września 11, 2024

Arena komiksu

- koniec giełdy

Podobno marzeniem starego, dobrego aktora jest umrzeć na scenie. Podczas spektaklu, odgrywając jakąś wielką, klasyczną rolę tak, by zapadła w pamięci widzów na wieki... Na szczęście, wymóg ten nie dotyczy starych handlarzy komiksami ;) Dlatego ucieszyłem się w duchu, kiedy dyrektoriat, pod durnym pretekstem, przegonił moje stoisko z festiwalu. A było blisko :( Zawsze udział w kolejnej imprezie był dla mnie sporym wysiłkiem. Wiedzą o tym wszyscy, którzy pomagali mi odwozić bambetle po imprezie. Zmęczenie odczuwałem bardziej w ostatnich latach, kiedy to regulamin handlu kazał mi spieprzać z areny w podskokach, w ciągu paru godzin :( A przecież demontaż mojej ekspozycji każdorazowo zajmował dłuższą chwilę :( Na domiar złego, musiałem to robić po całym dniu handlowania w pozycji niemal na baczność. Ponieważ szacunek nigdy mi nie pozwalał obsługiwać klientów na siedząco :( Kiedyś mogłem rozbierać własne stoisko niemal do północy. Był czas na pakowanie komiksów, plakatów i moich tekturowych konstrukcji oraz na moment odpoczynku. Ale wszystko zmieniło się, kiedy dyrektoriat zauważył, że po dwudziestej nie może zatrudniać nieletnich niewolników. Dlatego wszystko winno być posprzątane z hali wcześniej :(

Organizatorów łódzkiego festiwalu „wali”, że zmęczeni sprzedawcy muszą zlikwidować swoje stoisko w niedzielę, w ciągu trzech godzin. Mimo, że instalowali je przez cały piątkowy dzień! Jednak nie powinni zaczynać demontażu wcześniej, bo regulamin imprezy tego zabrania. Lecz jeśli opóźnią ewakuację z areny, zapłacą nawet tysiąc złotych kary (za godzinę zwłoki)! Trzy godziny, to zdecydowanie za mało na zamknięcie większego kramu. Chyba, że użyje się do tego celu spychacza :( Trzeba przecież odpowiednio spakować wydawnictwa do pudeł, nie zaś do worków na śmieci. Zdemontować lady, stoliki lub inne własne konstrukcje w taki sposób, żeby można było użyć ich ponownie. A wszystkie materiały należy jeszcze zatargać własnoręcznie do samochodu. Czasami przez całą długość hali. Orgi wymyślili tak krótki czas demontażu stoisk, bo nie muszą tego robić sami. Mamut postanowił! Mtbihu :(

Moje komiksowe stoisko od początku nie nadawało się do takiego sprintu. Pierwszego roku w Atlas Arenie, jako organizator festiwalu, zajmowałem fragment szatni w sektorze F (blisko wejścia). Nazwałem ją wtedy strefą dinozaurów, bo pozostałą przestrzeń zajęli inni starzy handlarze komiksami, jak Biskup, Izydor czy „Szarpei” ;) Zgodnie z dyrektywą jednego ciągu komunikacyjnego, pierwsze przejście na widownie zastawiłem moimi lekkimi, tekturowymi stojakami na komiksy. Nikomu to nie przeszkadzało. Nawet „strażakowi”, bo kolejne przejścia były drożne dla każdego uczestnika konwentu. Lecz przeważnie nikt z nich nie korzystał. Bowiem goście imprezy woleli oglądać kramy wokół o-ringu, niż pchać się na pustawą i głośna płytę areny. Moją ekspozycję wspierały słynne tekturowe ściany, na których prezentowałem plakaty z filmów na podstawie komiksów. Lekkie, ekologiczne ścianki zasłaniały również porzuconą lodówkę Grubasa i wieszaki w szatni. Układ stoiska w kolejnym roku niewiele się zmienił. Widać to na fotografiach:

Od początku, mój bardzo kolorowy kram, budził prawdziwy zachwyt u odwiedzających festiwal gości. Niektórzy wręcz „kamienieli” na widok, tak atrakcyjnej prezentacji unikalnych komiksów. Kiedy oprzytomnieli, musieli natychmiast zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie na tle ekspozycji. Przez pierwsze lata, ale i później, fotografie mojego stoiska otwierały każdą relację z łódzkiej imprezy. Tak samo było z eventowymi filmami. Obojętne, czy robili je amatorzy, czy też zawodowcy. Ślady tych akcji można nawet dzisiaj zobaczyć na YouTube. Ponieważ moja ekspozycja była wielką i niepowtarzalną atrakcją strefy targowej każdego konwentu.

Zmianę pierwotnej koncepcji stoiska wymusili rodzimi klienci. Nie potrafili bowiem korzystać z komiksowych pudeł. Na „dzikim” Zachodzie olbrzymia ilość obrazkowych publikacji, które ukazują się co tydzień, wymusza na sprzedawcach gromadzenie ich w specjalnych boxach. Natomiast nasi miłośnicy komiksów potrafią zainteresować się jedynie tytułem, który mają przed oczami. Boją się zaglądać do pudeł, w których drzemie większość ciekawych pozycji, jakby mieszkały w nich gnomy ;) Dla takich właśnie klientów skonstruowałem ekspozycję „komiksy XXwieku”. Za przezroczystą folią umieściłem cenniejsze tytuły z mojej kolekcji. Zrobiłem to przede wszystkim w trosce, aby nie uległy zniszczeniu. Wiadomo, paluchy brudne od tłustych przekąsek Grubasa nie są odpowiednie dla papierowych kartek :( Moja kolejna konstrukcja z tektury i aluminium również „blokowała” ulubione przejście „strażaka” :) Stali pracownicy Atlas Areny też bardzo lubili tędy przechodzić, aby skrócić sobie drogę do wyjścia. Aż tu nagle musieli zmienić trasę. Nadłożyć kilka dodatkowych metrów od zapamiętanej ścieżki, do sąsiedniego wolnego przejścia. To było karygodne! Kto był ważniejszy! Pracownicy areny, czy jakiś przybłęda z komiksami :(

W tamtym czasie, jako jedyny wystawca potrafiłem wykorzystać efektywnie ściany korytarza oraz powierzchnię szatni, w sposób tak awangardowy. Pozostali sprzedawcy, zarówno amatorzy jak i profesjonaliści, ograniczali się tylko do infrastruktury, która była im użyczona. Zabawne, że na imprezie skupiającej kwiat rodzimych artystów nikt nie zwracał uwagi na estetykę ekspozycji. Gdybym nie wymógł w standardzie zabudowanego stoiska półek na komiksy, pewnie do dzisiaj ściany wielu kramów nadal by „świeciły” wyłącznie bielą. W kolejnych latach ruszyłem też z posad, przykręcone do podłoża, lady w szatniach. Umożliwiło to lepszą aranżację cennej przestrzeni targowej. W tym samym czasie gospodarze Areny likwidowali kolejno stałe, metalowe barierki wejściowe. Okazały się bowiem bardziej kłopotliwym, niż pożytecznym elementem obiektu sportowego. Moje kolorowe, stosunkowo duże stoisko, bez większych zmian, wytrwało do 2018roku. Gdy ostatni raz organizowałem przestrzeń targową Atlas Areny.

Kiedy po pandemii festiwal wrócił do Areny nie robiłem już planów strefy targowej. Wykonywali je „lepsi”. Nie chciałem zajmować cennego dla dyrektoriatu miejsca w szatni, które orgi mogli teraz swobodnie monetaryzować. Ograniczyłem swoją ekspozycję jedynie do wąskiego przejścia obok szatni. Jednak moja wystawa niewiele się zmieniła. Nadal była kolorową wizytówką łódzkiej imprezy. Komiksowe standy umieściłem pod ścianą. Natomiast plakaty wisiały na specjalnej aluminiowej konstrukcji, po obu stronach korytarza. Rok później przygotowałem kolejną, nową ekspozycję oryginalnych komiksów amerykańskich z lat .60. Żaden z festiwalowych wystawców do tej pory nie pokazał czegoś takiego!

Wielokrotnie powtarzałem, że moja komiksowa ekspozycja była atrakcją łódzkiego eventu. Ale czyż tak nie było? Zawsze, jako handlarz oferowałem tylko najlepsze wydawnictwa, jakie udało mi się zdobyć. Wcześniej kupowałem je w specjalistycznych berlińskich sklepach. Pod koniec wieku częściej sprowadzałem komiksy bezpośrednio ze Stanów. Wbrew pozorom, oba sposoby nie były w tamtych czasach równie proste, co dzisiaj. Kiedy to dowolną publikację można ściągnąć z całego świata nie ruszając się z domu (napiszę o tym jeszcze). W zakupach bardziej zależało mi na jakości wydawnictw, niż aktualnej modzie. Dlatego zawsze na ekspozycji posiadałem wydania unikalne, ze względu na wiek, ale też ekskluzywne, dzięki rzadkiej formie. Normalnie trudne do zdobycia w sklepach na Zachodzie. A u nas nieosiągalne. Owa unikalność oferowanych przeze mnie publikacji często powodowała wyższe ceny komiksów, tak znienawidzone przez biednych (albo skąpych) troli. Klienci, prawdziwi miłośnicy komiksów, rzadko narzekali. Raczej na brak środków, niż wysokość cen.

Wspominałem już wielokrotnie, że obecnym organizatorom łódzkiego Festiwalu Komiksu bardziej zależy na skutecznej monetaryzacji eventu, niż na rozwoju tego gatunku sztuki w naszym kraju. Przecież biurokraci kultury rozliczani są raczej z wysokości cyferek na koncie, niż efektów artystycznych (które są niewymierne). Dyrektoriatowi do tego celu służą wyższe ceny biletów wstępu oraz znaczne koszty wynajęcia stoisk handlowych. W mniemaniu orgów, inwestycje w konwentowe atrakcje nie przynoszą żadnych korzyści. Wolą zdać się wyłącznie na inicjatywy zewnętrzne, bo one nie pochłaniają festiwalowych środków. Trochę dziwi więc fakt, że na „komiksowej” imprezie wszelkie niezależne przedsięwzięcia komiksowej natury, jak na przykład moje, nie są przez orgów traktowane szczególną opieką :(

Zapewne wkrótce, wzorem innych komercyjnych imprez, sfera merkantylna łódzkiego festiwalu sięgnie zenitu. Wzrosną ceny biletów oraz koszty wynajęcia stoisk. Chętni spotkań z gwiazdami konwentu będą musieli dodatkowo opłacić ekskluzywny dostęp. Odpowiednio zmonetaryzowane zostaną sesje autografów. Nawet niektóre selfie będą słono kosztować. Na obszarze całego obiektu oraz przestrzeni słyszalnej, a także w sieci, pojawią się płatne reklamy. Możliwości wysysania różnych korzyści z imprezy o tak bogatej tradycji jest wiele :( Aż dziw, że jeszcze niewiele zrobiono w tym zakresie. Dopóki znajdą się chętni, dyrektoriat będzie skutecznie „golić z kasy” uczestników każdej kolejnej imprezy. Dopóty festiwal nie „padnie” :(

Tekst ten został napisany człowiekiem.

PS. Nadal aktualna jest oferta moich tekturowych, komiksowych standów :)