo zmonetaryzować :) należy zaoferować im atrakcje, jakich nie dostarcza codzienność. Możliwość kontaktu bezpośredniego i zakupu unikalnego towaru jest jednym ze sposobów. Spotkanie ludzi o podobnych zainteresowaniach to dodatkowy bonus. Oczywiście handlarzy również należy zachęcić do udziału w evencie stwarzając im odpowiednie warunki. Przecież każdy musi coś zyskać, żeby był zadowolony :) Niestety, wyważenie odpowiedniego balansu, między kosztem udziału w kiermaszu a uzyskanym profitem, nie jest rzeczą łatwą. Zatem nie wszystkim organizatorom się to udaje.

Pamiętam czasy, kiedy wszelkiej maści handlarze prowadząc swoją działalność narażali się niemal na ostracyzm społeczny. Pomimo to, nikomu z kupujących nie przeszkadzało korzystać z ich usług. Ale to była inna epoka i pieniądze miały mniejszą wartość. Obecnie forsa posiada znacznie większy potencjał. Wszyscy pragną jej bardzo :) Lecz owa namiętność wkrótce doprowadza do pazerności, która nie obca jest organizatorom wielu eventów.

Na szczęście łódzki festiwal chwilowo jest wolny od tej przypadłości. Bowiem „stoiska kolekcjonerskie” są stosunkowo tanie. Również koszt wynajęcia zabudowy targowej jest dużo niższy niż na Warszawskich Targach Książki, czy Pyrkonie. „Jamci to nie chwaląc się uczynił” :) Ponieważ onegdaj, w celu zainteresowania konwentem większej liczby potencjalnych sprzedawców, starałem się dostosować ceny do możliwości każdego uczestnika. Dlatego stoliki na giełdzie zawsze były dostępne. Chłodziłem też finansowe zapędy firm od zabudowy targowej, tworząc nietypowe, otwarte stoiska i zmniejszając cenę ich wynajęcia o połowę. Jak dotąd, Mamut nie zepsuł tylko stoisk kolekcjonerskich. Cieszcie się póki możecie :(

Czasami zapewnienie taniego stolika dla każdego wystawcy było bardzo trudne. Kiedyś wydawnictwa mangowe rezerwowały na kiermaszu sporą ilość tych mebli, bo taką mieli koncepcję sprzedaży. A przecież zawsze zasoby eŁDeKu w tej kwestii były nader skromne. Dlatego wprowadziłem regułę „stoiska kolekcjonerskiego”. Czyli, jeden wystawca mógł wynająć maksymalnie dwa stoliki. Odtąd mangowcy przenieśli się do profesjonalnej zabudowy targowej, na której ladach nie obowiązywał limit przestrzeni i wszyscy byli zadowoleni :)

Na festiwalu z 2023roku zaskoczyła mnie pozytywnie ilość stoisk kolekcjonerskich. Co prawda, na giełdzie dominowały oferty mangoidalno-jubilersko-gadżeciarskie, ale też nie zabrakło sporej liczby kramów młodych twórców komiksów. Chciałbym wierzyć, że była to celowa inicjatywa organizatorów eventu. Jeśli tak, to wykonali oni solidną robotę. Dziękuję im za to. Jednak, jak zwykle zabrakło synergii w rozmieszczeniu poszczególnych stoisk. Miłośnicy księżniczek z Księżyca, sąsiadując ze sobą, czuliby się chyba lepiej. Zbieracze przypinek, głowonogów, koszulek, kubków i innych pamiątek również. Kolekcjonerzy wszelkiej maści zgromadzeni w jednym sektorze mogliby wymieniać się zbiorami, ograniczając nieco merkantylny ślad eventu ;) Natomiast młodzi twórcy we własnym gronie poszerzali doświadczenie, a może nawet stworzyli nowy komiks. Niestety, wszyscy wystawcy kiermaszu byli wymieszani w kotle Atlas Areny niczym koktajl nie pasujących do siebie płynów: coli z piwem, i sokiem z kiszonej kapusty, i rosołem... A całość była mocno ściśnięta, w permanentnym tłoku, słabo doświetlonych, szarych, betonowych korytarzy ponurego obiektu sportowego :(

Lata temu, kiedy ja organizowałem strefę targową festiwalu, zamieściłem w formularzu zgłoszeniowym wystawcy pytanie o rodzaj oferty na jego stoisku. Odpowiedź pomagała mi ulokować podobne tematycznie ekspozycje na sąsiednich miejscach. Moje pytanie przetrwało w formularzu do dziś. Ale nowi organizatorzy od kilku lat nie zwracają uwagi na odpowiedzi. Mtbihu :( Pisałem już o tym w recenzji: „Staruchy do piachu” i chyba napiszę jeszcze...

Mimo wszystko, ubiegłoroczna giełda kolekcjonerska była niewątpliwie atrakcją łódzkiej imprezy oraz ciekawą alternatywą ekspozycji zawodowców. Fajnie, że organizatorzy wykazali dużo wysiłku aby zachęcić nowych wystawców. Być może w tym celu oferowali stoiska w barterze, albo nawet za darmo. Chwała im za to. Miejmy tylko nadzieję, że to się wkrótce nie zmieni.

Tekst ten został napisany człowiekiem.

Przepraszam za jakość fotografii, ale robiłem je podczas imprezy sam, w trudnych warunkach, zmęczony eventem i życiem, nieco leciwym (ale darowanym :) telefonem. Ponadto, materiał opracowałem, częściowo ślepy i głuchy, na niewielkim ekranie, przy pomocy archaicznego oprogramowania. Ale, jak mawiał baca zawiązując buta dżdżownicą: Trzeba sobie jakoś radzić :) Jeśli jednak komuś moje obrazki nie podobają się, nie musi ich oglądać :!