sierpnia 11, 2024

Łomot tępy

fotorelacja z MFKiG 2023 - ciąg dalszy

Łódzki Festiwal Komiksu jest jedyną znaną mi imprezą kulturalną, którą nieustannie wypełniają różne dźwięki, na poziomie emisji startującego odrzutowca. Źródłem bolesnego hałasu jest najczęściej scena i odgrywające się na niej atrakcje. Spotkania z „ciekawymi ludźmi”, albo konkurs cosplayowy. Jestem już częściowo głuchy (zostało to potwierdzone naukowo :( Lecz zawsze starałem się mieć własne stoisko na o-ringu. Za ścianą. Dwa piętra wyżej niż płyta areny, na której zazwyczaj posadowiona jest scena. Mimo to, dźwięki dobywające się z profesjonalnego (zapewne) nagłośnienia były dla mnie często niemiłe. Współczułem wtedy innym wystawcom, którzy zmuszeni byli trwać na posterunku bliżej strefy rażenia ze sceny. Organizatorzy eventu przez lata zastanawiali się, dlaczego sprzedawcy niechętnie instalują swoje kramy na gigantycznej płycie boiska, gdzie miejsca jest sporo. Zamiast tego wolą cisnąć się wokół zatłoczonego o-ringu. Ponieważ tam można było łatwiej porozmawiać z klientami. Rozwiązanie problemu byłoby przed oczami dyrektoriatu, gdyby tylko zechciał odwiedzać imprezę. Jak dotąd, zawsze plany dotyczące kolejnego konwentu powstawały na cierpliwym papierze, w zaciszu klimatyzowanego biura :( A wolontariusze przecież głosu nie mają. Mtbihu!

Zastanawiam się, od kiedy komiksowe spotkania w łodzi zaczęła spowijać aura hałasu. Pierwszy konwent upłynął niemal w ciszy, którą zakłócały jedynie wypowiedzi prelegentów i pytania gości. Nigdy nie zapomnę atmosfery wieczornego forum w sali 304 eŁDeKu, jesienią 1991roku. Stworzyła ją bardzo budująca i pełna nadziei, mimo że w większości naiwna, dyskusja o kondycji polskiego komiksu. Młodzi twórcy rozmawiali wtedy z wydawcami Komiksu Fantastyki. Krótki film z tego spotkania zapewne wrzucę kiedyś do sieci.

Kolejne takie rozmowy odbywały się rzadko, kilka lat później w bardziej kameralnym gronie, w mieszkaniach Anki Piotrowskiej i Piotra Goćka. Jednak z tych spotkań pamiętam tylko obraz biednego Rosińskiego osaczonego w małej kuchni przez spóźnionych autografożerców :(

Aczkolwiek wcześniej, bo już w 1992roku, któryś z organizatorów konwentu wymyślił afterparty. Niestety, spotkanie w nocnym klubie, przy głośnej muzyce i w oparach tytoniowego dymu, nie sprzyjało żadnej dyskusji. Lecz poznałem wtedy u młodych twórców dziwny pociąg do napojów wysoko alkoholowych. Być może, w ten sposób zalewali swoje smutki, związane z brakiem publikacji ich komiksowych arcydzieł. A może, to niepisana artystyczna tradycja poszerzania granic własnej świadomości. Mimo wszystko, widok schlanych twórców nie należał do przyjemności. Dlatego, po kolejnym takim zebraniu, w hotelu Polonia, postanowiłem że następne afterparty omijać będę szerokim łukiem :)

Tymczasem wczesne, zakrapiane imprezy były jedynie preludium. Kiedy nastała władza nowego dyrektoriatu, nocne życie festiwalu osiągnęło poziom wręcz legendarny. Ale nie żałowałem, że ominęły mnie atrakcje w rodzaju: sikania obok Moebiusa pod ścianą Muzeum Włókiennictwa. Czy upajanie, niemal do nieprzytomności, Bisleya przez ekipę ze stolycy. Albo rzucanie tortem w Mamuta. Rozrywki zaiste godne kultury wysokiej :(

Wracając do festiwalu. Już mnie nie dziwi jarmarczny charakter imprezy. Stoiska różnej wielkości i charakteru poustawiane byle jak i byle gdzie. Żeby tylko wypełnić przestrzeń areny. Wielka i elegancka, ponadto dobrze zaprojektowana ekspozycja Egmontu. Zapewne sponsora imprezy, a na pewno największego wydawcy komiksów w Polsce. I nieopodal duże „akwarium” Multiversum. Znanego importera komiksów. Pisałem już kiedyś, że organizatorzy powinni przeznaczyć nieco więcej miejsca na tą ofertę. Żeby klienci Rafała nie musieli cisnąć się między szybami, jak śledzie w beczce. Dalej stoiska kolekcjonerskie, lub antykwaryczne bez żadnego ładu wepchnięte pomiędzy standardową zabudowę targową. Wystawcy po latach nauczyli się, że taniej od wynajmu wychodzi własna aranżacja ekspozycji. A po imprezie można ją zabrać do domu i wykorzystać przy kolejnej okazji :)

Skoro o okazji mowa, to nadal aktualna jest moja oferta komiksowych standów. Zobaczcie na blogu :)

Bardzo współczuję firmie Yatta, której stoisko własnej konstrukcji zdominowało w ubiegłym roku panoramę areny festiwalu. Jednak znajdowało się najbliżej pola rażenia dźwięku ze sceny. Zapewne sprzedawcy po imprezie ogłuchli, a klienci też niewiele słyszeli :(

Decybelowe zamiłowania Mamuta są bez wątpienia pokłosiem jego działań przy paradzie Wolności, na ulicy Piotrkowskiej. Ale chyba nikt mu nie wytłumaczył, że dźwięk w plenerze rozchodzi się inaczej niż w hali. A może on też jest głuchy ;) Być może hałas, którym zadręcza gości eventu, ma zagłuszyć fasadowy obraz całej imprezy. Przecież ludzie zmęczeni rzadziej zwracają uwagę na szczegóły :(

Scena być musi. Bo na niej można wykrzyczeć, jak wspaniałe atrakcje przygotowali organizatorzy. Okazać wdzięczność hojnym sponsorom i podziękować wszystkim decydentom, którzy przyczynili się do powstania aktualnej imprezy. Bez sceny festiwal nie mógł by zaistnieć. Przynajmniej w świecie Mamuta. Mtbihu.

Tekst ten został napisany człowiekiem.

Przepraszam za jakość fotografii, ale robiłem je podczas imprezy sam, w trudnych warunkach, zmęczony eventem i życiem, nieco leciwym (ale darowanym :) telefonem. Ponadto, materiał opracowałem, częściowo ślepy i głuchy, na niewielkim ekranie, przy pomocy archaicznego oprogramowania. Ale, jak mawiał baca zawiązując buta dżdżownicą: Trzeba sobie jakoś radzić :) Jeśli jednak komuś moje obrazki nie podobają się, nie musi ich oglądać :!