listopada 21, 2024

Orgi oraz woły

Podczas lektury moich festiwalowych wspomnień można odnieść mylne wrażenie, że ekipa przygotowująca kolejną edycję imprezy nie musi być liczna. Może tak było w pierwszych latach łódzkiego konwentu. Lecz zawsze potrzebni byli ludzie do wykonywania prostych czynności oraz tacy, którzy wyznaczali kierunki działania, dbali też o całokształt eventu. Od poziomu współpracy obu grup zależał sukces, bądź porażka każdego wydarzenia. Co prawda, zawsze największa odpowiedzialność, za powodzenie imprezy, spoczywała na barkach kierownictwa. Jednak bez wysiłku wielu szeregowych pomocników nie dałoby się stworzyć żadnego festiwalu.

Naturalnie wszystkie człowieki pracujące przy organizacji każdego konwentu musiały być jego organizatorami. Zarówno osoby planujące poszczególne punkty programu imprezy. Rezerwujące niezbędną przestrzeń w określonych ramach czasowych. Pozyskujące środki na realizację różnych składników kolejnego eventu. Raczej nie dało się tego robić na kredyt :( Zawsze też potrzebni byli ludzie dbający o koordynację wszelkich działań. Opiekujący się wystawami, Strefą Targową, konkursami oraz grami, publikacjami, czy spotkaniami z publicznością. Również niezbędne były osoby sumiennie zarządzające całym projektem (tak zwaną „papierologią”) z ramienia instytucji opiekuńczej (eŁDeK, eMeL, ECe1...). Wykonujące drobne usługi na rzecz eventu. Dbające także o ład i porządek, albo ochronę gości w trakcie imprezy. Wszyscy oni byli orgami! Obojętnie, czy za swoją pracę otrzymywali kasę, miskę strawy i koszulkę, albo jedynie „uścisk dłoni prezesa”. Nikomu nie powinno się odmawiać miana organizatora. Czy jednak można porównywać wkład pracy różnych człowieków?

W pierwszych latach łódzkiej imprezy poważny problem stanowiło wypełnienie galerii, użyczonych przez dom kultury, twórczością radosną początkujących autorów komiksów. Pracownicy instytucji rzadko się tym zajmowali. Przeważnie mieli „ważniejsze” sprawy na głowie, niż zajmowanie się promocją młodocianych artystów. Dlatego przygotowaniem konwentowych wystaw musieli zająć się ludzie Conturu, oraz ich znajomi z liceum, bądź uczelni. Czynność ta tylko z pozoru wydawała się łatwa. W specjalnych uchwytach, chybotliwych stelaży z metalowych rurek, należało precyzyjnie umieścić dwie ciężkie, metrowej wielkości, grube szyby z hartowanego szkła. Wcześniej między nimi ustawiano prace. Grafiki były często prezentowane po obu stronach szklanej tafli, więc procedurę powtarzano kilkukrotnie. Upadek sporego ciężaru z wysokości metra mógł skończyć się śmiercią lub kalectwem montażystów. Ale nikt nie zginął :) Jednak podczas tworzenia kolejnych wystaw eŁDeK stracił kilka kompletów drogich szyb :( A przecież mógł zatrudnić zawodowców... Kiedy z biegiem lat zaczęli „znikać” conturowcy, w przygotowaniu ekspozycji pomagały następne pokolenia licealistów z „plastyka” oraz ich koledzy. Niestety, na przełomie wieku darmowych pomocników zabrakło. Mimo iż dom kultury przeznaczał już niewielkie środki na właściwą prezentację komiksów. Pewnego roku sam z konieczności stałem się kuratorem wystaw. Odpowiednio przygotowałem materiał do ekspozycji. Natomiast przed imprezą, montażem prac w galerii zajął się Paweł. Znajomy handlarz z giełdy, wraz z kumplem. Oni też stali się organizatorami festiwalu :) Tylko dwie osoby? Czyli można było urządzić galerie sprawnie i szybko. Bez zbędnego, aczkolwiek miłego, towarzystwa całej kompanii orgów... Z doświadczenia wiem, że grupa znajomych, podczas wspólnej pracy, więcej czasu spędza na pogaduszkach i wymianie poglądów, niż efektywnym działaniu :(

Ale już w trakcie eventu, owi liczni „orgowie” zazwyczaj nic nie robili. Aczkolwiek wszyscy, zawsze stawiali się w komplecie, kiedy nadarzała się okazja do świętowania. Nagle pałali chęcią, aby udzielać się towarzysko. Spotykać starych znajomych. Chwalić się cudzymi sukcesami. Po prostu, robić dobre wrażenie. Bo przecież to była ICH impreza :( Wcześniej niektórzy „organizatorzy” nawet nie musieli nic czynić. Wystarczyło bowiem, że uważali się za członków Conturu, Grupy 8, lub innego stowarzyszenia, bądź grupy. Tym sposobem, ciągle rozrastała się sfera wirtualnych orgów... Tylko przed następnym konwentem, trudno było znaleźć wśród nich pomocników do realnej pracy :(

Wybrani pracownicy każdej instytucji kultury, która „opiekowała” się w swoim czasie łódzką imprezą, również przyczyniali się znacznie do powstania kolejnego festiwalu. Jednak większość działań wykonywali w ramach obowiązków służbowych. Natomiast za „nadgodziny” byli dodatkowo, sowicie opłacani. We właściwym przygotowaniu konwentu zawsze bardzo pomocne były środki z magistratu oraz innych instytucji publicznych, a także od sponsorów. Owych licznych mecenasów sztuki również winniśmy uważać za organizatorów :)

W pewnym momencie historii łódzkiego festiwalu komiksu pojawili się wolontariusze. Nie wiem dokładnie kiedy to było, ani skąd się wzięli. Bowiem nigdy bezpośrednio nie miałem z nimi do czynienia :( Być może, wolontariusze początkowo byli werbowani za pomocą „poczty pantoflowej”. Później, raczej przez liczne apele internetowe. Niewykluczone też, że mogła to być kolejna generacja uczniów liceum plastycznego, bowiem niektórzy z nich znali się wcześniej... Byli to przeważnie bardzo młodzi ludzie, żeby nie powiedzieć dzieci. Widocznie rodzice pozwalali nieletnim na taką aktywność. A może „starzy” nic nie wiedzieli, albo sami byli orgami? Przeważnie dyrektoriat wykorzystywał młodzież do prostych prac pomocniczych, jak noszenie, przenoszenie, ustawianie i przestawianie krzeseł, stolików i tym podobnych, dość lekkich obiektów... Wolontariusze pomagali też w obsłudze festiwalu. Starsi pracowali przy „obrączkowaniu” uczestników. Działali także w służbie informacyjnej oraz podstawowej opiece nad punktami programu imprezy. Czy byli organizatorami? Raczej wołami, bowiem wielokrotnie widziałem, jak dzieci przenosiły korytarzami o-ringu różne paczki, bambetle wystawców szczególnie lubianych przez Mamuta :( Zresztą cały dyrektoriat często zwalał na wolontariuszy liczne obowiązki, które powinien raczej powierzać dorosłym, płatnym pracownikom :( Natomiast kiedy zabrakło zleconej pracy, albo przydzielone zadanie zostało ukończone, młode woły często snuły się grupkami po korytarzach areny bez nadzoru. To mogło być niebezpieczne. Dlatego potrzebny był kierownik.

Pierwszym nadzorcą niewolników, pod rządami zwierzaka w Atlas Arenie, został Pączek. Miły, korpulentny, jowialny osobnik, którego lubili wszyscy. Zarówno orgowie, jak i woły. Jednak Pączek nie potrafił wypracować sobie autorytetu u młodzieży. Dlatego raczej nie nadawał się do pełnienia tak odpowiedzialnej funkcji. Jego brak zdolności przywódczych oraz nikła zdolność sterowania zasobami ludzkimi często był powodem festiwalowych perturbacji :( Nieco lepiej radził sobie z wołami Micheangelo. Pod jego rozkazami wolontariusze chodzili niemal, „jak w zegarku”. Ze mną również miał dobry kontakt. Ale chyba za bardzo przejmował się rolą. Ewidentnie, niezbyt skrycie pragnął władzy. Czasami dziwnie traktował niektórych mniejszych wystawców. Jednym zabraniał korzystać z dodatkowej, wolnej przestrzeni. Innym pozwalał rozkładać towar na „ziemi”, jak na podrzędnym bazarze. Trochę nie licowało to z prestiżowym wizerunkiem całej imprezy :(

Wkrótce Michała zastąpił Tymek. Nowa nadzieja kierownictwa festiwalu. Miał on dobry kontakt, zarówno z młodymi pomocnikami, jak i doświadczonymi orgami. Zawsze był bardzo zaangażowany w każde realizowane zadanie. Jeśli nie był pewien własnej decyzji, nie wahał się prosić o radę „starszych” ;) Powodem takiego, rzadko spotykanego wśród innych organizatorów, stosunku do pracy była chęć nabrania doświadczenia. Bowiem Tymek zamierzał w przyszłości otworzyć własną działalność eventową. Tymczasem był on pomysłodawcą unikalnej konstrukcji strefy autografów, z podestów scenicznych. Sprawiała się ona dobrze, jeśli elementy do budowy użyczała Atlas Arena. Lecz gdy ich zabrakło, wynajęcie podobnych od firmy zajmującej się zabudową targową, kosztowało krocie :( Sam Tymoteusz, po dwóch latach zacnej współpracy, opuścił ekipę orgów. W ramach wymiany studenckiej wyfrunął z Bolandu. Mamut był naprawdę niepocieszony :( Kiedyś tłumaczył mi, że musi wychować następców, bo on nie będzie organizatorem wiecznie (święte słowa). Doprawdy, czynił to w iście spartański sposób. Od razu wrzucał przypadkowych kolesiów na „głęboką wodę”. Niestety, rzadko który wypływał :( A najlepszy z nich odfrunął z matecznika ;)

Teraz wolontariuszami zaopiekował się Mariusz. Etatowy pracownik EC1. Przynajmniej przez dwa lata (wspomniałem już o nim kiedyś na blogu). Lecz obecnie, to były pracownik. I chyba nic tego nie zmieni :( Mariusz przez kilkanaście edycji łódzkiej imprezy zajmował się grową częścią festiwalu. Z różnym skutkiem. Napiszę o tym jeszcze... Ale chyba zapracował sobie na stanowisko.

Jak widać, w historii konwentu komiksowego, organizatorów było wielu. Chociaż tych naprawdę pomocnych, znacznie mniej. Według mnie, zupełnie by wystarczyła połowa. Lecz wyłącznie takich, pełnych entuzjazmu do działania... Niestety, wiecznym problemem dyrektoriatu była organizacja pracy. Trudno się temu dziwić, skoro orgowie od początku nie potrafili raz w roku wykrzesać z siebie nawet odrobiny zaangażowania. Zawsze zadowalali się cudzą robotą, badź inicjatywą. Obojętne, jaka by ona nie była :( Przykro jest to stwierdzić, ale wielu wolontariuszy zrobiło w przeszłości dla imprezy więcej, niż niektórzy, obecni organizatorzy. A to właśnie oni czerpią teraz korzyści z wysiłku innych, nie dając nic w zamian :(

Tekst został napisany człowiekiem. Lecz ilustrację wygenerowała SI
z niewielką pomocą Witka :)

Zrób sobie festiwal

Legenda o złym Witku
- wstęp do nowej historii Festiwalu Komiksu w Łodzi
Nisza w niszy
- opowieść o miejscu bardzo przyjaznym organizatorom
Milczenie owiec (a raczej baranów)
- historia pewnego, tajemniczego spotkania
W krainie ślepców...
- poznajemy skład pierwszego dyrektoriatu
Komiksowa agencja wycieczkowa
- ciekawe podróże dyrektoriatu na sam kraniec świata
Wystarczy być...
- co należy robić, aby trwać na cieplutkim stołku
Wystawy...
- przeróżne wystawy oraz ekspozycje z festiwalem związane
Vox populi
- głos ludu stowarzyszonego oraz obcego
Dyrekcja cyrku w budowie
- odyseja ekipy orgów po ciekawych miejscach Łodzi
Orgi oraz woły
- o tych, którzy pomagają oraz takich, co tylko udają
ciąg dalszy nastąpi...

listopada 16, 2024

Dyrekcja cyrku w budowie

Pierwsze lata, w roli chyba kierownika działu (nie wiem jakiego), w Łódzkim Domu Kultury, zapewne nie były dla Mamuta zbyt komfortowe. Musiał sprostać wielu okrutnym wymogom tej instytucji. Oczywiście, żadne z nich nie było związane z kulturą, ani nawet sztuką :( Najważniejszym było trwanie na posterunku, od godziny ósmej do szesnastej, potwierdzane własnoręcznym podpisem (na szczęście, nie krwią). Co robił zwierzak w tym czasie przy swoim biurku? Nikogo już nie obchodziło. Dla naiwnych, albo cwanych, zwierzchników najważniejsze było, że mienił się organizatorem złotodajnego festiwalu komiksu. Największej imprezy przygotowywanej „pod skrzydłami” eŁDeKu. Zwierzak musiał więc siedzieć cicho. Nie wychylać się zbytnio, aby dyrekcja nie poznała jego skrywanych „umiejętności”. W przeciwnym razie wyleciałby na ryj z instytucji, bez względu na potencjalne, eventowe skłonności. Taki był koszt paktu z domem kultury :( Nie odwiedzałem zwierzaka w tamtym miejscu. Bo i po co? To przecież on wyrzucił mnie z grona konwentowych orgów :( Współczułem nawet Mamutowi, tych lat spędzonych niemal samotnie w tej kulturalnej twierdzy. Pewnie towarzyszyły mu tylko byłe sekretarki Sobieraja, te z jednocyfrowym IQ. Można się załamać ;)

Ale, w niedługim czasie, pod auspicjami eŁDeKu, utworzyła się ekipa nieco bardziej lotnych organizatorów konwentu. Żeby ciągle nie podawać nazwisk, nazwałem ją, dla uproszczenia, dyrektoriatem. Ponieważ odtąd, owa trójca, rządziła niepodzielnie łódzkim festiwalem komiksu. Oczywiście, na tronie zawsze zasiadał Mamut. Po swojej prawicy miał „pracowitego” redaktora Piotra. Natomiast podnóżek zajmowała wierna sekretarka Kasia. Z biegiem lat oraz możliwości fikcyjnego zatrudnienia drużyna wzbogacała się, lub traciła, nowych orgów. Lecz jej trzon pozostał nie zmieniony do dzisiaj. Niektóre nowe postacie trwały na państwowym garnuszku (albo jego połowie) dłużej. Inne jedynie przez „chwilę”. Nigdy, specjalnie nie interesowała mnie struktura organizacyjna festiwalowego dyrektoriatu, więc nie będę szerzej zajmował się tym tematem. Ważne jest jedno. Wszyscy przedstawiciele owej „grupy trzymającej władzę” mieli podobny stosunek do pracy, własnej aktywności oraz samego komiksu. „Dobrali się, jak w korcu maku” :(

Reżim trwania oraz zarządzania aktywnością w eŁDeKu, odziedziczony w instytucji po minionym ustroju, bardzo przeszkadzał Mamutowi. Nie mógł swobodnie „wyfruwać na miasto”, bowiem jedyne drzwi (wyjściowo-wejściowe) były zawsze pod czujnym okiem cerberów z recepcji. Natomiast każde opuszczenie „stanowiska pracy” musiało zostać udokumentowane w magicznej księdze :( Dlatego zwierzak, ze swoją ekipą, bezustannie szukał możliwości ucieczki z placówki, która go przygarnęła. Być może jednak został z niej wyrzucony? Może kierownictwo eŁDeKu poznało wreszcie skrywane „zalety” Mamuta? Co wcale nie było takie trudne :) Ciepłe gniazdko, dla całej trójcy oraz stowarzyszenia, zwierzak znalazł w Domu Literatury w Łodzi, na słynnej ulicy Roosevelta. Miejsce to było znacznie mniej rygorystyczne, niż eŁDeK, więc dyrektor festiwalu chętnie przylepił się do niego, na doczepkę :) Nie jestem pewien, czy kierownictwo tej instytucji, było w pełni świadome przyssania nowych pasożytów kultury :( Kilka razy byłem w tej „siedzibie” orgów. Składała się ona z okrągłego stoliczka (może mieli jeszcze własną szafkę), pośrodku jednej z sal zabytkowego budynku, zajmowanej przez etatowych pracowników Muzeum Literatury. Nigdy nie widziałem w tym miejscu całego kworum. Zapewne, owa partyzantka, była dla Mamuta idealnym rozwiązaniem. Nareszcie był wolny. Nie podlegał żadnej kontroli :)

Wszelako siedziba dyrektora Międzynarodowego Festiwalu Komiksu wymagała właściwej rangi. Przecież nie mógł on „siedzieć kontem” u obcych, jak jakiś żebrak. Dlatego wkrótce, od władz miasta, za „zasługi” w promocji, otrzymał luksusowy lokal przy ulicy Piotrkowskiej 28 (obok Domu Handlowego Magda). Było to bardzo prestiżowe miejsce. Oraz bardzo cenne, bo lokale przy Piotrkowskiej są najdroższe w Łodzi, więc niewielu „biedaków” na nie stać. Lecz Mamut nie musiał za nową siedzibę aż tyle płacić. Magistrat potraktował go bardzo ulgowo. Pewnie zwierzak omamił nieświadomych urzędników perspektywą przyszłych, licznych akcji związanych z promocją miasta. Fasadowych oczywiście :( Ale nadal potrzebował kasy na opłacenie lokalu. Własnych środków posiadał zawsze niewiele, bo wszystkie pozyskane lub wyżebrane, od razu „przeżerał”.

Ekskluzywny lokal w centrum miasta składał się z dwóch sal większych, dwóch mniejszych, osobnych: łazienki oraz kiblo-ścianki. Za „komuny” znajdował się tu duży sklep obuwniczy. Ale w gospodarce rynkowej szybko upadł. Wejście do lokalu otwarte było na niewielki wybrukowany placyk, z popularną rzeźbą fabrykantów, zorganizowaną kiedyś przez kolejnego, łódzkiego, pozytywnego oszołoma ;) Obok była jadłodajnia McDenata i pamiętający „lepsze” czasy dom handlowy. Pod nim istniały śmierdzące kazamaty, w których znalazł się magazyn Centrum Komiksu oraz Stowarzyszenia Contur :( Lecz na powierzchni, cały obszar wyglądał doprawdy interesująco. Przestrzeń była odpowiednia do organizacji przeróżnych eventów na świeżym powietrzu. Nic więc dziwnego, że dyrektoriat często korzystał z tej możliwości.

Mamut część największej sali podnajął Biskupowi na sklep/antykwariat, książkowo/płytowy, lecz przeważnie komiksowy. Nie jestem pewien, czy było mu wolno. Ale tym sposobem znalazł środki na opłacenie wynajmu całego lokalu. W pozostałej części pomieszczenia (na oknach) znalazła miejsce kieszonkowa galeria (w tym przypadku określenie ekspozycja, byłoby również nadużyciem) oraz komiksowa „biblioteczka” (na ścianach), z której atrakcyjne pozycje, wyżebrane od wydawców, znikały „wypożyczane” bezzwrotnie z upływem czasu :( W drugiej, mniejszej sali znajdowało się biuro festiwalowych orgów. W międzyczasie ich ekipa powiększyła się o Ewę oraz Blu. Wszyscy potrzebowali więc dużo przestrzeni :) Dwie mniejsze salki były podręcznymi magazynami, na konwentowe wydawnictwa oraz bezcenne, wielkie arkusze pięciowarstwowej tektury. Używając kilku z nich, po latach, zrobiłem moje słynne komiksowe standy ;)

Duży lokal, znajdujący się w prestiżowej lokalizacji, był świeżo wyremontowany. Wkrótce zapełniły go meble. Ogromna lada i szafki na komiksy w dużej sali (sklepowo/galeryjnej), oraz biurka i składane krzesełka w części „biurowej”. Tutaj też spoczywały dwa wygodne fotele dla specjalnych gości. Zaraz obok biurka dyrektora :) Długo jednak lokacja nie pachniała świeżością. Wkrótce część sklepową spowił niesamowity zapaszek stęchlizny, znany skądinąd bywalcom wielu antykwariatów. Często na biurku Mamuta oraz okolicznej podłodze walały się słonecznikowe łupiny (zwierzak bynajmniej nie był wielbicielem Van Gogha). Natomiast welurowe fotele pokryły włosy z sierści liniejącej bullterierki, ulubienicy Kasi. Nieodzowny, do pełnego obrazu „twórczego nieładu”, był wieczny bałagan na pozostałych biurkach. A zwłaszcza w strefie antykwarycznej. Wkrótce też luksusowa siedziba Łódzkiego Centrum Komiksu zaczęła przypominać stajnię. Działo się to wszystko w reprezentacyjnym punkcie Łodzi :( Lecz orgowie Mamuta nadal podtrzymywali „artystyczną atmosferę” miejsca. Wernisaże w mikro galerii częstokroć nie mieściły się w środku. Jeśli były „zakrapiane”, stwarzały problem straży miejskiej. Ale na szczęście, w pobliżu był monitoring ;) Aby wypełnić zobowiązania edukacyjne obiecane miastu, czasami dla wycieczek szkolnych, albo przypadkowych gości, orgowie urządzali „warsztaty komiksowe” prowadzone przez okazjonalnych „artystów”. Dzieci były zawsze bardzo zadowolone. Przecież zrobiłyby wszystko, żeby uniknąć nudnych lekcji :( Lecz największym entuzjazmem cieszyły się zabawy na świeżym powietrzu. Robione wyłącznie dla najmłodszych, które beztrosko akceptowały wszelką prostacką, atoli barwną rozrywkę. Znowu małe urwisy radowały się setnie, więc dorośli musieli tym bardziej :( Każde, nawet najmniejsze wydarzenie w Centrum Komiksu, było skrupulatnie obfotografowane. Aby następnie świadczyć w mediach, o niebywałych zdolnościach organizatorów oraz potrzebie istnienia takiego, kultowego miejsca w centrum miasta.

W eŁCeKu odbywały się jeszcze jakieś „tajne” działania, których rezultaty niewielu człowieków widziało. Związane z organizacją „City Stories”, „wystaw komiksowych w kraju i za granicą, warsztatów, spotkań autorskich, premier albumów, prezentacji, paneli dyskusyjnych”. Dyrektoriat „włączał się w projekty, w których komiks jest narzędziem informacji i edukacji”. Nie lękajcie się :) To tylko medialne newsy, podtrzymujące fasadę efektywności orgów, z oficjalnej, publicznej laurki całego zespołu. Piksele ekranu zniosą znacznie więcej :(

Wkrótce jednak Mamut zapragnął odrobiny spokoju. Mimo, że raczej rzadko można go było spotkać przy dyrektorskim biurku w eŁCeKu :( Podobno kończyła się możliwość wynajmu lokalu przy Piotrkowskiej. A może decydenci mieli dość, przaśnych atrakcji dyrektoriatu w tym miejscu? Lecz dla zwierzaka oraz jego świty pojawiła się kolejna okazja. Kończono właśnie remont, rewitalizację starej, zabytkowej elektrociepłowni łódzkiej (EC1). Znajdującej się blisko eŁDeKu, czyli w centrum miasta. Nie tylko Mamut był zauroczony olbrzymią budowlą, ale i całym obszarem przyszłego „miasta kultury”. Dyrektoriat szybko zmienił „barwy klubowe” i w głównym budynku dostał nowe biuro :) Czyżby pojawiła się kolejna możliwość przekształcenia siedziby w stajnię?

Przez jakiś czas ekipa orgów nie mogła znaleźć sobie pozycji w „mieście kultury”. Biuro festiwalowe „wędrowało” po różnych pietrach całego budynku. Wreszcie Mamut odkrył właściwe miejsce na „gniazdo”. W kolejnym, „prywatnym” już budynku: Centrum Komiksu i Te Pe, który niemal wybudował „własnymy rencamy” :) Ale to już inna historia...

Tekst został napisany człowiekiem. Obrazek również zrobił Witek
z trzech grafik dostarczonych przez SI :)

Zrób sobie festiwal

Legenda o złym Witku
- wstęp do nowej historii Festiwalu Komiksu w Łodzi
Nisza w niszy
- opowieść o miejscu bardzo przyjaznym organizatorom
Milczenie owiec (a raczej baranów)
- historia pewnego, tajemniczego spotkania
W krainie ślepców...
- poznajemy skład pierwszego dyrektoriatu
Komiksowa agencja wycieczkowa
- ciekawe podróże dyrektoriatu na sam kraniec świata
Wystarczy być...
- co należy robić, aby trwać na cieplutkim stołku
Wystawy...
- przeróżne wystawy oraz ekspozycje z festiwalem związane
Vox populi
- głos ludu stowarzyszonego oraz obcego
Dyrekcja cyrku w budowie
- odyseja ekipy orgów po ciekawych miejscach Łodzi
Orgi oraz woły
- o tych, którzy pomagają oraz takich, co tylko udają
ciąg dalszy nastąpi...

listopada 13, 2024

Naznaczony Mrokiem

Jesienią 1995roku mógł wreszcie ukazać się legendarny komiks Wojtka Birka „Naznaczony Mrokiem”. Kibicowałem projektowi niemal przez całe dziesięć lat jego realizacji. Obserwowałem ambitne zmagania autora z komiksową materią utworu, ponieważ Wojtek przez jakiś czas mieszkał w Łodzi. Zaledwie pół kilometra ode mnie, więc byłem częstym gościem w jego domu :) Cała dekada, to raczej dość długi okres potrzebny na realizację niemal trzydziestostronicowej opowieści graficznej. Żartowałem wtedy, że Birek tworzy „komiks życia” ;) Lecz poważny, ponadczasowy temat wymagał odpowiedniego potraktowania przez autora. W rezultacie długiej, często mozolnej pracy powstało niesamowite dzieło. Nie sposób w kilku słowach opisać pełnej złożoności utworu, dlatego lepiej doświadczyć legendy osobiście. Miałem ogromną przyjemność oraz wielką satysfakcję, kiedy zaprezentowałem ów komiks czytelnikom antologii :)

trzeci Komiks Forum - Naznaczony Mrokiem (jesień 1995)

Może to wydawać się dziwnym, ale swoją cegiełkę do powstania tego wydawnictwa dołożył Mamut :) Mianowicie, pomógł mi uzyskać bezpłatny dostęp do skanera, na którym skopiowałem prace Wojtka. Oczywiście, bez pomocy zwierzaka jakoś dałbym sobie radę, lecz bez wątpienia wymagałoby to nieco więcej zachodu. Lecz nie tylko brak skanera stanowił trudność. Olbrzymia ilość danych, która powstała po skanowaniu, również była problemem. W tamtych czasach nie używano jeszcze pendrajwów. Bo ich nie było :( Dlatego materiał można było przenieść jedynie na dużych dyskach twardych, albo dyskietkach. Wiele komputerów miało wbudowane specjalne kieszenie na dyski HDD, lecz standardy połączeń były różne. Często więc podłączano obcy dysk grzebiąc we wnętrzu urządzenia. Atoli nie mogłem tak uczynić korzystając z gościnnej pomocy. Użyłem więc pośrednictwa dyskietek :) Pamiętam, była ich ponad setka. Trzy i pół calowych, bez firmowych (bo tańsze), analogowych nośników informacji. Aby posłużyć się nimi, musiałem przepakować zeskanowany materiał na zbiory o pojemności dyskietki (1.44MB). Cała operacja trwała dość długo i była z kategorii tych bardziej karkołomnych. Ale się udała! Żadna dyskietka nie „padła” w drodze do mojego domu. Mogłem więc skutecznie rozpakować cenny materiał na własnym komputerze :)

Ale wróćmy do publikacji. Dodatkowe informacje, o genezie powstania monumentalnego dzieła Birka oraz problemów z jego realizacją, uzupełniła relacja samego autora. Do Komiks Forum dołączyłem również osobną, ilustrowaną broszurkę z tekstem poematu. Niestety, została ona wydrukowaną w znikomym nakładzie, na mojej drukarce laserowej :( Opowieść Wojtka, mimo sporych rozmiarów, nie zajmowała całej antologii. Dopełniłem ją komiksami w podobnym, fantastycznym klimacie. Historia „Sven”, brawurowo narysowana przez Jerzego Ozgę, miała charakter ludowej przypowieści. Materiał graficzny publikacji został zwieńczony ciekawym shortem, impresją „Zamek Bogów Nocy” Macieja Mazura.

Komiksową część antologii uzupełniłem relacją z imprez, które gromadziły miłośników literatury obrazkowej, w przeciągu ostatniego roku: łódzkim, ale Ogólnopolskim Konwentem Twórców Komiksu, krakowskimi Spotkaniami z komiksem oraz Targami Komiksu w Łodzi. Nie miałem zamiaru szerzej zajmować się działalnością reporterską. Chciałem jedynie utworzyć przeciwwagę dla innych, mniej obiektywnych, opisów aktywności środowiska. Tekst relacji oczywiście napisał Wojtek. Bywalec wszelkich konwentów ;) Materiał uzupełniłem fotografiami oraz kadrami video z eventów, a także rysunkami Tomka Piorunowskiego, które reklamowały majowe targi.

Wykorzystanie filmowych klatek, jako ilustracji, było w tamtych czasach prawdziwym ewenementem, chyba na skalę światową ;) Raczej nikt tego nie robił, bo nie było potrzeby. Zazwyczaj wszelkim imprezom towarzyszył fotograf, który rejestrował wybrane momenty wydarzenia. Ja nie miałem takiego komfortu pracy :( Ale znajomy, podczas konwentu, zrobił kilka ujęć moją kamerą video (ja siedziałem wtedy na giełdzie). Teraz należało tylko zdigitalizować obraz zarejestrowany analogowo w systemie VHS. Lecz przerobienie kadrów na wersję cyfrową (o całym filmie nikt nie marzył), nie było możliwe dla zwykłego miłośnika komiksu. Żadnych szans nie miały, w tamtych czasach, nawet nowe, startujące wtedy, profesjonalne stacje telewizyjne :( Natomiast ja użyłem komputera Commodore Amiga, który kupiłem w najbliższym Łodzi sklepie multimedialnym (w Berlinie), za jedyne 999 marek zachodnich :( Potrzebna była jeszcze niewielka przystawka (genlock), która umożliwiała m.in. digitalizację analogowych kadrów. Za kolejne 900 marek :( To zabawna i smutna historia, którą opiszę innym razem... Efekt mojej inwestycji oraz pracy nie był zbyt zachwycający. Bowiem system VHS oferował tylko 240linii rozdzielczości obrazu. Lecz zyskałem możliwości, o których wtedy zawodowym fotografom nawet się nie śniło. Mianowicie, zrobiłem fotkę uśmiechniętej Oli Czubek :) Laureatka Grand Prix konkursu konwentowego, niemal przez cały czas trwania imprezy, miała zamyśloną twarz. Rozpromieniła się do zgromadzonej publiczności tylko na jednym kadrze z całego ujęcia video. Podczas wręczania jej nagrody. I ja miałem to zdjęcie. Jako jedyny :)

Ówczesna prywatna poligrafia w zasadzie nie przejmowała się żadnymi standardami. Małe drukarnie, które łaskawie powielały komiksy, nie obawiały się konkurencji. Ponieważ było ich niewiele, zawsze znajdowały chętnych klientów. Żartowałem wtedy, że drukarz najchętniej by odbił małą kropkę dowolnego koloru na całej kartce. Ponieważ dla przedsiębiorcy liczył się tylko cykl pracy maszyny oraz zużycie farby i papieru. Nie zaś wysoka jakość drukowanej publikacji. A oszczędzano na wszystkim, bo wtedy zysk był większy :( Pisałem już, jakie kłopoty wiązały się z poszukiwaniem dobrej firmy poligraficznej. Lecz nawet najlepsza drukarnia „oszczędzała” na farbie i zbyt chłonnym papierze :( W pogoni za głęboką czernią grafiki, którą tak uwielbiali młodzi artyści, musiałem wybrać lepszy papier oraz przypilnować drukarzy, żeby „dolewali” więcej farby podczas pracy. Zdecydowałem się także podbić nieco walor rysunków w stronę czerni, żeby grafiki nie wyszły zbyt blado. Moja zapobiegliwość zemściła się, kiedy drukarze pomni uwag zabrali się solidnie do roboty. Dlatego niektóre komiksy w antologii wyszły dość ciemno. Jednak ów mroczny walor sprzyjał podkreśleniu klimatu każdej opowieści. Poza tym, autorom taka wersja bardzo się podobała :)

Przesunięcie szarości w ciemną stronę mocy skutkowało również przyciemnieniem fotografii. Stało się tak mimo, iż miałem świadomość „paradoksu świecącego ekranu”. Mianowicie, wszelkie zdjęcia bądź grafiki z wieloma odcieniami szarości na ekranie monitora wyglądają zupełnie inaczej, niż po wydruku. Ekran przecież świeci, natomiast papier światło odbija. Należy więc wszystkie materiały w szarościach (a nawet w kolorze) rozjaśniać na ekranie, podczas pracy nad publikacją, żeby po wydrukowaniu efekt waloru był przyzwoity. Paradoks znany jest wielu składaczom komputerowym. Jednak bez prób trudno odkryć złoty środek. Między zbyt bladym albo mrocznym przedstawieniem fotografii. Zresztą początkujący graficy DTP nawet dziś mają kłopot z odpowiednim ukazaniem zdjęć na papierze :(

Dyktatura małych drukarni objawiała się czasami błędami w druku. Niektóre były niewidoczne dla laika. Ale przesunięcie o centymetr jednej ze stron makiety, w tekście Birka, zostało zauważone :( Był to ewidentnie błąd drukarza, ale dostrzeżony został dopiero po docięciu antologii do właściwego formatu. Powodem pomyłki było zapewne przygotowanie wszystkich stron komiksu „na spad”. Co zdarzało się niezmiernie rzadko w typowych wydawnictwach. Zazwyczaj stosowano marginesy nadmiernych rozmiarów :( Teoretycznie mogłem reklamować wadę. Ale to by opóźniło ukazanie się publikacji. Nie wspominając o dalszych problemach. Jeśli nowe Komiks Forum nie pojawiłoby się na konwencie, autorzy oraz wierni czytelnicy byliby bardzo zawiedzeni :( Musiałbym również zapomnieć, o możliwości odzyskania części środków, użytych na pokrycie kosztów druku antologii. Błąd był niewielki. Komiksy wyszły dobrze, więc zdecydowałem się nie grymasić ;)

Naturalnie, żadne moje potknięcie nie umknęło redaktorom AQQ :( Zastanawiam się tylko, jaki był powód ich dziwnych „zabiegów”, w stosunku do moich licznych inicjatyw w środowisku. Czyżby bali się konkurencji? Ale przecież co roku, w konkursie konwentowym, pojawiało się wiele nowych historii ilustrowanych, z których większości na pewno nie pokazałbym w Komiks Forum. Sprzedaż mojej antologii również nie umywała się, w stosunku do możliwości dystrybucji poznańskiego magazynu. Może redaktorzy AQQ obawiali się porównania materiału prezentowanego w obu publikacjach? Oczywiście, w magazynie pojawiały się liczne zajawki o moich różnych akcjach. Lecz trudno było pominąć takie informacje, choćby z dziennikarskiego obowiązku. Bo w tamtym czasie byłem bardzo aktywny :)

Przykładem „niechęci” Poznaniaków do moich realizacji może być „recenzja” Komiks Forum z „Naznaczonym Mrokiem” w AQQ. Doprawdy trudno jest nazwać recenzją tekst składający się z kilku zdań :( Ale „recenzent” zauważył moje problemy z drukarzami: „Wydawca zupełnie położył druk dwóch zamieszczonych komiksów (...) Są one zeskanowane i opracowane w nieodpowiedniej technice (...) co powoduje nieczytelność rysunków, wrażenie zabrudzenia (...) Poza tym została obcięta część tekstu na jednej ze stron”. Ów „dziennikarz” wspomniał też, że komiks „Głupek Sven” ukazał się już wcześniej w AQQ. Nie dodał jednak, że w jego magazynie rysunek Ozgi wyglądał jak sterta siana po burzy. Niektóre kreski zginęły dzięki „nieodpowiedniej technice” opracowania. Natomiast wszystkie obrazki zostały „wzbogacone” cieniem grafik z drugiej strony kartki (jakby wydrukowane były na papierze śniadaniowym). Chyba najtrudniej jest dostrzec błędy własne :( U mnie wszystkie plansze komiksu były większe mimo, iż format antologii był nieco mniejszy od poznańskiej publikacji. Ponieważ dla wydawców AQQ ważniejszy był ogromny logotyp magazynu umieszczony na każdej kartce (zajmował niemal jedną ósmą strony), niż praca autora :( Redaktor kontynuował, opisując komiks Birka: „Nie podoba mi się tylko jedna rzecz; twarze bohaterów, dziwne, nieproporcjonalne, brzydkie”. Ciekawe jaki miałby stosunek do bohaterów „Plasteliny” Ostrowskiego, albo „Mikropolis” Gawronkiewicza? Zapewne komiksy McKeevera od razu spaliłby na stosie :( Skąd brał się tak negatywny stosunek do mojej publikacji? Czyżby wydawca zazdrościł mi, że Wojtek wybrał do prezentacji swojego „komiksu życia” moją antologię?

Oczywiście każdy ma prawo do własnego zdania. Lecz nawet w szkole dla dziennikarzy uczą, że publikując informacje, należy być obiektywnym. Chyba nie ma tu miejsca na osobiste animozje :( W międzyczasie AQQ zyskało możliwość druku. A nawet powiększyło format do A4. Jednak stosunek redaktorów do publikowanego materiału niewiele się zmienił. Nadal zdarzały się nieczytelne teksty w dymkach. Chyba nikt w redakcji nie sprawdzał jakości druku :( Niektóre komiksy były wciskane, po dwie plansze, na stronę. Rozumiem, że czytelnicy domagali się dłuższych komiksów przygodowych, zamiast „artystycznych” wypocin. Po co więc wydawcy zwiększali wielkość magazynu? Przecież, w przypadku formatu A5, mieliby z tej samej ilości papieru dwa razy więcej kartek! Nawet bardzo długie historie obrazkowe czyta się szybko. Dlatego największą zaletą AQQ był spory materiał publicystyczny. Aczkolwiek teksty musiały zawsze być upchane w szpaltach przy pomocy kilku rozmiarów czcionek. (?!) Od takiej bardziej czytelnej, do wymagającej lupy podczas lektury :( Zapewne redaktorzy dysponowali sokolim wzrokiem. Ale chyba nie dla siebie tworzyli materiały prasowe ;) Również zamieszczane w wydawnictwie zdjęcia nie były wolne od paradoksu świecącego ekranu :) Jak widać błędów w opracowaniu poznańskiego magazynu było zawsze wiele. Lecz w mojej antologii nigdy ich nie wytykałem. Choć bardzo przeszkadzały mi ciągłe tendencje dziennikarzy do polaryzacji środowiska :(

Moja antologia, po zakończeniu każdej imprezy, sprzedawała się kiepsko. A nawet wcale :( Chyba nie była to wina zawartości, bo przecież na łamach prezentowałem przeważnie komiksy nieznane. Powodem nie była też jakości mojej publikacji. W tym względzie nie miałem, w tamtym czasie, żadnej konkurencji :) Przyczyną problemu był oczywiście brak skutecznej dystrybucji Komiks Forum. Naturalnie, jako wydawca i jedyny sponsor przedsięwzięcia, starałem się rozprowadzać antologię we własnym zakresie. Przeszkadzały mi w tym znacznie mechanizmy rządzące handlem w naszym kraju. Niewspółmierna do korzyści, biurokratyczna obsługa sprzedaży :( Jako osoba bez działalności gospodarczej, nie mogłem też korzystać z pośrednictwa żadnej hurtowni. Ale mimo wszystko, starałem się rozprowadzać antologię po całym Bolandzie. W pewnym okresie pomógł mi znacznie Waldek Jeziorski, dołączając pierwsze numery Komiks Forum do własnej oferty Czasu Komiksu. Lecz o tym, następnym razem :) Niektóre księgarnie zgadzały się brać moją publikację w komis. Nieliczne płaciły od razu. Ponieważ przesyłanie rachunków oraz faktur generowało dodatkowe, zbędne koszty. Napiszę o tym jeszcze... :( Dalsza możliwość sprzedaży antologii wymagała dystrybutora. Nawet wirtualnego. Zajęła się tym firma Gamex.

Mirosława Kuźniaka spotkałem gdy jeszcze prowadziłem punkt usług komputerowych w domu handlowym. Mówił o sobie, że jest poetą, byłym dziennikarzem. Był niewątpliwie osobą inteligentną i w swoim czasie ustosunkowaną, w pewnych kręgach. Jego żona była chyba prezesem łódzkiego oddziału Związku Literatów Polskich. A on sam pełnił w stowarzyszeniu dość eksponowaną funkcję. Kuźniak, po przełomie ustrojowym z końca lat .80, podupadł na zdrowiu. Kiedy go poznałem prowadził wypożyczalnię kaset video w tym samym domu handlowym. Natomiast, po wprowadzeniu ustawy o prawie autorskim, poeta otworzył mały sklepik komputerowy, w oficynie przy ulicy Piotrkowskiej. Ale nigdy nie miał przekonania, ani talentu do handlu. Traktował swój biznes, jak czynność konieczną do podtrzymania życia, lecz uwłaczającą jego godności osobistej. Mirosław zawsze podziwiał moją „efektywność gospodarczą” ;) Przynajmniej tak mi mówił. Wszelako, to dzięki mnie zafascynował się komiksem, tak potępianym w sferach intelektualistów byłego ustroju. Komiks był przecież gatunkiem sztuki bliższym poezji niż bezduszne komputery. Poeta zawsze uwielbiał otaczać się innymi artystami :) Kiedy więc rentowność handlu mózgami elektronowymi ;) zaczęła spadać, Kuźniak postanowił otworzyć sklep komiksowy :)

Inicjatywę utworzenia księgarni specjalistycznej poeta Mirosław złożył w moich rękach. Byłem już wtedy bezrobotny, więc miałem sporo wolnego czasu. Nadarzała się przecież okazja sprzedaży moich komiksów zagranicznych oraz Komiks Forum. Nie namyślając się długo, zorganizowałem w oficynie, przy ulicy Piotrkowskiej 22, pierwszy w Polsce sklep komiksowy :) Napiszę o tym jeszcze... Kuźniak zaoferował również objęcie opieką mojej działalności wydawniczej. Tak powstało wirtualne wydawnictwo Gamex (od nazwy firmy Mirosława), którego nazwa znalazła się w stopce Komiks Forum...

Tekst został napisany człowiekiem.

Nieznana historia Komiks Forum

Numer pierwszy
- komiksy łódzkiej grupy Contur
Trust
- monografia Przemka Truścińskiego, komiksy, grafiki
Naznaczony Mrokiem
- historie fantasy oraz „komiks życia” Wojtka Birka
Czas Komiksu - link jeszcze nie aktywny
- nowa antologia, nowa nadzieja dla komiksu polskiego

listopada 09, 2024

Metoda strusia

Co prawda... Głównym celem moich tegorocznych wpisów nie było wcale zdetronizowanie Mamuta (byłaby to zapewne doskonała pożywka dla wiecznie żądnych krwi mediów :) Ani też przywrócenie do pionu całego dyrektoriatu (tego się już zrobić nie da). Miałem jednak nadzieję szerszego zainteresowania problemami około-festiwalowymi większą rzeszę środowiska. Tymczasem znane od lat portale, zajmujące się tematyką komiksową (Aleja Komiksu, Polter, Zeszyty Komiksowe, KZ... Gildia już się sprzedała), do których zwróciłem się z prośbą, o zamieszczenie choćby linka do bloga Komiks Forum, nawet mi nie odpowiedziały. Kogo bowiem interesuje organizacja imprez komiksowych w naszym kraju? Liczą się przecież tylko świeżo wydane komiksy oraz te archiwalne, lecz najbardziej ulubione :) Niekiedy odzywają się w sieci odgłosy protestu: że event jest źle przygotowany, spotkania banalne, bywa za głośno, stoiska na giełdzie rozproszone... Lecz giną one, w bardzo krótkim czasie, w ogólnej atmosferze histerycznego entuzjazmu, że coś się w ogóle udało. Prezentowanej desperacko przez większość portali. Oprócz mojego :)

Dzięki uprzejmości Krzysztofa, który udostępnił mi linki: https://www.facebook.com/acabnews24/posts/pfbid0qRTnaHxXKHBqXWBkMht33GabiRBsqw7nXesaNX9Q4M4jGS3cMkMCXRZVvVHo9cRxl oraz https://www.facebook.com/polskiekomiksy/posts/pfbid0nXpoyCSUGZwcWg99n9Bq4qHmJSqtPdVxseVFiWhybm68TUzZfX3FvvqRaWX32jfcl mogłem poznać dwie krytyczne oceny tegorocznego festiwalu zamieszczone na fejsie. Przykro mi, że nadal nie jestem w stanie skutecznie buszować po sieci. Ale nie zamierzam nikogo, po raz kolejny, zanudzać moimi problemami. Niemniej smutne jest, że owe zasadne opinie zostały potraktowane przez organizatorów w znany od lat sposób: psy szczekają, a karawan Mamuta jedzie dalej :( Zapewne w tej chwili opinie „malkontentów” zniknęły już z „taśmy produkcyjnej” portalu społecznościowego. Młodzi pokrzyczeli sobie trochę. Pomarudzili, pokrzyczeli. Zmęczyli się i zamilkli :(

Pozytywnym aspektem odpowiedzi Mamuta, na aktualne zarzuty fejsbookowych adwersarzy, jest użycie przez dyrektora festiwalu Sztucznej Inteligencji ;) Bowiem nigdy nie widziałem tak gładkich i „okrągłych” tekstów, o niczym, spod „betonowego” pióra zwierzaka. Zapewne zastosował SI, żeby zbytnio nie nadwyrężyć własnej :)

Zabawnym jest, że większość problemów poruszanych, w krytycznych recenzjach łódzkiego festiwalu komiksu, pojawiła się już dawno na moim blogu. Jednak zmarła śmiercią zapomnienia, ponieważ żaden z ówczesnych „malkontentów” tematu wtedy nie podlinkował :( Nawet jeden z czołowych działaczy obecnego środowiska miłośników komiksu był zaskoczony moim (choć nie tylko) ostatnim wpisem: Vox populi. Bowiem nie wiedział, że „tarcia”, w obrębie stowarzyszenia Contur, trwają aż tak długo :(

Kiedy skończę moją obecną „książkę” o historii łódzkiego festiwalu, znacznie różniącej się od oficjalnej propagandy Mamuta, zapewne przez tydzień, dwa, może miesiąc będzie w komiksowym getcie trochę szumu. Lecz wkrótce sytuacja wróci do „normy” :( Tak, jak to było dwadzieścia lat temu, po publikacji „13lat prowizorki”. Bo kogo obchodzą imprezy komiksowe oraz kto nimi rządzi? Liczy się tylko to, że są :( Pozwolę sobie przypomnieć jeden argument, o którym napiszę jeszcze. Podczas jednego festiwalu, za pieniądze niepotrzebnie wyrzucone w błoto, poprzez wynajęcie zbędnych podestów scenicznych dla strefy autografów, można by wydać dwa stu stronicowe albumy komiksowe, które chyba bardziej ucieszyłyby miłośników komiksu. A na pewno autorów graficznych opowieści :(

Tekst napisał tylko jeden człowiek. Natomiast obrazek wydrapała SI :(

listopada 08, 2024

Vox populi

Kilka lat temu, po kolejnej mojej awanturze z dyrektoriatem... Zapewne o jakąś głupotę, bo o każdy drobiazg musiałem się zawsze wykłócać. Ponieważ Mamut powoli, lecz sukcesywnie, starał się ograniczać mój wkład przy organizacji festiwalu. Z wiadomym skutkiem. Ale widocznie było mu to na rękę :( ...No więc, byłem uczestnikiem pewnej wymiany opinii między rozżalonymi stowarzyszonymi. Teksty respondentów, bez zmian merytorycznych, przytaczam poniżej. Jest to przecież świadectwo historyczne stosunków panujących w królestwie Ślep... Dyzmy :) Raczej nikt z zainteresowanych nie potraktuje mojego czynu w kategoriach sygnałowych ;) Chyba po siedmiu latach popiół z wrażych dokumentów rozwiał już wiatr :(

Spotkanie Conturu na gruncie stołecznym

12 października 2017, 00:47
Krzysztof napisał:
(...) Jakkolwiek by nie było, to myślę, że i tak nieodzownym stanie się zwołanie jeszcze w tym roku Walnego Zgromadzenia "C" w trybie nadzwyczajnym (po owym warszawskim spotkaniu "roboczym") - byśmy wszystkie ustalenia poddali pod formalne głosowanie i legalnie je zatwierdzili (lub odrzucili).
Przed nami Wielkie Jubileusze "Conturowo"-Festiwalowe i dlatego musimy jak najszybciej oczyścić tę sobiepańsko zafajdaną przez lata Stajnię Faraonasza.
Pozdrawiam pro-czyścicielsko - K.

12 października 2017, 01:21
Agnieszka napisała:
(...) Ponawiam natomiast prośbę o dosłanie umowy (Contur z EC1).
pozdrawiam Agnieszka

12 października 2017, 08:22
Piotr napisał:
Agnieszko, przesyłam umowę.
Pozdrawiam. Piotr

16 października 2017, 03:34
Krzysztof napisał:
Z tej kwoty 155 tysięcy nowych złotych polskich, jaką EC-1 zapłacił "Conturowi" za zorganizowanie tegorocznego MFKiG, ile przeznaczono na honorarium dla Timo... za bycie se jednym z głównych organizatorów naszego (?) Festiwalu? Nie jest on wszak członkiem "Conturu", a mimo to został w owej Umowie wymieniony jako jeden z głównych organizatorów "Conturowego" (?) Festiwalu. Jednocześnie inni członkowie "Conturu" zostali tu całkowicie pominięci. Dlaczego?
Co jest takiego do wykonania przy tym naszym (?) Festiwalu, co mógł wykonać tylko Timo... - a nie któryś z członków "Conturu" - i ile dostał za to (naszych, "Conturowych") pieniędzy?
[Pytam się nie tylko z prywatnej ciekawości, ale przede wszystkim jako członek Komisji Rewizyjnej ST "C" - której członkinią jest również Agnieszka. Zatem oboje mamy nie tylko takie prawo, ale wręcz OBOWIĄZEK dopytywania się o tego typu sprawy.]
Pozdrawiam dociekliwie - K.

16 października 2017, 13:16
Agnieszka napisała:
Dzień dobry Wszystkim
Ja poniżej wkleję tekst, który już wcześnie j wysłałam np. do Krzysztofa. Ja mam kilka pytań i różni ludzie maja kilka pytań ale może te pytania nie zawsze się pokrywają.
Mnie interesuje np.po co w ogóle pojawiają się w tej umowie kwoty skoro praktycznie sie zeruję, gdzie wpływ z biletów (lub przynajmniej po co było opowiadać nam takie bajki). Dlaczego w artykułach promocyjnych praktycznie nie wspominano o STOWARZYSZENIU CONTUR, w końcu (przynajmniej część) pisała Katarzyna, więc chyba zna historię festiwali itd itd.
A teraz wkleję wspomnianego mojego poprzedniego maila, który nie do wszystkich dotarł:
Krzysztof i Wszyscy Inni, którzy sądzą, że na naszym stowarzyszeniowym koncie jest jakaś grubsza kasa.
Otóż umowa mówi, że co prawda - EC1 zapłaci nam 155 tyś., ale w punkcie h &3 OBOWIĄZKI WYKONAWCY (to o nas)- mamy pozyskać 30 tyś wkładu własnego oraz w punkcie i&3 - następne co najmniej 120 tyś. Co razem daje właśnie 150 tyś. Czyli razem zostaje ewntualnie 5 tyś.
Dochód z biletów zgodnie z umową przejmuje EC1. Nasz dochód to - pobieranie wpisowego na konkurs na krótka formę komiksową i to tyle. No chyba że zostaną nam jakieś środki od sponsorów.
EC1 (Zamawiający) zobowiązuje się za to do promowania nas (Wykonawcy) w materiałach reklamujących imprezę. Uważam, że to nie zostało spełnione. Natomiast co moich propozycji pomocy i jak byłam ignorowana, porozmawiam chętnie osobiście na spotkaniu z obecnym personelem EC1.
pozdrawiam Agnieszka

16 października 2017, 13:58
Piotr napisał:
Chętnie odpowiem na wszystkie pytania dotyczące spraw pozostających w mojej gestii. Myślę, że najlepszym na to sposobem rzeczywiście będzie spotkanie. Krzysztof zapowiedział podanie terminu, byłoby dobrze, gdyby zrobił to z odpowiednim wyprzedzeniem.
Poprosimy też o przykłady artykułów promocyjnych festiwalu, w których pomijany jest Contur - to akurat jest istotna sprawa, bo może jakieś media nie wywiązały się ze swoich powinności, a my o tym nie wiemy.
Pozdrawiam. Piotr

16 października 2017, 21:21
Piotr napisał:
Odpowiadam na zadane pytania:
- z kwoty 155.000 zł jaką EC1 przekazuje Coturowi na wydatki związane z organizacją festiwalu, Timo... nie otrzymał i nie otrzyma ani złotówki,
- podana w załączniku nr 3 "proponowana obsada personalna Projektu" jest - jak sama nazwa wskazuje - listą sugerowaną. "Obsada merytoryczna Projektu" nie jest listą organizatorów festiwalu.
- zaś co do pytania o to, co może wykonać Conturowi Timo..., a nie któryś z członków Conturu odpowiadam - od lat Timo... sam z siebie proponuje punkty do programu festiwalu i sam z siebie zgłasza się do prowadzenia spotkań jako moderator, a czasem także jako tłumacz lub panelista.
Pozdrawiam. Piotr

18 października 2017, 21:18
Agnieszka napisała:
Piotrze,
postaram się odpisać najdelikatniej jak potrafię, a więc:
nie chrzań nam tu kocopołów o ewentualnych zaniedbaniach po stronach mediów, bo sama czytałam artykuł w internecie napisany przez Katarzynę, w którym dużo jest o EC1, o Adamie dyrektorze, Centrum Komiksu, ale nic o CONTURZE. Na końcu maila wkleję linki artykułów, które jeszcze odkopałam ale nie mam wszystkich (poszukam), więc jeśli ktoś zachował to co rozsyłałam to poproszę o podesłanie. W audycji radiowej też raczej nie usłyszałam o założycielach. A jeśli coś napisała Katarzyna, to raczej znacie tego treść i nie zawiniły tutaj inne media.
Pytanie tylko czy nie znacie historii festiwalu czy piszecie ją na nowo? Tak więc postaram się przypomnieć co nieco w telegraficznym skrócie.
Była sobie grupa młodych ludzi, rysowników, studentów bez kasy. Żyli sobie w szarym kraju, który budził się do przemian ale nikt jeszcze nie wiedział jakich. Nie było rynku wydawniczego dla komiksów, nie było na to kasy. Mało kto uważał, że to może być coś ważnego czy ciekawego i może jakąś kasę przynieść. I ci właśnie ludzie postanowili to zmienić. Wiedzieli, że na świecie odbywają się festiwale komiksu, ale to gdzieś daleko i w lepszym kolorowym świecie. Ci ludzie nie mieli środków, dostępu do mediów, nie byli uprzywilejowani i nie mieli doświadczenia ani wiedzy - jak coś takiego się organizuje. A jednak postanowili to zrobić. Pojechali na pierwszy konwent w Polsce do Kielc i już wiedzieli, że dadzą rade zrobić to lepiej w swoim mieście. Narodziła się idea. Potem Ci ludzie pracowali przez wiele lat na rzecz rozrastającej się imprezy. Może wiele można było zarzucić tym pierwszym konwentom, festiwalom ale one wciąż rosły nabierały formy i przyciągały coraz więcej publiczności oraz gwiazd. A Ci młodzi ludzie, o których tutaj mowa pracowali, przychodząc w wolnym czasie, siedząc do późnych godzin nocnych i montując galerie, załatwiali sponsorów, znaleźli miejsca wystawowe i promowali to własną pracą i postawą. Rysowali prace na konkurs aby nadać rangę i dobry poziom imprezie, choć nie było lukratywnych nagród do zdobycia. Pamiętam mamy moich kolegów - mamę Roberta (do dziś z nami), Marka, Piotrka Kabulaka, zawsze z nami, pamiętam ich ogromny wkład. Przynosiły jedzenie robiły kanapki i karmiły nas swoimi ciastami, parzyły herbatki, częstowały każdego kto przyszedł. My zawalaliśmy czasem zajęcia na uczelni, czasem pracę aby dołożyć się do organizowania imprezy, która na początku i później przez długi jeszcze czas odbywała sie w ŁDKu, którego drzwi być może nigdy by się przed nami nie otworzyły, gdyby nie mama Piotra Kabulaka. To jej znajomości i dobra wola pozwoliły nam zorganizować pierwszy konwent w przyzwoitych salach. Wieczorne spotkania towarzysko konwentowe nie odbywały się w hotelach czy klubach, bo nie było na to pieniędzy, ale w mieszkaniach np. m.in. też u mnie.
Później rynek zaczął się rozwijać, powstały inne podobne imprezy w innych miastach. Temat zaczął być medialny.
Mam podstawy uważać, że to ta właśnie nasza (kulawa na początku) impreza przyczyniła się w dużej mierze do powstania i wzrastania rynku wydawniczego w Polsce, w którym poczesne miejsce zajmuje dziś komiks i pięknie ilustrowane książki. Jak i między innymi do uzyskania przez Was, (pracownicy EC1) waszych obecnych posad. Ci ludzie, o których jest ta opowieść to właśnie CONTUR. Na samym początku TomekT., Przemek, Robert, Tomek P., Kuba, Marek,Witek, Adam drugi Witek, drugi Piotrek, Ja, Zdrzynicki potem dochodzili następni, Śpiochu, Adrian i cała ich grupa, Krzysztof Ostrowski, Cyryl i następni i następni itd., itd. Ci wszyscy ludzie pracowali przez wiele pierwszych lat naprawdę ciężko i NON PROFIT nie oczekując korzyści. Pomagali też niejednokrotnie jeszcze przez wiele lat następnych. Przepraszam tych, których pominęłam, jak wspomniałam na początku, to historia w skrócie, no i mogę też wszystkiego nie pamiętać. Ale jedno pamiętam na pewno - nie było tam na początku Was, pracownicy EC1 (nie odbierając Wam oczywiście obecnych zasług). Wiec zamiast arogancji w niektórych odpowiedziach i pomijania nas tak ogólnie w przestrzeni informacyjnej (co zaczyna przyjmować coraz większa skalę) może tak dla odmiany, okazali byście trochę k.... szacunku.
Bo to właśnie Wy korzystacie dzisiaj z naszego dorobku i pracy NON PROFIT, więc
teraz do Ciebie drogi ADAMIE - dobrze się zastanów zanim zaczniesz się upierać, że nie masz obowiązku o nas wspominać podczas promocji.
Bo oprócz tego, że się mylisz z prawnego punktu widzenia (umowa wymieniając wzajemne zobowiązania stron, bardzo wyraźnie o tym mówi, a to właśnie Ty i Twój personel - to EC1) to pozostaje jeszcze coś takiego jak zwkła ludzka przyzwoitość...
Proponuję abyście się nad tym zastanowili, zwłaszcza nad tym, że już sam pomysł, koncepcja to czyjaś własność intelektualna.
Co do spotkania - zaproponujemy termin, proszę o cierpliwość. Ja na przesłanie umowy, którą w końcu mogliśmy przeczytać czekałam kilka miesiecy.
Serdecznie pozdrawiam Agnieszka

18 października 2017, 21:56
sarion napisał:
Drodzy,
śledzę tą całą korespondencję i smutno mi się robi. Po tylu latach doszliśmy do tego, że prowadzimy takie właśnie dyskusje. Mocno niekomfortowa sytuacja chyba dla wszystkich. Ja jako jedyny "nierysujący" Conturowiec, czuje się tym bardziej źle, bo zamiast rysunków włożyłem w pierwsze i niektóre późniejsze konwenty sporo pracy, więc teraz jak patrzę na sytuację w której niektórych ludzi się pomija/wyklucza to naprawdę jest mi z tym źle.
Rozumiem, że przyszły takie czasy, że "faraon Adam" (boskie określenie BTW), dzieli i rządzi. To w sumie mnie jakoś specjalnie nie dotyka, ale to że Adam traktuje w taki sposób ludzi oraz mnie także, dotyka mnie już bardzo.
Dlatego nie wypełnię chyba nowej deklaracji członkowskiej, bo z tego co widzę, Contur by faraon Adam, nie jest już dla mnie miejscem.
Potraktujcie to proszę jako formę pożegnania, mam nadzieję, że chociaż niektórzy z nas będą w stanie zachować choć kilka miłych wspomnień związanych z ostatnimi ponad 20 latami.
serdecznie Was wszystkich pozdrawiam (ale Adama już nie)
Sebastian
p.s. co do historii konwentu jeszcze - tuż przed pierwsza edycją wybraliśmy się z Witkiem (mowa tu o innym Witku - przyp. red.) i torbą kserokopii prac (głównie Truściela, Kabulaka i Tomaszka) na Polcon do Waplewa w 1990 roku. Poza pijanym Sapkowskim mieliśmy okazję zobaczyć jak ludzie dosłownie rzucili się na naszą mała galerię "polskiego komiksu" i króciutki panel poświęcony jego historii. Potem wracaliśmy przez Toruń z Witkiem i pociąg nam do Łodzi uciekł... :) Pamiętam jak po powrocie gadaliśmy o tym, że skoro ludziom tak się podobało, to może jakiś konwent komiksu w ŁDK...? :)

19 października 2017, 05:00
Krzysztof napisał:
(...) W owej Umowie podany został adres siedziby ST"C" - na ul. Roosevelta 17. Czy to tam znajduje się dokumentacja związana z działalnością "Conturu" i w ramach "Conturu"? Czy może jednak została wzięta do EC-1?
Kto nią teraz "zawiaduje" - nowowybrany sekretarz "C", czy może nadal Piotr?
Gdyby doszło do konieczności przeprowadzenia kontroli/audytu przez Komisję Rewizyjną naszego Stowarzyszenia, to gdzie szukać tych dokumentów, do kogo personalnie zwracać się w tej sprawie?
(...) Chodzi o wykaz wycieczek zagranicznych (zwanych dla niepoznaki "promowaniem komiksu polskiego" lub też "otwieraniem wystaw komiksu polskiego"), jakie Faraon organizował dla siebie i swoich ludzi. Co najmniej dekadę wstecz - aż po te najnowsze, dopiero planowane.
Chodzi o podanie roku, miejsca takiego pobytu i osób, które brały w tym udział z ramienia "Conturu" czy Festiwalu (będącego też podobno "Conturowym"). A także kwot publicznych pieniędzy (w tym również "Conturowych"), które zostały na to zmarnotrawione.
Wszystkie te zawoalowane wycieczki zagraniczne realizowane były w ramach godzin służbowych, więc istnieje konkretna dokumentacja ich dotycząca. Bowiem koniecznym w takiej sytuacji było zwracanie się do przełożonych (zarówno w ŁDK-u, jak i w EC-1) o wydanie odpowiednich zgód czy też delegacji służbowych - a co za tym idzie pisma w tej sprawie musiały zawierać szczegółowe informacje, związane z osobami i kosztami (zwłaszcza z kosztami).
Pozdrawiam z turystyczną ciekawością - K.

19 października 2017, 15:10
Piotr napisał:
Krzysztofie, - dokumenty księgowe Conturu z ostatnich 5 lat są w biurze rachunkowym, z którym Contur ma podpisaną umowę, i które przygotowuje coroczne sprawozdania finansowe Conturu do urzędu skarbowego,
- jeżeli istnieją jakieś wcześniejsze dokumenty, mogą być zmagazynowane w kartonach w magazynie Conturu. Ale zgodnie z prawem, biuro rachunkowe po 5 latach niszczy dokumenty.
- bieżąca dokumentacja jest na półce w szafie w EC1, bo nieustająco z niej korzystam.
- w każdej chwili można do wszystkich dokumentów zajrzeć - do tegorocznych w EC1, do starszych w biurze rachunkowym.
(...) - oczywiście w ŁDK, Domu Literatury i EC1 istnieje dokumentacja związana z naszymi podróżami służbowymi. W ŁDK i DL zawsze było tak, że jeśli wyjazd był dzięki dotacji conturowej, to delegacje były bezkosztowe, czyli ŁDK i DL nie ponosiły żadnych kosztów. W przypadku EC1 - instytucja wypłaciła nam przewidziane prawem diety, ale dlatego, że wykonywaliśmy dla naszego pracodawcy dodatkowe prace niezwiązane z organizacją wystawy, na którą pieniądze pozyskał Contur.
Pozdrawiam. PK

30 października 2017, 01:31
Krzysztof napisał: Czyli - w sumie - ile tego jest? W sensie fizycznym. Kilkaset czy kilka tysięcy stron dokumentów? W ilu segregatorach, pudełkach, teczkach? Chodzi mi o szacunkowe określenie wielkości tej dokumentacji - abym w ten sposób mógł wstępnie oszacować, ile czasu może mi zająć jej przejrzenie (sprawdzenie).
Pomysł faktycznego przeprowadzenia takiej kontroli dokumentów związanych z działalnością "Conturu" (jak też wykorzystywania szyldu "Conturu" do różnorakiej innej działalności) pojawił się podczas spotkania warszawskich członków naszego Stowarzyszenia.
Domyślam się, że nie da się tego zrobić w ciągu kilku godzin, ani też tylko jednego dnia. Taką kontrolę przeprowadza się w miejscu przechowywania tej dokumentacji, a więc w godzinach pracy osób odpowiedzialnych za jej przechowywanie. Zatem, nie da się tego wykonać popołudniami, ani w weekendy.
Prawdopodobnie zajęłoby mi to kilka dni. Czyli musiałbym na to poświęcić kilka dni mojego prywatnego urlopu - więc muszę wstępnie wiedzieć ile takich dni wchodziłoby tu w rachubę. Ponieważ przeprowadzenie takiej kontroli byłoby w istocie działaniem na rzecz Stowarzyszenia, więc zakładam, że są czy też będą na to odłożone odpowiednie środki finansowe (na zwrot kosztów dojazdu i pobytu w Łodzi podczas przeprowadzania kontroli).
Dodam, że taką kontrolę zrealizowałbym wedle standardów, których nauczyłem się podczas przeprowadzanych przeze mnie kontroli instytucji podległych MKiDN (takich, jak muzea czy uczelnie artystyczne), np. swego czasu kontrolowałem łódzką Filmówkę. Oczywiście, takie kontrole kończą się zawsze Raportem Pokontrolnym - do wglądu dla wszystkich zainteresowanych stron.
Podkreślam, że umiem do takiej kontroli podejść w sposób profesjonalny (byłem na kilku administracyjnych szkoleniach z tego zakresu) - a więc również bez jakichkolwiek wcześniejszych uprzedzeń, co do wyniku takiej kontroli.
Jednocześnie zaznaczam, że absolutnie nie wchodzi tu w rachubę to, abym "po koleżeńsku" tuszował jakieś przekręty, albo "przymykał oko" na takie czy inne nieprawidłowości. Nie mam też zamiaru "nadstawiać głowy" za kogokolwiek i jeżeli tylko natrafię na jakieś kombinacje łamiące obowiązujące prawo (np. w zakresie niegospodarności w wydawaniu publicznych pieniędzy, w tym "Conturowych", jak chociażby przy fundowaniu sobie i kolegom wycieczek zagranicznych, z których wynikają tylko prywatne korzyści) - od razu składam zawiadomienie do Prokuratury.
Pozdrawiam rewizyjnie - K.

BTW (Faraon Mammouth Najpierwszy)

30 października 2017, 03:09
Krzysztof napisał:
Wy naszego pieszczoszka nazywacie "Mamutem". A przecież mamut to taki faraon w świecie zwierząt. Z kolei faraon to taki mamut w świecie ludzi. Obaj byli wielcy, potężni, ale już przeminęli...
Zatem - wychodzi na jedno. (Przy czym określenie "Faraon" jest mniej deprecjonujące, bowiem osadza naszego słodziaka w kontekście nie zwierzęcym, lecz ludzkim, a nawet na wpół boskim...).
Pozdrawiam z d(a)rwinowską rezolutnością - K.

30 października 2017, 12:28
Marek napisał:
Witaj Krzyśku.
Widzę że NASZE prośby z ostatniego stołecznego spotkania do Ciebie nie docierają. Tak się zastanawiam, czy masz coś konstruktywnego do powiedzenia, czy się zapętliłeś. Są od tego lekarze.
Tak między nami. Walisz konia do swoich tekstów zanim je wyślesz, czy po. A może w trakcie?
Pozdrawiam.
Aaaa, szczerze mówiąc przedłużanie tej męki o kolejne spotkanie bez Adama i Piotra nie bardzo mi się podoba. Jak chcesz budować jakiś front to ja nie widzę sensu nie stanę ani po Twojej ani ich stronie bo każdy ma swoje racje i do obu się mogę przychylić lub nie. Możemy rozwiązać st.C. I będzie spokój. Masz układy w Ministerstwach zrobisz se swój festiwal i będzie git.
Aaa. Ja nie przewiduję finansowania z funduszy Stowarzyszenia Twoich wycieczek i rozbijania się po hotelach w celu zaspokojenia psychopatycznej? paranoidalnej? A na na pewno chorej potrzeby wywołania kolejnej wojny sześciodniowej z jakimiś Faraonami, bogami egipskimi itd. Członkostwo i działalność w st. jest dobrowolne i poświęcamy na to swój wolny czas i środki. Nie ma przymusu działalności, z czego od momentu zniszczenia przez siebie sympozjum autorytarnym zarządzaniem, kreśleniem tekstów i wnkońcu odrzuceniu propozycji książki złożonej przez Adama skrzętnie korzystasz.
Tym samym znajduję w czasie i przestreni dzień od którego zaczyna się Twoja osobista, Faranoia tj. od zamknięcia tematu sympozjum na MFK w Łdk które to swoim zachowaniem zawaliłeś. Kwestii finansowania tegoż wydarzenia odpuszczę.
Pozdro. Nie odpisuj. Proszę.

przed wizytą u lekarza

30 październik 2017, 16:20
Krzysztof napisał:
Ja doskonale rozumiem, że wiele osób świetnie prosperowało przez lata w dotychczas istniejącym układzie - były wszak atrakcyjne wyjazdy zagraniczne, były "fuchy na boku"; dla najbliższych współpracowników były ciepłe etaty w instytucjach i znakomite perspektywy dalszego rozwoju zawodowego, a z tym związane były też różne inne fajne profity, np. kursy językowe, studia podyplomowe, etc.
Wszystko, rzecz jasna, za pieniądze publiczne. Wystarczyło tylko wykrzesać z siebie odpowiednią dozę służalczości. (A także podtrzymywać mit, że to wszystko dla dobra wspólnego, w tym, oczywiście, na chwałę "Conturu").
Stąd irytacja - że to się może wkrótce skończyć - jest w pełni zrozumiała.
Krzysztof

2 listopada 2017, 18:58
Witek napisał:
Teraz już wiesz Krzysztofie, jak czuje się ktoś otoczony przez sforę miłośników komiksu :) Nieustannie podgryzany przez przydupasów „samca alfa”.
Ale przecież to Wy zrobiliście Mamuta „faraonem”. Od czasu „przewrotu pałacowego” w 2004 roku traktowaliście go jak zbawcę ludzkości, mimo iż wiedzieliście, że to cham i prostak. Ja od początku widziałem w nim jedynie Dyzmę naszego komiksowego półświatka. Dlatego nigdy nie dałem się wciągnąć mu na członka :) Conturu. Stowarzyszenie było dla Mamuta jedynie trampoliną, która pomogła mu w zdobyciu upragnionego stołka w „kulturze”. Obecnie, chyba już nie jest mu do niczego potrzebne.
Normą w naszym kraju jest zawłaszczanie władzy przez osobników o niskim statusie moralnym. Wiedzą oni doskonale, że najwięcej korzyści uzyskuje ten, kto znajduje się najbliżej „koryta”. Ponadto, zazwyczaj owi przewodnicy stada cechują się olbrzymim apetytem. Nic więc dziwnego, że dla szeregowych członków part... stowarzyszenia pozostają jedynie „okruszki”.
Z drugiej strony... Chcąc, nie chcąc, byłem świadkiem wielu festiwalowych wpadek Mamuta. Po których zwierzak, niczym kot, zawsze lądował na czterech łapach. Być może więc Mamut nie jest Dyzmą, a osobliwym Rain Manem. Niby głupi, a jednak geniusz :)
Przez ponad ćwierć wieku robiłem festiwal, współpracując z wrednym Sobierajem i Mamutem, „pierwszym sekretarzem”. Jeśli tylko zdrowie mi pozwoli, będę równie chętnie pomagał kolejnym dyrektorom. Obojętnie, czy będzie to Mamut, Matka Teresa, czy Belzebub. Oczywiście nadal będzie mi przykro, że łódzka impreza rozwija się w tak żółwim tempie.
Już wyprzedził nas Pyrkon, który startował później, w jakiejś szkole podstawowej, a nie szacownym Domu Kultury. Zapewne też, festiwal niedługo przegoni warszawski Comi-Con, który budowany jest na solidniejszych fundamentach. Niestety, większość wybrała ścieżkę „sukcesu” Mamuta. Alternatywy więc nie widzę :( Idiokracja rządzi!
Agnieszko. Nie demonizowałbym roli Conturu (jak i tego drugiego stowarzyszenia), w krzewieniu komiksowej oświaty w narodzie. Wątpię, czy wśród uczestników tegorocznego festiwalu znalazłby się choćby jeden procent ludzi, któremu jakiekolwiek działanie stowarzyszenia Contur byłoby znane. Ja sam miałbym z tym problem :( Zapominanie, to cecha jak najbardziej ludzka.
„EC1 - Miasto Chałtury :)” jest nowym bytem w parakulturalnym bagienku mojego miasta. Dodatkowo uwikłanym w przeróżne zależności polityczno-gospodarcze. Instytucja ta, zatrudniająca rzeszę nieudolnych kulturokratów, musi na każdym kroku uzasadniać celowość własnego istnienia. Dlatego raczej promować będzie wyłącznie siebie, niż jakiekolwiek podmioty z nią współpracujące. Natomiast Conturowcy przygotowujący festiwal, zapewne łatwiej zrezygnują z „barw klubowych”, niż z „żelaznej miski ryżu”, którą EC1 im zapewnia.
Pozdrawiam. Witek

2 listopada 22:32
Piotr napisał:
Myślę, że każdy rok to 2-3 segregatory plus od jednej do kilku teczek dokumentacji wyodrębnionej, związanej z realizacją dotacji.
Chciałbym przy okazji zwrócić uwagę na rzecz dość istotną, a mianowicie na odpowiedzialność za działania Conturu. Choć Krzysztof uparcie przypisuje wszystko, co dzieje się w Conturze Adamowi, tak naprawdę - formalnie i zgodnie z przepisami - za owo wszystko odpowiada zawsze cały zarząd stowarzyszenia. Więc jeśli Krzysztofie rzeczywiście dojdzie do kontroli, wiedz o tym, że za wszystko co znajdziesz w papierach, odpowiedzialności nie będzie ponosił Adam w pojedynkę, a - zgodnie z prawem - solidarnie wszyscy członkowie ostatnich zarządów stowarzyszenia: Przemek, Agnieszka, Marek, Kuba, Tomek, Robert, Krzysiek, Paweł, Adam i ja. Nie wiem jak jest z odpowiedzialnością organu kontrolnego stowarzyszenia, ale tylu lat braku kontroli nie da się za bardzo wytłumaczyć.
Poza tym, z tego co wiadomo, komisja rewizyjna Conturu składa się z trzech osób i ma przewodniczącego w postaci Wojtka. Wydaje mi się, że decyzji o kontroli nie można podjąć jednoosobowo i nie wiem, czy biuro rachunkowe, które trzyma dokumentację Conturu, nie powinno dostać pisma o planowanej kontroli, podpisanego - jeśli nie przez wszystkich członków komisji, to przynajmniej przez jej przewodniczącego.
I jeszcze jedno - jakim prawem korespondencja dotycząca wewnętrznych spraw stowarzyszenia trafia do osób postronnych?
PK

w kwestii przeprowadzenia kontroli

3 listopada 2017, 03:43
Krzysztof napisał:
Dokładnie tak jest - "Contur" nie rodził się za każdym razem na nowo wraz z wyborem nowego Zarządu. Istniała i istnieje nadal pełna kontynuacja - w tym również w zakresie odpowiedzialności za to, co dzieje się w Stowarzyszeniu, w którym kierunku ono zmierza, w co było "wciągane" w latach poprzednich, do czego wykorzystywane, etc.
Niedawno okazało się, że nie wiadomo, ilu faktycznie członków liczy to Stowarzyszenie, a co tu dopiero mówić o bardziej skomplikowanych sprawach...
Jeżeli chcemy "wrócić do korzeni" i sprawić, by (ponownie) Stowarzyszenie Twórców zaczęło funkcjonować w taki sposób, jak zamierzyli to sobie Ojcowie-Założyciele, to nieodzownym staje się poważny audyt, w tym również (przede wszystkim) w zakresie dokumentacji dotyczącej działalności naszego Stowarzyszenie (czy raczej: dokumentacji tego, w co to Stowarzyszenie było wikłane w minionych latach).
Histeryczna reakcja Marka (zupełnie nieadekwatna do sytuacji, bo wszak jeszcze nic się nie wydarzyło i nawet nie wiadomo, czy się wydarzy) jest najlepszym dowodem na to, że "coś jest na rzeczy". Bo przecież gdyby wszystko było w porządku "w papierach", to taka bardzo wszak wstępna informacja o planach przejrzenia dokumentacji "Conturowej" powinna wywołać jedynie wzruszenie ramionami. Po to sporządza się dokumenty - odzwierciadlające prowadzoną działalność - by można było w nie zajrzeć w razie potrzeby. Czym się tu denerwować?
Z początku sądziłem, że te spazmatyczne wynurzenia Marka są formą wiernopoddańczej obrony swego Suwerena (być może z intencją zasłużenia sobie na kolejną zagraniczną wycieczkę), jednakże po chwili uświadomiłem sobie, że przecież Marek od bardzo wielu lat jest skarbnikiem naszego Stowarzyszenia. Bodajże na wszystkich dokumentach dotyczących gospodarowania "Conturowymi" pieniędzmi (to znaczy tymi, które ściągano z różnych źródeł z wykorzystaniem podmiotowości prawnej "Conturu") widnieje jego podpis.
To w zupełności wyjaśnia, dlaczego po mojej wstępnej kontrolnej zapowiedzi wpadł w taką panikę...
(A swoją drogą, bardzo ciekaw jestem, w jaki sposób zostały rozliczone pieniądze, które Marek dał sobie skraść w moskiewskim metrze? Nie podważam tego, że w ogóle zostały skradzione. Choć równocześnie zastanawiam się, jak wielkim trzeba być tępakiem, by obfity plik z dolarowymi banknotami wkładać sobie do bocznej kieszeni spodni i nawet nie zauważyć, że zostały skradzione... Po prostu, nie wiem, jak taką (rzekomą) kradzież można rozpisać w dokumentach...).
Co do Twojej, nieuważny Piotrze, uwagi o wieloletnim braku kontroli w naszym Stowarzyszeniu, to sam sobie na nią odpowiedziałeś w kolejnym akapicie - mianowicie, informacją o tym, że przewodniczącym Komisji Rewizyjnej naszego Stowarzyszenia jest Wojtek. Czyli Wielki Nieobecny.
Z tego, co pamiętam, to Wojtek jest tymże Przewodniczącym bodajże tak długo, jak Marek skarbnikiem, a więc od czasów przejęcia "Conturu" we władanie przez Adama - czyli formalnie od 2002 r. Na ówczesnym Walnym Zebraniu Wojtek został wyznaczony do tej funkcji decyzją Adama, choć sam był nieobecny. Podobnie było na kolejnych Walnych Zebraniach, na których wybierane były osoby funkcyjne w naszym Stowarzyszeniu (wrzesień 2012 r. i grudzień 2015 r.). Właściwie, to na żadnym naszym Zebraniu nie było Wojtka w ciągu tych minionych 15 lat. Co tu więc mówić o jakichkolwiek działaniach dotyczących "spraw wewnętrznych" naszego Stowarzyszenia?
Jednocześnie zwracam uwagę, że Statut naszego Stowarzyszenia zupełnie nie precyzuje zakresu obowiązków Przewodniczącego Komisji Rewizyjnej. Są one wyłącznie domyślne. (Czyli jakie?)
Zwracam też uwagę, że żadna "decyzja" w odniesieniu do owej kontroli jeszcze nie zapadła. I że nie jest to jednoosobowa inicjatywa, lecz postulat grupy członków "Conturu".
Mój poprzedni mail dotyczył jedynie próby zorientowania się w "fizycznych możliwościach" przeprowadzenia takiej kontroli. Z tego, co napisałeś, to tych dokumentów jest całkiem sporo...
Paniczna reakcja Marka prowokuje domysły, że w tych dokumentach będzie można doszukać się różnych nieprawidłowości. Przy czym sądzę, że tam 2 plus 2 zawsze będzie równało się 4, bo te dokumenty sporządzane były głównie z myślą o ewentualnej kontroli fiskalnej - czyli przeprowadzanej przez osoby niezorientowane w problematyce merytorycznej. Z kolei taka "kontrola merytoryczna" wymusza zapoznanie się ze wszystkimi dokumentami, czyli będzie praco- i czaso- chłonna...
Ja na chwilę obecną wstępnie "zaklepałem" sobie tydzień urlopu w listopadzie. Być może uda się też załatwić nocleg w pokojach gościnnych ŁDK-u. Oczywiście, jestem w stanie sfinansować przyjazd do Łodzi i pobyt tutaj w czasie kontroli z moich prywatnych pieniędzy - a nie proponowałem tego w poprzednim mailu, by nie zostać posądzonym o prywatną nadgorliwość...
Wysłanie stosownych pism przez Zarząd "C" do kierowników instytucji, w których znajduje się dokumentacja "Conturowa" z informacją o planowanej kontroli jest nieodzowne. Przede wszystkim do dyrektora Domu Literatury - zakładając, że on zdaje sobie sprawę z tego, że pod adresem kierowanej przez niego placówki mieści się formalna siedziba "Conturu"...
Czy tam, Piotrze, przeniesiesz całą dokumentację, czy może jednak będzie ona dostępna w Waszym biurze w EC-1? W tym drugim przypadku, konieczne będzie też pismo do Modera(tora) o zgodę na tą naszą "Conturową" akcję na jego terenie.
No i jeszcze pozostają (najważniejsze?) dokumenty z biura rachunkowego...
Myślę, że na najbliższym spotkaniu warszawskich "Conturowców" z Zarządem naszego Stowarzyszenia (w nadchodzącą sobotę?) zapadnie ostateczna decyzja co do tej kontroli i ewentualnego jej terminu. Wówczas dogramy szczegóły.
Pozdrawiam bezkatarowo - K.
P.S. Pomimo sprytnego rozmycia formalnej odpowiedzialności za zdominowane przez siebie działania "wspólne", to jednak i tak - niestety - przebija przez nie okropna "faraońsko"-egotyczna osobowość Adama. A ja po prostu nie zgadzam się na to, by czyjeś rozbuchanego ego stawało się "pępkiem świata", w którym i ja też jestem. Nie godzę się na "sprywatyzowanie" obszaru działalności, w której i ja też biorę udział. Choć potrafię spojrzeć na poczynania Adam "z przymrużeniem oka" i wykrzesać dla niego jakąś nutę sympatii, to jednak to się kończy w momencie, gdy okazuje się, że on dąży wyłącznie do budowy swojej prywatnej piramidy. W dodatku nierzadko czyni to "na cudzych plecach", nie tylko zresztą "Conturowych".

krople drążą piramidę

3 listopada 2017, 03:55
Krzysztof napisał do Witka:
Pięknie to napisałeś! Brawo!
Z różnych rozmów kuluarowych, których ostatnio przeprowadziłem niemało - w tym również z osobami z tej listy mailingowej - wynika jasno, że bardzo wiele osób myśli tak, jak my. Ale chyba tylko my dwaj w niczym od kaprysów Faraona nie jesteśmy zależni. Inni dali się na różne sposoby skorumpować.
Po prostu problem (ich problem) polega na tym, że większą korzyść dla siebie upatrują w byciu potulnymi lizusami, niż w głośnym mówieniu o tym, co myślą...
Cóż - każdy jest kowalem swego bytu.
Pozdrawiam independencko - K.

5 listopada 2017, 20:51
Witek napisał do Krzysztofa:
Okazało się, że jestem osobą postronną. Jakimś dziwnym trafem nikt stowarzyszony nie zna Witka, który przez dwadzieścia pięć lat (z okładem) zapieprzał przy organizacji łódzkiego festiwalu. Nieskromnie dodam, że był moment w historii imprezy, w którym brak tego obcego kolesia spowodowałby śmiertelne zejście konwentu. Ale kto dzisiaj jeszcze o tym pamięta?
Prawdę mówiąc, jest mi obojętna wiedza dotycząca układu trawiennego Conturu. Lecz informacje zza kulis komiksowej imprezy interesują mnie bardzo. Nie wiedziałem jednak, że Stowarzyszenie Contur, to tajna organizacja :( Ciekawe, czy macie jakiś specjalny rytuał wciągania na członka? :) Jeśli Contur rzeczywiście jest zamkniętą sektą, to prosiłbym Cię Krzysztofie o cenzurowanie maili do mnie. Bowiem nie chciałbym być obarczony Waszą wiedzą tajemną. Poznanie drugiej twarzy Marka było dla mnie wystarczającym szokiem :(
Krzysztofie. Przywdziałeś błyszczącą zbroję paladyna i na płowym rumaku ruszasz do walki ze swoimi współwyznawcami, zapominając o tym, że jesteś jednym z nich. Rozumiem, że dokonał się w Tobie olbrzymi przełom moralny. Ale dlaczego trwało to tak długo? Przecież zarówno Mamut, jak i jego stado conturowych baranów, przez ostatnie kilkanaście lat, nie zmienili się wcale.
Zastanawiam się, jaki cel mają Twoje obecne działania? Przejęcie stowarzyszenia? Szczerze odradzam. To, że głosy szeregowych członków dotychczas poruszały się bezwolnie, zgodnie z wiatrami Mamuta :), nie oznacza, iż w przyszłości będą one posłuszne Tobie. Obecnie, sfora przygląda się z ciekawością Twojej krucjacie. Ale kiedy nastąpi czas wyboru, dzisiejsi sprzymierzeńcy odwrócą się do Ciebie zadami. Wierz mi. Sam kiedyś to przerobiłem.
Stołka Mamuta w EC1 raczej nie zajmiesz. Nawet, gdyby on sam znalazł się, w co wątpię, w puszce :) Miejscy kulturokraci na pewno „wybiorą” kogoś odpowiedniego na to soczyste stanowisko. Zamrażarka w magistracie pełna jest chętnych :) A przecież wiesz, że w naszym kraju nigdy nie jest tak źle, żeby gorzej być nie mogło.
Rozumiem, że chcesz poznać niejawne, turystyczne zapędy stowarzyszenia, oraz inne działania pseudokomiksowe przywódcy stada oraz jego przydupasów. Nie sądzę jednak, aby to było możliwe, w pełni. Przecież Piotr napisał Ci, że wieloletnia dokumentacja działalności „firmy” została ustawowo zniszczona. Nie zdziwiłbym się, gdyby papiery Conturu posłużyły na podpałkę do grilla w stacji Nowa Gdynia :) Poza tym, jako biegłemu rewizorowi, znane Ci jest chyba pojęcie „księgowości kreatywnej”. Czy myślisz, że stowarzyszenie wybrało biuro rachunkowe korzystając z przetargu publicznego, albo ogłoszenia w necie? Ja chyba domyślam się, czyje. Jeśli nawet dowiesz się, skrupulatnie wertując pozostałe papiery, że naczelnik Conturu urządził dla wybrańców Bunga Bunga na wyspach Hula Gula, to wątpię abyś mu uczynił większą krzywdę. Zapewne, nie będzie ona adekwatna do popełnionych nadużyć, a na pewno wysiłku, który przeznaczysz na swoje śledztwo.
Myślę, że Twoja akcja rewizyjna nie jest warta poświecenia cennego urlopu. Niezależnie od jej wyniku, przysporzysz sobie tylko nowych wrogów. Lecz wybór należy do Ciebie. Ale pamiętaj, że w przypadku powstania komisji śledczej, ja jestem tylko postronnym Witkiem :)
Być może jestem naiwnym idealistą. Lecz stowarzyszenie dla mnie, to grupa osób, która wspólnie, z równym wysiłkiem i poświęceniem dąży do realizacji jasno określonego celu, dla dobra ogólnego. Natomiast, nie jest nim kilku kolesi myślących wyłącznie o skoku na kasę, potrzebną do realizacji ich własnych pragnień, którzy werbują grupę nieświadomych bądź głupich, bezwolnych dusz, aby spełnić ustawowe wymagania minimalnego kworum. Od początku przeczuwałem, że mam do czynienia z tym drugim związkiem. Dlatego nigdy nie wstąpiłem do Conturu.
Pozdrawiam. Postronny Witek

5 listopada 2017, 23:33
Piorun napisał:
Bełkot! :)

Tekst napisało wielu człowieków. Chyba nie korzystali z SI :(

Zrób sobie festiwal

Legenda o złym Witku
- wstęp do nowej historii Festiwalu Komiksu w Łodzi
Nisza w niszy
- opowieść o miejscu bardzo przyjaznym organizatorom
Milczenie owiec (a raczej baranów)
- historia pewnego, tajemniczego spotkania
W krainie ślepców...
- poznajemy skład pierwszego dyrektoriatu
Komiksowa agencja wycieczkowa
- ciekawe podróże dyrektoriatu na sam kraniec świata
Wystarczy być...
- co należy robić, aby trwać na cieplutkim stołku
Wystawy...
- przeróżne wystawy oraz ekspozycje z festiwalem związane
Vox populi
- głos ludu stowarzyszonego oraz obcego
Dyrekcja cyrku w budowie
- odyseja ekipy orgów po ciekawych miejscach Łodzi

listopada 06, 2024

Wystawy...

Największą wystawą w historii łódzkiego festiwalu komiksu była zapewne „Sztuka DC. Świt superbohaterów”. Być może niektórzy miłośnicy komiksu myślą, że została ona opracowana przez orgów z dyrektoriatu. Nic bardziej mylnego. Oczywiście pracownicy EC1 - miasta kultury chętnie by się pod inicjatywą podpisali. Tak jak to wcześniej czynili z pozostałymi eventami, pod szyldem Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gry. Niestety, wystawa o której mowa, celebrująca osiemdziesięcioletni dorobek wydawnictwa DC Comics, została stworzona przez Warner Bros. i paryskie muzeum Art Ludique - Le Musée. Stanowiła raczej element promocji wytwórni Warner, niż byłej elektrociepłowni łódzkiej, która stała się „miastem kultury”. A przynajmniej pragnęła takim zostać :(

wystawa TRiA w EC1 (jesień 2017). Radowały się dzieci, więc musieli też dorosli :)

Do organizacji Strefy Targowej festiwalu, dyrektoriat potrzebował mnie. Natomiast do przygotowania Sympozjum Komiksologicznego wykorzystywał Krzyśka Skrzypczyka. Zwykłe, festiwalowe wystawy opracowywał dla orgów Wojtek Łowicki. Żaden z nas nigdy nie był na etacie Łódzkiego Domu Kultury, ani Muzeum Literatury w Łodzi, ani tym bardziej EC1 - miasta kultury. Festiwalowy dyrektoriat zawsze wyręczał się pracą oraz zaangażowaniem innych osób. Żeby zbytnio się nie zmęczyć. Albo nie ubrudzić sobie rączek :( Po co więc mieli płacić, przez cały czas, obcym ludziom, skoro wykorzystywali ich tylko raz w roku. Jedynie „troszeczkę” ;)

Najważniejszą ekspozycją każdego konwentu była oczywiście wystawa prac uczestników konkursu komiksowego. Organizowano ją co roku w eŁDeKu, dopóki Mamut jej nie zlikwidował swoimi decyzjami. Urządzenie sporej ekspozycji wymagało dużego zaangażowania ze strony orgów. Prace przysłane na konkurs należało odpowiednio przygotować. Następnie, posegregowane i opisane umieszczano w ramach, bądź w nieśmiertelnych, zabójczych stelażach. Była to dość żmudna robota, ale należało ją „odbębnić”, ponieważ wystawa konkursowa stanowiła flagowy element festiwalu. Pracę tę zawsze wykonywali wolontariusze. Czasami „znajomi królika”, ale częściej tacy „z ulicy”. Jednak chwilę świetności wystawa przeżywała tylko w dniach konwentu. Po imprezie raczej świeciła pustką. Natomiast nadal generowała koszty. Należało bowiem zatrudnić „babcię wystawową”, która sprzedawała bilety oraz pilnowała, aby nikt nie „zajumał” arcydzieł z ekspozycji. Bilety wstępu były śmiesznie tanie. Lecz mimo to, niektórzy zwiedzający rezygnowali z możliwości podziwiania rodzimej sztuki komiksowej :( Tymczasem koszt wynajęcia babci, według stawek eŁDeKu, był nie do pogardzenia. Pieniądze na pewno nie pochodziły z biletów wstępu. Gdyż tych starczyłyby jedynie na piffo i paczkę dropsów ;) Żadna szanująca się babcia nie zgodziłaby się na tak marne honorarium. Wiem to wszystko, ponieważ sam kiedyś (przez moment) byłem wystawową babcią :) Gdy oryginalna zachorzała... Ja też wkrótce się „rozłożyłem”. Albowiem w galerii zawsze było zimno, smutno i nudno. Nic więc dziwnego, że wystawowe babcie tak szybko schodziły z tego świata :(

Pozostałe wystawy towarzyszące łódzkiej imprezie bywały różne. Lecz przenigdy nie powstawały z inicjatywy dyrektoriatu. Zazwyczaj temat ekspozycji oraz prezentowane materiały dostarczały wyłącznie podmioty zewnętrzne. Czasami były to instytucje pragnące uzasadnić w trwały, wizualny sposób sens swojego istnienia. Innym razem wydawnictwa, które zamierzały lepiej wypromować aktualną inicjatywę, albo przypomnieć historię. Niekiedy motorem działań wystawienniczych byli sami artyści lub ich przedstawiciele. Niestety, nie mogłem odwiedzić większości ekspozycji, więc byłoby dziwne gdybym je oceniał. Przeważnie, w trakcie imprezy, byłem przecież zajęty strefą targową. Natomiast po evencie, przez tydzień lub kilka, zawsze odchorowywałem wysiłek związany z przygotowaniem festiwalu :(

Przypominam sobie jedną wystawę, a raczej ekspozycję, której byłem współtwórcą. Mianowicie, festiwalowym orgom udało się (po wielu latach) wyżebrać u sponsorów wizytę Simona Bisleya na konwencie. Autora komiksów bardzo cenionego przez rodzimych twórców. Mamut również należał do grona fanów artysty, postanowił więc zorganizować specjalną wystawę. Simon oczywiście się zgodził. Przesłał nawet materiały w wersji cyfrowej, bowiem nie miał już dostępu do oryginałów (podobno wcześniej je sprzedał). Jednak grafiki mistrza były w kiepskiej rozdzielczości ekranowej (1000x700pixeli), wiec na wydruki raczej się nie nadawały. Wobec tego, dalszy los ekspozycji stanął pod znakiem zapytania. Na szczęście uratowałem sytuację. Eksponowane grafiki powstały z moich materiałów cyfrowych za zgodą autora. Jednak, z powodu opóźnienia, wystawa już nie znalazła miejsca w galerii. Prezentowana była w „zaprzyjaźnionym” bistro nieopodal eŁDeKu i pojawiła się w programie festiwalu. W trakcie przygotowania materiału na ekspozycję powstało trochę zdublowanych printów, które Bisley sygnował podczas konwentu. Kilka z nich wystawiłem kiedyś na Allegro, lecz nie cieszyły się dużym zainteresowaniem :( Jeśli ktoś jest chętny, poproszę info na maila ;)

Brałem też udział w pracach nad inną wystawą. Radcy Wrocławia, pretendując do miana Europejskiej Stolicy Kultury, zwrócili się o pomoc w promocji do Papcia Chmiela. Jednak leciwy artysta mógł im zaoferować jedynie maskotkę Tytusa, która doskonale wypełniła PR-owe założenia. Pluszowa małpa stała się ulubieńcem mieszczan. Lecz to było za mało :( Dyrektor wrocławskiego Ośrodka „Pamięć i Przyszłość” postanowił zorganizować twórcy Tytusa wystawę. Nie wiem dokładnie, jak dalej toczyły się sprawy, ale w pewnym momencie historii pojawił się w niej Mamut, który zapewne poczuł kasę związaną z realizacją prestiżowego projektu :) Wojtek Łowicki, fan twórczości Henryka Chmielewskiego, opracował założenia projektu. Natomiast wizualizację ekspozycji zwierzak zaproponował mnie. Być może dlatego, że potrafiłem z łatwością zagospodarować dowolną przestrzeń handlową lub wystawienniczą. Może akurat nie miał pod ręką innego „jelenia”. Albo po prostu, dlatego że robiłem ładne plany :)

Miejsca wystawy nie mogłem poznać, ponieważ Centrum Historii Zajezdnia nadal było remontowane. Otrzymałem tylko rysunek techniczny części hali, w której miała pojawić się ekspozycja. Pomysły Wojtka były znacznie rozbudowane. Potrzebowały wielu małych lokacji, o zróżnicowanej aranżacji, aby odtworzyć klimat odmiennych scenerii z komiksu. Natomiast oferowane pomieszczenie, mimo że dość duże, nie zapewniało możliwości realizacji wszystkich zamierzeń. Poza tym, wystawa miała w przyszłości odwiedzać inne miasta, powinna więc być łatwo rozbieralna :) Do zbudowania rozmaitych światów zdecydowałem się użyć elementów typowej zabudowy targowej. Konstrukcja posiadała standardowe rozmiary (takie same w różnych miastach ;) Była estetyczna i łatwa do aranżacji dowolnej przestrzeni. Ściany budowli można było szybko zmontować i zdemontować. Projekt fragmentu ekspozycji opracowałem w AutoCADzie, a gotowe wizualizacje z moim komentarzem, wysłałem Mamutowi. Kiedyś grafiki umieściłem na blogu. Można je zobaczyć tutaj: Świat Tytusa, Romka i A'Tomka

Wojtkowi moje propozycje spodobały się. Zwierzakowi również, bo zaproponował mi wycieczkę do Wrocławia, na spotkanie ze zleceniodawcą. Po drodze chłopaki rozmawiali o wycenie projektu. Początkowa sugestia Mamuta była dla mnie szokująca. Mimo to, pod koniec podróży, cena przygotowania wystawy wzrosła niemal dwukrotnie :( Według mnie, kwota była ogromna. Ale co ja tam mogłem wiedzieć, o kosztach niezbędnych do opracowania prestiżowej ekspozycji? Działaczom z Wrocławia moja wizualizacja również przypadła do gustu. Lecz nie okazywali tego zbyt wylewnie. Pewnie zaskoczyła ich cena przedsięwzięcia :) W drodze powrotnej do Łodzi zastanawiałem się. Jaka być miała moja rola w projekcie? Czy była to próba przekupstwa? Możliwość korzystania z „pańskiego stołu”, czy harówa w kieracie? Nigdy się tego nie dowiedziałem, bo wstępny projekt upadł :(

Oczywiście, za moje liczne inicjatywy wystawienniczo-ekspozycyjne podczas konwentu i festiwalu (oraz wcześniej i później), nigdy nie otrzymałem żadnej gratyfikacji. Zarówno od Sobieraja, a tym bardziej od Mamuta :( Ani jedna z instytucji, mieniąca się współorganizatorem dowolnego eventu (eŁDeK, eMeLeŁ, ECe1), nie dała mi, za włożoną pracę, nawet złamanego grosza :( Przepraszam. Podczas całodniowej wycieczki do Wrocławia Mamut zafundował mnie, oraz ekipie (cztery osoby), obiad w restauracji. Ale na pewno zrobił to z pieniędzy stowarzyszenia. Być może wstydził się pożerać w samotności ;) Zabawne, że podczas wyprawy tylko ja i chyba Wojtek byliśmy darmowymi niewolnikami. Zwierzak oraz Ewa przecież pracowali na etacie w EC1 - mieście kultury. Za swój udział w misji otrzymali więc odpowiednie diety oraz dni wolne od pracy (jakby normalnie ich brakowało :)

Na fali niezrozumiałego entuzjazmu, z własnej inicjatywy, w wirtualnym świecie zbudowałem jeszcze machiny, które służyły bohaterom komiksów Papcia Chmiela. Początkowo dość proste konstrukcje nieco rozbudowałem. Mimo, że rozmiarów rzeczywistych nie znałem, starałem się zachować odpowiednie proporcje. Rysunki również wrzuciłem na bloga. Należy je podziwiać ;) w tym miejscu: Świat Tytusa, Romka i A'Tomka - pojazdy

Jednak wystawa doszła do skutku. Dwa lata później. Stała się elementem programu festiwalu komiksu. Znalazła lokalizację w gościnnym gmachu EC1 - miasta kultury :) Lecz miała zupełnie inny charakter. Po przestrzennych lokacjach nie było nawet śladu. Fantastyczne światy, z poszczególnych ksiąg komiksu, prezentowano tylko pojedynczymi planszami powieszonymi na drutach. Pozostałe elementy scenografii, związane z różnymi przygodami Tytusa, były niezbyt liczne. Przypadkowo rozmieszczone, właściwie ginęły w całym obszarze niezbyt dużej, postindustrialnej hali maszyn byłej elektrociepłowni łódzkiej. Owa przestrzeń bardziej tworzyła klimat ekspozycji, niż prezentowane, ubogie eksponaty. Z największym pietyzmem odtworzono warsztat pracy Papcia. Natomiast na zabytkowej posadzce, wykafelkowanej technicznym wzorem z przełomu XIXwieku, stały dwa nowe obiekty: konik Rozalia i wkrętacz. Był też, wyciągnięty z cuchnącego magazynu „Magdy”, wannolot. Stworzona onegdaj chałupniczą metodą reklama firmy Tissotoys, produkującej figurki rodzimych postaci komiksowych. Oczywiście zawłaszczona przez dyrektoriat kilka lat wcześniej :) Całość dopełniała żenująca „instalacja”, znacznie powiększonej jednej z ksiąg Tytusa, rzucona bezładnie na posadzkę. W tej formie komiks był raczej trudno oglądany, a już na pewno nie doceniany. Chyba, że za wielkość :( Zdecydowanie można było odczuć na wystawie „budżetowy sznyt” organizatorów. Ale podobno dzieci bawiły się w tej przestrzeni setnie. Bowiem przygotowano dla nich liczne atrakcje. Proste i kolorowe. A skoro dzieci były zadowolone, to dorośli musieli również :(

Pół roku po łódzkiej edycji, ekspozycja pojawiła się we Wrocławiu, w pierwotnie wybranym miejscu (Centrum Historii Zajezdnia). Lecz wystawa została jeszcze bardziej okrojona. Była też w zupełnie innej, niż w moim projekcie, siermiężnej aranżacji. Zupełnie to nie przeszkadzało orgom cieszyć się w mediach, z jej fasadowej „doskonałości”. Naturalnie, z pierwotnego pomysłu Wojtka Łowickiego pozostały jedynie strzępy. Chyba nie był zadowolony :(

Tekst został napisany człowiekiem. Natomiast obrazek przemieniła SI.

Zrób sobie festiwal

Legenda o złym Witku
- wstęp do nowej historii Festiwalu Komiksu w Łodzi
Nisza w niszy
- opowieść o miejscu bardzo przyjaznym organizatorom
Milczenie owiec (a raczej baranów)
- historia pewnego, tajemniczego spotkania
W krainie ślepców...
- poznajemy skład pierwszego dyrektoriatu
Komiksowa agencja wycieczkowa
- ciekawe podróże dyrektoriatu na sam kraniec świata
Wystarczy być...
- co należy robić, aby trwać na cieplutkim stołku
Wystawy...
- przeróżne wystawy oraz ekspozycje z festiwalem związane
Vox populi
- głos ludu stowarzyszonego oraz obcego

listopada 03, 2024

Komu potrzebny jest człowiek?

Pytanie to zadaję sobie od pewnego czasu. Ale chyba dzisiaj nie udzielę odpowiedzi :( Potrzebuję najpierw określić podstawowe założenia podmiotu, żeby powstał jakiś punkt odniesienia.

Zacznę może od charakterystyki materialnej ;) Co to jest człowiek? Z czego się składa? Podobno zwykły człowiek zbudowany jest z czterdziestu bilionów komórek. Natomiast wespół z nim (w nim i na nim) żyje około osiemdziesiąt bilionów różnych żyjątek. Nawet na takim, który właśnie wyszedł z myjni :) Wszystkie organizmy bezustannie oddziałują na siebie, więc trudno jednoznacznie wyznaczyć podmiot całej zbiorowości. Aby uprościć zagadnienie przyjmijmy, że człowiek składa się z ciała i duszy. W wielu kulturach dogmatem jest, iż żywe ciało to dom dla duszy. Uznano również, że martwa dusza może zamieszkiwać żywe ciało. Natomiast żywa, raczej nie schroni się w martwym :(

Nie chciałbym antagonizować różnych elektoratów, więc może jeszcze bardziej uściślę, czym dla mnie jest gatunek homo sapiens. Mianowicie, człowiek składa się z myśli i „flaków” (kości są jedynie elementem konstrukcji). Moim zdaniem myśl jest najważniejsza. Wyznacza zakres człowieczeństwa, nadaje mu sens i nieustannie się rozwija (chyba że jest odurzana). Natomiast flaki niewątpliwie są tworem natury. Efektem długiej i żmudnej ewolucji gatunku. Człowieczeństwu nie są one do niczego potrzebne. Stanowią nawet poważną barierę w obecnym istnieniu oraz dalszym rozwoju homo sapiens.

Oczywiście, nadal człowiekom do życia niezbędne są flaki. Każda, wąsko wyspecjalizowana cześć stworzona przez naturę. Żołądek, który dostarcza substancji odżywczych karmiących organizm. Serce roznoszące życiodajne składniki w najdalsze zakątki ustroju. Płuca dodające energii oraz inne podzespoły biologiczne, które usprawniają funkcjonowanie całego urządzenia we wnętrzu istoty ludzkiej. Zwieńczeniem systemu jest mózg, który zawiaduje wszystkimi składnikami struktury człowieczej. Jest również domem jego myśli.

Czy do istnienia myśli, podstawowego argumentu człowieczeństwa, niezbędne są te wszystkie anachroniczne systemy biologiczne? Być może dzisiaj, jeszcze tak. Lecz w nieodległej przyszłości? Istota wolna od balastu natury zapewne zyska nieśmiertelność. Przecież we wszechświecie jest wiele różnych źródeł energii, które zdolne są do utrzymania myśli przy życiu. A jak wielki może być potencjał rozwoju tak eterycznego bytu? Tego nawet nie potrafię sobie wyobrazić :(

Płaskoziemcy zapewne oburzą się brakiem możliwości kontemplowania otaczającego nas wszechświata wzrokiem, słuchem lub dotykiem. Ale przecież oczy, uszy oraz skóra to jedynie urządzenia peryferyjne człowieka. Sensory przesyłające bodźce do mózgu, który odpowiednio je interpretuje (choć czasami błędnie). Wcale nie potrzebujemy oczu by widzieć. Uszu by słyszeć. Ani nerwów rozmieszczonych w całym organizmie, aby móc odczuwać w pełni każdy dotyk, czy impuls. Zostało to naukowo potwierdzone :)

Pozwolę sobie nieco rozwinąć skrzydła wyobraźni. Zapewne społeczeństwo myśli będzie bardziej spokojne i zrównoważone. Wolne od chorób, wojen, głodu, biedy a nawet bogactwa. Skoro każdy indywidualny byt mógł będzie „wyobrazić sobie” posiadanie dowolnego dobra, w sposób nadrealny (niemal jak w Matriksie), znikną wszelkie nierówności i konflikty. Również dowolne działanie, pozytywne lub negatywne, kreowane przez myśl, nie będzie w stanie wyrządzić krzywdy innej istocie. Jedyną interakcją podmiotów zostanie współpraca, korzystna dla każdej za stron.

Zalet uniwersum myśli jest znacznie więcej. Począwszy od „nauki maszynowej”. Kompletnej wiedzy zdobytej przez ludzkość, z każdej dziedziny. Dostępnej w jednej chwili, w razie aktualnej potrzeby, dla dowolnego bytu. Poprzez błyskawiczne podróże, z prędkością światła (a może szybciej), w ulubione miejsce. Nawet na kraniec znanego wszechświata. Niespotykane możliwości „wcielania się” w wybrany obiekt, bądź istotę. Niczym nie ograniczona interakcja z obcą inteligencją, również sztuczną... Wybór aktywności, zależał będzie wyłącznie od indywidualnej myśli. Wirtualnego bytu mieszkającego w przestrzeni stworzonej przez człowieków :)

Okres jesienny, koniec października i początek listopada, skłania wielu z nas do zadumy nad sensem życia. Tęsknotą za ludźmi, którzy odeszli niedawno. Pamięcią o tych, których brak odczuwalny jest przez lata... Jakby to było, gdyby jeszcze znajdowali się wśród nas? Świadomi i nadal żywi... Od zarania dziejów wszystkie istoty, od momentu narodzin aż do ostatecznej śmierci, więzi biologiczne dziedzictwo ewolucji natury. Jak długo jeszcze?

Tekst został napisany człowiekiem.

Ps. Od jakiegoś czasu przymierzałem się do uruchomienia nowego bloga. Miejsca dla moich przemyśleń. Spoza komiksu oraz festiwalu... Po prostu, o życiu i otaczającej nas rzeczywistości. Która czasami jest radosna, a przynajmniej zabawna. Częściej jednak przykra, okrutna i smutna. Czasami mentalnie, niemal bolesna... Takie rozważania starego człowieka (może jeszcze nie wiekiem, ale na pewno doświadczeniem ;) Jednak wrodzone lenistwo, a może nabyta depresja, nie pozwoliły mi dotąd zrobić nawet jednego kroku w tym kierunku. Być może teraz mi się uda :(