Zapewne moje festiwalowe wspomnienia znacznie odbiegają od ogólnie przyjętego schematu entuzjastycznych wpisów w socjalach :( Ale jako wieloletni organizator tej imprezy mam nieco spaczony punkt widzenia. Event bez wątpienia nadal się rozrasta. Dalej jednak toczy go rak chaosu, nad którym orgowie nie są w stanie zapanować (nie mogą lub nie chcą). Coraz szerzej rozplenia się rynek patomangi, grafomańskiej, jarmarcznej twórczości w stylu komiksu japońskiego. Jednak nie mającej z nim wiele wspólnego. Nic więc dziwnego, że w trakcie eventu pozostaje coraz mniej przestrzeni dla prawdziwych komiksów :(
mój skromny kram festiwalowy „przytulony” do wielkiego stoiska Ryśka :)Imprezę zwiedziłem dopiero w niedzielę, koło południa. Wcześniej nie miałem po prostu siły. Jak zwykle, zmęczony byłem przygotowaniami oraz brakiem właściwego odpoczynku (starzy ludzie tak mają). Motorem aktywności było spotkanie z Sienkiewiczem. Chciałem podarować uznanemu artyście ostatnie egzemplarze mojej antologii: Komiks Forum. Zgodnie z obietnicą promocji daną niegdyś twórcom, którzy publikowali w magazynie swoje prace. Ochrona strefy autografów przepuściła minie bez „numerka” :) Lecz kontakt z mistrzem trwał jedynie chwilkę, bowiem mój angielski nie nadawał się zbytnio do prowadzenia dłuższej konwersacji. Mimo to odczułem, że Bill jest miłym człowiekiem. Przywitał mnie bardzo serdecznie, tak jakby znał od lat. Podziękował za komiksy. I tyle... Autografu nie wziąłem, ponieważ nie był mi do „szczęścia” potrzebny :) Co prawda miałem na stoisku kilka oryginalnych komiksów Sienkiewicza z lat .80 ubiegłego wieku, lecz nie skorzystałem z okazji. Natomiast jeden z moich „luźnych” zeszytów Elektry nabył wcześniej inny miłośnik literatury obrazkowej, w celu pokrycia go autografem mistrza. Wiem, że to uczynił, ponieważ po niedługim czasie wrócił do mnie radosny, okazując zdobyte trofeum.
Plusem dla organizatorów ostatnich łódzkich konwentów, jest większe otwarcie imprezy na twórców niezależnych. Dzięki stosunkowo taniej (chyba?) ofercie „stolikowych kramów” mają oni możliwość prezentacji własnej twórczości. Ale, „żeby te plusy nie przesłoniły wam minusów”... Przeraża mnie ilość banalnych, mango podobnych produkcji, w stosunku do interesujących propozycji adeptów ilustracji. Ponadto, chaotyczne rozproszenie stoisk „niezalu” po całej strefie targowej, niezbyt dobrze sprzyja wyszukiwaniu ciekawych ekspozycji. Oczywiście, dzięki takiej koncepcji orgów (a właściwie, zupełnym jej braku), poszczególni autorzy nie mają ze sobą żadnego kontaktu :( Trudno jest więc zawiązywać nowe przyjaźnie oraz wymieniać myśli. W takim przypadku żadna twórcza synergia nigdy nie nastąpi :(
Podczas zakończonego właśnie festiwalu, naprzeciwko mojego kramu, było stoisko nieznanego mi grafika „klasycznego”. Obok niego stał chyba twórca/dystrybutor jakiejś gry. Kolejne stoliki wypełniał już szrot mangoidalny. Sąsiadujący ludzie nie rozmawiali ze sobą wcale. Ponieważ nie mieli wspólnych tematów do rozmowy. Siedzieli więc tylko osowiali na krzesełkach, za swoimi ladami, wypełnionymi po brzegi oferowanym dobrem, czekając na kolejnych klientów :( Również miejsce obok mnie zajmował jakiś wydawca. Jednak przez dwa dni trwania imprezy nie zamieniłem z nim nawet jednego słowa. Nie wiem, za jakie grzechy został on „skazany” na strefę dinozaurów. Lecz prawdopodobnie czuł się nieco wyobcowany pośród starych handlarzy, którzy doskonale się znali :( Szczególnie, kiedy nad głową wystawcy „przelatywały” nasze wolne myśli (a niektóre z nich były dość soczyste ;) Odkąd zwolniono mnie z obowiązku przygotowania strefy targowej festiwalu, żaden kolejny organizator nie rozumiał uczestników giełdy komiksów. Natomiast wszyscy orgowie niezmiennie traktowali twórców eventowego kontentu, jak pionki na pokręconej szachownicy, które można dowolnie ustawiać :(
Płyta boiska wypełniona była w sposób bardziej zrównoważony. Choć niekiedy zdarzały się jeszcze puste przestrzenie. Tym razem obie sceny nie dominowały zbytnio nad stoiskami. Nawet ich nagłośnienie wydawało się nieco lepsze. Nie „zabijało” gości hałasem od razu :) Spędziłem w tym miejscu niewiele czasu, bo odnóża zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa :(
zazwyczaj dość hałaśliwy i mroczny obszar boiska Atlas Areny...Naturalnie oceniam konwent z perspektywy strefy targowej, która w ostatnich latach jest podstawowym elementem całej imprezy. A właściwie, z poziomu własnego stoiska. Bowiem dość rzadko opuszczałem kram :( Na szczęście, wszyscy znajomi odnajdywali mnie bez trudu. Prawdopodobnie dzięki brzmieniu mojego głosu, który z łatwością pokonywał harmider korytarza. Bo moja ekspozycja była ostatnio bardzo mała :( Ale w strefie dinozaurów :)
Właściwą atmosferę łódzkiej imprezy tworzą od początku zwykli ludzie, wystawcy oraz odwiedzający event. Zaproszeni goście w niewielkim stopniu wpływają na klimat. Chociaż są poważnym magnesem przyciągającym fanów komiksu do Łodzi. Lecz dla wielu uczestników konwentu jest on wyłącznie okazją do spotkania „starych znajomych”. Wielka szkoda, że często odwiedziny festiwalu powstrzymuje znacząca bariera finansowa (koszt przyjazdu, czasami noclegu oraz zbyt wysoka cena biletu wstępu). Pisałem o tym wcześniej…
W zamian za dość wysokie koszty udziału w evencie uczestnicy nadal otrzymują niezbyt dopracowany, spartański produkt. Tworzony głównie przez podmioty zewnętrzne. Natomiast orgowie nieustannie, w szczególny sposób, okazują swój stosunek do festiwalowych gości... Tegorocznym hitem były potykacze (skrywające kable energetyczne) rozmieszczone w kilkunastu miejscach w poprzek korytarza. Zawsze tam, gdzie odbywał się wzmożony ruch wokół areny. Osoby zdrowe, sprawne, dość często (idąc w tłoku) potykały się o te niewysokie „progi zwalniające”. Natomiast ludzie niezbyt sprawni, na wózkach, mieli znacznie większy kłopot w poruszaniu się wokół o-ringu. A co mogli począć wystawcy, dowożący ciężkie pudła z wydawnictwami na własne stoiska? W dodatku, po zakończeniu imprezy (w niedzielę), dość szybko zamknięto drzwi w holu głównym. A przecież, jest to jedyne miejsce (w całym obiekcie) z dostępem do rampy wjazdowej. Wszak nie można ciężkich wózków z towarem zepchnąć po schodach! Natomiast wożenie kilkudziesięciu kilogramów po chropowatym chodniku okalającym halę wymaga użycia dużo większej energii. Powoduje nadmierny hałas oraz niszczy sprzęt transportowy :( Dzień przed konwentem, w czasie kiedy stoiska są organizowane, oraz chwilę po zakończeniu imprezy wyłączono światło w toaletach. Wtedy zapanowały tam naprawdę „egipskie ciemności”, skutecznie utrudniające korzystanie z owych przybytków. Widocznie orgowie uznali, że łazienki nie są niezbędne ciężko pracującym, spoconym wystawcom. A ludzie mogą lepiej odświeżyć się po powrocie do domu. Natomiast potrzeby fizjologiczne powinni zaspokajać w pobliskich krzakach. Albo na odległym o pół kilometra Dworcu Kaliskim :(
Widać niemożliwe było pozostawienie włączonego światła, przynajmniej w jednej toalecie (nie ma tam włącznika), dwie godziny dłużej. Po oficjalnym zakończeniu eventu oraz dzień przed otwarciem. Nie można było również poprowadzić kabli z prądem nad korytarzem. Jak robią to zawsze firmy od zabudowy targowej, budując stoiska handlowe w różnych obiektach :(
Oczywiście główne wejście do Atlas Areny nadal przeznaczone było wyłącznie dla VIPów. Porządku w przestronnym holu (przeważnie pustym) pilnowało dwoje ochroniarzy (w tym paskudna baba cerber, która nie wpuściłaby nawet Ojca Świętego bez „opaski”). Tymczasem uczestnicy festiwalu po raz kolejny musieli tłoczyć się w najwęższej części korytarza, blokowanej dodatkowo stolikami obsługi eventu. Zresztą, nad wyraz „zdolny”, obecny twórca planu stoisk umieszczał często kramy w wąskich przejściach (w całej przestrzeni hali). Podczas imprezy miejsca te skutecznie blokowała nawet niewielka liczba oglądających ekspozycję. Chyba żaden, z nowych orgów, nie zrobił wcześniej wizji lokalnej obiektu. Nikt też nie poprosił o radę ludzi z większym doświadczeniem ;) Kreator planów wykorzystania przestrzeni Atlas Areny zapewne nie doglądał obiektu podczas imprezy. Orgowie najchętniej siedzą wtedy w biurze, żeby uniknąć kontaktu ze spoconą gawiedzią :(
główne wejście do Atlas Areny nadal jest tylko dla VIPów, przeważnie hula tam wiatr :(W tym roku otrzymałem od Mamuta, do dyspozycji, stoliczek na giełdzie (w strefie dinozaurów :) Nie obyło się oczywiście bez wystosowania odpowiedniej prośby do całego dyrektoriatu. Rok wcześniej nie odwiedziłem festiwalu, ponieważ czekałem do dnia imprezy na zaproszenie od orgów. W swojej naiwności myślałem, że człowieki, z którymi współpracowałem przez kilkanaście lat, nie zapomną o starym organizatorze Ogólnopolskiego Konwentu Twórców Komiksu. Kreatorze: Festiwalu Komiksu i stanowiącej jego trzon strefy targowej. Twórcy majowych Targów Komiksu oraz wielu innych, mniejszych imprez pobocznych… Miałem nadzieję, że taka ilość zasług, z których efektu garściami czerpią obecni orgowie, nie wymaga dodatkowej rekomendacji. Czy specjalnego błagania o pamięć lub zaproszenie... Ale widocznie się myliłem :(
Przepraszam, że ciągle muszę przypominać moje festiwalowe zasługi. A przecież były one niemałe. Nawet w porównaniu z dorobkiem całej ekipy obecnych, konwentowych orgów. Wbrew wszelkim pozorom, nie jest to dla mnie przyjemne, ponieważ nie lubię się chwalić. Ale w dzisiejszych czasach, jeśli nie wspomni się o jakimś fakcie z przeszłości, to owa kartka historii przestaje istnieć w świadomości ogółu. Zapewne podobnego zdania jest sam Mamut. Dlatego poprzez „zasłonę milczenia”, o mojej aktywności w środowisku przez kilka dekad, próbował wymazać mnie z historii rodzimego komiksu.
Planowałem jeszcze w piątek odwiedzić wernisaż wystawy Trusta, w Centrum Komiksu i TePe. Jednak miszcz nie przysłał mi żadnej informacji wcześniej. Ani zaproszenia (nawet mailem). Przypomniałem sobie wtedy, że uznany artysta zapomniał wiele lat wcześniej, iż własnym sumptem wydałem jego dwie monografie w Komiks Forum (pojedynczych historii oraz grafik nie liczę). A stało się to zanim ktokolwiek zechciał opublikować jego komiksy. Nie mam w zwyczaju pojawiać się w miejscach do których nie jestem zapraszany (takie dziwactwo starego człowieka). Zrezygnowałem więc z poznania aktualnego dorobku miszcza :(
Niemal przez cały konwent siedziałem przy swoim kramie. Nie dlatego, żebym nie chciał obejrzeć atrakcji festiwalu. Byłem po prostu zbyt zmęczony przygotowaniem stoiska. Nie sprawiałem orgom żadnych kłopotów, jak sugerował zwierzak (pewnie pomylił mnie z kimś innym). Lecz kiedy w niedzielę rano wchodziłem do Atlas Areny, aby zasiąść spokojnie na moim „tronie” (nie używam normalnego krzesła, bo trudno jest mi się z niego powstać), jakaś paskudna baba z najemnej ochrony nie chciała mnie wpuścić do hali… ponieważ nie miałem na ręku opaski, która dzień wcześniej została na stoisku :( Niezmiernie mi przykro, że dożyłem festiwalu, na którym kawałek papieru jest ważniejszy od człowieka :( Durnemu cerberowi nie przeszkadzał fakt posiadania przeze mnie ważnego identyfikatora. Oraz że wchodziłem w towarzystwie innego, „opasanego” wystawcy. Tleniona baba nie pomyślała nawet, że stary, posiwiały dziad, w biały dzień, na oczach wielu fanów komiksu (stojących w kolejce po akredytację), nie będzie raczej próbował dostać się do obiektu nielegalnie. Nie pomogło nawet okazanie dowodu osobistego. Baba nieustannie, w chamski sposób, prezentowała swoją wyższość nad „intruzem”... Mam tylko nadzieję, że w przyszłości, ona również zostanie obdarzona „łaską” podobnego ochroniarza ;) Na szczęście, niefortunną sytuację opanował jeden z organizatorów, oferując mi (w kulturalny sposób) „opaskę zastępczą”. Okazało się wtedy, że wolontariusz obsługujący punkt akredytacji, zna mnie doskonale, ponieważ kiedyś kupował ode mnie komiksy :) Zastanawiam się tylko. Do czego więc potrzebne są orgom fikuśne, kolorowe identyfikatory, skoro ochrona ich nie honoruje? Może należy je zlikwidować? A pozyskane w ten sposób dodatkowe środki przeznaczyć na dokarmienie wiecznie głodnych pasożytów kultury ;)
Od imprezy minęły trzy dni, a ja nadal czuję się jakby grupa kiboli potraktowała mnie „po przyjacielsku” w jakiejś bramie kamienicy na Włókienniczej :( Nogi ciągle mam jak z waty. Wstawanie z krzesła nadal wymaga asekuracji. Ale stare kończyny już nie bolą tak bardzo :) A dzisiejszej nocy udało mi się przespać całe sześć godzin. W odróżnieniu od dwóch, podczas trwania imprezy :( Lecz jeszcze przez jakiś czas, powoli będę dochodził do stanu używalności. Oby tylko nie rozchorować się bardziej. Jak to już wcześniej, często przydarzało mi się po festiwalu :( Jestem pewien że mój obecny, „niemal idealny” stan zawdzięczam w dużej mierze pomocy Ryśka podczas konwentu. Ryszard, to stary znajomy, jeszcze z czasów klubu miłośników fantastyki. Gdyby nie on, mój powrót do „życia” po evencie trwałby znacznie dłużej :( Myślę, że nawet organizatorzy z EC1 odczuwają, na swój sposób, skutki imprezy. Mimo, że są młodsi. Jest ich więcej. Oraz pracują ciężej jedynie tydzień przed festiwalem… Po co więc zatrudniać ich przez cały rok? Nadal nurtuje mnie to pytanie... Pisałem już o tym :(
Tekst został napisany człowiekiem. Fotki też zrobił Witek.